Rozdział XV
Postanowiłam narysować ilayę. Tak mnie więcej wyglądała w mojej wyobraźni.
Ilaya leżała ze stosem książek w swoim łóżku, do momentu, aż do komnaty wpadła Sekki.
-Wstawaj! Idziemy na śniadanie. -Opadła na jej łóżko. -Co to za książki?
-Z biblioteki. Wzięłam kilka. Gdzie idziemy?
-Na śniadanie do kuchni. Nie jesteś już ranna, więc możesz przychodzić sama. Miałam ci ją pokazać wcześniej jednak nie miałyśmy czasu.
-Rozumiem. -Odpowiedziała i wstała z łóżka. Ubrała się w białą zwiewną suknię, związała włosy w kucyka i wyszła z komnaty.
Dziewczyny zeszły na sam parter i podążały do kuchni. Były już przed samym wejściem, gdy nagle usłyszały krzyki i ujrzały otwierające się drzwi. Drogę przebiegła im mała, biała plamka.
-Niech tylko ja cię dorwę w swoje ręce! -Krzyczała piwnooka kobieta. Blond włosy okalały jej okrągłą twarz.
-Witaj Erino –Sekki machnęła na przywitanie.
-Witaj, witaj. Wejdźcie. Nieznośny kocur, zakradł się do spiżarki i ponadgryzał wędliny. Rozumiecie? I co ja mam z tym wszystkim zrobić? Nie mogę tego podać. Nie wiadomo jakie zarazki przenosi.
-Witam, jestem Ilaya. -Dręczycielka podeszła bliżej i wyciągnęła dłoń do kobiety.
-Ojej! Przepraszam. Jestem strasznie zdenerwowana i roztargniona. -Uścisnęła dłoń. -Erina, jestem tu kucharką. Miło mi cię poznać. -Uśmiechnęła się i wróciła do zagniatania ciasta na stolnicy. -Niestety śniadanie zaraz wam podam, ale najpierw posiłek dla Cannahari. Musicie chwilę poczekać.
Ze spiżarki wyszedł Eliot z pełnymi dłońmi -oraz ustami- pierożków.
-Dzień dobry. -Wymamrotał w stronę dziewcząt i starał się wszystko jak najszybciej przełknąć.
-Widać Erina, że dobrze gotujesz. -Ilaya uśmiechnęła się w stronę kucharki.
-Tyle je, a nadal jest taki szczupły. -Doszedł ich uszu nowy głos.
Zza drzwi prowadzących do ogródu, weszła rudowłosa, wysoka dziewczyna. Zielona koszula oraz ogrodniczki idealnie pasowały do jej rudych loków.
-Jestem Weywer. -Rzuciła niedbale w stronę czarnowłosej. -Ty pewnie jesteś Ilaya?
-Weywer... -Dziewczyna zamyśliła się na moment nad imieniem.
-Coś nie tak? -Rudowłosa uniosła brwi i rozłożyła dłonie.
-Nie, nie... Po prostu słyszałam wcześniej to imię.
-Pewnie Eliot opowiadał ci o mnie. -Dziewczyna podeszła do chłopaka i szturchnęła go w ramię.
Ah tak! -Przypomniała sobie. -To było w tedy, gdy .... -Nie było dane jej dokończyć, ktoś zrobił to za nią.
-Gdy z Edanem przynosili mi nowe trasy do sprawdzenia! -Wykrzyczał Eliot. -Przyniosła mi z Edanem mapy i rozmawialiśmy o ogrodzie.
-Tak właśnie, spotkałam Edana na korytarzu i postanowiłam odwiedzić z nim bibliotekę. -Przytaknęła Ilaya. Nie wiedziała czemu to robi, ale najwyraźniej Eliot miał ku temu powód.
Spojrzała na Eliota i dostrzegła wzrok pełen ulgi.
Weywer po chwili wyszła i stwierdziła, że śniadanie zje później.
-Dlaczego kłamałeś? -Zapytała zaskoczona.
-Weywer i ja jesteśmy razem od jakiegoś czasu, jest strasznie zazdrosna. Kiedyś nawet zabroniła mi przychodzić samemu do kuchni. Uznała, że podobam się Erinie.
-Jeżeli podrywałaś Eliota to uważaj, śmierć jest blisko. -Dodała Sekki. Wszyscy w kuchni wybuchli smiechem.
Po śniadaniu Ilaya postanowiła udać się ponownie do swojego pokoju. Na stoliku obok łóżka, leżała mała karteczka.
Spotkajmy się na polanie. Czas na trening.
Na drugiej stronie liściku dostała wskazówki jak dojść do celu.
Nie tracąc czasu na przebieranie się, postanowiła od razu wyjść.
Weszła do ogrodu i podążała na same tyły. Zauważyła czarną bramę, porośniętą pnączami roślin. Wyszła na polanę, a w oddali -w pobliżu ogromnego dębu- Stało kilka postaci. Zbliżając się spostrzegła, że nie było tam nikogo oprócz Edana i kilku manekinów. -Dwa szmaciane i jeden metalowy. - Zastanawiała się po co mu ciężkie, metalowe kopie ludzi.
-Witaj. -Przywitała się.
-Nie sądziłem, że przyjdziesz. -Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
-Niby dlaczego? Sądzisz, że się ciebie boję? Chyba śnisz. - Kłamała.
-Nie? To może najpierw zaczniemy od walki w zwarciu? -skrzyżował dłonie.
-A może najpierw nauczysz ją podstaw? -Zza drzewa dobiegł ich głos Eliota. -Nie kłóćcie się tylko ćwiczcie.
-A ty co tu robisz? - Podeszła do drzewa i ujrzała jak Eliot wyleguje się, na trawie z książką.
-Sekki prosiła, abym pilnował was, żebyście się nie pozabijali. -Posłał Edanowi wymowne spojrzenie.
-Nie potrzebuję niani. -Uznała Ilaya.
-Polemizowałbym. -Rzucił Edan.
Chwilę się sprzeczali. Eliot uznał, że dość gadania. I odwrócił się na bok. Postanowił kontynuować czytanie.
-Więc od czego zaczynamy? -Zapytała.
-Może od tego? -Edan wyciągnął, ogromny miecz z pochwy i podszedł do jednego z manekinów.
-Serio, podchodzisz do stalowego manekina? -Ilaya uśmiechnęła się. -Nie mogę doczekać się, aż miecz odbije się i trafi w twoją głowę. Czekaj. Czy już kiedyś tego nie próbowałeś? -Założyła dłonie na biodra i obserwowała z pewnym siebie wyrazem twarzy. Nie wierzyła, że nawet Edan będzie w stanie strzaskać tak ciężkiego manekina.
Edan uśmiechnął się do niej. Odwrócił do stalowej figury. Jego miecz rozbłysł niebieskawym blaskiem i jednym zamachem rozciął metal wpół. -No i co? Nadal się nie boisz?
-Jak to zrobiłeś?! -Ilaya spojrzała na niego z otwartymi ustami. Nie dowierzała, że człowiek może zrobić coś takiego.
-Każdy dręczyciel dostał od Świętej Irmazyny moc, której nie posiadają zwykli ludzie. Też powinnaś ją posiadać skoro jesteś jedną z dręczycieli.
-Chyba zemnie kpisz? Jakim cudem mam opanować coś takiego?. -Milczała chwilę. Przypomniała sobie o czarnym płomieniu na sztylecie. -Może jednak spróbuję.
-Jak chcesz. Ale najpierw spróbuj na szmacianym manekinie -Rzucił jej miecz.
- Dobrze -Wysapała, uginając się pod ciężarem ostrza.
-Wyprostuj się -Podszedł i dotknął jej pleców, ta wyprostowała się niczym struna. - wysuń lewą nogę. Uwolnij to co w sobie masz.
-Czyli co? -Spojrzała na niego.
-Ty mi powiedz. -Odszedł.
Zamachnęła się i uderzyła. Trafiła manekina w głowę i rozpruła jego szmaciane ciało. Jednak nie udało jej się wyzwolić żadnej mocy. Spojrzała na Edana.
-No nic, nie wszystko przyjdzie od razu. Teraz porzucasz sztyletami do celu. -Wstał i z butów wyciągnął dwa długie noże. Nie zwracał uwagi na zawiedziony wyraz twarzy Ilayi. Nie obchodziło go to. -Trzymaj -podał jeden ze sztyletów dziewczynie.
Ilaya widziała w tym szansę dla siebie, potrafiła rzucać. Dowiedziała się o tym w tawernie, podczas ferelnego wieczoru. Wzięła sztylet i przyjęła postawę.
-Źle trzymasz ostrze. Nie zaciskaj tak dłoni, rozluźnij uścisk. -Zdziwił się, że jej postawa była nienaganna. Więc musiał zwrócić jej uwagę na to w jaki sposób trzyma ostrze.
-Wiem, jak mam trzymać. -Przerwała by na niego spojrzeć. - Wiem, że potrafię rzucać.
-Celuj w środek piersi. -Mówiąc to odszedł kawałek w tył.
Skupiła się i na wydechu rzuciła ostrzem. Rozluźniła uścisk na nożu w chwili, gdy ten był na równi z jej twarzą. Wbił się prawie idealnie w wyznaczone miejsce przez Edana.
-Sądziłem, że pójdzie ci lepiej. Zwłaszcza po tym co usłyszałem. -Uśmiechnął się do niej.
-Tak? Jest prawie idealnie. Co słyszałeś? -Skrzyżowała dłonie na piersi.
-Po pierwsze, nie może być ,,prawie" idealnie. Ma być nieskazitelnie. Co słyszałem? Że jakaś dziewczyna wślizgnęła się do karczmy i zaczęła rzucać nożami do chleba. -Uniósł brwi dając tym samym znak ilayi, aby kontynuowała.
Ilaya nie chciała rozmawiać na ten temat. Więc robiła to co kazał. Do późnego wieczora posłusznie rzucała sztyletami. Aż jej mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a jej rzuty stawały się coraz mnie celne. W końcu Edan zarządził koniec treningu. Obudzili Eliota i skierowali się ku zamku. Ilaya była tak zmęczona, że natychmiast udała się do swojej komnaty. Nie słysząc nawet jak Edan mówił w jej stronę.
-Do jutra Naytla. -Odwrócił się i odszedł w swoją stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top