Memories Can Be Vile

Perspektywa Jokera

- Och, nie martw się... Wszystko będzie dobrze, jeśli będziesz mnie słuchać. Może nawet zostaniesz moim przyjacielem... - szepnąłem, leniwie przesuwając ręką po policzku Crissa. - Uhuhu, dwudniowy zarost?

- Pracowałem dziś przez całą noc, nie miałem czasu się ogolić... - wydukał ze strachem.

- Rozumiem! To może jednak wskoczymy do twojego domu, przywitasz się z żoną, dzieciakami, powiesz, żeby na pewno się nie stresowała i doprowadzisz siebie do porządku? - przewróciłem oczami na widok jego przerażonej miny. Wychyliłem się do przodu, po czym oparłem rękę na siedzeniu kierowcy. - Frost, mała zmiana planów. Odwieziesz mnie do hotelu, w którym będę mógł się przebrać i odświeżyć, w międzyczasie pojedziesz z doktorem do jego domu, bo przecież nie wypada, żeby naukowiec miał zarost niczym żul spod mostu! - zacmokałem, patrząc na niego ze zgorszeniem. - A potem udajemy się po helikopter.

- Dobrze, szefie - natychmiast przyjął polecenie do wiadomości. Za to go kocham!

- Moje pozostałe ubrania oczywiście dotarły do hotelu? - drążyłem, woląc się jednak upewnić.

- Tak, już je tam dostarczono.

Zadowolony, wróciłem na swoje miejsce i objąłem Crissa ramieniem.

- See, doc? - zwróciłem się do niego z uśmiechem. - Wszystko jest w porządku, jeżeli robisz, co mówię.

***

Frost zatrzymał samochód przed samym wejściem do hotelu. Wyskoczyłem, tak jak wcześniej, tylnymi drzwiami, a następnie wszedłem do budynku. Przeczesałem włosy ręką, rozglądając się i po chwili zauważyłem swoich ludzi czekających na mnie razem z recepcjonistką. Co za dżentelmeni! Kobieta siedziała na małej ławeczce, a oni stali po jej obydwu stronach. Podszedłem do nich, po czym zagadnąłem kobietę.

- Przepraszam, zdaje się, że byłem tutaj zarejestrowany... Widzi pani, jestem tu pierwszy raz, więc czy byłaby pani tak uprzejma i wskazała mi, w którym pokoju? - wyszczerzyłem zęby, nachylając się w jej kierunku.

- O- oczywiście, proszę z-za mną - niepewnie wstała z miejsca (czyżby widok broni onieśmielał ją do tego stopnia?).

Dwie minuty później, kiedy wysiedliśmy z windy, wręczyła mi kluczyk do pokoju i wskazała na trzecie drzwi po lewo.

- To pański pokój.

- Wspaniale! - krzyknąłem, na co recepcjonistka podskoczyła. - Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak uprzejmą i szybką obsługą hotelową. Z pewnością napiszę list pochwalny dla pani szefa, kiedy już uporam się z załatwieniem własnych spraw. Może pani odejść i proszę zadbać o to, żeby nikt mi nie przeszkadzał, zero głośnych dźwięków. I'm so fuckin' wasted, y'know, sweets... - wskazałem porozumiewawczo na głowę. - Możecie panią odprowadzić - skinąłem do swoich ludzi, po czym sam odwróciłem się i podszedłem do drzwi przez nią wskazanych. Tak jak myślałem, były otwarte.

Moim oczom ukazało się obszerne pomieszczenie z rzeźbionym dwuosobowym łóżkiem, kanapą oraz puchowym dywanem. Na ławie stała taca z dzbankiem z wodą.

Jako że nie miałem zbyt wiele czasu na ocenianie estetyki wnętrza, machinalnie zrzuciłem płaszcz i udałem się do łazienki. Tam wziąłem szybki prysznic, aby zmyć z siebie ten smród laboratorium. Następnie musiałem wybrać strój, w którym po raz pierwszy po tak długim czasie pokażę się Harley.

Rzuciłem okiem na poszczególne elementy garderoby wiszące na wieszakach. Może ta szara błyszcząca marynarka? Jedna z moich ulubionych. Sięgnąłem po nią z przekonaniem. Założyłem do tego czarne spodnie.

Kiedy uporałem się ze wszystkimi elementami biżuterii i właśnie kończyłem malować usta, usłyszałem wibracje telefonu leżącego na łóżku wśród ubrań. Odszedłem od lustra, by sprawdzić, o co chodzi, ignorując obawę, że coś mogło nie pójść według planu.

"When, Puddin'?"

Przysiadłem na łóżku, nie dowierzając, moja Pacynka w końcu dała jakiś znak życia. Pewnie nie może się już doczekać, kiedy po nią przybędę! Podekscytowany, położyłem się na pościeli i zacząłem oglądać telefon z każdej strony, jakby wciąż nie dowierzając, że po dwóch latach znów mam z nią kontakt. Cokolwiek nie działo się w Midway City, miała możliwość wysłania mi esemesa.

"I'm close, be ready..." - odpisałem szybko, zerkając przy tym na zegarek. Pięć minut. Za pięć minut powinien zjawić się tutaj Frost wraz z doktorkiem. Zamyśliłem się, błądząc wzrokiem po ścianach apartamentu. Wygładziłem marynarkę i w tym samym momencie poczułem, że w wewnętrznej kieszeni po lewej stronie coś jest. Za dobrze wiedziałem, co.

Przyglądałem się jedynej broni, do której miałem sentyment, gładząc palcami delikatnie jej lufę.

***

Spojrzałem w tylne lusterko, skręcając i znajdując się tym samym na autostradzie. Liczyłem na to, że nie zobaczę jej za sobą, że w końcu sobie odpuściła lub że udało mi się ją zgubić. Teraz był czas na to, abym w końcu rozkoszował się wolnością po latach zamknięcia w Arkham, a wspaniała Doctor Quinzel aktualnie najprawdopodobniej zaznajamiała się z tym, jakie to uczucie, gdy z mózgu pozostaje pudding.

Niestety nic z tych rzeczy.

Wciąż siedziała mi na ogonie, pędząc na motocyklu, jakby... W sumie jakby co? Naprawdę nie wiedziałem, na co liczyła i to sprawiało, że byłem nieco zdezorientowany. Przewróciłem oczami. Oczywiście cała ta sytuacja poniekąd mnie bawiła, ale równocześnie zaczynała irytować, gdyż nie życzyłem sobie asysty.

Quinzel zrównała się teraz ze mną. Spojrzała na mnie, lecz udałem, że jej nie widzę, patrząc przed siebie. Jednak ta nie dawała za wygraną. Mruknąłem z niezadowoleniem, przykładając rękę do czoła. Kiedy ta laleczka w końcu grzecznie s i ę o d c z e p i?

Wydała z siebie głośny krzyk; po chwili znacznie mnie wyprzedziła. Obserwowałem ją z niedowierzaniem, bo sytuacja nawet mnie wydawała się paradoksalna. Patrzyłem, jak z piskiem hamuje, po czym dosłownie zeskakuje z motocykla, który upadł na ziemię, i staje na środku jezdni.

- God...

Warknąłem ze złością i z całkowicie losowym prawdopodobieństwem, czy Quinzel zostanie na swoim miejscu, czy też odleci na najbliższe kilkanaście jardów*, zacząłem gwałtownie hamować. Niestety padło na pierwszą opcję, gdyż moje Lamborghini a panią doktor dzielił cal.

- You... - mruknąłem, szczerząc zęby oraz patrząc na jej wściekłą twarz.

- You're not leaving me! You're not leaving me! - za drugim razem uderzyła dłońmi o maskę samochodu.

- You, you, you, you, you... You little pain in the ass...** - stwierdziłem cicho, gdy dotarło do mnie, że muszę wyjść z auta i dać jej do zrozumienia, że lepiej byłoby dla nas dwojga, jeżeli zniknęłaby stąd jak najszybciej.

Ledwo postawiłem nogę na asfalcie, a Quinzel zaczęła bombardować mnie "arcyważnym" czymkolwiek, co miała mi do powiedzenia.

- Zrobiłam wszystko, co powiedziałeś. Każdy test, każdą próbę, każdą inicjację - od jej piskliwego głosu zaczęła mnie boleć głowa. - Udowodniłam, że cię kocham. Po prostu to zaakceptuj!

- Got it, got it, got it, got it - skrzywiłem się, wystawiając ręce przed siebie w obronnym geście. - Nie jestem kimś, kogo się kocha - oznajmiłem powoli, przymykając oczy i mając nadzieję, że wreszcie to do niej dotrze. - Jestem ideą! - klasnąłem w dłonie. - Stanem umysłu. Wypełniam moją wolę - podniosłem głos i zacząłem ją okrążać - według własnego planu, a ty, Doctor... - przystanąłem, aby popatrzeć na jej twarz. Przymknęła oczy, spod jej powiek pociekły łzy. - ...nie jesteś częścią mojego planu - zakończyłem bezdusznie, stając przed nią.

Wtedy zrobiła coś niespodziewanego. Położyła dłonie na mojej twarzy.

- Please, let me in, I promise - odsunąłem się, odwracając się od niej z rozbawieniem. - Let me in, I promise I will not hurt you! - krzyknęła z determinacją.

Coś na ułamek sekundy we mnie drgnęło, ale nie dałem tego po sobie znać.

W zamian parsknąłem szyderczo, przeczesując ręką włosy.

- Promise, promise? - przedrzeźniałem ją, śmiejąc się jej prosto w twarz.

- Hey, dickhead! - w tym momencie do naszej wesołej scenki postanowił przyłączyć się ktoś jeszcze. Z ciężarówki, której najwidoczniej zablokowaliśmy drogę, wysiadł gruby facet. Przerwał mi tym samym występ, którym była kolejna salwa śmiechu. - Możesz drzeć się gdzieś indziej na swoją sukę?!

Quinzel.

W okamgnieniu wyjęła z wewnętrznej kieszeni mojej marynarki broń i zastrzeliła tłuściocha, a następnie przyłożyła lufę do mojego czoła. Podniosłem ręce na znak "poddania się". W duchu przyznałem, że jak na nią, to było coś.

- Właśnie miałem powiedzieć "na twoim miejscu bym tego nie robił" - odwróciłem się z nonszalancją w jego kierunku. Istotnie powyższe słowa okazały się jego ostatnimi. - Nie rób mi krzywdy, będę twoim przyjacielem... - drwiąco złożyłem usta w dzióbek i przymrużyłem oczy, wygłupiając się, gdyż sytuacja wydawała mi się tak groteskowa, że zupełnie nic się tu ze sobą nie łączyło. Patrzyłem w jej oczy i byłem pewien, że tego nie zrobi, jednak chciałem się jeszcze trochę z nią pobawić.

- Do it, do it, do it... - szeptałem gorączkowo, gestykulując, momentalnie zmieniwszy wyraz twarzy na poważny. Utkwiłem wzrok głęboko w jej oczach.

- My heart scares you and a gun doesn't? - wyjąkała płaczliwym tonem.

Zabolało.

Miała rację. Poczułem falę wściekłości przepływającą przez całe moje ciało, że śmiała odkryć moją tajemnicę. Miała rację - uciekałem przed nią, ponieważ bałem się tego.

- DO IT! - wrzasnąłem ze złością, przez sekundę marząc, aby naprawdę pociągnęła za spust.

Straciła swoją szansę. Wytrąciłem jej broń z ręki.

- Ha, ha, ha, ha... - parsknąłem kpiąco, po czym sam przyłożyłem sobie dłoń do głowy, udając, że strzelam.

Jednak ona wciąż stała i patrzyła na mnie z tym samym wyrazem twarzy.

- Ah, if you weren't so crazy, I'd think you were insane - stwierdziłem, marszcząc czoło. - Go... Away... - powtórzyłem dobitnie ostatni raz.

***

- Szefie, Frost już tu jes-

Niestety biedaczek nie dokończył zdania, gdyż bezceremonialnie wyrwał mnie z melancholijnego nastroju, nie pukając do drzwi jak ostatni cham. Zrobiłem użytek z właśnie tej broni, którą przez cały czas trzymałem w ręce.

Tamta scena sprzed dwóch lat, chociaż nie chciałem się do tego przyznać, ostatnimi czasy ciągle żyła w mojej głowie, a teraz wyjątkowo dała o sobie znać.

Warknąłem z irytacją, przeklinając siebie w duchu, że zamiast myśleć o akcji, zajmuję się ckliwymi głupotami.

Jednak coś mnie tknęło, żebym przebrał się w smoking, strój, w którym Harley lubiła mnie najbardziej. Gdy byłem gotowy, do drzwi zapukał Frost.

- Wejść! - rzuciłem oschle.

W progu ukazali się Frost oraz Criss.

- Możemy jechać, doc? - pokiwał głową, spuszczając wzrok. - Widzę, że ogolony, może nawet zdążyłeś przeczytać dzieciakom bajkę na dobranoc? A goodbye bang też zaliczony? - zachichotałem. - A ty jak tam, Frosty? Savior One Zero gotowy?

- Oczywiście, szefie. Kowalski o wszystko zadbał.***

- W takim razie na co czekamy? I got killing to do!****

***

* Jardy, bo to amerykańska jednostka, jesteśmy w USA przecież. :v Tak jak cale, mile, stopy itp.

** "Pain in the ass" znaczy tyle co "wrzód na tyłku", ale przyznajmy, że po angielsku brzmi to ładniej, więc zachowałam oryginalną wersję. X'D

*** Ciekawa sprawa z tym Kowalskim. Jest to żołnierz, Polak, którego nazwisko występuje w książce, jednak wydał nam się z Natalką od początku podejrzany, gdyż praktycznie przez całą walkę z tymi potworami go nie ma, pojawia się dopiero pod koniec, jest jakby czymś zestresowany i jeszcze mówi, że niedawno miał inną robotę. Wniosek? Na pewno człowiek Jokera!

**** Słowa Jokera, które wypowiada w książce, użyłam ich. Wypowiada je do Harley (więc "we") w tej scenie z helikopterem. :3

Witam w drugim dodanym dziś, standardowo ponglishowym (niektóre rzeczy brzmią ofc lepiej po angielsku i nie ma sensu ich tłumaczyć), rozdziale. <3 Po prostu jakoś naszła nas wena i... są! :v Ta sama scena z dwóch perspektyw :')

JA TYLKO PRZYPOMINAM, ŻE WSZELKIE KOMENTARZE SĄ MILE WIDZIANE :>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top