Epilog
Myślimir stał sam w ciemności. Wydawała się być nieskończona. Była bardzo podobna do tej, w której dawno temu znalazł leżącą nieumarłą. Podłoże było jednak bardziej chropowate. Nagle mężczyzna zobaczył małe świecące punkciki, przed nim i wysoko nad ziemią. To były gwiazdy. To była konstelacja Oriona. Chłopak zapatrzył się na migoczące, niewinne światełka. Zobaczył kontem oka dziwną niebieską poświatę, bijącą od niego samego. Spojrzał w dół. Medalion smoka mienił się na niebiesko.
Mężczyzna wziął głęboki oddech przyjemnie zimnego powietrza i patrzył. Z każdą sekundą, gdy przed jego oczami widniała postać łowcy, jego smok świecił coraz mocniej, aż w końcu oświetlał otoczenie, jak latarka. Za którymś głębszym wdechem, nie wiedząc czemu, Myślimir zasalutował. Przyłożył dwa palce do skroni. Czuł, że salutuje wszystkiemu i niczemu, wszechświatowi we własnej osobie, ciemności, przed którą uciekał w lesie, dawno temu.
- Bo z dumą i poświęceniem zasalutuję tylko w niebo.- Pomyślał.
Tak to właśnie jest - W najciemniejszą noc najlepiej widać gwiazdy. Ciemność to tylko cisza światła. Nie można słuchać pięknej, subtelnej muzyki w hałasie.
Teraz opuścił już dłoń. Jego wzrok powędrował na ziemię pod Orionem. Tam również było światło. Rozciągało się w swej zwartej konstrukcji. To było miasto. Świeciło swymi neonami.
Orionowi było czegoś brak. Łuna naszej cywilizacji coś mu zabrała. Nie było już widać jego łuku, nie był mu już potrzebny. Był zagłuszony, przez blask miasta.
- Ważne, żeby na tym skończyć. - Pomyślał Myślimir. - Żebyśmy go nie zniszczyli... by człowiek istniał taki, jak zawsze... Coś nam chyba jednak ta cywilizacja dała, oprócz wyciętych lasów... ale już wystarczy.
Teraz rozejrzał się po całym niebie. Było na nim pełno gwiazd. Nigdy nie wiedział dlaczego tak bardzo lubi na nie patrzeć, ale teraz chyba coś do niego dotarło. Czuł dokładnie to samo patrząc w gwiazdy, co kiedyś, gdy patrzył w knieję.
- To jest ten las... - Wyszeptał w końcu do siebie. - Gdzie indziej i w innej formie, ale to on... poznam go wszędzie, bo oni się nigdy nie zmienią.
W świetle emanującym z jego medalionu, wylądował przed nim mały ptak. Spojrzał się on swym ptasim wzrokiem Myślimirowi w oczy i zaćwierkał, jakby chciał powiedzieć:
- Dobrze kminisz, ale ja już wracam do domu...
Nie było niczego, co mogłoby wskazywać na to, że to tak na prawdę ten sam klatkogłowy, ale Mężczyzna był, co do tego, głęboko przekonany. Ptak, chwilę później, po prostu zerwał się błyskawicznie do lotu i poleciał w górę, w gwiazdy, a Myślimir powiódł za nim wzrokiem, aż był tak daleko, że zniknął w ciemności nieba. Jeszcze raz zasalutował w migoczące światełka z jeszcze szerszym, szczerym uśmiechem na twarzy. Potem, nie opuszczając ręki, pomachał w niebo. Nie wiedział komu, ale mu to nie przeszkadzało... Ogień, tyle musimy rozumieć.
Światło, jakie biło ze smoka, ciągle było jasne, lecz mężczyzna chyba zaczynał wracać do realu. W kilka chwil światło zaczęło gasnąć, aż w końcu zniknęło. Stał już w zwykłym miejscu za miastem, na jakiejś skarpie. Z oddali na prawdę, było widać miasto. Obok stał samochód, którym tu przyjechał. Spojrzał w dół. Nie miał ze sobą medalionu. Doskonale pamiętał, że istnieje, ale logika podpowiadała mu, że raczej mimo wszystko nie powinien sobie ufać, bo doskonale pamiętał przecież... wiele rzeczy.
- „Opowieści z między gwiazd", tak to nazwę. - Pomyślał, uśmiechając się.
Wyciągnął z kieszeni kluczyki od samochodu, podrzucił je i zręcznie złapał, kierując się do miejsca kierowcy. Nacisnął przycisk na pilocie, lampy samochodu zamigały, a on otworzył już drzwi. Spojrzał jeszcze w górę, jakby na pożegnanie, zdążywszy jeszcze nawet wzdychnąć. Wsiadł do samochodu i ruszył. Chciało mu się już spać. Było późno. Wyjechał na asfaltową ulicę. Wiodła kawałek między polami, a potem wokół niej pojawiało się coraz więcej drzew, przeobrażających się później w prawdziwy las. Mężczyzna znał dobrze tą drogę. Jeździł nią wiele razy, gdy wracał do swojego starego domu odwiedzić swoją matkę.
Jednak tym razem, z każdym miniętym drzewem Myślimirowi robiło się słabo. Kiedy wjechał w bardziej zwarty obszar lasu, a przez boczne szyby widział tylko ciemnozieloną gęstwinę, zaczęły mu się pojawiać, upiornie znajome, mroczki przed oczami. Coraz mniej pojmował świat, go otaczający. Zmusiło go to, by jechać znacznie wolniej. Po obu stronach drogi, były wykopane rowy.
Dziwne cienie i migoczące, przelewające się kształty uderzały w niego falami, co kilkanaście sekund. Przez krótką chwilę, czuł się wtedy ogłuszony. Odgłosy dochodziły do niego zniekształcone. Myślimir był już spocony i kręciło mu się w głowie. Nagle nadeszła fala mocniejsza od poprzednich, zmusiła go do gwałtownego opuszczenia głowy. Zatoczył, przez to, slalom przez całą szerokość jezdni. Odzyskawszy nieco świadomości, doszło do niego, że musi się zatrzymać.
Zjechał tak blisko pobocza, jak tylko mógł. Zatrzymał się i otworzył drzwi. Do tej pory, nie rozumiał nawet, jak bardzo tego potrzebował. Wyłączywszy silnik, wyszedł na drogę, mimo tego, że nie widział nic w absolutnej ciemności, gdyż lampy zgasły wraz z silnikiem. Wydawało mu się, że się dusił w środku tego auta. Ogarnęła go cisza. Przeszedł, po omacku, przed samochód i usiadł gwałtownie na jego masce. Nie obchodziło go, czy może ją uszkodzić. Poczuł się lepiej i miał zamiar wracać za kierownicę. Miał już łapać za klamkę, gdy zerwał się wiatr, a drzewa zaczęły monumentalnie i nostalgicznie szumieć.
Myślimir zamknął nagle oczy i zrobił minę, jakby chciał powiedzieć, że to cios poniżej pasa. Wrócił przed maskę samochodu i tym razem się o nią oparł. Dotknął swojej koszuli, z nadzieją poszukując medalionu. Nie było go tam.
- On na prawdę nie istnieje? - Zapytał (chyba) sam siebie, mówiąc nagłos. - Co ja miałem w głowie i co się ze mną działo, że mój mózg coś takiego wytworzył? - W jego głosie, było wyczuwalne coś w stylu sarkastycznej i nonszalanckiej pretensji.
Teraz, sam nie widząc jakim cudem, po omacku, podszedł do krawędzi rowu i go przeskoczył.
- Nie wiem! - Kontynuował. - Byłem młody i głupi....
Pstryknął palcami, a „nieistniejący" smok na jego piersi zaczął znów świecić.
- Teraz jestem tylko głupi. - Powiedziawszy to pobiegł w LAS.
Myślimir potem, stał się jeszcze bardziej "dorosły" i miał syna... ale tu zaczyna się już inna historia.
Morał z tej historii jest taki:
Najbardziej zalatane są ptaki.
heh... :->
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top