7

Karczma "Pod Złotym Kurem", wieś Surrey, 1704

Kathy Surrey, przyrodnia siostra sir Edvarda Surrey'a

Na samą myśl, że bękart mojego ojca, ten wstrętny Edvard, położy swe łapy na naszej własności to aż dostaję palpitacji serca! Niby jakim prawem on leży na puchowych piernatach i grzeje kości w wygodnym łożu, podczas gdy my, prawowici dziedzice Williama Surrey'a gnijemy w podłej karczmie wśród robactwa?! On się napawa naszym nieszczęściem, a ja i moje nieszczęsne rodzeństwo znosi pogardę ze strony zwykłego pospólstwa, co się gromadzi w tejże zapchlonej karczmie i wygaduje o nas niewybredne żarty! Ale niedługo Edvard będzie cieszył się tytułem hrabiego, niedługo! Znaleźli się i tacy, co byli bardziej niż chętni, zwabieni obietnicą sutej zapłaty pozbawić go tego skradzionego nam szczęścia! Nie na darmo ojciec nasz od kilku miesięcy spoczywający w mogile za swego życia jeszcze gromadził przydatne mu - a teraz i nam - znajomości, to zaowocowało spotkaniem z bandą tutejszych rabusiów i innych mętów. Słusznie mój starszy brat zauważył, że gotowi oni zabić za kilka miedziaków niźli poniechać nieuczciwego zleceniodawcy, który próbował nie zapłacić za "usługę". Więc zapłacimy, a jakże, za milczenie. Za wieczne milczenie! To nie problem wywieść w pole chciwca, nawet najbardziej nieuczciwego!
William, brat mój, jest na wskroś przewidującym człowiekiem skoro pomyślał o pozbyciu się niewygodnego konkurenta nim ten nawyknie do władzy i złota jemu nienależnego! Nic mnie nie interesuje jak zemrze tamten, bo po co sięgnął po cudze?!
A ojciec mój i braci moich rodziciel chyba zmysłów pomieszania doznał na łożu śmierci, bo jakże to darować wszystko bękartowi? Chyba, że tamten podstępem namówił staruszka do zmiany testamentu, ale nie da się tego udowodnić, skoro Edvard wszystkiego się wyprze i prawdy nie rzeknie? Któż nam uwierzy, choć my prawi chrześcijanie i wszelkie Boże przykazania zachowywaliśmy do czasu obecnego, aż trudny ziemski byt zmusił do wzięcia spraw w swoje ręce! Nie zniosę głodu i pustego brzucha, ani braku środków pieniężnych choćby na dobre jedzenie! Najgorsze są jednak znaczące spojrzenia niektórych mężczyzn, gdy zasiadam w kącie izby i zjadam kiepskiej jakości polewkę oraz czerstwe pieczywo! Omiatają pośpiesznie mą postać jakby składali mi milczące propozycje, czekając na nieme przyzwolenie na coś, czego nie chcę im przyobiecać. Ze zgrozą oczekuję dnia, gdy pusty żołądek wygra z moim poczuciem przyzwoitości i się poddam tym nachalnie żebrzącym o uwagę damy głodnym ślepiom!
A jeśli oni nie będą czekać zezwolenia i siłą wezmą co uznają za swoją własność?
Tak więc jedynym sposobem na odbicie się od dna było pozbawienie życia Edvarda i powrót na właściwe miejsce! Nie miałam pojęcia, skąd prawdziwy dziedzic czyli Will wziął fundusze na opłacenie zbirów mających dokonać morderstwa, ale szybko znalazłam odpowiedź albowiem braciszek najdroższy raczył wyznać, iż sprzedał wszystko, co mieliśmy, a co miało zapewnić nam byt na wygnaniu (daj Panie, jak najkrótszym), byle zapłacić zgrai złoczyńców. Skrzyczałam Williama, bo jak przeżyjemy najbliższe godziny bez jadła i dachu nad głową?
- Nie turbuj tym swej głowy, niewiasto! - ofuknął mnie William w odpowiedzi, uznając temat za skończony.
No, po prostu pięknie! Groził nam brud, głód i bieda, a William jeno myślał o wyższości mężczyzny nad niewiastą! Jednak w jednym musiałam przyznać rację Willowi - a mianowicie, że to on pierwszy pomyślał o idealnym rozwiązaniu palącej kwestii, czyli o znalezieniu ludzi od brudnej roboty, a potem czas miał zadecydować, cóż z tego wyniknie. Ze śmierci bękarta naszego rodziciela.

***
William Surrey, przyrodni brat sir Edvarda

Spojrzałem szybko przez ramię, by upewnić się, że tamten podążał za mną sprężystym krokiem, ledwo słyszalnym na pozór kociego stąpania. Zrobiło mi się nieswojo, gdy tak szedłem przed siebie, w sobie znanym kierunku. Powoli zapadał zmrok, a w nocnych ciemnościach nie czułem zbyt wielkiej odwagi - chyba, że chodziło o coś naprawdę ważnego, tak jak wtedy. A gra szła o zbyt wysoką stawkę, żeby odpuścić! Nie po to spełniałem wolę mego staruszka, który narobił gromadkę nieślubnych dzieciaków po całej okolicy, nie po to powstrzymywałem mój język ilekroć chciałem wygarnąć ojcu prawdę prosto w jego wstrętne oczyska, nie po to znosiłem w milczeniu obecność tego kmiotka, Edvarda - żeby nie pragnąć pomsty oraz nagrody w jednym! Nawet kwękanie Kathy nie może zniszczyć we mnie satysfakcji, że wkrótce wrócę do Surrey Hall jako jego jedyny pan! Edvard będzie niuchał kwiatki od spodu jeszcze tej nocy! Nic i nikt nie było w stanie mnie powstrzymać!
- Będziesz martw, Edvardzie! - cichy pomruk aprobaty zza pleców uświadomił mi, iż wyrzekłem swe pogrożki na głos.
A to z kolei nasunęło mi na myśl, że powinienem zachować się ciszej i zważać na to, co prawię, a już na pewno...
- To tutaj - powiedziałem cicho w ciemność, rzucając krótkie dwa słowa w ciszę za plecami, nakazując sobie spokój i opanowanie.
W umówionym miejscu czekał na mnie chudy jak szczapa lokaj Edvarda, a nienaturalnie sztywna postawa jeszcze bardziej upodabniała służącego do kija. Wyciągnął ku mnie swą patykowatą rękę, szybko domyśliłem się, co mu przyobiecałem, żeby wpuścił nas dwóch - prawowitego dziedzica i człowieka, którego wynająłem do zabicia przyrodniego brata. Nie przypuszczał, że nie zamierzałem pozostawić żadnych świadków swych poczynań. Żadnych!
- Tak, jak się umówiliśmy - patrzyłem chudzielcowi w twarz, gdy uchodziło z niego życie, proporcjonalnie do stopnia wyciągania z piersi lokaja zakrwawionego ostrza sztyletu.
- Bądź przeklęty, ty... - wycharczał, osuwając się na kolana.
- Teraz pomóż, człowieku, zataszczyć go do schowka na szczotki - wysapałem, gdy wytarłem zakrwawione ostrze sztyletu o liberię denata.
Pozwoliłem, by tamten mi pomógł ukryć ciało, ale oprócz pragnienia pomsty na Edvardzie nie odczuwałem żadnych emocji. Śmierć nikomu nie potrzebnego służącego nie zrobiła na mnie większego wrażenia, takich jak on było tysiące. Czym tu turbować głowę?
Jak zostanę hrabią, to zatrudnię innego lokaja na miejsce naiwnego chudzielca i po kłopocie!
– Jesteśmy w domu  – odezwał się brodacz, który mi towarzyszył w drodze do osiągnięcia celu. – W którym kierunku winienem się udać?
Czy mi się zdawało, że jego głos przybrał nieco ironiczny odcień? A może zadziałała wyłącznie moja wyobraźnia, którą podsycały nerwy napięte niczym postronki? Nie byłem pewien, ale nie miałem... Nie mieliśmy czasu na próżne domysły albowiem nagliły nas uciekające minuty.
Nie zrozumiałem od razu co za kierunek miał na myśli brodacz, ale gdy wskazał głową na schowek gdzie ukryliśmy martwe ciało, pojąłem, iż naprawdę powinniśmy już zacząć szukać Edvarda w celu wykonania na nim wyroku.  Ze względu na późną porę  winien już dawno udać się na spoczynek i zasnąć snem sprawiedliwego. Wypuściłem z płuc powietrze, zrobiłem kilka głębszych wdechów i wydechów dla zachowania przynajmniej pozorów opanowania. Bez słów ponagliłem mężczyznę z brodą godną jakiegoś zbójcy, by szedł ze mną. Szliśmy przez rozległe korytarze,  a echo naszych kroków rozbrzmiewało echem chyba w całym głównym budynku! Aż dziwne, że wszyscy byli pogrążeni w głębokim śnie, bo gdybym to ja tu rządził, ktoś musiałby czuwać nad bezpieczeństwem  mieszkańców Surrey Hall! Nawet w nocy! A może szczególnie w nocy?
Wówczas popełniłem błąd, który miał mnie później kosztować znacznie więcej niż utracone dobra i przywileje...

***
Pan McDonald

Ciemności nocy pozwalały mi zapomnieć o tym, czego nie pragnąłem przywoływać w pamięci. Stanowiły rodzaj ukojenia i wręcz swoistej gwarancji, że pod ich kurtyną schowam wszystko, co brudne oraz złe, niegodne wspominania i wstydliwe...
Siedziałem w gabinecie młodego Surrey'a i snułem rozważania, co powinienem dalej postanowić w jego  - i mojej  - sprawie. Wiedziałem już tyle o Williamie i Kathy Surrey, rodzeństwie imć Edvarda, że możnaby o nich książki pisać! O ile kogoś w ogóle interesowałoby nużanie się w cudzych brudnych sprawkach i nieczystych intencjach...
Nie mogłem zasnąć, więc przyszedłem do gabinetu, podczas gdy sam hrabia pewno od dawna spał snem sprawiedliwego. Podejrzewałem, że coś go trapi, może sprawa podważenia testamentu rodziciela jego przez Kathy czy Williama, albo jeszcze co inszego. Ale mogłem się mylić, w końcu nie znałem zwyczajów obecnego hrabiego Surrey'a, przynajmniej nie na tyle, by powiedzieć o nim coś pewniejszego niż zdołałem dowiedzieć się od służących we dworze.
Był człowiekiem skrytym i milczącym, nie prawił o sobie ani o życiu, które wiódł we wsi, nim stary hrabia zdecydował o uznaniu Edvarda za legalnego swego potomka. Ale nigdy nie ukrzywdził nikogo celowo i z rozmysłem, raczej oddawał każdemu według zasług. 
Westchnąłem sobie cichutko, siedząc w pogrążonym w ciemności gabinecie, a tyle niepotrzebnych i niechcianych myśli galopowało przez moją głowę, że zacząłem się zastanawiać, co jeszcze mogłem zrobić, żeby odzyskać spokój ducha i czy to w ogóle było możliwe, po tym jak stary William jeszcze za swego życia, w napadzie szału...
Pomyślałem, że podjęte decyzje, zarówno złe i dobre, determinują nasz los i jeśliby na to nie uważać, można się sparzyć... Choć z drugiej strony, przecież byłem w Surrey Hall, w miejscu gdzie nie miałem prawa się znaleźć! Znalazłem się na rozdrożu, bo przecież i Edvard był z tych Surrey, powinienem nienawidzić go ze wszystkich sił, lecz nie potrafiłem. Mogłem tylko pomóc mu w potrzebie i zniszczyć Kathy i Williama nim okaże się, że jest na to za późno. Tamtych dwoje mogło narobić zbyt wiele szkód i...
Nagle drgnąłem, usłyszawszy szuranie po drugiej stronie drzwi. Deski podłogi zaskrzypiały cicho, jakby ten albo ta, którzy szli woleli się skradać niż przejść normalnie. To nie musiało oczywiście niczego oznaczać, bo było późno i pewnie jakiś nocny marek nie chciał nikogo obudzić. A może absztyfikant zmierzał na zaloty?
Mogą być z tego kłopoty! Sprawdzę jedynie, kto zacz, by nie wynikła jakowaś awantura ...
Włamywacz może to być! Albo tamte niewiasty, które nie chciały odejść bez ostrzeżenia hrabiego Edvarda o grożącym mu niebezpieczeństwie...
Serce wręcz podeszło mi do gardła, gdy usłyszałem ciche przekleństwo i równie ciche ostrzeżenie, by przeklinający zachowywał się cicho, bo pobudzi wszystkich i Edvard umknie żywy. A więc to żadne niewiasty, a jacyś złoczyńcy! Jak ich powstrzymać przed skrzywdzeniem niewinnego człowieka?! 
Niewiele myśląc, podniosłem swe stare kości z wygodnego fotela i na paluszkach przemykałem pod ścianą w kierunku okna. Ze zgrozą zauważyłem, że dwa cienie zatrzymały się po drugiej stronie tuż przy drzwiach szepcząc coś gorączkowo. Nie umknąłbym im w żadnym wypadku, a może i nawet życie bym postradał, próbując ratować sir Edvarda!
Trzeba mi ubieżać przez okno! Potem przez wąski pasek ceglanego gzymsu (stanowczo za wąskiego jak dla niewytrenowanego w wysiłku człowieka, którym wszakże byłem i jestem!), nie mogłem w żadnym wypadku patrzeć w dół! Nie miałem problemu z lękiem wysokości, ale zawsze człowiek obawia się, że spadnie i skończy na dole jak ta mokra plama, po której nie byłoby cokolwiek do zbierania!
Potem jeszcze tylko kawałek do pokoju sir Edvarda i ... I może zdołam ocalić jego żywot!

***
– Panie, w tym pokoju z książkami jako sir raczył mnie wcześniej oświecić – brodacz z kpiną w głosie podkreślił słowo sir – ktoś chyba jest! Chyba, że macie w Surrey Hall wyjątkowo duże szczury  – zachichotał jak pensjonarka, a mi zajęło dłuższą chwilę zrozumienie, że pije do mnie.
Ten drań ze mnie dworował i w ogóle nie zawstydzało go, że kpi z przyszłego pana tutejszych ziem! Ja, William Surrey, nigdy nie zamierzałem pozwolić z siebie czynić przedmiot nawet niewinnych docinek, toteż postanowiłem zwrócić mu uwagę, że jego zachowanie zdecydowanie jest nie na miejscu. Popatrzył na mnie jakby ktoś wypuścił mnie z cyrku i kazał odgrywać przedstawienie przed jego brodatym obliczem.
– He he he! – nie odmówił sobie śmiechu i pomimo prób uciszenia go bądź łagodnych perswazji mających na celu ukazanie bezsensowności takiego zachowania, rozsiadł się na krześle jak pasza i ciekawie rozglądał wokół, nie zważając na me nieudolne protesty. 
– Co pan wyczyniasz? – syknąłem do niego, wielce niezadowolony, że się obijał zamiast zamienić życie Edvarda w tryb przeszły.
– Za darmo boli gardło! – wyrecytował tym samym tonem, jaki ja użyłem wobec niego.
– Przecie obiecałem... – brodacz nawet nie pozwolił mi skończyć i szybciej niźli mógłbym się spodziewać po nim, skoczył na równe nogi i chwycił mnie za gardło.
Czułem jak ucieka ze mnie życie, charczałem i dusiłem się walcząc o oddech. Przed oczami stanęło mi moje całe krótkie życie.
Skończysz marnie, mój synu!  – gdzieś z tyłu głowy zabrzmiały mi ojcowskie słowa.
Miał drań rację. Ten jeden jedyny raz miał rację i się nie pomylił! Nagle, nie zrozumiałem, dlaczego uchwyt na szyi zelżał, toteż postanowiłem skorzystać ze sposobności i sprzedać zbójowi fangę w nos. Jak pomyślałem, tak i uczyniłem  - mężczyzna zachwiał się tracąc równowagę i runął do tyłu, czyniąc nieznośny hałas. Już miałem zamiar rzucić się w stronę gabinetu, by zapłacić przyrodniemu bratu za samą zniewagę jego istnienia na tym świecie i oddychania tym samym powietrzem, co praworządni Anglicy, gdy jakieś silne ręce pochwyciły mnie w pół i uniósły do góry! Krzyknąłem zaskoczony, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Ktoś mnie skutecznie unieruchomił!
– Ty czarci pomiocie! – próbowałem wydostać się ze stalowego chwytu i zrozumieć, kto nie pozwalał mi się ruszyć, ale nie dałem temu rady.
Kątem oka zdołałem uchwycić jakiś ruch i ani się spostrzegłem, ryży Szkot  (bo wszyscy Szkoci są przecież rudzi jak nie przymierzając lisy), skrępował mi ręce i nogi sznurem, a po chwili,  zapewne znużony moimi protestami, zakneblował usta szmatką.
Niczego nie rozumiałem. Co się właściwie stało? Dlaczego doskonały plan nie wypalił?
– Miło z panem ubijać interesy, sir – brodacz, mój niedoszły wspólnik i zdrajca w jednym, uśmiechnął się szelmowsko do Edvarda, patrząc na mnie bez cienia litości.
O żesz ty! Edvard, ten bękart, musiał przekupić gadzinę i obaj knuli własne plany za moimi plecami!
– Ty gnido! – zawyłem, obrzucając Edvarda wściekłym spojrzeniem, podczas gdy on w milczeniu napawał się własnym tryumfem.
Nie wyrzekł ani słowa, jeno się gapił na  mnie jak ostatnia oferma i myślał Bóg wie, o czym. Brodacz zaś mówił o wiele więcej, nie wszystkiego pragnąłem wysłuchiwać, słowa zdrajcy otaczały mnie ze wszystkich stron i nie pozwalały na ucieczkę.
– Kathy! – wyrzekłem ostatkiem sił, krzywiąc się z bólu.
Sznur uniemożliwiający me ruchy wpijał się w ciało, każde poruszenie sprawiało niewymowne cierpienie. Wrząsnąłem jeszcze raz, próbując wydostać się z opresji, ale gdzie tam! Trzymali mnie mocno. Edvard poprosił tego rudego Szkota, który był u niego na posadzie. Brodacz prawił mi, że Szkot był prawnikiem tego kundla, Edvarda, ale zaczynałem w to poważnie wątpić. Może mój szanowny braciszek, wywodzący się z nizin społecznych również wystarał się o znajomości? Co stanie się z Kathy, jeśli pójdę do więzienia? Któż się o nią zatroszczy?
Na pewno nie znajomi. Przekonałem się, że dla Edvarda nie ma rzeczy trudnych i niemożliwych, więc ta menda z pewnością jej nie przepuści i postanowi się zemścić na mej drogiej Kathy! Wiadomo, jaki los czeka niewiastę bez grosza przy duszy. Kathy, zmuszona głodem oraz brakiem perspektyw na przyszłość zejdzie na złą  drogę. Mój Boże, co teraz robić???

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top