13
Hrabia Edvard Surrey
Niewiasta, którą miałem za kilka niedziel poślubić, przypatrywała się mi z udawanym zdziwieniem albowiem "nie spodziewała się tak zacnej propozycji ze strony męża jakże poważanego w tutejszej społeczności". Aż mnie zemdliło z nadmiaru słodyczy w oczach młódki, gdy prawiła tyle słodkich słówek, że na rok by mi mogło wystarczyć. Chyba nawet nie dostrzegła mego zmieszania jej zachowaniem, co najmniej niestosownym i niewłaściwym, bo paplała jak najęta!
Ja nie skomentowałem tegoż afrontu, bo mi zwyczajnie dojść do słowa nie pozwoliła! Głupi nigdy nie byłem, więc wiedziałem, co ona we mnie widziała - nie człowieka, a żywy skarbiec, z którego chciała czerpać złota do woli, a gdy nic już nie zostanie, odeszła by bez skrupułów. Wszyscy w okolicy wiedzieli, jak to ze mną było, że ojca legalnego przez większość swego życia nie miałem, a koniec końców me nagłe powodzenie zależało od kaprysu losu. I nie liczyło się, iż nikomu despektu nie uczyniłem dopóki pierwszy kto na odcisk mi nie nadepnął.
Moje myśli powędrowały do ukochanej niewiasty, tej jedynej umiłowanej bardziej niźli miłowałem swe życie i święty spokój. Zdradziłem ją prosząc o rękę tą tutaj gadułę, ale naprawdę sytuacja wymknęła mi się bardzo spod kontroli. Już nie wiedziałem, kim naprawdę jestem i czego albo kogo pragnę.
Druga Anna patrzyła na mnie badawczo za każdym razem, gdy niby przypadkiem znalazłem się w pobliżu mojej Anny. Może domyślała się, jak się sprawy mają?
Albo myślała, że mimo milczenia mojej Anny w pewnej materii, ja się nie połapałem, że zostanę ojcem? Anna nie musiała nic mówić, ja ... Okazałem się słabym i tchórzliwym mężczyzną, który przestraszył się konsekwencji własnych czynów i postanowił chociaż na chwilę zapomnieć o widmie nadciągającego skandalu i złożyłem innej niewieście obietnicę, której składać nie powinienem. Obietnicę małżeństwa.
- Panie hrabio? - Irytująca dziewczyna mająca być mi żoną, patrzyła na mnie z dziwnym i trudnym przez to do określenia wyrazem twarzy.
- Słucham? - Nie zamierzałem się tłumaczyć ze swych myśli komukolwiek, a już najmniej osobie, którą dopiero co mi przedstawiono.
- Właśnie, że pan nie słucha, panie hrabio - ojciec mej, pożal się Boże narzeczonej, postanowił zabrać głos w jakże ważnej dla niego sprawie.
Gdy tylko spojrzałem w stronę tegoż jegomościa o krępej budowie ciała i chytrym uśmieszku czającym się gdzieś w kąciku wąskich ust, już wiedziałem, że nie wywinę się z tego małżeństwa.
Milczałem, gdy gospodarz domu wygłosił swoje zamierzenia względem mnie i własnej córki, i co zrobiłby ze mną i moim majątkiem, gdybym zmienił zdanie w kwestii ślubu z moją przyszłą panią.
Mój przyszły teść patrzył na mnie z ukontentowaniem godnym lepszej sprawy, a ja nie miałem pojęcia, co zrobić mogłem w tej patowej sytuacji ani jak się wyplątałbym z kłopotów, które zawisły nad mą głową niczym miecz Damoklesa. Nie mogłem się mu sprzeciwić, bo prowadziliśmy razem wiele ważnych wspólnych przedsięwzięć, a gdybym rzekł mu "nie" w kwestii ożenku, wynikłyby z tego niemałe problemy - zarówno dla mnie, jak i dla ludzi, których los leżał w mych rękach.
Byłem pewien, że dzięki swoim rozległym wpływom ten wstrętny człowiek zniszczyłby wszystko i wszystkich, których napotkałby na swej drodze. Był lepszym graczem niż ja.
Nie miałem wyjścia, musiałem ożenić się z jego córką, której już teraz serdecznie nienawidziłem i nie sądziłem, by to się miało kiedykolwiek zmienić. Co ja rzeknę mej Annie? Jak jej wytłumaczę to, co uczyniłem?
Nasze dziecię wychowa się bez ojca, sam sobie byłem winien. Nikt mi nie czynił starania, bym wszedł z mym przyszłym teściem w spółkę.
Czekało mnie życie w małżeństwie bez miłości, dotychczas sądziłem, że nie spotka mnie nieszczęście ożenku pod przymusem, ale się pomyliłem. Miałem za swoje!
Nie powinienem wierzyć w dobre intencje przyjaciela mego zmarłego rodziciela, starego hrabiego Williama Surrey'a. Kto wiedział, w jakie jeszcze tarapaty mnie wpakuje?
Jednego byłem pewien, że nie stanę się zgorzkniały i nieprzyjemny w obyciu jak staruszek Will! Nie pozwolę, by jakakolwiek moja czy też teścia albo i narzeczonej decyzja odbiła się na ludziach pracujących i żyjących w mym majątku, nie pozwolę, żeby moja Anna i dzieciątko cierpiały biedę i niedostatek!
Wracałem karocą do domu, do mojej Anny ze zbolałą miną i sercem pełnym żalu wobec własnej słabości, której się dopuściłem. Nie było wcale lepiej, gdy przybywszy do domu późnym wieczorem zauważyłem moją Annę w okienku na poddaszu, gdzie mieszkały służące. Czekała na mnie! Cóż mogłem zrobić innego niż odwrócić zbolały wzrok od jakże umiłowanej przeze mnie niewiasty, którą tak haniebnie zdradziłem?
Nie patrzyłem w stronę okienka na poddaszu, wszedłem do korytarza, a lokaj odebrał z mych rąk płaszcz otulający me ramiona i chroniący przed nocnym chłodem.
- Dobry wieczór, panie hrabio - odezwał się lokaj i nie czekając, aż odpowiem podreptał wgłąb dworu.
Pewnie po to, żeby zająć się okryciem, które było wilgotne od deszczu siąpiącego z lekka już od kilku długich chwil. Jak zwykle byłem sam, bo wszyscy - oprócz lokaja - albo odpoczywali po ciężkim dniu pracy, albo byli zajęci swymi sprawami.
- Jest pan z siebie dumny, panie hrabio? - Prawie krzyknąłem, gdy z dworskich czeluści wychynęła drobna postać Drugiej Anny. - Nie zamierzałam wtrącać się do pańskich spraw, ale proszę pozwolić mi panu coś powiedzieć.
- Jestem ... - nie pozwoliła mi dojść do słowa.
- Jest pan potwornym egoistą, który wpadł w tarapaty z własnej winy i głupoty. - Zanim zdążyłem posłać jej ciętą ripostę, ona uniosła dłoń do góry, bym nie mógł tego uczynić.
A po chwili powiedziała coś, czego bym sam w życiu swym nie wymyślił!
- To nie skończy się dobrze, nawet jeśli sprowadzi szanowny pan do dworu legalną żonę! Żadne z was nie wyciągnie z tego małżeństwa profitów!
- To co mam zrobić według szanownej pani? - zapytałem wzburzony, ale ona ani myślała udzielić mi odpowiedzi.
Spozierała na mnie spode łba w milczeniu. Zmierzyła wzrokiem i zamierzała odejść, lecz chwyciłem ją za rękę, zatrzymując.
- Bo przecież coś da się zrobić, prawda? - zapytałem i westchnąłem ciężko.
I nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ona, Druga Anna, ma w sobie coś znajomego, ale co to mogło być?
- Kim ty jesteś? - pomyślałem, że to dobry pomysł, by wreszcie uzyskać odpowiedź na wiele nurtujących mnie pytań. - Czasami mówisz tyle dziwnych rzeczy, że nie sposób dać im wiary! Szwendasz się po moim domostwie, przeglądasz każdy kąt, jakbyś czegoś szukała!
Miałem nadzieję, że sprowokuję ją do bardziej osobistych wyznań, że w końcu coś powie, wyjaśni ...
- Proszę lepiej zapytać skąd to wszystko wiem ... panie hrabio - dodała po chwili, a w jej wzroku czaiło się coś niepokojącego.
- Przysłali panią - teraz mój głos ociekał sarkazmem - oni?
- Oni? - Zamrugała ze zdumienia oczami, okolonymi długimi rzęsami.
Moja matula takie miała. Ja także. I zapewne jeszcze kilka - albo i więcej - bękartów mego zmarłego rodziciela, szanownego Williama. Druga Anna mogła być jedną z nieślubnych potomków poprzedniego hrabiego Surrey. Ale dlaczego miałaby długo czekać, by zadać mi ostateczny cios i dostać swój kawałek tortu?
- Proszę. - Wyciągnęła ku mnie drobną dłoń zaciśniętą w pięść, którą po chwili rozwarła.
- Skąd to masz? - Odruchowo dotknąłem palcem wskazującym szyi, na której wciąż wisiała jedyna pamiątka po matuli jaka mi została.
Nic się nie zmieniło. Drewniany krzyżyk na skórzanym rzemyku nadal tam był. Ale ten, który trzymała w dłoni Druga Anna był identyczny jak mój, z tym, że mijający czas odcisnął na nim swe piętno.
- Z tyłu jest data pańskich narodzin, no i inicjały. Proszę spojrzeć. - Nie trzeba było być mistrzem, żeby dojrzeć ozdobne "E.S.".
- Swoje inicjały kazał pan wytłoczyć, gdy przyjął godność hrabiowską. A data była już wcześniej. Zajęła się wyryciem jej pańska matula, gdy szanowny imć Edvard pojawił się na świecie. To miało być na szczęście, ale chyba nie do końca się udało? Ta data?
- W całym domu was słychać! - No i dostałem czego chciałem, bo pojawiła się Anna, dosłownie znienacka i przyglądając się podejrzliwie to mi, to Drugiej, zarzuciła snucie podstępnych knowań.
- Idźcie już spać. - Poleciłem obu, ale żadna nie zamierzała najwidoczniej dać mi posłuchu, bo nie ruszyły się ani o jotę. - Czy nie wyraziłem się jasno?
Jutro też jest dzień!
- Proszę na mnie nie krzyczeć, bo słuch mam raczej dobry. - Moja Anna popatrzyła w mą stronę spod byka.
Odkąd zostałem hrabią to nikt się nie ośmielił uczynić tego ryzykownego kroku jawnie. I nie zamierzałem tego znosić teraz i w przyszłości. Jedynie Moja Anna miała prawo rzucać w moim kierunku cięte riposty, żaden inny człowiek.
Tę niewiastę miłowałem ponad własne życie, jej byłem w stanie pozwolić na wiele. Oprócz jednego - nie zamierzałem pozwolić jej odejść, bez względu na to, co się jeszcze wydarzy.
- Cóż zamierza pan uczynić? Niezadługo zjedzie do Surrey Hall pańska narzeczona, weźmiecie ślub i pojawią się wasze dzieci i ... - Moja Anna patrzyła w zadziwieniu na drewniany krzyżyk na skórzanym rzemyku, wciąż spoczywający w bezpiecznym schronieniu zaciśniętej dłoni tego młodego i zadziornego dziewczęcia, tak podobnego do nas obojga.
Gdybym nie znał zamiłowania swego pożal się Boże zmarłego rodziciela do płci pięknej, pomyślałbym, że to przypadkowe podobieństwo, ale wiadomo było, jak się sprawy miały z imć Williamem Surrey'em! Dwie Anny - jedna będąca miłością, druga - przyrodnią siostrą.
- Ja też takiż posiadam.
- Chcę obejrzeć wszystkie trzy i usłyszeć ...
- Są identyczne. - Druga Anna nie pozwoliła mi dojść do słowa. - Po co sprawdzać skoro widać, panie hrabio?
- Sprawdźmy i porównajmy, tak dla pewności. - Moja Anna sprzeciwiła się Drugiej, chcąc usatysfakcjonować i mnie i swą towarzyszkę.
Zająłem miejsce przy oknie skąd dochodziło do nas światło księżyca, który wytoczył się zza chmur, pozwalając nam dokładniej przyjrzeć się trzem krzyżykom. Wcześniej miałem pewność, wręcz trudną do podważenia, że podobieństwo nie okaże się aż ... aż tak dokładne, jakby powstały jakimś cudem jednocześnie i z tej samej formy!
A tu masz babo placek, jak mawiała mojej świętej pamięci matula! Tymczasem okazało się, że moje nadzieje nie miały racji bytu, były płonne, bo choć krzyżyki widziałem w trzech sztukach, to miały postać jakby wyciosanych jedną i toż samą ręką! W życiu bym nie przypuszczał, iż zwykły śmiertelnik jest w stanie podołać podobnemu wyczynowi!
- Z tym drobnym szczegółem, że wasze wyglądają na bardzo stare! - Wyłapałem tylko to, ale niczego więcej nie zdołałem wychwycić, żeby potwierdzić przypuszczenia o mistyfikacji. - Może szanowna panienka raczy mi wytłumaczyć cokolwiek z tego, czego wcześniej nie chciała wyjaśnić?
Spojrzałem na Drugą Annę, ale nie wyglądała na zbytnio przejętą mym tonem. I to podobieństwo do mnie oraz do ... ! Niewiarygodnie podobna!
Potrzebowałem chwili, by dojść do ładu ze samym sobą.
- Ja powiem, tyle że zabrzmi to niezbyt wiarygodnie. - Anna, Moja Anna, miała minę skazańca na dożywocie.
Ale nadal patrzyła mi prosto w oczy.
- Connor Doyle. Twój szef. Projekt. Przekraczanie czasu. I Kevin Doyle. Zespół badawczy. Księżycowa Anna, wasza córka, pana hrabiego i twoja ... - Druga zawahała się tylko na chwilę, by po sekundzie, zdaje się trwającej wieczność, dodała słowo mamo.
- Matko boska, wariatki! - jęknąłem, bojąc się o własne zdrowie i życie.
Może moje przyrodnie rodzeństwo, prawe potomstwo imć Williama Surrey'a, wymyśliło sposób na podważenie testamentu zmarłego rodziciela?
Ale przecież dwie Anny nie czekałyby tyle czasu skoro tamtym grunt się palił pod nogami! Nie pomogłyby mi i nie ocaliły mego nędznego żywota!
- Czemu Księżycowa Anna ? - Nie byłbym sobą, gdybym o to nie spytał.
- "Suri" w jednym z języku ludu żyjącego daleko w krainie zwanej Azją, oznacza "promyk księżyca ". A imię Anna po matce dziecięcia. Waszego dzieciątka, panie hrabio i ...
Anna Orsay jest moją matką. - Większej głupoty tom w życiu swym nie wymyślił.
Tak, brzmiało to, każde wypowiedziane przez nią słowo jak ględzenie pijanego amatora tanich trunków, ale ja ... Nie miałem powodów, by jej nie wierzyć.
- Pan McDonald to w rzeczywistości pański przyrodni brat i to on potwierdził legalność testamentu zmarłego hrabiego Surrey 'a, choć dyć wszakże nie powinien. Gdyby nie pański prawnik, nigdy by pan nie został hrabim. - Druga Anna nie mówiła głośno, ale jej słowa brzmiały niczym wystrzał z działa armatniego na polu bitwy.
Nikomu nie powiedziałem o swym postępku względem otrzymania schedy, która mi się nie należała. William Surrey zasłużył na sromotny koniec, bo był złym człekiem, ale i tak sumienie czyniło mi wyrzuty. Wiedział tylko McDonald i ja, no i Pan w Niebiesiech, więc skąd ...?
McDonalda byłem pewien, do Boga modły zanosiłem codziennie i prosiłem o pomiłowanie dla jego nędznego sługi, więc ta cała sytuacja i prawda, jakkolwiek brzmiała, nie była wierutnym kłamstwem! McDonald moim przyrodnim bratem? Chryste!
- Chyba nic mnie już nie zadziwi - powiedziałem do siebie, będąc w szoku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top