8
Pan McDonald, prawnik Edvarda Surrey'a
– Nie wiem, co bym zrobił gdyby nie panie – skinąłem głową w stronę tychże dziwnych niewiast, o których miałem zasięgnąć języka z polecenia sir Edvarda.
O dziwo, fakt że plątały się w okolicy dworu mego pracodawcy i wcale nie zamierzały opuścić sir Edvarda w potrzebie, już nie dziwił mnie tak na początku, gdy usłyszałem o nich. Przypadek czy też nie, ale... Bo jak opisać sytuację, gdy wtargnąłem po nocy do pokoju chlebodawcy i zastałem go związanego jak jakąś szynkę, a przy drzwiach - właśnie te dwie? Powiedziały to, co już wówczas wiedziałem, niebezpieczeństwo i tak dalej, że hrabia nie chciał o tym słuchać, że zauważyły podejrzanie wyglądające towarzystwo, włażące do domu i śmierć służącego, że jeszcze dobrze by było schwytać szajkę na gorącym uczynku...
Początkowo nie potrafiłem uchwycić sensu w tym, co mówiły, ale wraz z upływem czasu rozsądek i pomyślunek wrócił do mej ryżej głowy. Wdostały się do środka tak samo jak ja, gdy śpieszyłem ratować młodego Edvarda. Tyle, że szybciej niż ja, a potem związały go, bo "dla niepoznaki ", "bo hrabia darł się jak stare gacie na płocie". Tak, zdecydowanie sir Edvard nie wyglądał na zachwyconego ich pojawieniem się, ani na uszczęśliwionego moimi drgającymi lekko w nieudolnej próbie powstrzymania śmiechu kącikami ust.
Zaczęło się dopiero wtedy, gdy oznajmił nam, żeśmy zepsuli wszystko, bo sytuacja była pod kontrolą i chciał osobiście "przyłapać dekikwenta".
– Baran – syknęła starsza z niewiast, co sprawiło, że nie mogłem poniechać śmiechu.
Co jak co, ale nie spotkałem nikogo, kto ośmieliłby się nazwać hrabiego Surrey'a baranem. Ta druga zaś mruknęła pod nosem coś, co zabrzmiało niebezpiecznie podobnie do wyrażenia "stary uparciuch".
– Uciszcie się! – hrabia zrobił gniewną minę, gdy usłyszeliśmy zbliżające się kroki, a potem wypadki potoczyły się błyskawicznie i nie mieliśmy czasu na zastanawianie się.
Chwilę trwało, zanim pojąłem, co się działo na moich oczach, wszystko to co właśnie wtedy miało miejsce, przypomniało iście dantejskie sceny! William Surrey, przyrodni brat mego chlebodawcy, wpadł do pokoju jak nie przymierzając zbój jakowyś, czyniąc nieznośny harmider, ciskał przekleństwami i groźbami pod adresem sir Edvarda, znajdując radość w jakże przykrym dla hrabiego położeniu! Nie minęło jednak kilka minut, a szala zwycięstwa przechyliła się na naszą stronę – William Młodszy zarobił cięgi od brodatego mężczyzny, który mu towarzyszył, a potem i ja dołożyłem swoje trzy grosze do tejże "lekcji". W tym samym momencie sir Edvard z pomocą niewiasty, która nazwała go "baranim łbem", wyplątał się z krepujących go więzów i z irytującym wręcz spokojem obserwował przebieg zdarzeń. Nie śpieszył się ani nawet kroku nie uczynił, by mieć swój wkład w rozwoju wydarzeń, jakby w ogóle nie interesował go fakt, co się działo pod jego nosem.
Gdy jednak uznał, że wystarczy już tych atrakcji, pozornie niedbałym gestem dłoni nakazał i mi, i brodaczowi odstąpić od Williama, swego brata. Ten zaś, związany jak baleron, pokonany i spozierający spode łba na uśmiechniętego Edvarda takim wzrokiem, że gdyby miał moc zabijania, hrabia od dawna byłby nieboszczykiem!
– Williamie, bracie mój – zaczął hrabia uroczystym tonem, choć nie było ku temu żadnej przyczyny – naprawdę próbowałem się z tobą pogodzić, ale tyś nie ułatwiał mi tego zadania! Spiskowało się i knuło przeciwko mnie, nieprawdaż? Myślałeś, żem głupi i ślepy, że nie widziałem, co za gra toczyła się pod moim nosem?
– I co mi zrobisz, psi synu??? – bełkot wydostał się z gardła skrępowanego węzłami mężczyzny, zniekształcony poprzez zaciśnięty na ustach knebel.
– Lanie to by było za proste, zbyt łagodną karą dla ciebie, wstrętnego... – tu hrabia szukał w głowie odpowiedniego określenia – ... egoisty!
William patrzył na sir Edvarda, wciąż oszołomiony spektakularną katastrofą, którą sam na siebie ściągnął.
Tymczasem sir Edvard już miał zamiar dodać coś jeszcze do tego, co już zostało powiedziane, ale ubiegła go młodsza z niewiast.
– Niech angielskie prawo zadecyduje o jego losie, nie sprowadzajmy sobie na głowę kłopotu, a może i Williamowego przekleństwa! Bo ten pański brat byłby zdolny do rzucenia złego słowa...
– A co z Kathy??? – zawył znów imć William, bezskutecznie szamoczący się ze sznurem.
– Nie jesteśmy ani głupi ani bezduszni – nie rozumiałem, dokąd zmierza ta historia i nie byłem pewien, czy chcę poznać odpowiedzi na nie zadane pytania.
Hrabia stał wyprostowany jak urodzony arystokrata z dziada pradziada, ale w jego oczach czaiło się coś mrocznego, groźniejszego niż bezksiężycowa noc na głównym trakcie w wiosce Surrey'a.
– Udasz się na kontynent i nie wrócisz. Tutaj. Nigdy.
Po raz pierwszy dostrzegłem lęk w oczach niedoszłego pana tutejszych ziem, zdawał się rozumieć, co za "propozycję" złoży mu Edvard. Sir Edvard.
Myślałem, że wszyscy, jak tam byliśmy, będziemy obecni przy dalszej rozmowie dwóch panów, ale sir wyprosił każdego z pokoju, oprócz brata. Nawet te dwie dziwne niewiasty nie dostąpiły zaszczytu oglądania finałowej rozgrywki, hrabia zatrząsnął im (i pozostałym) drzwi przed nosem i zamknął wierzeje. Brodacz, o dziwo, poczuł się cokolwiek nieswojo w naszym towarzystwie, lecz nawet niepewność nie rozwiązała mu języka i nie zdradził, jakim cudem poznał zamysł Edvarda Surrey'a, a następnie zgodził się grać na dwa fronty. Chociaż mężczyzna zachowywał się niepewnie, nie mogłem powiedzieć, żeby czuł lęk czy obawę, że skończy marnie z naszych rąk. Przyglądał się nam dyskretnie, a jakie wyciągnął z obserwacji wnioski i co chodziło mu po tej jego głowie – Bóg raczył wiedzieć.
Pomyślałem nawet, że to mogła być dość dawna znajomość, bo w końcu obecny hrabia Surrey nie mieszkał przez całe swoje życie w ojcowskim dworze i również nie zawsze cieszył się władzą oraz pokaźnymi zasobami finansowymi!
Zastanawiałem się także, co będzie dalej z tymi dwiema niewiastami, które uparły się go ratować, pewno pójdą w swoją stronę. No bo co innego ma się z nimi stać?
– Nie zamierzacie pozbyć się truposza albo wezwać kogoś, kto nie będzie zadawał zbyt wielu pytań podczas sprzątania bałaganu? – myślałem, że źle usłyszałem, ale - o dziwo - szczerze zaambarasowana mina brodacza nakazała mi zrewidować swoje mniemanie na ową sprawę.
Już powziąłem zamiar udzielenia odpowiedzi, ale jak to już dziś miało miejsce, pierwsze odezwały się dziwne niewiasty.
– Trup??? – młodsza z tamtych dwóch wytrzeszczyła oczy jak rozdeptana ropucha, a jej cera przybrała niezdrowy odcień szarości.
Zatoczyła się i wyglądało na to, że zaraz zemdleje, toteż brodacz podał jej swoje własne ramię jako oparcie. Niby nie wrzucałem wszystkich ludzi do jednego wora ani też nie byłem przesadnie nastrojony optymistycznie co do ludzi, ale zdarzało się, iż czyniłem początkowo błędne założenia i ostatecznie delikwent mnie zaskakiwał, w jedną bądź drugą stronę.
– Proszę panienki? – mężczyzna poprowadził omdlewającą młódkę w stronę krzesła z pluszowym obiciem w kwiaty. – Czy wszystko jest w porządku?
Coś mu odpowiedziała, nie wiedziałem, co. Niewiasta mówiła z mało zrozumiałym akcentem, wprawdzie angielskim, lecz z dziwnymi naleciałościami. Cudzoziemka zapewne, może z angielskich kolonii? Nie chciało mi się zaprzątać tym głowy, podczas gdy zza drzwi pokoju hrabiego Edvarda nie dochodziły żadne dźwięki i zaczynałem myśleć, że przyrodni brat pana źle skończył. No i jeszcze coś...
Teraz, gdy zemsta na potomku starego Williama Surrey'a dopełniła się i mogłem spokojnie odetchnąć, a potem ruszyć w swoją stronę, odkryłem, że wcale nie pragnąłem stamtąd odchodzić, że w Surrey Hall było mi dobrze, a pracodawca traktował mnie całkiem przyzwoicie.
No, ale brodacz w jednym miał rację - z trupem coś zrobić trzeba i to prędko nim ktoś nas uprzedzi!
Skinąłem na niego, by podszedł do mnie, co też uczynił chociaż z pewnym ociąganiem się i zaskoczeniem. Wyłuszczyłem mu swój pomysł na pozbycie się zwłok, i to całkiem legalny, chociaż prosty. Gdyby mężczyzna zaczął opowiadać plotki na temat tego co się działo w Surrey Hall, zagroziłem mu karą długoletniego pobytu w więzieniu. Poczułem satysfakcję, gdy brodacz przystał na ten warunek i ramię w ramię ruszyliśmy do schowka na szczotki, żeby zobaczyć, czy ciało chuderlawego lokaja wciąż tam leży. A jakże, było!
Widziałem w swym życiu paru truposzy, ale ten wyglądał wyjątkowo ochydnie z wielką raną, ciągnącą się krwawą linią przez klatkę piersiową i te pół otwarte oczy, bez życia, z pełnym niedowierzania martwym spojrzeniem!
Skóra nieboszczyka była sina, nie mogłem mieć żadnych wątpliwości, że służący nie żyje! Przez chwilę patrzyłem na niego, na tę martwą cielesną powłokę z zastanowieniem co dalej robić. Jakkolwiek bym nie postąpił, z pewnością wybuchnie skandal, gdy ta przykra okoliczność wyjdzie na jaw - bo w sprawę były zamieszane dwie strony sporu o schedę po poprzednim hrabim Surrey'u. Obaj jego synowie nie zamierzali rezygnować z czegoś, co - jak sądzili - bezsprzecznie im się należało. Tak, tak, pieniądze mają wielką moc przyciągania i uszczęśliwiania, chociaż niekiedy dają szczęście tylko na krótką metę.
– Co z nim zrobimy? – powtórzył brodacz zniecierpliwiony moim milczeniem, wskazując wzrokiem martwego lokaja.
– To, co należy – odpowiedziałem w końcu ze spokojem, który, miałem nadzieję, nie opuści mnie w ciągu najbliższych dni, gdy ludzie zaczną zadawać różne pytania, napędzane siłą plotek wypowiadanych ustami tutejszych służących. – Pochowamy go w poświęconej ziemi na cmentarzu. Znam pewnego księdza, który nigdy nie zadaje krepujących pytań, na pewno zgodziłby się na pospieszny pochówek, zgodny jednakże z katolickimi zasadami wiary.
Po chwili dodałem:
– Masz tu człowieku, kilka monet, wystarczą na zamówienie trumny.
– Dlaczego ja, a nie tamte niewiasty? – brodacz uczynił odruchowo znak krzyża świętego na swej piersi, ale nie wypuścił pieniędzy z ręki.
Patrzył na mnie bacznie, jego spojrzenie mówiło, że chętnie wykpiłby się od przykrego mu zadania, lecz jeszcze nie znalazł na to skutecznego sposobu.
– Bo nie tylko my odpowiemy za jego śmierć, jeśli zaczniesz kłapać dziobem – powiedziałem ostrzej niż zamierzałem. – A jeśli wiesz co dla ciebie dobre, będziesz milczał i...
– I? – brodacz jeszcze się bronił przed wizją długoletniego więzienia albo i przed możliwością zawiśnięcia na szubienicy.
– Nikt słowem nie piśnie, jak to było naprawdę! – dodałem i zamarłem z przerażenia, gdy za swoimi plecami usłyszałem pełen przerażenia niewieści krzyk.
Odwróciłem się gwałtownie w stronę z której dochodził i ujrzawszy właścicielkę głosu, pomyślałem, że gorzej być nie mogło. Tylko tego nam brakowało - a niewiasta nie przestawała krzyczeć i wpatrywać się w martwe ciało oraz szkarłatną plamę krwi na jego koszuli.
Gorzej być nie mogło. A może się myliłem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top