Rozdział XXIV
Podróżował dwa dni do Mardew, gdy dotarł tam późnym wieczorem, zastał pustkowie. Domy pozamykane, stoiska pozostawione na pastwę złodziejaszków.
Powoli przemykając przez ulice nasłuchiwał. Nie słyszał żadnej gwary, muzyki czy kłótni. Ciszę przeszył dziecięcy śmiech z małego domku. Zszedł powoli z Kiry i wszedł po schodkach, nasłuchując ponownie. Zapukał.
Odpowiedziała mu cisza.
—Wiem, że ktoś tam jest. Potrzebuje tylko wskazania drogi do sołtysa.
Cisza.
—Posłuchaj zostałem przysłany, aż z Eurene i nie widzi mi się wracać bez niczego. Kolejne dwa dni w siodle nie sprawią mi przyjemności. —Powiedział nieco głośniej.
Drzwi się uchyliły, a zza nich mały chłopiec o blond włosach.
—Ale pan wielki. —Zdziwiło się dziecko i otworzyło szerzej drzwi.
—Mówiłam odejdź od drzwi! —Krzyczała młoda kobieta. Spojrzała na Edana i przez moment zamarła. —Idź do kuchni. —Szepnęła na ucho chłopcowi.
—Tak jak mówiłem, potrzebuje, aby ktoś wskazał mi drogę do sołtysa, a na ulicach pustka. —Spojrzał jej prosto w oczy.
—Sołtys... —zamyśliła się kobieta. —mieszka obok starego dębu trzy ulice dalej.
Odwrócił się i zszedł po schodkach do Kiry.
—Panie? —Zapytała kobieta.
—Tak?
—Nie radzę chodzić po zmroku samemu, dziwa się dzieją. Zdrowi ludzie umierają. Ponoć to potwór z nocy zrodzony, od samego diabła przysłany, aby ludzi dobrych ubijać.
Kiwnął głową w podzięce za ostrzeżenie i ruszył dalej.
Sołtys widząc Edna przed drzwiami wzdrygnął się i cofnął.
—Nikt mi nie mówił, że jestem przystojny, ale też nikt nie napomknął, iż odstraszam. —Skrzyżował ramiona i uśmiechnął się do starca. —Przybyłem, aby porozmawiać o ostatnich morderstwach. Ponoć dzieją się tu dziwne rzeczy.
—A no dzieją, ale proszę, wejdź do środka. Żona zaraz zaparzy herbaty lub może wolisz coś mocniejszego? —Uśmiechnął się podnosząc brwi i zachęcająco wskazał barek.
—Whisky. —Usiadł na kanapie i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Salon nie był wielki, jednak dominująca biel sprawiła, że pokój wydawał się o wiele większy niż w rzeczywistości. Na środku stała szara kanapa, a pod nią biały miękki dywan, na który naniósł błota. Teraz beszta się w myślach za swój pośpiech, dodał pracy żonie sołtysa. Naprzeciw głównego siedziska znajdował się kominek i mały stolik, na którym starsza kobieta postawiła talerz z przekąskami i szklankę whisky. Ściany wydawały się szare, niczym niebo w pochmurne dni. Idealnie kontrastowały z białymi meblami.
—A więc mów. —Edan chwycił za szklankę z alkoholem i upił skromny łyk.
—Nawet nie wiem od czego zacząć. Kilka tygodni temu znaleziono młodą dziewczynę niedaleko lasu. Rozprute ciało, źrenice przysłonięte białym nalotem. Szara skóra, obrzydliwy smród zgnilizny, a była tam tylko jeden dzień.
Czyli morderca atakuje tylko kobiety, stwierdził Edan. Po chwili jednak jego teoria została zburzona, niczym wieża z klocków.
—Po kilku dniach znaleziono kolejne dwa ciała bliźniąt. Dwaj chłopcy wieczorem bawili się przy zatoce, nikt nie słyszał krzyków. Wczoraj zginęła młoda dziewczyna, ciało znaleziono na środku głównego placu. O świcie ludzie zaczęli się zbierać, a tu trup młodej dziewuchy. Każdy się boi teraz wyjść. Wystarczy, że słońce zacznie się chylić ku zachodowi, a ludzie prace rzucają, dzieci ze szkół i podwórza zabierają. Miasto zamiera, ludzie uciekają.
—Wskażesz na mapie, gdzie znaleziono zwłoki? —Edan wyciągnął mapę i rozłożył na stoliku.
—Tak, oczywiście. —Podszedł do szuflady i wyciągnął kałamarz oraz pióro, zaznaczył trzy miejsca. —Gdzie będziesz urzędował na czas obytu? —Zapytał.
—Nie ukrywam miałem nadzieję, że wskażesz mi jakąś karczmę lub gospodę. —Edan upił spory łyk i odstawił szklankę na stolik.
—Na głównym trakcie znajdziesz ich od groma. Jednak dziś nalegam, abyś został u nas, niebezpiecznie jest się szwendać po nocy. Zaprowadzimy twego konia do stajni i Vona przyszykuje ci pokój.
—Nie chce nadużywać gościnności. —Rzekł spokojnie.
—Proszę, uwierz mi, że to żaden problem. Towarzystwo zawsze mile u mnie widziane. —Nalał Edanowi kolejną porcję trunku.
—Niech będzie. Jednak koniem sam się zajmę.
ΔΔΔ
Kolejny dzień minął Edanowi na odwiedzaniu miejsc, związanych z tajemniczymi morderstwami. Pierwsze, gdzie się udał to do krewnych ostatniej ofiary. Zobaczył truchło, ku niezadowoleniu rodziny obejrzał ciało młodej dziewczyny. Brzuch rozpruty, biały nalot na oczach, szara, wysuszona skóra. Wiedział już z czym ma do czynienia. Osoba, którą spotkał w Alvie przybyła tutaj.
Przeszukał Zatokę Ciszy, gdzie zginęli bliźniacy. Nic nie znalazł. Udał się więc do lasu, gdzie zginęła pierwsza ofiara. Po kilku godzinach przeszukiwania lasu stwierdził, że nie ma co tu szukać. Odwrócił się, aby ostatni raz spojrzeć na miejsce zbrodni i odszedł.
Wrócił na główny trakt i zaczął się rozglądać za pierwszą lepszą gospodą.
Przez całą drogę, rozmyślał o ofiarach.
,,Głównie były to kobiety, może dzieci były zmyłką? Co, jeżeli jego ofiary nie były przypadkowe?"
Zatrzymał się i wszedł do Gospody Stuletniej.
,,Dziwna nazwa" -pomyślał.
Ogromna sala, w której dominował ciemny brąz. Podłogi lśniły, a blat błyszczał z daleka. Okrągłe stoliki wypolerowane i przysłonięte małymi obrusikami w złocistym kolorze. Krzesła obite miodowym materiałem. Wszystko idealnie kontrastowało ze sobą Nie dało się ukryć, że dbano tu o czystość. Za ladą stały ogromne półki z zawartością przeróżnych naczyń. Po lewej stronie od kontuaru znajdowały się duże schody prowadzące do piętra, na którym znajdują się pokoje dla gości. W rogu stały wielkie amfory wypełnione jakimiś płynami.
Edan podszedł do lady i czekał, aż kobieta obsłuży zamożnego mężczyznę.
Dziewczyna zmierzyła Edana od stóp do głów i uśmiechnęła się niewinnie.
—W czym ci mogę pomóc strudzony wędrowcze?— Ponownie posłała mu uśmiech.
—Wydaje mi się, że jest to gospoda. Więc możesz się domyślić, że poszukuję wolnego pokoju. —Uniósł brwi i spojrzał jej prosto w oczy.
—Wybacz noc u nas kosztuje 80 srebrników, wątpię więc, abyś...— Nie było dane jej dokończyć, na ladzie wylądowało zawiniątko.
—Z napiwkiem, płace z góry za dwie noce, mam nadzieję, że jest ciepła woda? —Wyszczerzył zęby i skrzyżował ramiona.
Dziewczyna zaniemówiła. Odwróciła się i podała kluczyk mężczyźnie. W milczeniu przeliczyła wszystkie monety i otworzyła ogromną księgę.
—Pana nazwisko? —Wyprostowała się niczym struna i spojrzała na niego.
—Uważam, że obejdzie się bez. — Po czym rzucił jedną złotą monetę na ladę.
Dziewczyna w milczeniu wyszła zza kontuaru i poprowadziła mężczyznę do jego pokoju.
Pokój był starannie wysprzątany, naprzeciw drzwi znajdowało się ogromne okno, które wpuszczało światło do pomieszczenia. Po lewej stronie od wejścia stało duże łoże o kolorze miodu, starannie przyścielone brązową narzutą. Po obu stronach łoża stały drewniane małe szafeczki. Na jednej znajdował się zegar, a na drugiej lampa. Po prawej stronie znajdował się duży kominek oraz ogromna kanapa, która byłaby wstanie pomieścić sześć osób. Obok kominka znajdowały się drzwi prowadzące do toalety.
Otwierając drzwi, oczom Edana ukazała się ogromna wanna na środku pomieszczenia. Toaleta była przestronna i minimalistyczna, również w jasnych kolorach złocistych odcieniach miodu.
—Mam nadzieję, że jest pan zadowolony z pokoju. Zajmiemy się pańskim koniem za chwilę.
—Koniem zajmę się sam. —Powiedział spokojnie i gestem dłoni wyprosił dziewczynę z pokoju.
Po małej drzemce i długiej kąpieli Edan zgłodniał. Udał się wiec na parter. Zamówił potrawkę z ryby, mięsny talerz, gdzie znajdowały się przeróżne rodzaje mięsiwa i ogromny dzban herbaty.
Gdy zajadał się posiłkiem do gospody wpadł mały chłopiec i podbiegł do kontuaru. Szepnął coś na ucho młodej kobiecie, a ta natychmiast otworzyła księgę z nazwiskami gości i stwierdziła, że nie ma tu nikogo takiego. Zrezygnowany chłopiec już miał wychodzić, gdy dziewczyna ponownie przywołała go do siebie. Odebrała liścik, a chłopiec wyszedł.
Pewnym krokiem wyszła zza kontuaru i podeszła do rosłego mężczyzny.
—Panie Edanie, —zaczęła teatralnie— Przyszedł dziś rano list do sołtysa z Eurene. Chłopiec twierdzi, że to do pana. — Uśmiechnęła się i położyła mu liścik na stoliku.
Skończył spokojnie posiłek i udał się do swojego pokoju. Usiadł na łożu i otworzył list.
,,Informuje cię, że twoja podopieczna właśnie wyrusza do lasów Denytrów. Próbowała mnie oszukać, to jest pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Miejmy nadzieję, że przeżyje"
— Cholera, zginie. —Szepnął sam do siebie, wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top