2
Anna Orsay vel Młoda
Zaklęłam szpetnie, bo zaliczyłam błotne lądowanie twarzą w deszczowej kałuży. No i pięknie! Nie dość, że nie wiedziałam, co powiedzieć Surrey'owi, gdy (a właściwie, jeśli) dostałabym się przed jego oblicze, to z ciuchami uwalanymi w błocie na pewno nie uda mi się zrealizować zamierzenia, z którym przekroczyłam wrota czasu!
A niech to szlak trafi, te paskudne osiemnastowieczne trakty i brak infrastruktury drogowej z dwudziestego wieku! Ale nie zamierzałam się poddać, powinnam porozmawiać z Edvardem, moim ojcem zanim umrze... Zanim unieszczęśliwi się na całe - ziemskie i to po drugiej stronie - życie poprzez fatalne wybory. Z tego, co mówił Connor nim trafił do szpitala, młody Surrey podstępem zdobył tytuł i ziemię po hrabim Williamie, a rodzeństwo precz pogonił i ślad po nich zaginął. Kroniki historyczne hrabstwa Surrey określały młodego dziedzica jako człeka wielce mądrego i sprawiedliwego, raczej milkliwego niż często głos zabierającego, ale światłego i dobre sądy wydającego ".
Tyle wiedziałam od Doyle'a, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zwątpiłam w słuszność podjętej przez siebie decyzji. Co się stanie, jeżeli trafię pod pręgierz, czy co tutaj mieli do karania różnorakich delikwentów?
Teraz za późno na żal i zwątpienie i chociaż nie czułam się zbyt pewnie w nowym miejscu, musiałam opanować swój lęk. Wiedziałam jedno - skoro przeze mnie zginął Kevin, ten sam, którego początkowo lubiłam jak psy dziada w ciasnym kącie, a który okazał się koniec końców spoko "gościem" i pomógł w potrzebie, ratując mi tyłek, to ja ... Ja musiałam stanąć na wysokości zadania. Chwilowo mój plan na najbliższe kilka godzin obejmował wyłącznie znalezienie dachu nad głową i czegoś do wrzucenia na ruszt, bo byłam głodna i zmęczona jak cholera. Zastanawiałam się, czy moja mama czuła się podobnie po przekroczeniu wrót czasu, a jeśli obie odczuwałyśmy podobne objawy, dlaczego tak się działo.
***
Szłam już dosyć długo, ile dokładnie, straciłam rachubę i wolałam nie myśleć, że wkrótce miał zapaść zmrok, a ja nadal nie miałam gdzie głowy przytulić ani co zjeść, a na dodatek zaczął siąpić drobny lecz dokuczliwy kapuśniaczek.
Ba, ja nawet nie miałam zielonego pojęcia, co przyniosą kolejne dni, nie mówiąc już o najbliższych godzinach ani o ludziach, których prędzej czy później napotkam we wsi...
"Trudna sprawa i wyboista droga do przebycia przede mną" - pomyślałam naciągając kołnierz fartuszka sprzątaczki bardziej na szyję.
Ładne rzeczy! Tak ubrana na pewno niepotrzebnie zwracałam na siebie uwagę. Bo kto z tutejszych mógł mieć nadzieję na spotkanie z ekipą sprzatającą z dwudziestego pierwszego wieku?
Śmiałam przypuszczać, że nikt. Tymczasem rozpadało się na dobre i deszczowa kurtyna zasłoniła całe otoczenie, zmniejszając widoczność, i tak ograniczoną przez zalegającą na polach i łąkach mgłę. Tego mi jeszcze brakowało do pełni szczęścia!
Z przekąsem strzepnęłam kilka deszczowych kropelek z rękawa fartucha, w ogóle nie chroniącego przed wilgocią ani angielskim chłodem. Próbowałam przypomnieć sobie, co mówił Connor o Surrey'u, gdy wszyscy byliśmy jeszcze w komplecie i Nancy nie dostała kota. Sama niezbyt dobrze pamiętałam ojca i matkę, przechowywane w pamięci informacje i wspomnienia były zaledwie strzępkami i okruchami w morzu zdarzeń.
Dostrzegłam w oddali zarys jakiegoś budynku, o bielonych ścianach i słomianym dachu. Budynek chylił się ku ziemi, a słomiany dach wyraźnie się przerzedzał na samym środku, ale nie powinnam kręcić nosem toteż zagłuszyłam głos rozsądku i wlazłam do środka, nie bacząc na konsekwencje. Wnętrze prezentowało się równie przygnębiająco jak i fasada budynku.
Tak się zazwyczaj dzieje, gdy nie ma nikogo, kto by zadbał o domostwo...
Z pewnością, że nie popełniłam błędu, nie dostosowaną do sytuacji, przeglądałam opuszczone domiszcze. Nie było co oglądać, zapuszczone izby i jakąś malutką komórkę, która w czasach swej świetności musiała pełnić funkcję spiżarni, pokrywały pajęczyny i kurz, tworzące upiorne wrażenie smutku oraz przygnębienia. Nawet za dnia nie chciałabym tam siedzieć, ale cóż...
Przysiadłam na cudem ocalałym krześle i podwinęłam stopy pod siebie, zastanawiałam się, czy nikt nie skręciłby mi karku, gdyby mnie przyuważył w tymże jak "uroczym" miejscu, samą i bez niczyjej opieki, gdyby zaistniała przyczyna do obrony mej osoby. Ech, zapędziłam się, a przecież nie były najważniejsze te moje nocne dywagacje!
Okryłam się fartuchem, a następnie schowałam zgrabiałe od zimna dłonie w rękawy swetra, którego miałam założonego na sobie. Dygotałam, bo cienka tkanina nie dawała mi za dużo ciepła. Wszędobylski zapach wilgoci i stęchlizny panoszył się w opuszczonym domu, a przez szpary w ścianach wdzierał się chłodny wiatr. Pomyślałam z sentymentem o centralnym ogrzewaniu i kubku parującej kawy, której to aromat wydawał się bardziej odległym wspomnieniem niż lata świetlne dzielące Ziemię od Słońca!
Sama się wpakowałam w tę pokręconą historię, więc chyba mogłam przenocować w rozpadającej się ruderze przez jedną noc, nim pomyślę co dalej?
Prędzej czy później coś wymyślę. A przynajmniej miałam nadzieję, że wpadnę na dobre rozwiązanie nim okaże się, że złapałam gruźlicę czy jakieś inne świństwo w tym pokichanym domiszczu i zanim wyzionę ducha w samotności.
***
Musiałam, mimo wszystko, przysnąć na twardym i niewygodnym krześle, ponieważ gdy ponownie otworzyłam ciążące ołowiem powieki, na niebie świecił pyzaty księżyc, nie słyszałam także, by ciężkie krople deszczu spadały na ziemię. Pomyślałam, że w końcu się wypadało, przynajmniej nie ciągnęło cholernym zimnem.
Czułam chyba każdą kość w moim ciele, a szczególnie ogonową! Ledwo wstałam z krzesła, prawie się przewróciłam i niemalże wyłożyłam jak długa. To zaś spowodowało protesty krzesła, które zatrzeszczało niepokojąco. Wtedy właśnie, gdy miałam szczery zamiar puścić sobie wiązankę soczystych przekleństw, usłyszałam głosy na zewnątrz. Niewątpliwie należały do mężczyzn. Trudno było ustalić, czy ich właściciele są młodzi, czy też wręcz przeciwnie - w dojrzałym wieku. Pierwszym o czym wtedy pomyślałam, że mogą mnie skrzywdzić w sposób gorszy od śmierci.
Uczciwi ludzie nie szwendają się po nocy w odludnej okolicy. Jedno czego miałam pewność to to, że mężczyzn było kilku!
To niedobrze. Oni coś knuli! A może byli przemytnikami...
Wcisnęłam się w najmniej oświetlony księżycowym światłem kąt rudery, gdy wyłowiłam znajome słowo. Tamci chyba słyszeli bicie mego przestraszonego serca, które wybijało swój rytm w ekspresowym tempie i przerażająco głośnym dźwięku! Mężczyźni zatrzymali się tuż przy zionącej pustką dziurze po wybitym oknie. Jeszcze raz wymienili znajome mi nazwisko, jeden zbeształ drugiego za zbyt głośne jego zdaniem prawienie po próżnicy ważnych rzeczy.
Ściszyli głosy, drugiego coś najwyraźniej dalej uwierało, bo mruknął niezadowolony i walnął pięścią w zepsutą okiennicę. Ta spadła na ziemię z hukiem godnym wystrzału z armaty. Ktoś go uspokajał, ktoś jeszcze zarechotał nieprzyjemnie i wyglądało na to, że zaraz dojdzie do bijatyki, ale nie - skończyło się wyłącznie na wzajemnych słownych połajankach i grobowych pomrukach.
Idźcie już! Muszę stąd wyjść, choć nie wiem, jak i ostrzec faceta przed tymi, którzy chcą posłać go do zaświatów! Nie mogłam zwlekać albowiem ryzykowałam życiem Edvarda, swojego własnego ojca!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top