#2
W Wiosce Ukrytej w Liściach słońce świeciło niemiłosiernie. Nie było ani jednej chmurki na niebie, zaś wiatr "zrobił sobie wolne". Plaże nad morzem i jeziorami przyciągały tłumy. Setki plażowiczów opalało się i kąpało w wodzie, by dać ciału ochłodzenie. Niestety nie wszyscy mieli tak dobrze. Niektórzy musieli pracować mimo to. Do tych pechowców zaliczali się: Izumo i Kotetsu, którzy musieli strzec bramy wejściowej; siedzieli w budce, która nagrzewała się i osiągała temperaturę do nawet czterdziestu pięciu stopni Celsjusza; Tenten i Neji – którzy zmuszeni byli do treningu przez Gaia i Lee; Tsunade, która de facto spała w biurze; no i Hinata, Ino i Sakura – dziewczyny musiały pracować w szpitalu. W tej właśnie chwili trzy kobiety maszerowały korytarzem i rozmawiały. Każda z nich szła do swojego gabinetu, bo jak się dowiedziały, były tam kartki z listą pacjentów do wyleczenia. Hinata weszła do pomieszczenia numer osiemnaście, Ino – dziewiętnaście, zaś Sakura musiała trochę bardziej się wysilić i udać, aż na drugie piętro do sali dwieście osiemnaście – tam był jej mały kącik. Gdy Haruno weszła do środka, od razu spojrzała na burko. Jak już odszukała wzrokiem kartkę, szybko wzięła ją w dłoń.
-E... - Zdziwienie zagościło na jej twarzy. Przekręciła ową rzecz, ale była tam pustka. Na pierwszej stronie były nazwiska pacjentów.
~Trzech?
Szybko złożyła kartkę i pobiegła na parter. Mijając lekarzy witała się z nimi, po czym gnała dalej. Nie pukając wbiegła do środka i zobaczyła, że blondynka badała jakiegoś faceta. Olała pytający wzrok Ino i znalazła się przy biurku. Zaczęła przeglądać papiery, i gdy wreszcie znalazła to co chciała, aż jęknęła.
-Patrz! Patrz! – warknęła, podsuwając pod nos Ino jej własną kartkę. Blondynka stała ze zmarszczonymi brwiami i przyglądała się przyjaciółce ze zmartwieniem.
~Za długo na słońcu?
W tym czasie Sakura podsunęła jej swoją listę.
-Patrz! – Teraz brwi Ino uniosły się do góry. Wzięła kartkę i obróciła tak, jak wcześniej zrobiła to Haruno.
-Tylko trzech? – Rozmawiając, całkowicie olały pacjenta, zaś on przyglądał się im badawczym wzrokiem.
-No właśnie!
-Idź ich ulecz i pójdź do ordynatora z tym.
#
Pół godziny później stałam ubrana w swoje ciuchy, składające się z czarnych spodenek i za dużej, jasno-szarej koszulki, przed drzwiami wejściowymi szpitala. Kitel musiałam wrzucić do pralni. Nie wiedziałam gdzie udać się najpierw, jednak po krótkim zastanowieniu, ruszyłam do Hokage z nadzieją, że coś jednak znalazła.
-E... Mówię ci, że na razie nic nie ma. – Zrezygnowana Godaime przeczesała swoje długie włosy dłonią i spojrzała mi prosto w oczy. – Idź potrenuj.
-Ale...
-Proszę cię – szepnęła i położyła głowę na biurku. Już dawno nie widziałam jej w takim stanie. Zrezygnowana opuściłam pomieszczenie. Po kilku minutach szybkiego biegu, znalazłam się w domu. Mogłabym się teleportować, ale aż tak mi się nie spieszyło, zaś w ten sposób wyćwiczę się bardziej. Po wejściu do domu, wzięłam kaburę i załadowałam ją do pełna bronią. Na nodze przywiązałam bandaż, do którego przyczepiłam kunai. Tak przygotowana ruszyłam na pole treningowe. Dziś wzięłam za cel miejsce, które będzie w cieniu i z dostępem do wody. Najlepiej, aby było to jak najdalej od wioski. I takowe się znalazło. Na południowy-zachód od Konohy była świetna polana. Znajdowała się tam przeogromna skała, rzeka i łąka otoczona drzewami. Słońce mocno grzało, więc miałam chociaż trochę cienia. Po krótkiej rozgrzewce, utworzyłam smoka z wody i zaczęłam z nim walczyć. Robiłam unik, rzut shurikenem i odskok. Później sytuacja się powtarzała. Po godzinie smok zmienił się z wody w lód. Zawsze tak było. Poziom trudności wzrastał, ale za to ja miałam więcej pola do popisu. Postanowiłam pójść na całość. Zaczęłam w niego uderzać z siłą godną Tsunade. Znaczy... próbowałam uderzyć. Na razie nie mogłam trafić. Nagle zapędziłam go w kozi róg. Jak najszybciej rozpędziłam się i z całej siły uderzyłam. Niestety w ostatniej chwili mi umknął, przez co rozwaliłam skałę. Odwróciłam się i w tej właśnie chwili wyczułam obcą chakrę. Ktoś mnie obserwował. W sekundę smok, który ze mną walczył, popędził w stronę skąd wyczułam energię. Niszczył wszystko, co spotkał na drodze, by tylko zbliżyć się do „wroga", który miał bardzo wysoki poziom chakry. Był silny. Jeżeli osoba ta będzie wrogo nastawiona, to nie mam szans. Nie po zużyciu tyle chakry. Będę musiała wezwać Katsuyu.
~Dziwne.
Nie wiem skąd, ale znałam tą chakrę. Wtem miejsce, do którego poleciał mój smok wybuchło. To było bardzo silne uderzenie, a ja już wiedziałam do kogo należała energia.
~Deidara.
Znalazłam się na drzewie, które stało najbliżej krateru stworzonego przez blondyna. Dym i kurz powoli opadał, a ja starałam się wychwycić choćby malutki szczególik w osobie członka Akatsuki. I udało się.
Stał na środku polany i patrzył na mnie, jakby z wyrzutem. Ruszył w moją stronę.
-Ale jesteś... Ja ciebie nie zaatakowałem.
-To po co mi przeszkadzasz?
-Ja?
Zmarszczyłam gniewnie brwi, co zatrzymało mężczyznę.
-Przecież żartuję. – Uśmiechnął się, lecz zaraz spoważniał. – Sakura? – Stanął jakieś dwa metry przede mną. Zeskoczyłam z drzewa.
-Hm? – Oparłam jedną dłoń na biodrze. Deidara przeleciał mnie wzrokiem i lekko spuścił twarz. - Co jest?
-Mam ogromną prośbę... - mruknął. Ledwo go zrozumiałam. – Nie wiem czy udzielisz mi pomocy, ale... Ja naprawdę jej potrzebuje... Proszę. – Spojrzał mi w oczy.
~Ma takie same jak Naruto.
STOP
~Uzumaki cię olał tak samo jak Uchiha. Nawet się nie pożegnali.
-Co się stało? – spytałam łagodnie. Miałam taką nadzieję chociaż.
-Eh... - westchnął i: – lid..ci..pobszi..bo..hmmd.
-Co?? – Poważnie: co?! Nic nie zrozumiałam.
-Nasz lider potrzebuje dobrego medyka.
Ciarki przeszły mi po plecach. Dlaczego wcześniej nie wyczułam osoby trzeciej? Zwróciłam wzrok w lewo i napotkałam zimne spojrzenie niebieskowłosej kobiety. Przeszyła mnie na wskroś. Trochę się speszyłam, ale zaraz zadałam pytanie.
-Dlaczego akurat ja?
-Potrzebujemy dobrego medyka, a nie jakiegoś szczyla.
-Co mu jest?
-Ma otwarte rany i odciętą rękę.
-Wsadziliście ją do lodu? – Nie wiedziałam dlaczego spytałam. Może to już nawyk?
-Tak.
Ja zamknęłam oczy i skupiłam się. Nie chciałam mieć nic wspólnego z Akatsuki, ale oni cały czas mnie nachodzili. Naprawdę! Nie chciałam im pomagać, ale nie lubiłam mieć długów, a wobec Douhito i Uchihy miałam. Poza tym, misja.
-Zgoda.
Brwi kobiety zmarszczyły się, zaś jej wzrok stał się uważny. Muszę się tam pilnować.
-Super! – Deidara darł się jak opętany.
-Trzymaj się. – Nawet nie wiedziałam kiedy, ale kobieta złapała mnie za rękę i teleportowała przed siedzibę Akatsuki.
Wyremontowali ją sobie.
Zadziorny uśmieszek wpłynął mi na twarz. Głaz zasłaniający grotę zniknął, ukazując wejście. Ruszyliśmy jednym z korytarzy. To wszystko działo się w zaledwie kilku sekundach. Korytarz miał ścianę koloru bordowego, a drzwi umieszczone były tylko po lewej stronie w dużych odstępach od siebie. Przerażał mnie wygląd tego miejsca. Zresztą kobieta, która mnie tu przyprowadziła również. Dreptałam metr za nią. Wolałam zachować odpowiednią odległość. Nagle za sobą usłyszałam szybki bieg i zdyszany oddech. Obejrzałam się i zobaczyłam Deidarę.
-Dzięki, że poczekałyście – rzekł z wontem godnym nastolatki. W odpowiedzi usłyszałam tylko prychnięcie kobiety.
-Chodź, proszę szybciej. – Mimo grzeczności, jej ton nadal był zimny. Nic nie myśląc, ruszyłam za niebieskowłosą. Po chwili znalazłyśmy się w sali, w której ściany bielą dorównywały tym w szpitalu. Panował tu idealny porządek. Zerknęłam najpierw na środek pokoju. Było tam łóżko z „pacjentem". Jak przypuszczałam był to lider Akatsuki. Rudowłosy mężczyzna po dwudziestce. Nie myśląc więcej, podeszłam do niego i stwierdziłam faktyczny stan rzeczy. Pacjent miał zadrapania na całym ciele, otarcia, złamane trzy żebra i urwaną rękę. Prościej mówiąc: stan tragiczny. Nagle poczułam obecność kogoś za sobą.
-Niczego nie próbuj – szept ten doprowadził do tego, że ciarki przeszły mnie po plecach. Ta kobieta sprawiała, że ludzie mieli zawał. Odwróciłam ku niej twarz.
-Nie mam zamiaru.
-Ktoś cię ciągle będzie obserwował – mówiła złowieszczym tonem. Opuściła pomieszczenie, w którym zostaliśmy w trójkę: ja, Deidara i pacjent.
Rany mężczyzny były oczyszczone, więc musiałam je tylko zasklepić. Zastanawiałam jak długo mi to zajmie, ponieważ musiałam w jak najkrótszym czasie dowiedzieć się jak najwięcej o organizacji. Tak więc lecząc mężczyznę, postanowiłam wypytać blondyna.
-Deidara... - Spojrzałam na niego na chwilę. Wydawał się zainteresowany.
-Hm?
-Kto to jest? – Wskazałam na gościa.
-Lider – miałam ochotę parsknąć śmiechem na ton, jakiego użył.
-To wiem. Jak ma na imię?
-Pain.
-Ale... To dziwne imię.
-Wiem. Ale tak zwraca się do niego Konan, a my liderze, więc... - wzruszył ramionami.
-A Konan to?
-Ta wredna baba, która szła z nami.
-Aaaa.
Postanowiłam przerwać, by nie zorientował się, że go przepytywałam. Gdy skończyłam z ranami lekkimi, zabrałam się za złamane kości. Dwie z nich były w porządku, tak więc wyleczyłam je bez problemu. Niestety w trzeciej kość się przesunęła, więc musiałam to załatwić inaczej. Najpierw wytworzyłam gaz usypiający i rozpyliłam nad pacjentem. Wolałam mieć stu procentową pewność, że się nie obudzi. Później zabrałam skalpel i nacięłam skórę odrobinę poniżej złamania. Wtedy wsunęłam końcówkę skalpela do ciała tak, by móc przesunąć kość na właściwe miejsce. Później wszystko uleczyłam. Zabrałam się za najgorsze. Jednak by móc to zrobić potrzebowałam pomocy. Stworzyłam więc klona. Blondyn widząc moje poczynania wstał i zmarszczył brwi.
-Sakura...
-Kto jest zastępcą lidera? - Zagadałam, by tylko nie przerywał mojej pracy.
-Yyy...
Spojrzałam na niego.
-Konan.
-Zawołaj ją.
-Ale...
-Już!
Deidara wybiegł na korytarz i krzyknął imię kobiety. Ta w mig znalazła się przy Painie.
-Co jest?
-Wyślij kogoś do Konohy. Ma pójść niezauważony do szpitala, na drugie piętro do gabinetu dwieście osiemnaście. W szufladzie biurka znajdują się zestawy do kroplówek. Potrzebne mi się trzy. W szafie z oszklonymi drzwiami, znajdują się kroplówki z kolorowymi znaczkami. Muszę mieć brązowe, zielone i niebieskie.
Kiwnęła głową i wyszła. Ja zabrałam rękę z pojemnika z lodem i podeszłam do pacjenta. Mój klon złapał za bark i końcówkę ręki podał w moją stronę. Z ciała wystawała kość, co znaczyło, że ja musiałam naciągnąć skórę i mięśnie, by tą kość „wydobyć". Gdy już to zrobiłam, najdelikatniej łączyłyśmy je ze sobą. Po siedmiu minutach, udało nam się, więc zaczęłam sklepiać kość. Po dziesięciu minutach kość była w jednym kawałku. Sięgnęłam po skalpel i wtedy zobaczyła twarz Deidary. Blady z miną świadczącą: obrzydzenie. Uśmiechnęłam się do siebie i powróciłam do leczenia. Teraz musiałam połączyć ze sobą każdą żyłę, tętnicę, ścięgno i mięsień ze swoim odpowiednikiem. Była to najgorsza robota, a ja powoli opadałam z sił. Najpierw szpital, później trening, teraz długie leczenie... Eh.
Westchnęłam i w tej chwili ktoś wszedł do sali. Nie patrzyłam na tą osobę, gdyż miałam „lepszą" robotę.
~Konan już wróciła?
-Zmiana.
~Ten głos.
Aż zesztywniałam. Zimny. Obojętny. Tak podobny do Sasuke.
-Nie trzeba.
-Owszem. Wyjdź.
Obejrzałam się i ujrzałam jak mężczyźni mierzyli się morderczymi spojrzeniami. Ciarki przeszły mnie po plecach.
-Nie! Nie rozumiesz tego!?
-Powiedziałem coś.
-Ale...
-Cisza!!! – Szok. To malowało się na twarzy Deidary, zaś Itachi tylko uniósł brwi. – Jakbyście nie zauważyli to wykonuję operację! Więc albo będziecie cicho, albo wypierdalać mi stąd – krzyknęłam i odwróciłam się do pacjenta, nawet na nich nie patrząc. Przez chwilę panowała cisza, a później usłyszałam trzask drzwi. Miałam cichą nadzieję, że to Itachi wyszedł. Taki mały promyczek nadziei. Niestety moje „ja chcę" poszło sobie gdzieś. Chyba z Deidarą. Nie zwracając najmniejszej uwagi na osobnika płci przeciwnej stojącego za mną, kończyłam leczenie. Po pół godzinie wszystkie tkanki wewnętrzne były jak nowe. Odwołałam więc klona, który zabierał mi chakrę. Musiałam połączyć skórę, co było prościzną. Narząd odcięty przybrał barwę cielistą, powoli różowiącą się. Już nie miał tej blado-sinej odcieni. Nie martwiłam się o resztę ran i złamań. Nie były one poważne, a rany były wcześniej odkażone. Dobrze się nim zajęto.
Nagle noga mi zadrżała. Wiedziałam, że byłam już u kresu wytrzymałości, ale musiałam wytrwać. Znowu to samo. Nie wiem czy to przez moje nerwowe tiki, ale Uchiha ruszył się. Podszedł krok w moją stronę. Ja, żeby nie tracić czasu wzięłam szmatkę i miskę z wodą i zaczęłam oczyszczać ciało mężczyzny. Swoją drogą, mieli tu wszystko czego potrzebowałam. Gdy umyłam już twarz i ręce zajęłam się torsem. Po chwili ktoś wszedł do pokoju. Spojrzałam w stronę drzwi. Niestety zakręciło mi się w głowie, ale na szczęście złapałam się łóżka. To Konan wróciła. Nareszcie. Patrzyła na mnie. Nie mogłam rozszyfrować jej spojrzenia. Wyglądała na zmartwioną. Czym...? Ja momentalnie odwróciłam się w stronę półek i po chwili w dłoni trzymałam wodę utlenioną i waciki. Podeszłam do pacjenta od strony Itachiego i zaczęłam oczyszczać wewnętrzną stronę łokcia.
-Daj mi proszę te kroplówki. – Jeny oczy mi się kleiły, a język plątał. Jeszcze chwila. Gdy podeszła, najpierw wzięłam wenflon i wbiłam go w ciało. Wyciągnęłam igłę zostawiając sam plastik.
-Połóż tu te rzeczy i podaj mi plaster.
Konan wykonała polecenie. Plaster nakleiłam na część ręki, część plastiku. Po to, by nie wypadło i nie ruszało się. Szybko podłączyłam kroplówkę. Powtórzyłam tę czynność dwa razy. Po wszystkim cofnęłam się, aż natrafiłam na zimną ścianę. Zjechałam po niej w dół. Wtedy dostrzegłam worek rzucony koło drzwi. Zmarszczyłam brwi.
-To kroplówki – powiedziała Konan. Aż zaniemówiłam, gdy użyła ciepłego tonu. A może to mi się tylko wydawało. Tak. Na pewno. To ze zmęczenia.
-Dobrze, że wzięłaś więcej – odezwałam się i teraz pozostawało pytanie: jak ja wrócę do domu? Zamknęłam oczy.
Byłam tak zmęczona.
-Chcesz coś jeść?
Wystraszyłam się. Kurde, kiedy ona tu podeszła? Teraz kucała naprzeciw mnie. Pokiwałam głową na nie, jednak mój żołądek sam się jadł. Plus był taki, że nie burczał.
-Przykro mi.
-Hm.
-Chyba lepiej wiem.
-Co?
Dopiero wtedy zobaczyłam talerz z kanapkami i kubek z ciepłą herbatą. Kobieta pogłaskała mnie po głowie.
-Tak w ogóle to jestem Konan. Nie przedstawiłam się wcześniej, za co przepraszam, ale byłam zbyt zdenerwowana.
-Hm. – Uśmiechnęłam się słabo, jedząc już drugą kanapkę. Dopiero teraz się zorientowałam, że Itachi cały czas na mnie patrzył. Nic sobie z tego nie robiłam. Szybko upiłam łyk ciepłej herbaty. Co jak co. Tu było lodowato, a ja miałam na sobie tylko spodenki i koszulkę. Zadrżałam, ale nie przejęłam się tym. Dzięki temu, że zjadłam choć trochę mój mózg ożył. Ledwo się trzymałam, ale było lepiej, niż wcześniej. Gdy tylko wciągnęłam ostatnią kanapkę wstałam. Jednak przede mną pojawił się ten przystojniak Uchiha i jego sharingan.
A później...
Ciemność.
#
-Co ty robisz?!! - warknięcie wydobyło się z kobiecych warg.
-Chciała pójść do domu.
-Jeny. Pogadałabym z nią.
Konan wciąż używała podniesionego głosu, zaś Itachi to oaza spokoju. Teraz trzymał Sakurę na rękach i słuchał kazania niebieskowłosej.
-Poza tym jest zbyt zmęczona, żeby iść.
Uchiha tylko przewrócił oczami.
-Wezmę ją do siebie.
-Nie próbuj niczego Uchiha.
-Nie mam zamiaru.
-Wiesz kim ona jest.
-Wiem.
-Nie ufam ci na...
-Zajmij się Painem, a o nią się nie martw.
Itachi nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku swojego pokoju. Wiedział dokładnie kiedy wrócili, ale nie mógł wcześniej się pojawić. Sam chciał iść po Haruno, ale stwierdzili, że „urok osobisty" Deidary więcej zdziała.
~Akurat.
Itachiemu zależało na dziewczynie. Nie wiedział dlaczego tak było. Dość dobrze znał Sakurę. Wiedział o niej o wiele więcej, niż ona chciałaby, aby wiedział. Dlatego to on pojawiał się często koło niej. Ostatnia akcja Deidary nieźle wyprowadziła go z równowagi.
-"Chciałem cię zobaczyć..."
Przedrzeźniał w myślach blondyna.
~Romantyk pier... Eh.
Powstrzymał się od przekleństw. Jednym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka. Po zamknięciu i oświetleniu pokoju, położył kobietę na łóżku i zdjął płaszcz. Teraz stał w miejscu i zastanawiał się co dalej.
~Rozebrać ją?
Mimowolnie rumieniec wkradł się na twarz Itachiego. Po namyśle postanowił ją tylko przykryć. Sam zaś udał się do łazienki, by wziąć zimny prysznic. Co jak co, ale wyobraźnię to on miał, a widok półnagiej Sakury podniósł mu ciśnienie. Pół godziny później, ubrany w dresowe spodnie i podkoszulek wyszedł z łazienki i położył się na łóżku. Twarz skierował ku piękności śpiącej w jego łóżku. Zaczął się jej przyglądać.
Kształt brwi, nosa, linia ust. Ogólny zarys twarzy.
-Piękna – szepnął i zbliżył twarz do jej. Jego usta zatrzymały się milimetry przed nią. Po chwili jednak zrezygnował z tego.
Westchnął tylko.
~Za dużo myślisz. Za dużo...
I jak?
Serdecznie dziękuję za komentarze i gwiazdki pod poprzednimi notkami. :)
Buźki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top