Rozdział XX
Patrzyli na siebie w milczeniu przez kilka sekund. Kruczowłosy przerwał ciszę.
-Królewna nie powinna włóczyć się po mieście o tak późnej porze. -Uśmiechnął się zawadiacko.
Podeszła do niego i złapała za prawy nadgarstek. Chłopak syknął z bólu. -To ciebie szukałam. -Wycedziła.
-Skąd wiesz, że to mnie szukasz? -Zmarszczył czoło.
-A stąd, że tylko jeden wariat zwraca się do mnie ,,królewno".
-Nie unoś się tak. Ja ci nic nie zrobiłem, w przeciwieństwie do ciebie. -Uniósł zabandażowany nadgarstek na wysokość jej oczu. -Nie wiedziałem, że taka piękność może mieć w sobie tyle jadu.
-Uważaj, bo ugryzę ponownie -Posłała mu groźne spojrzenie. -Muszę z tobą porozmawiać.
-Nie wiem jaki masz do mnie romans, ale na pewno nie będziemy rozmawiać tutaj.
Przeszli przez kilka uliczek i natrafili na stary teatr. Wkradli się do środka, a kruczowłosy zaprowadził ich na dach.
Widok był cudowny. Ilaya zadzierając głowę do góry, wpatrywała się w miliony gwiazd. Zachwycała się widokiem, dopóki mężczyzna nie pchnął jej w stronę krawędzi dachu. Złapał ją w ostatniej chwili za nadgarstek.
-Mów czego chcesz. -Powiedział z niesamowitym opanowaniem. Przypominał jej w tym momencie Edana. -Mów, albo spadniesz, wiesz nadgarstek zaczyna mnie boleć. -Posłał jej obojętne spojrzenie.
-Potrzebuję twojej pomocy. -Trzymała go z całej siły jedną dłonią, czuła jak zaczyna mu się wyślizgiwać.
-Nie jestem dobrym samarytaninem. -Prychnął. -Poza tym skąd ma wiedzieć, że nie szukałaś mnie tylko po to, aby upewnić się czy to ja napadłem cię tamtego wieczoru? Może chcesz zachować swoją moc w sekrecie? Chcesz się mnie pozbyć? -Uśmiechnął się. -Masz dziesięć sekund, aby wszystko wyjaśnić.
-Potrzebuję cię, sama nie dam rady zabić wiedźmy! -Powiedziała na jednym wydechu i spanikowana spojrzała mu w oczy. Coś mu mówiło, że nie kłamie.
-A twój przyjaciel? Nie wyglądał na takiego co by sobie nie poradził. Po co więc ja?
-Dlatego, że on o niczym nie wie!
Chłopak wciągnął ją z powrotem. Przyciągnął ją do siebie, a ta niczym spłoszona zwierzyna wtuliła się w niego patrząc w dół. Zapach migdałów wypełnij jej nozdrza.
-Nie mów, że aż tak się przeraziłaś? -Zaśmiał się. -Kto by pomyślał, że dziewczyna która niedawno prawie mnie zabiła boi się małej huśtawki.
-Milcz. -Odepchnęła go.
-Dobra, ja milczę ty mówisz. -Skrzyżował teatralnie dłonie na piersi.
Usiedli na krawędzi dachu. Ilaya opowiedziała mu o wszystkim. Powiedziała, że aby zostać pełnoprawną dręczycielką musi zabić wiedźmę. Ominęła moment rytuału. Uznała, że jest to najmniej ważna informacja.
-Czekaj, co? Jesteś dręczycielką? -Lustrował ją wzrokiem.
-Jeszcze nie. Stanę się nią w momencie zabicia wiedźmy. -Przewróciła oczami. -Słuchaj mnie trochę.
-Ile? -Zapytał.
-Co ile? -Spojrzała na niego zdezorientowana.
-Ile mi za to zapłacisz? Chyba nie myślisz, że pomogę ci za darmo?
-Myślałam, że z chęcią będziesz służył swojej królewnie. -Uśmiechnęła się zaczepnie.
Mężczyzna roześmiał się. -Wydaje mi się, że każdy władca sowicie wynagradza swoją straż.
-Jeżeli nam się uda, będę ci winna przysługę.
-Chyba żartujesz? Przysługę? Kpisz sobie ze mnie, tak? -Zdenerwowany wstał i zaczął iść w kierunku schodów.
-Pomyśl trochę. Będziesz miał wtyki u dręczycielki. Czy to nie wystarczająco dużo? -Poczuła, że trafiła w punkt. Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie i odwrócił się w jej kierunku. Jego kasztanowe oczy zalśniły.
-Stoi. Pod jednym warunkiem. Nie odmówisz mi pomocy, gdy jej zażądam.
-Zażądasz? Nie poprosisz? -Uśmiechnęła się.
-Chcesz jeszcze po wisieć z dachu? -Zaśmiał się głośno i nachylił nad nią, aby móc przesłać groźbę spojrzeniem.
-Niech będzie, ale żeby było jasne. Nie zamierzam okradać ludzi.
-Spokojnie. -Usiadł ponownie obok niej. -Wybacz nie pamiętam twojego imienia. -Stwierdził.
-Ja twojego też nie. Jestem królewna Ilaya. -Zaśmiała się i podała mu dłoń.
-Argo, władca cieni. -Uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń.
Δ Δ Δ
Następnego dnia Ilaya postanowiła odwiedzić Cannahari. Poprosiła służącą o wygodny strój. Ujrzała granatową luźną suknię sięgającą jej do kostek. Obszyta czarną nicią, nie miała żadnych zdobień. Wydawała jej się mroczna. Delikatny dekolt idealnie podkreślał jej biust. Włosy związała w gruby warkocz i upięła w niski kok. Wyglądała jak mroczna księżniczka.
Wyszła z komnaty, zamknęła drzwi na klucz i podążała korytarzami wprost do pokoju władczyni.
Stanęła przed drzwiami, jednak straż poinformowała, że Sethern, aktualnie znajduje się na naradach w wielkiej sali. Ilaya niewiele myśląc postanowiła udać się we wskazane miejsce.
Po drodze natknęła się na Eliota.
-Wyglądasz jakbyś miała za chwilę zadźgać męża. -Roześmiał się i ponownie otaksował ją wzrokiem.
-A chcesz nim zostać? -Uśmiechnęła się i dodała. -Mi też miło cię widzieć.
-Ciesz się, że Weywer tego nie słyszała.
-Chyba masz rację. -Skrzywiła się na samą myśl o kolejnej kłótni z tą dziewczyną. Ostatnio pokłóciły się, gdy Ilaya potknęła się w kuchni i wylądowała na Eliocie. Pomijając fakt, że potknęła się o torbę Weywer, którą zostawiła praktycznie na samym środku pomieszczenia.
-Starałem się znaleźć coś o czarnym ogniu, ale w zasobie naszej biblioteki przepatrzyłem chyba wszystko o magii. Możesz spróbować mi ją pokazać?
-Może kiedyś spróbujemy, jednak teraz troszkę się śpieszę. -Wyminęła go i podążała we wcześniej wyznaczonym kierunku.
Stanęła przed Morfem i poprosiła go, aby zapowiedział, że przybyła. Jednak ten początkowo stanowczo odmówił. Zaproponował jej, aby poczekała, aż narady się zakończął.
-Po co chcesz spotkać się z Cannahari? -Zapytał jak zwykle ciekawski skrzat.
-Mam pewną sprawę. -Nawet na niego nie zerknęła. Cały czas wpatrywała się w drzwi.
-Widzę, że zaczynasz czuć się tu zbyt swobodnie. Uważaj, aby to nie zadecydowało o twoim losie.
-Mówisz, że zaufanie twojej pani jest zgubne? Wydaje mi się, że tak oddany sługa nie powinien tak mówić? A może się mylę i nie jesteś tak oddany jak sam twierdzisz? - Dalej wpatrywała się w drzwi. Mężczyzna niesamowicie ją irytował.
Skrzat chciał już odwdzięczyć się jakąś kąśliwą uwagą, jednak drzwi do wielkiej sali roztwarły się.
Zza drzwi wyszła grupka starszych mężczyzn. Nie zwracali na nią uwagi. Ilaya odprowadzała ich wzrokiem do końca korytarza. -Nie gap się tak jeżeli ci życie miłe. -Wyszeptał Morf.
Wchodząc do wielkiej sali ukłoniła się i z wbitym wzrokiem w podłogę czekała, aż Cannahari pozwoli jej mówić.
Kobieta stała tuż przed ogromnym, drewnianym tronem.
-Z czym do mnie przychodzisz? -Zapytała władczyni, a Ilaya tym samym dostała znak, aby podniosła wzrok.
-Mam prośbę pani. Chciałabym poznać te piękne ziemie.
-Chyba odwiedziłaś już główne miasto? Byłaś nawet poza nim. -Stwierdziła oschle Cannahari.
,,Cholera... To chyba nie jest jej najlepszy dzień." -Pomyślała zdruzgotana Ilaya.
-Chciałabym zwiedzać pobliskie tereny, a skoro nie ma ze mną Edana... -Nie pozwolono jej dokończyć.
-Skoro nie ma Edana, powinnaś zająć się treningami. -Usiadła na drewnianym tronie i spojrzała na nią surowo.
-Wiem pani. Dlatego pomyślałam, że powinnam wyruszyć w krótką podróż. Nauczyć się tego co mój opiekun. -,,Opiekun" pomyślała. Taki z niego opiekun, że ostatnio prawie ją zabili. - Chciałabym zwiedzić pobliskie lasy i wsie.
-Doszły mnie słuchy, że ostatnio zostaliście zaatakowani przez jakichś oprychów. Myślisz, że sobie poradzisz sama? -Spojrzała na czarnowłosą z góry.
-Tak pani. Jestem pewna, ale dla ostrożności zabrałabym ze sobą przyjaciela.
-Przyjaciela? -Zapytała zainteresowana.
-Tak pani... Poznałam go podczas święta Irmazyny.
-Ufasz mu na tyle, aby zasnąć w środku nocy i mieć pewność, że cię nie okradnie i nie pozostawi z niczym?
-Tak. -Mówiąc załamał jej się głos.
-Kłamiesz. -Stwierdziła oschle kobieta. -Ale niech będzie. Masz moje pozwolenie.
-Dziękuję. -Powiedziała niemalże z ulgą.
-Jednakże zabierzesz ze sobą Eliota. Teraz wyjdź. -Cannahari wstała i podeszła do małego stolika, który zawalony był różnymi papierami.
Dziewczyna ukłoniła się i wyszła na korytarz. Wiedziała jedno. Eliota musi jakoś przekonać, albo przechytrzyć.
Co myślicie o nowym rozdziale? Jak podoba wam się Argo? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top