~1~

Usłyszałam cienki dziecięcy głosił, który o dziwo zwracał się do wielkiego niedźwiedzia.

-Hej! Cześć! Może mógłbyś nam pomóc? Zgubiliśmy się. - powiedziała, a niedźwiedź wyprostował się i odwrócił do brązowowłosej. Nie wiedziałam czy mam halucynacje, czy może po prostu mi się przewidziało, ale zwierzę zaczęło warczeć i niebezpiecznie zbliżać się do dziewczynki, która z przerażenia zrobiła kilka kroków w tył. Za nią stał wysoki i dobrze zbudowany blondyn, koło niego chłopak o czarnych włosach i nastolatka z łukiem za plecami, a największym zdziwieniem był krasnal z mieczem większym od niego. W duchu zaśmiałam się na ten niecodzienny widok. Zgraja małolatów wraz ze swoim krsanalem ogrodowym próbują ujarzmić dzikiego niedźwiedźa z pomocą kilkuletniej dziewczynki. Kompletna paranoja. A co najdziwniejsze - nikt nie miał zamiaru zareagować. Nie miałam pojęcia jaki pokaz dobroci chciałam zaprezentować ale wiedziałam, że musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Szybko wyjęłam swój łuk oraz strzałę .Wycelowałam w serce. Puściłam pocisk, który przeszył bestię na wylot brudząc przy tym grot szkarłatną krwią. Niedźwiedź padł na ziemię nieżywy, a przerażony blondasek podbiegł do dziewczynki.
Podeszłam do już martwego zwierzęcia i wyjęłam z niego swoją własność. Strzelanie z łuku szło mi coraz lepiej, a nawet powiedziałabym, że znakomicie.

- Celnie. - zaśmiałam się patrząc z uciechą na swoje dzieło. Szkoda tylko, że dzika bestia, która leżała teraz u moich stóp, mogła być kiedyś pożądanym Narnijczykiem.

- A...ale, dlaczego on nie mówi? -spytała się przestraszona dziewczynka.

- Może dlatego, że teraz nic nie jest takie jak dawniej. - odpowiedziałam, zaś wszyscy popatrzyli się na mnie zdziwieni. - O mówiących zwierzętach pozostały tylko bajki, które opowiada się dzieciom na dobranoc. Rzec możnaby było, że utrzymały się tylko legendy o nich, jak i o innych mitycznych stworzeniach. - powiedziałam spoglądając smutnym wzrokiem na zwierzę tonące we własnej krwi. Odwróciwszy się w ich stronę przeleciałam po wszystkich wzrokiem moich czerwonych tęczówek. Stali, przy czym utkwili na mnie wzrok pełen zaciekawienia. Każdy z nich był inny. Może z wyjątkiem dwóch sióstr, które były do siebie podobne. Długie brązowe włosy spadające kaskadami na ramiona i niebieskie oczy nie były jedyną oznaką podobieństwa. Jeden z dwóch braci, jak już wcześniej wspomniałam, miał blond włosy i błękitne oczy, a jego sylwetka była znakomita, jak na młodego mężczyznę przystało. Drugi zaś z trochę mizerniejszą posturą, lecz z pięknymi brązowymi oczami i czarnymi włosami, nieznacznie różnił się od blondaska.

- Kim jesteś?- rzekł władczo, jak przypuszczam, najstarszy z nich.

- A kim chciałbyś, żebym była? - odpowiedziałam nie oczekując odpowiedzi. - Lecz to jest najmniej ważne pytanie. A ważniejsze brzmi: Kim wy jesteście?

- Ja jestem król Piotr. Piotr Wielki.

-Ten przydomek mogłeś sobie darować. - prychnęła nastolatka stojąca po jego lewej stronie. - Ja jestem Zuzanna, to jest Edmund -wskazała na czarnowłosego , który przeszywał mnie wzrokiem - A to Łucja.

-Pevensie? Tak jak nasi byli władcy?

-Tak. To my. - zaśmiałam się pod nosem. Oni? Władcami Narnii? To jakiś żart. Byli o wiele za młodzi.

- To jakieś żarty, prawda? To nie śmieszne. - powiedziałam z sarkazmem w stronę rodzeństwa, które stało i patrzyło na mnie dziwnie

- Sam nie wierzyłem, a jednak . - wtrącił krasnal.

- Rzadziliscie kilka tysięcy lat temu. Powinniście leżeć teraz w grobie, gnijąc i zostać pożerani przez robaki. - odparłam zdezorientowana.

-Długa historia. - odezwał się Edmund, a jego spojrzenie stawało się coraz nachalniejsze, zaś moja cierpliwość powoli przeradzała się w gniew. Przeskanowałam jego sylwetkę ponownie, a moje oczy zatrzymały się na wysokości jego czekoladowych tęczówek. Mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższy czas, a napięcie, które trwało dłuższą chwilę pomiędzy nami, przerwała Zuzanna.

- Co stało się z Narnią?

- Co się stało?- powtórzyłam - Miraz się stał. Wytępił dwie trzecie mieszkańców Narnii i zabił Króla.

- Czyli nie ma już... Narni? - zapytała mała Łucja, a jej oczy przepełnione były smutkiem i niedowierzaniem. Jak małe dzieci szybko się smucą - westchnęłam w myślach.

- Oczywiście, że jest. Prawda? - odrzekł Piotr spoglądając w moją stronę chcąc odpowiedzi na zadane pytanie.

- Nie, nie ma jej na mapie już od tysiąca lat. Ale są jeszcze ich obywatele, którzy czekają aż czwórka wspaniałych władców powróci wraz z Aslanem i przywrócą chwałę oraz porządek. Podobno stworzyli jakaś kolonię w północnej części lasu.

Pomiędzy wszystkimi zawisła cisza, którą przerywał szum rzeki płynącej nieopodal. Musieli przyswoić nadmiar informacji, nie było ich przecież przez prawie przez tysiąc trzysta lat, to zrozumiałe, widocznie nie mieli pojęcia, co się wyprawia pod ich nieobecność.

- Muszę się zmywać. A ty - wsazałam na Łucję - Nie zbliżaj się do zwierząt. No chyba że chcesz stać się ich obiadem, a tutejsze zwierzęta nie są bardzo wybredne. - powiedziałam i zaczęłam iść w stronę lasu, lecz gdy chciałam postawić kolejny krok przerwał mi Piotr.

-Zaczekaj! - zawołał Piotr - Musisz nam pomóc dostać się do ich obozu.

-Mam wam pomóc? - spytałam - A co będę z tego miała?

-Złoto, rubiny to co zechcesz. -odpowiedział Piotr. Prychnęłam pod nosem na te słowa. Może i kradnę od czasu do czasu, ale robię to tylko dla rozrywki nie używając przy tym żadnej z moich umiejętności.

- Złoto... rubiny .- odpowiedziałam "rozmarzonym"głosem. - Nie.P o za tym ten krasnal powinien dać sobie radę. - wskazałam na karła, a on zdenerwowany powiedział:

-Nie namawiajcie jej. To złodziejka. Nikt ważny.

-Może i złodziejka, ale przynajmniej nie patrze na wszystkich z dołu. -urażony przeklnął pod nosem, a ja zaśmiałam się sarkastycznie i zarzuciłam głęboki kaptur, który pozostawiał w mroku połowę mojej twarzy. Trochę uraził mnie fakt, iż postrzegał mnie tylko jako parszywą złodziejkę, nie znając przeszłości, ani nie wiedząc jakich czynów dokonałam, ale szybko odtrąciłam tę myśl.

- Za to ja nie jestem nikim, tak jak ty. - wysyczał, a ja odwróciłam się w jego stronę.- powiedział, a ja z trudem utrzymując nerwy na wodzy, popatrzyłam na niego z wyższością i odparłam siląc się na spokojny ton.

- Gdyby nie ja, ona leżała by teraz jedzona przez niedźwiedzia. -wskazałam na Łucję, która przestraszona przytuliła się do swojej starszej siostry.

- Przestańcie! - krzyknęła Zuzanna.
-Proszę pomóż nam. Kiedy nas tam zaprowadzisz, damy ci spokój, obiecujemy. - powiedziała dziewczyna, a jej błagalny ton zdradzał, że bardzo jej na tym zależy.

- Nie.

- Jeśli nie zaprowadzisz nas do jednego z ich obozów, to Narnia zawsze pozostanie tylko legendą opisywaną w książkach. - wtrącił wyraźnie zdesperowany Edmund.

- Macie jeszcze nadzieję?- spytałam ich, a oni tylko pokiwali głowami na znak, że nie zamierzają odpuścić. - Narni nie ma na mapach od... od zawsze odkąd pamiętam, a wy przychodzicie tu i mówicie, że uratujecie i przywrócicie ją na mapy. Błagam was to nie bajka, gdzie kończy się wszystko dobrze i szczęśliwie.

- Może to nie bajka, ale musimy walczyć za to, co się kocha.- rzekł czarnowłosy. Widać było po nim jego siłę i determinację, którą chciał mnie ublagać bym tylko im pomogła. Każda myśl krzyczała coś innego. Jedna - by im pomóc, zaś druga - by ich zostawić na pastwę dzikich, leśnych zwierząt.
Pomoc zawsze przychodziła mi z trudem, ale teraz to ta lepsza strona wygrała i pierwszy raz od bardzo dawna powiedziałam to słowo.

- Dobrze, pomogę wam. - powiedziałam niezbyt przekonana. - W tę stronę. Do ich głównego obozowiska powinniśmy dostać się około za dwa dni. Znam ten las jak własną kieszeń.

****

Szliśmy już około pół dnia. Słońce chyliło się ku zachodowi, ustępując nieba księżycowi. Od zawsze uwielbiałam noc. A co najbardziej w niej lubiłam? Cisze, tak, cisza była tym, co niezmiernie kochałam. Świerszcze grające na swoich skrzypkach i światło księżyca oraz gwiazdy, były najpiękniejsze. Spojrzałam na swoich towarzyszy, którzy ledwo stawiali kroki, a krasnal potykał się o własne nogi, co strasznie mnie to rozbawiło, nie na co dzień widuje się krasnale potykajace się o własne, krótkie kończyny.

- Musimy odpocząć. - powiedział zmęczony Piotr.

-Masz rację. Tu zatrzymany się na noc. - Wskazałam na miejsce pod dużym, rozłożystym drzewem, a wszyscy wygodnie usiedli pod pniem rośliny. Podziwiałam wygląd tego miejsca. Ogromna korona drzewa rozwidlała się, pokazując przy tym piękne szmaragdowe liście, które pod osłoną nocy zaczęły zwijać się, tak samo jak jego kwiaty. Zaś wielkie korzenie rozciągały się nawet kilka metrów w głąb lasu. Jednym słowem - pięknie. Nawet kiedy w Narni zabrakło magi, jej pozostałości zabierały dech w piersiach. Poszłam nazbierać drewna na opał, bo noc zapowiadała się na dość zimną. Gdy wóciłam do naszego małego obozu Łucja już spała, Edmund siedział spokojnie pogrążony we własnych myślach, Zuzanna liczyła strzały, zaś Piotr ostrzył swój miecz, a krasnal zniknął mi z pola widzenia. Może to i lepiej. Przynajmniej nie będzie marudzić przez całą noc. - pomyślałam. Rzuciłam drzewo na ziemię z dużą siłą po czym zaczęłam ustawiać kamienie stojące nieopodal, w duży okrąg.

-Jak rozpalimy ogień, kiedy nie mamy żadnego krzesiwa? - zapytał lekko rozbawiony Edmund.

- Wiesz. Lepiej jest kombinować, niż zamarznąć w nocy podczas snu.- rzeklam nadal ustawiając kamienie.

- Zamarznąć? - spytał trochę zmartwiony chłopak.

- Nie musisz się bać, to nie królowa Śniegu. - zaśmiałam się, lecz Edmund siedział z kamienną twarzą. Wiedziałam, że ten temat jest dla niego dość dotkliwy, ale jego mina była bezcenna.
Ułożyłam gałęzie w mały stos, po czym skupiłam się na nim, a on zajął się ogniem.
Rodzeństwo spojrzało w moją stronę. Co mogłam wyczytać z ich oczu - podziw, lęk, niedowierzanie i jeszcze szczypta strachu.

- Nie bójcie się. Nie spale was. - powiedziałam kiedy siadałam pod większym korzeniem​. - Idźcie spać , a ja stanę na warcie.

- Będzie bezpieczniej kiedy ja stanę na warcie.

- Ja mogę przeżyć bez snu kilka miesięcy, a nawet lata, a ty jesteś ...-zawiesiłam się na chwilę-...no wiesz. Sobą.Więc przydaj się na coś i bądź cicho. - nie zważałam na to, że jest królem. Szczerze, nie za bardzo mnie to obchodziło. Mną nie rządzi nikt, jestem wolna, i nikt mi nie będzie mówił jak mam żyć.

- Nie wydaje ci się, że za dużo sobie pozwalasz?

- Jakoś nie bardzo. - odpowiedziałam z nutką drwiny. Podenerwowany chłopak chwycił swój miecz, pokazując mi przy tym, że chce stanąć do walki. Wypuściłam głośno powietrze. - Lepiej to odłóż, bo sobie krzywdę zrobisz.

- Cicho bądź, teraz walczysz. - rzekłszy to podał mi broń. Chwyciłam ją bez słowa, po czym stanęłam na przeciwko blondyna.

- Na prawdę chcesz ze mną walczyć? Myślałam, że królowi nie wypada bić się z kobietami.

- Chcę cię sprawdzić czy można na tobie polegać w razie zagrożenia .-rzekł. Piotr chciał zadać pierwszy cios, ale ja szybko schyliłam się uderzając chłopaka swoją lewą pięścią w twarz, lecz nie zrobiłam tego zbyt mocno, by nie złamać mu nosa. Nastolatek wstał z ziemi i wyciągną miecz przed siebie. Wzięłam swoją broń i zaczęłam zadawać ciosy. Ledwo je omijał. Myślałam, że jako król będzie umiejętniej władać bronią -pomyślałam, ale z mojego zadumania wyrwał mnie ból na nadgarstku. Nareszcie zaczyna się coś dziać. Chłopak napierał bardziej, zaś ja zaczęłam się męczyć, co jest bardzo niespotykane w mojej naturze. Chciałam to wreszcie zakończyć. Przez ten czas Piotr miał większą przewagę, ale za chwilę wpadłam na genialny pomysł. Wypuściłam miecz z rąk, lecz tak, by był w zasięgu mojej dłoni, po czym przewróciłam się plecami na ziemię.

- Poddaje się. -uniosłam obie ręce nad głowę. Piotr uśmiechną się zwycięsko i podał mi dłoń w geście pomocy. Chwyciłam ją i pociągnęłam do tyłu z wielką siłą. Nastolatek padł twarzą na ziemię. Podniosłam swój miecz i wycelowałam w przerażonego, a zarazem zdziwionego chłopaka. Odwrócił się do mnie, a ja powiedziałam:

-Nie ufaj wrogowi, bo to się kiedyś źle dla ciebie skończy.

Chłopak wstał z ziemi. Schowałam broń do pochwy po czym na zakończenie dodałam:

- Pamiętaj jeszcze jedną, najważniejszą zasadę - Ja nigdy nie przegrywam.

Jak podoba się wam rozdział?Komentarze i gwiazdki są bardzo mile widziane. Czy chcecie bym nadal kontynuowała tę część?Piszcie w komentarzach...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top