Rozdział VII
Dziewczyna otworzyła oczy, a serce łomotało jej jak oszalałe. Uzmysłowiła sobie co właściwie się wczoraj wydarzyło. Za oknem widziała zachodzące słońce, nie była pewna czy spała tylko kilka godzin czy przespała cały dzień. Wstając zrzuciła z siebie kawałek materiału, odsłaniając swoje nagie ciało. Wprawiło ją to w konsternację, uświadomiła sobie, że osoba którą ją tu przyniosła musiała widzieć jej nagie ciało. Twarz zalała czerwień spowodowana wstydem.
Na maleńkim stoliczku leżała długa, fioletowa, falbaniasta suknia. Głęboki dekolt, obszyty delikatną koronką, uwydatniał jej piersi. –Świetnie, teraz chcą mnie udusić. –Podeszła do lustra i przyglądała się dzisiejszej kreacji. –Po chwili jej uwagę przykuły dziwne hieroglify na ramie lustra, wydawały jej się poruszać, zadziwiona dotknęła ich, a ona odskoczyła jak poparzona, gdy znaki wspięły się na skórę jej palców i podążały w stronę hromosu. –Co jest!? –Krzyknęła przerażona, widząc jak hieroglify ponownie wracają na ramę lustra. Ponownie dotknęła ramy, ale nic już się nie wydarzyło.
Dziewczyna postanowiła odwiedzić Sekki, aby dowiedzieć się co się właściwie wczoraj stało i czy na pewno nic jej nie jest. Podążała przed siebie, mijając po drodze wiele komnat, przechodziła obok pokoju z wyrytym ,,A" na drzwiach. Nie mogąc się powstrzymać zajrzała do pomieszczenia, a jej oczom ukazały się gwiazdy oraz planety. Wyciągając dłoń i łapiąc jedną z nich, sprawiła że ta się rozpłynęła, aby po chwili odtworzyć się w tym samym miejscu. Na stole leżało mnóstwo papierów, rysunków i dane stwierdzające położenie gwiazd. Postanowiła, że jak najszybciej stamtąd wyjdzie, zanim ktoś ją zauważy.
Będąc już na prostej drodze do pokoju alchemiczki, dziewczyna dostrzegła, że z ciemności, niczym zjawa, wyłania się głowa Sethernów.
-Może się przejdziemy? –Starsza kobieta zmierzyła wzrokiem dziewczynę, delikatnie uśmiechając się.
-Proszę wybaczyć –dygnęła- ale przyszłam odwiedzić alchemiczkę, martwię się o nią.
-Nie ma jej tutaj, nie martw się, niedługo wróci. –Kobieta mówiła łagodnym tonem.
Dziewczyna nie miała wyboru, więc stanęła i podążyła za starszą kobietą, Kierowały się w dół schodami, przemierzały korytarze, których czarnowłosa wcześniej nie miała okazji zwiedzić.
-Pani?
-Tak? –Kobieta zatrzymała się i odwróciła w stronę przerażonej dziewczyny.
-Jestem tu kilka tygodni... I zastanawiam się co ze mną będzie. To co robiła Sekki w pokoju i to, że nic nie pamiętam, sprawia..., że czuję się jak królik doświadczalny. Dlaczego nie mogę po prostu odejść?
-Odejść? –Twarz kobiety nie wyrażała żadnych uczuć. –Masz dokąd odejść dziecko?
-Nie wiem, pewnie nie. Patrząc na to, że byłam sama w lesie.
-Właśnie. Jeżeli alchemiczka powie mi, że nic nie ukrywasz, może pozwolę ci tu zostać i szkolić się.
-Szkolić się na co? –Wyrwało się dziewczynie.
-Nie na co, tylko na kogo. Jest wiele specjalizacji. Jeżeli nie jesteś pewna kim chcesz być, poślę cię do wiejskiej babki, nigdy się nie myli.
-Rozumiem. –Wzięła głęboki wdech –Pani, mam dwa pytania.
-A więc pytaj. –Kobieta wznowiła spacer.
-Jak masz na imię? Odkąd tu przybyłam, wszyscy mówią Sethern, co oznacza ,,władza".
-Tak masz się do mnie zwracać. Jednak jeżeli chcesz znać moje imię to proszę. Brzmi ono Canahari. Widzę, że uczysz się starej mowy Sandorii.
-Sandorii? A nie Syledii?
-Sandoria i Syledia, kiedyś były jednym krajem, więc nie ma między nimi różnicy.
-Jak to? –Dziewczyna zmarszczyła czoło, a między jej brwiami pojawiła się mała zmarszczka.
-Masz ochotę na krótką lekcję historii?
-Oczywiście. –Przytaknęła z wymalowanym, zainteresowaniem w oczach.
Nie kłamała, naprawdę ją to interesowało, chciała wiedzieć jak najwięcej o tym miejscu.
-A więc, Sandoria kiedyś była wielkim królestwem. Jednak wieki temu, władcy urodziły się trojaczki, miał trzech synów, których nazwał kolejno Zeir, Ymmir i Ross. Najstarszy i najmłodszy syn, zawsze rywalizowali o względy ojca. Zeir był dumny i władczy, Ross za to uwielbiał, gdy wszyscy w jego otoczeniu czuli lęk przed nim. Ymmir za to był porywczy, ale i dobry, był równowagą miedzy braćmi, załagadzał wszelkie konflikty między nimi. –Nabrała powietrza, upewniając się, że dziewczyna nadal jej słucha –W wieku dojrzewania u Zeira i Ymmira zaczęły pojawiać pierwsze znaki obecności magii w ich ciałach. Zeir wymyślał co rusz nowe zaklęcia bojowe, a Ymmir zafascynował się alchemią. Jednak Ross nie odziedziczył niesamowitej magii. Zaniepokojony ojciec i król, nakazał zbadanie syna i znalezienie źródła tego zamieszania, medycy znaleźli w jego ciele niemal znikome ilości magii. Jego hromos nigdy się nie pojawił, stał się jeszcze bardziej zawistny i z dnia na dzień, co raz bardziej nienawidził braci oraz ojca. Przyszedł dzień w którym król zaniemógł, leżąc na łożu śmierci kolejno wzywał swoje dzieci rozmawiając z nimi, rozmyślając komu powinien oddać Sandorię. Rozmawiając z Ymmirem, usłyszał coś czego nie spodziewał się usłyszeć od żadnego z dziedziców. Ymmir postanowił, że zrzeka się prawa do tronu, oznajmił że jego przeznaczeniem jest podróżowanie, chce zwiedzać miejsca jeszcze nie odkryte przez nikogo. Prosił więc ojca, aby podzielił Sandorię między dwoma braćmi, uznał że tak będzie sprawiedliwie. Ymmir po śmierci ojca wyruszył w podróż, nie czekając na przedstawienie testamentu który pozostawił król. Jednak na papierze nie był zapisany Zeir i Ross, a Zeir i Ymmir, który zniknął z terenów królestwa. Z racji, że druga połowa królestwa nie mogła pozostać bez władzy, namiestnik króla postanowił oddać władzę najmłodszemu z braci. Krótko po tym zdarzeniu, Ross i Zeir krnąbrni władzy postanowili połączyć to co powinno należeć się tylko jednemu z nich, zesłali na tysiące ludzi śmierć. Wybuchła wojna, umierało wiele ludzi którzy walczyli za jednego z dwóch władców. Bracia zabijali braci, ludzie zabijali swoich przyjaciół, bliskich. Wszystko było podzielone na Zeira i Rossa. Po kilkudziesięciu latach wojny Ross pewny swej wygranej, wyzwał na prosty pojedynek brata. Jednak to Zeir wygrał. Lud wspierający Rossa, anty-maga, wybrał kolejnego władcę. A wojna trwała nadal, dopóki władzy nie przejęli kolejni potomkowie Zeira.
Spojrzała na dziewczynę, czekając na fale pytań.
-Teraz rozumiem. Czyli tron przekazywany jest linią krwi? Więc ty musisz być... -Nie było dane jej dokończyć.
-Tak, jestem potomkinią Zeira. Jakie było drugie pytanie? -Kobieta patrzyła przed siebie z podniesioną, dumnie głową.
-Zastanawiam się, czy... mogłabym wyjść zobaczyć miasto.
-Już mówiłam, że tylko w tedy, gdy będziesz do nas należeć. Alchemiczka musi potwierdzić twoją wersję wydarzeń.
-Dlaczego musi być to alchemiczka? -Zapytała zaciekawiona.
-Bo twoja - urwała na moment, znajdując odpowiednie słowo -koleżanka specjalizuje się w dziedzinie telepatii. -Odwróciła się i podążała przed siebie zostawiając czarnowłosą w tyle.
-Dlaczego nie możecie mnie po prostu wypuścić? -Dziewczyna krzyknęła za kobietą.
-Wracaj do siebie, teraz jest za późno na odwiedziny, nie sądzisz? -Kobieta zignorowała pytanie i zniknęła w cieniu gasnących pochodni.
Dziewczyna, zawróciła, idąc prosto do swojego pokoju. Po chwili zamyślenia znalazła się na drugim piętrze i stwierdziła, że zajrzy do biblioteki o której opowiadała jej alchemiczka.
Otwierając drzwi, pierwsze na co zwróciła uwagę to ogromne stosy książek na kilkunastu metrowych półkach. Na samym środku zaokrąglone biurko –zapewne stanowisko bibliotekarza -pomyślała. Wszystko zrobione z ciemnego, dębowego drewna, a w całym pomieszczeniu panował ciepły brąz. Zafascynowana wysokością sufitu, zauważyła spiralne schody, zmierzające ku górze. Szła przed siebie, zapatrzona w cel, gdy nagle ktoś uderzył ją w prawie ramie i całym ciężarem zwalił się na nią. Chwilę później zauważyła, wpatrujące się w nią niebieskie oczy. Chłopak cały na twarzy zalany czerwienią, a blond włosy okalały jego twarz.
-Uważaj trochę! -krzyknęła dziewczyna.
-Przepraszam, przenosiłem książki i cię nie zauważyłem! Nie często ktoś tu bywa, a zwłaszcza o tej porze. Jest środek nocy!
-Długo masz zamiar krzyczeć mi w twarz? Do tego siedząc na mnie? -Zirytowana i lekko zawstydzona tą sytuacją - tak jak blondyn - uklęknęła i pomogła zbierać mu książki.
-Eliot -Powiedział nie podnosząc wzroku z nad porozrzucanych książek.
-Hmmm? -Dziewczyna wyrwała się z namysłu.
-Eliot. -Powtórzył -Mam na imie Eliot, a ty?
-Ja... w sumie.. -Spuściła głowę.
-Możesz mówić jej Naytla. -Głos dobiegał z drzwi wejściowych.
-Tak własnie... Czekaj, co?! -Dziewczyna odwróciła się i ujrzała Edana z poważną miną, trzymającego w dłoniach skrawek papieru.
-Dlaczego akurat Naytla? -Eliot uśmiechnął się i całe zażenowanie sytuacją, która miała przed chwilą uszło z jego twarzy.
-Bo jest nieostrożna jak dziecko i cały czas plącze się pod nogami, wpadając na kogoś. -Skrzyżował dłonie na piersi, przyjmując postawę zamkniętą.
-Nieprawda! -Dziewczyna podniosła się tak szybko z klęczek, że książki, które trzymała w dłoniach, wypadły jej z rąk, uderzając Eliota w głowę, który nadal kucał przy stercie.
-Twoje czyny nie idą w parze z twoją nie wyparzoną gębą. -Zmierzył ją wzrokiem, delikatnie podnosząc kąciki ust.
-Mówi to wiecznie poważny koleś, który ciągle chodzi z łukiem bez kołczanu ze strzałami. -Spojrzała na niego z irytacją i przyjęła jego postawę.
-Edan po co przyszedłeś?- Zapytał Eliot, widząc jak gęstnieje między nimi powietrze.
-No więc przepraszam, że przeszkadzam w tak intymnej chwili, ale przyniosłem ci mapę do opracowania. Znalazłem nowe ścieżki w Sandorii prowadzące do zamku. Przypominam, że Weywer nie byłaby zadowolona, gdyby o tym usłyszała.
-Nie pieprz durnot Edan! Widziałeś i wiesz, że to był wypadek.
-Bierz tę mapę i następnym razem, zamykaj drzwi na klucz. -Uśmiechnął się i puścił Eliotowi oczko.
-Edan no proszę cię, wiesz że to nie tak. Przecież nawet nie znałem jej imienia. -Na twarzy Eliota malowała się irytacja.
-W sumie...- Zmierzył dziewczynę wzrokiem, zatrzymując się na jej klatce piersiowej –Masz rację, nie wierze, żebyś ją tknął. -Zaczął się śmiać, a Eliot zamilkł.
Czarnowłosa wybiegła z pomieszczenia. W biegu zapomniała zostawić ksiąg, które na nowo pozbierała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top