#12
Siedziałam na kanapie w małym pomieszczeniu w organizacji. Kiedyś Konan przyprowadziła mnie tutaj twierdząc, że przyda nam się osobny pokój, o którym nikt prócz nas nie będzie wiedział. Nie sądziłam, że skorzystamy z niego tak szybko. Ale tego wymaga sytuacja. „Salon”, jak nazwałyśmy go sobie, miał fiołkowe ściany, ciemnobrązową komodę, w której trzymałyśmy potrzebne rzeczy jak alkohol czy przekąski oraz beżowy, trochę wytarty narożnik. Ogólnie było tu dość przyjemnie, nie licząc braku okien. Ale spokojnie, załatwiłyśmy tu sobie wentylator. Nie udusimy się. Pomieszczenie znajdowało się z dala od sektora sypialnego, by nikt nam nie przeszkadzał. W sumie najbliższe używane pomieszczenie to składzik na różnego rodzaju pierdoły. Zerknęłam na komodę, na której stał wazon z bukietem białych kwiatów Konan. Zrobiła je, by to pomieszczenie wyglądało choć w małym stopniu przytulnie. A ja powiesiłam obraz przedstawiający jakieś jezioro i las. Niby nic nadzwyczajnego, ale chciałabym się znaleźć w takim miejscu. Nie powiem, trochę mi tu ciągnęło po nerach. Niebieskowłosa zerknęła na mnie i ze śmiechem skierowała się w stronę komody, z której wyciągnęła grubą bluzę. Podała mi ją i postawiła na stole szklanki i kieliszek. Włosy naelektryzowały się, gdy przeciągnęłam materiał przez głowę. Nienawidziłam tego, bo później nie potrafiłam ich ułożyć. Teraz nawet nie starałam się. Dopiero po chwili dotarło do mnie co kobieta postawiła na ławie. Spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami. Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie, co mnie jeszcze bardziej zdziwiło. Dlaczego nic nie mówiła? W moim pokoju zachowywała się dziwnie, ale teraz jeszcze bardziej. Ma okres czy jak? Żeby aż tak zmieniać zachowanie? Przyjrzałam się jej uważniej, gdy stanęła tyłem do mnie, szukając czegoś w naszej idealnej komódce. Ciekawe czy nie grzebie tam tylko po to, by przeciągać chwilę.
-Konan? Coś się stało?
Musiało coś się stać! Przecież nie zachowywała by się tak DZIWNIE. Najpierw naskakuje na mnie z uśmiechem wariata, a teraz zakłopotana nawet nie śmie się odezwać. To ona na ogół gadała. Ja nieraz nie musiałam się odzywać, gdyż tak dobrze rozumiała moją mimikę. Tym razem wydawało mi się wręcz, że unikała kontaktu ze mną.
-Nie. Dlaczego tak sądzisz?
Odwróciła się do mnie z lekkim uśmiechem i podała paczkę żelków i chipsy. Sama trzymała czekoladę. Wyczuwałam, że coś jest nie tak. Ale co?
~Pokłóciła się z Yahiko.
Krzyknęła moja podświadomość, podsuwając mi różne możliwości. Ale to się kupy nie trzymało! I byłaby taka szczęśliwa? No raczej wątpię... Spojrzałam na nią spod byka.
-Konan.
Jej wargi zadrżały, a bursztynowe oczy padły na ławę. Podkuliła nogi i ugryzła tabliczkę nie trudząc się z jej podzieleniem. Odczuwałam obawę. Trening też dość szybko chciała skończyć, nie mówiąc już o tym, że unikała większego wysiłku. Jakby bała się mnie zaatakować, albo...
Wtedy wszystkie fakty połączyły się w całość. Odpowiedź była jak na tacy, przecież to takie oczywiste! Ale to niemo...
Ale dlaczego by nie? Przecież wiem, że sypiała z moim bratem. Spojrzała na mnie i zarumieniła się. Widocznie moja twarz idealnie odzwierciedlała szok, który ogarnął moje ciało. Przyszła pani Tensei wiedziała o czym myślę, dlatego nie musiała niczego dopowiadać, ale jednak postanowiła to zrobić. Widocznie nie chciała niedomówień.
-Czwarty miesiąc. Brzucha jeszcze nie widać, dlatego nikomu nic nie mówiłam.
-Ale...
Uniosłam dłoń do góry, chcąc zadać pytanie. Jednak, gdy zdałam sobie sprawę z tego jak głupie było to pytanie, spasowałam.
-Tak?
Jej zachowanie było mocno... dziwne. Bałam się jej o cokolwiek zapytać, mogąc ją urazić. Dopiero, gdy uniosłam wzrok zorientowałam się, że to ona z nas dwóch boi się bardziej. Boi się mojej reakcji, mojego zdania, mojego... potępienia. Musiałam rozładować napięcie. Przecież tu chodziło o dziecko.
-Obiecaj mi, że to ja zostanę matką chrzestną.
-Sakura!!!
Krzyknęła, po czym ze łzami w oczach, rzuciła się na mnie. Czułam jak się telepie, więc objęłam jej ciało, po czym mocno przytuliłam. Doszedł do mnie zmieszane zapachy damskich i męskich perfum. Jej cichy szloch przeszył pokój i dotarł do mnie mocno uderzając w serce. Wiedziałam, że teraz potrzebowała pocieszenia i wsparcia. Na pytania przyjdzie czas. Pogłaskałam ją po włosach i ramionach, po czym pocałowałam w głowę. Interesowało mnie czy powiedziała tą WESOŁĄ nowinę bratu. Może właśnie dlatego płakała. Może ten idiota ją skrzywdził... Nieeee. Nie byłaby dzisiaj tak szczęśliwa, gdyby to się stało. A przecież normalnie rozmawiała i śmiała się. Czyli nie powiedziała mu, a płakała tylko dlatego, że bała się odrzucenia z jego strony... Tak to musi być to!
~Wiesz jak by się czuła, bo sama byś to przeżywała na jej miejscu!
To prawda. Kocham Itachiego, ale nie mam pewności jak by zareagował na wieść, że zostanie ojcem, a odrzucenie... Nie przeżyłabym tego. Dla mnie życie bez Uchihy byłoby bez sensu. Oczywiście nie odebrałabym sobie życia, nie byłabym w stanie tego zrobić. Nie tylko ze względu na siebie, ale w szczególności przez dziecko. Wychowałabym je i rozpieszczała, ale bez ojca...
~STOP!!!!! Tensei nie myśl o takich rzeczach.
Boże zapędziłam się. Szybko wyrzuciłam z głowy te nieprzyjemne myśli.
Przesiedziałyśmy tak z dobre pół godziny, gdyż Konan musiała najwyraźniej ochłonąć i pozbierać myśli. Nie winiłam jej, ani nie poganiałam. Kobieta potrzebuje nieraz czasu i całkowicie to rozumiem.
-Sakura, dziękuję. - Oderwawszy się ode mnie poczułam chłód. Jak mnie przytulała to chociaż cieplutko było. Dlaczego muszę być takim zmarźluchem?! Grrr.
-Wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć. Chyba, że chcesz usunąć...
-Nie!
OCH! Co za ulga. Nie potrafiłabym spojrzeć jej w oczy, gdyby chciała pozbyć się dziecka. Za bardzo kocham maluchy, by je w jakikolwiek sposób krzywdzić. Nie potrafiłabym z nią przebywać, ani normalnie funkcjonować.
-Sakura...
-Eee, tak?
-Odpłynęłaś. - Usiadła na swoim miejscu i podciągnęła nogi pod brodę. - Wiedziałam, że na ciebie mogę liczyć. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś... Brakowało mi kogoś takiego jak ty i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Nie chciałam jej przerywać wiedząc, że rzadko mogę liczyć na taką wylewność z jej strony mimo tego, że się przyjaźnimy.
-Od kiedy wiesz o dziecku?
Zamknęła oczy i nabrała głęboko powietrza.
-Od kilku dni. Wiedziałam jeszcze zanim ruszyłaś z Itachim na misję. Ale nie chciałam nic ci mówić, bo...
-Bo?
-Nieważne. - Posłała mi słaby uśmiech. - Jestem idiotką, ale całkowicie zapomniałam o okresie. Nie zwróciłam uwagi, że nagle przestałam krwawić. - Zaśmiała się, choć jej głos nie zawierał ani krzty rozbawienia. Brzmiało to bardziej jak śmiech osoby stojącej na stryczku, która zaraz miała...
-Mówiłaś Yahiko?
Nie odpowiedziała mi, tylko pokręciła głową. Westchnęłam.
-Chciałam najpierw tobie o tym powiedzieć.
-Konan - zaczęłam, wiedząc z czym się boryka. - Yahiko nie odrzuci ciebie ani dziecka. Masz na to moje słowo. Inaczej urwę mu jaja. Przysięgam!
-Sakura.
-Zresztą, po co by mu były, skoro nie chciałby dzieci - dodałam żarcik na rozluźnienie atmosfery. Słaby śmiech mojej bratowej dotarł do moich uszu. Obiecałam sobie, że nie dam jej skrzywdzić i dotrzymam słowa!
-Chcesz wiedzieć co będzie?
Zagryzłam wargę i spojrzałam na nią z lekkim uśmiechem.
-N-nie! Nie chcę.
-Ale wiesz, że moje prognozy sprawdzają się w stu procentach! Nie jestem maszyną!
-Nie, Sakura. Będę je kochać niezależnie od płci.
Uśmiechnęłam się zadowolona z odpowiedzi. To było bardzo satysfakcjonujące.
-Dobrze. W takim razie pomówmy może o czymś innym - zagadnęłam, chcąc jej myśli odciągnąć od dziecka i Yahiko. - Wybierasz się gdzieś na misję?
Zapytałam poważnie zdając sobie sprawę z tego, że Yahiko całkiem nieświadomie może narazić Konan i dziecko na niebezpieczeństwo.
-Tak.
Zmarszczyła brwi, a na jej twarzy malował się niepokój. Muszę coś z tym zrobić.
-Hej! Dlaczego tak ucieszyłaś się z tego, że pójdziemy coś wypić, skoro od samego początku wiedziałaś, że nie wypijesz nic?
-Cieszyłam się, że spędzimy razem czas. Nawet nie wiesz jak potrzebowałam tej rozmowy.
-Kiedy mu powiesz?
-Nie wiem.
-Pójdziemy teraz i mu powiesz.
-Nie, Sakura...
-Idziemy teraz. Nie bój się. Zostawię was samych. Chyba, że nie chcesz.
-Nie. Muszę sama to zrobić. Ale dziękuję.
Widziałam jej słaby uśmiech i ten wzrok... Taki jakby się bała. Przecież nie może być aż tak źle. A może?
Nie! Zaprzeczyłam ruchem głowy i podeszłam do drzwi. Nie mogę w ten sposób myśleć. Ale to Konan zna go dłużej. Przystanęłam.
-Konan?
-Hę?
-Poruszyłaś przy Yahiko kiedyś temat dzieci? W jakikolwiek sposób?
-O tak. Jeszcze zanim powstało Akatsuki.
-Jakie miał zdanie?
-Chciał mieć kiedyś dwójkę dzieci. Tak mówił.
-To czego ty się boisz?! - krzyknęłam uradowana. Była duża szansa na to, że braciszek nawet się ucieszy na wieść o dziecku. Zresztą musi. Już ja tego dopilnuje.
-To było zanim staliśmy się złą organizacją! - warknęła na granicy płaczu. Widziałam jak szybko oddycha, by tylko wstrzymać łzy.
-Może powinnaś się wypłakać nim pójdziemy do braciszka?
Nagle skierowała na mnie oczy, w których malował się ogromny ból. Oj, źle powiedziałam.
-Nie to miałam na myśli! Konan! Chodziło mi o to, że lepiej będzie jeżeli będziesz uspokojona. I dla ciebie, dla dziecka, i dla Yahiko. Jemu w tym czasie też przyda się opanowanie.
Podeszłam do niej i przytuliłam, by tylko dać jej jak najwięcej wsparcia. Tego potrzebowała.
-Chodźmy. Chcę to już mieć za sobą. - Niby się uśmiechnęła, ale ta „radość” nie objęła oczu. Idąc korytarzem, żadna z nas nie zabrała głosu. Ja nie chciałam jej rozkojarzyć ani zestresować, więc nic się nie odzywałam. Konan natomiast musiała wszystko przemyśleć. Muszę jej teraz pilnować, by nie wycofała się na końcu. Wreszcie po kilkunastu minutach znaleźliśmy się pod gabinetem Tenseia. Spojrzałam na kobietę czekając na jej reakcję. Nie chciałam naciskać, więc nie robiłam absolutnie nic. Jednak ona przez dwie bite minuty wgapiała się w klamkę. Głośno westchnęłam, po czym nacisnęłam klamkę i przepuściłam ją w drzwiach.
-Dziękuję... - Usłyszałam cichutki szept. Widocznie sama nie była w stanie tego zrobić. Miałam rację, że by zrezygnowała ze swojego postanowienia. W pomieszczeniu o dziwo było jasno, ale to dlatego, że Yahiko przeglądał właśnie jakieś papiery.
-O kocha... Konan. I Sakura - odezwał się zza biurka. Nie wiem dlaczego nie dokończył. Że niby może przez moją obecność? Przyjrzałam mu się uważniej. Miał dosyć dobry humor jak na wcześniejsze spotkanie z Itachim. Ciekawe co mu powiedział.
-Witaj ponownie braciszku - dodałam z uśmiechem. Należy mu jak najbardziej poprawić humor, by tylko bratowa miała lżej z nim. - Przyszłam cię poinformować, że chcę pójść na misję zamiast Konan. Biorę jej „zmianę”. - Posłałam mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów na jaki było mnie stać.
-Dlaczego?
-Bo...
-Tego już dowiesz się od Konan na osobności. Ja chciałam cię tylko o tym łaskawie poinformować. - Złożyłam ręce na klatce piersiowej i spojrzałam na niego z uśmiechem. Boże policzki mnie już bolą od tego ciągłego uśmiechu.
-Nie wiem czy to jest najlepszy pomysł. Miałem dla ciebie coś innego.
-Buddo! Idę do siebie... Lub Itachiego. Konan niech mi przyśle te informacje co są potrzebne do misji. Nie odzywaj się braciszku. Musicie porozmawiać. Na razie.
Mruknęłam, wychodząc z gabinetu, ale szybko się wróciłam.
-A! Yahiko - dodałam i zmusiłam go do spojrzenia na mnie. - Zapamiętaj jedno. Ty tu jesteś szefem. Nie sugeruj się zdaniem innych.
Jego twarz idealnie prezentowała zdziwienie. Mmm. Boski widok.
Wyszłam z wielkim hukiem. Musiałam przecież dodać to od siebie. Yahiko był liderem i nie powinien przekładać zdania innych nad swoje. Eh... To jego sprawa, gdzie będzie wychowywał dziecko. Niech nie sugeruje się innymi, żeby je usunąć z tej organizacji. Chce je wychowywać tu, to będzie je tu wychowywać, chce je wychować w wiosce, to je tam wychowa. Nikt nie ma nic do tego. No prócz Konan.
~Właśnie!!! Może by go tak namówić na zamieszkanie w wiosce i rozbicie organizacji.
Odezwała się podświadomość jak zwykle nieproszona. Ale
MÓJ BOŻE!!!!!!!!!
Teraz do mnie dotarło jak bardzo zatraciłam się w tej organizacji. Przybyłam tu jako inwigilatorka, a teraz mam chłopaka, brata, bratową i bratanka/bratanicę.
MÓJ BOŻE!!!!!!!!!
Jak nastawienie człowieka może się zmienić w ciągu zaledwie miesięcy. Ale wracając do wioski... Przecież nikt, by nie przyjął grupki zbiegłych shinobi, którzy należeli do najgroźniejszej organizacji na świecie.
~W DUPIE!!!
Jesteś w dupie, Haruno.
Nadal nie zdecydowałam się nad nazwiskiem, ale cóż... Nie mogę się rozstać z HARUNO. To jest całe moje dzieciństwo, przynależność... coś. No! Ale TENSEI. Mam brata pod tym nazwiskiem. Eh! Daje mi to swoistą niezależność.
Dupa!
Zacznę się przyzwyczajać do UCHIHA. Czułam jak usta niekontrolowanie wyginają mi się w uśmiechu.
~Lecz się babo, lecz!!
Eeee tam. Za późno.
Z idiotycznym bananem na twarzy, nie pukając, weszłam do pokoju Uchihy. Powoli zamknęłam drzwi, a towarzyszył temu ciszy trzask. To dziwne, ale bruneta nie było w pokoju. Ściągnęłam bluzę, zostając w czarnym podkoszulku i długich spodniach shinobi. Dlaczego tu jest tak ciepło? Rozejrzałam się po pomieszczeniu i moją uwagę zwróciła otwarta łazienka. Podeszłam bliżej ściągając buty. Widocznie dopiero co brał prysznic. W takim razie gdzie polazł? Złożyłam ręce na biodrach i z uniesionymi brwiami przyjrzałam się ponownie pomieszczeniu. Łóżko było zaścielone, ale lekko zmarszczony materiał mówił: ktoś na mnie siedział. Ciemna szafa stojąca koło drzwi była zamknięta, zaś na komodzie nie stała żadna rzecz, która by tam nie pasowała. Z napuszonymi policzkami padłam na mebel, który wydał cichy sprzeciw moim poczynaniom. Moje łóżko tak nie skrzypiło. Marzyła mi się kąpiel. Najlepiej z Itachim, a ta łajza gdzieś polazła. Parsknęłam zła.
Przekręciłam się na lewy bok, tak że widziałam drzwi. Martwiłam się tym całym gównem, w którym się znaleźliśmy się i liczyłam, że trochę mnie od tych myśli odciągnie. Tobi i Kakuzu mnie wkurwiali. Tak bardzo mnie wkurwiali, że no nie mogę!!! Niech trzymają się z dala ode mnie, Itachiego i w ogóle całej reszty. Sio! Won! Od tej rozmowy z Konan coś ciągle na mnie siedzi. Nienawidzę tego uczucia, a ono całkiem dobrze znalazło sobie we mnie miejsce. To... Jakby coś siedziało ci na ramieniu. Ciągłe przeczucie, że COŚ się stanie! Taki nieopisany strach przed... No w sumie to nie wiem przed czym, ale to męczące. Z głośnym westchnieniem położyłam się na plecach. Nie zapowiadało się na to, by Uchiha szybko wrócił do pokoju. Zabrałam bluzę, narzuciłam ją na siebie i wkurzona wyszłam z pokoju. Towarzyszył temu głośny trzask drzwi. Gdzie on mógł się podziewać.
Szybkim ruchem otworzyłam drzwi do mojego pokoju i jakie było moje zdziwienie, gdy ujrzałam mężczyznę wylegującego się na moim łóżku. Ze złowrogim wyrazem twarzy trzasnęłam drzwiami, by podniósł swe powieki. Gdy otworzył jedno oko, przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
-Długo tu siedzisz?! - warknęłam. A co!
Nic nie powiedział, tylko ponownie zamknął oko i głośno westchnął. O nie! Mnie się nie ignoruje.
Gdy ja cała wrzałam, moja zboczona podświadomość przeciągała się i z rozmarzeniem przyglądała brunetowi. Eh!
Ja natomiast kucnęłam i odbiłam się najpierw od ziemi, a później od ramy łóżka, i z impetem skoczyłam na ukochanego. Zgiął się w pół z głośnym jękiem. Usiadłam mu na brzuchu, gdy znowu się położył. Ramiona rozłożył po obu stronach ciała, tak że opuszkami placów smyrał mnie po udach.
-Odpowiedz mi!
Złapałam go za czarną koszulkę, w której prezentował się niesamowicie. I ten zapach... Mmm. Opanuj się, kobieto!
-Już jakąś godzinę. Liczyłem, że wcześniej przyjdziesz...
-KŁAMCA! Byłam u ciebie w pokoju i dopiero co brałeś prysznic.
Warknęłam i posłałam mu najzimniejsze spojrzenie na jakie było mnie stać. Patrzcie państwo jak chce z siebie zrobić ofiarę losu. Biedactwo normalnie! Może liczył na jakieś pocieszenie z mojej strony... albo nagrodę za jakże „długie” czekanie. PFF.
-Ty też powinnaś.
-Zamierzałam. - Z fochem wstałam z łóżka i skierowałam się po czyste ubrania do spania i ręcznik. - Chciałam się z tobą wykąpać, ale skoro już jesteś czysty.
-Nie prowokuj mnie. - Szept koło mojego ucha podrażnił mi skórę.
Trzasnęłam szufladką od komody i udałam się do łazienki. Z chytrym uśmiechem zamknęłam szybko drzwi, by Itachi nie mógł się tutaj dostać. Odwróciłam się zadowolona z siebie, póki nie uderzyłam w gorące i twarde ciało mężczyzny. Kiedy on tu wlazł??!!
~Ciesz się głupia!
-Nikt jeszcze nie umarł od nadmiaru kąpieli.
Spojrzałam na niego spod byka.
W mig złapał mnie w mocny uścisk i nie wypuścił mimo mojego wierzgania.
-Co jest Tensei? - Jego duża dłoń wędrowała po moich plecach to w górę, to w dół. Dodawało mi to otuchy. - Masz dziwne humorki? Co się stało? Mi możesz powiedzieć...
Złapałam za jego bluzę i mocniej ścisnęłam zaciągając się tym pięknym zapachem. Od czego by tu zacząć... A może lepiej nic nie mówić. Tak chyba tak będzie najlepiej.
-Chodź weźmiemy kąpiel, a potem coś ci powiem – powiedział, a ja nawet nie wiedziałam kiedy odkręcił kurek z gorącą wodą. Usiadł na sedesie, a mnie pociągnął na kolana. Włożył dłoń pod bluzę unosząc ją do góry. Posłusznie podniosłam ręce i nabrałam powietrza, gdy przekładał materiał przez głowę. Oparłam się o niego całkowicie zrezygnowana. Faktycznie mam jakieś wahania nastrojów. Nie miałam energii na nic. Najchętniej to bym się położyła spać.
-Trening udany jak widzę - mruknął, pociągając za rąbek zakrwawionej koszulki.
-Nooo - jęknęłam. Konan z PEWNYCH powodów nie dawała z siebie wszystkiego, a gdybym ja wcześniej wiedziała o tym, to za żadne skarby świata nie dała się namówić na walkę. - Z tobą mi się lepiej trenuje.
-Mmm, od wrzasków, przez fochy do komplementów? Co ci jest?
Zapytał poważnie zmartwiony. Nie było w tej wypowiedzi ani grama kpiny.
-Wszystko. Konan... eh. Tobi i Kakuzu... Szkoda mówić.
-Mi możesz powiedzieć.
Podniosłam się, by zakręcić wodę i zaczęłam się rozbierać. Itachi jednak przerwał łapiąc mnie za ręce.
-Zostaw to mi. - Spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - Lubię cię rozbierać.
-Dlaczego mnie to nie dziwi? - prychnęłam, jednak posłusznie poddałam mu się. Ciepłe palce dotykały skóry mojego brzucha, gdy zdejmował mi koszulkę. Dreszcze przeszyły moje ciało, na co Uchiha uśmiechnął się znacząco.
-To z zimna.
-Wmawiaj tak sobie dalej.
-Pff.
Po chwili ściągnął mi też spodnie i bieliznę. Nagą przytulił do siebie i pocałował w brzuch. Zostawił na nim mokry ślad. Nie czekając na niego weszłam do wanny i zamknęłam oczy.
-A ja?
-Sam się rozbierz i wskakuj.
-Liczyłem, że mnie rozbierzesz.
-Marzy ci się.
-Wolałbym spełnić to marzenie.
Już po chwili zajął miejsce za mną, a ja z lubością oparłam się o jego tors. Potrzebowałam tego.
Widziałam kątem oka jak zabrał gąbkę, którą zanurzył w wodzie. Już po chwili czułam ciepłą ciecz spływającą po moich ramionach, które rozłożone miałam na kolanach ukochanego. Mmm. Jak mi dobrze. Zamknęłam oczy i oparłam głowę w zagłębieniu jego szyi. Już po chwili dotarł do mnie cytrynowy zapach żelu pod prysznic.
Momentalnie poczułam jego dłonie na całym moim ciele. Sunął nimi od karku, przez ramiona, brzuch a kończył na udach. Mmm.
Ja nie widziałam sensu w myciu biorąc pod uwagę fakt, że kąpał się jakieś piętnaście minut temu. Całkowicie rozluźniona delektowałam się rozkoszą jaką mi dawał. Czułam jego ciepłe ciało, które służyło mi za podpórkę. Masowałam delikatnie jego uda, czując jak wzrasta we mnie pragnienie. Czy od tego można się uzależnić?
Moja podświadomość leżała teraz w wannie i z lubością chlapała wodą na każdą stronę podekscytowana jak cholera.
-Muszę ci coś jeszcze powiedzieć - mruknął i złożył czuły pocałunek na prawym barku.
-Hmm?
-Idę na misję.
Co??
Na chwilę zdrętwiałam, ale zaraz rozluźniłam się ponownie.
-Kiedy?
-Jutro z rana.
-Powinieneś odpoczywać teraz...
-Odpoczywam. - Przygryzł moje ucho, a mnie ponownie objął dreszcz.
-Z kim?
-Z tobą. Uwielbiam z tobą odpoczywać.
-Z kim idziesz na misję?!!
Jeżeli liczyłam na szybką odpowiedź to mogłam się z takową pożegnać. Przez chwilę nic nie mówił i już nie masował mnie. Odwróciłam się do niego.
-Itachi.
-Eh. Z Tobim.
~CO??!!
Zamurowało mnie. Dosłownie. No kurde! Zabiję Yahiko.
Uchiha złapał za mój podbródek i zamknął mi usta. Przecież nie pójdzie na misje z psychopatą! I cała chęć na „bliższe kontakty”, że się tak wyrażę, uleciała. Itachi odwrócił mnie z powrotem tyłem do siebie.
-Spokojnie, maleńka.
-Jak mam być spokojna wiedząc, że jesteś z popaprańcem!
-Dam radę, kochanie.
-Eh. Boję się o ciebie. Oni są nieprzewidywalni... Może jeszcze Yahiko zmieni zdanie?
-Nie.
-Pytałeś dlaczego ciebie akurat z nim wysyła?
-Nie. - Na chwilę się zaciął, ale było to tak krótkie, że nie zawracałam sobie tym głowy. - Nie interesuje mnie to. Przecież nic mi się nie stanie - powiedział masując moje ramiona. - Myjemy ci głowę?
-Nie chcę - dodałam ponurym głosem i wstałam. Szybkim ruchem narzuciłam na siebie pomarańczowy ręcznik, nie musiałam długo czekać aż Itachi łaskawie wyjdzie z wanny. Po chwili stał koło mnie i nago przytulał mnie do siebie. - Idziemy spać.
-Spać? Liczyłem...
-To się przeliczyłeś! Masz iść spać. Jutro masz być w dwustu procentach gotowy na misję. - Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Był zły, ale widząc mój stan tylko mnie przytulił. - N-Nie mogę... p-pozwolić by coś... ci się s-stało...
-Ciii... Nie zapominaj kim jestem? Nie dam się tak łatwo pokonać. O ile w ogóle do czegoś takiego dojdzie.
Grrr. Zachowuje się jakby to go nie dotyczyło. Albo co gorsza jakby nie wierzył, że ON jest w stanie go zaatakować i pokonać. Debil! Przecież to niezrównoważony kretyn. Co ja z tobą mam, Itachi...
#
Obudziłam się równo o czwartej trzydzieści dwie. Zerknęłam kątem oka na zegarek i ujrzałam podświetlone wskazówki. Nie odwracając wzroku sunęłam rękę w lewo szukając drugiego ciała śpiącego na tym łóżku. Niestety, tak jak myślałam, nikogo więcej nie zastałam. Westchnęłam i przeciągnęłam się na łóżku z głośnym jękiem. Cieszyłam się z tej misji. Polubiłam Deidarę, więc nie miałam żadnych obiekcji co do towarzysza. W sumie misja też łatwa. Miałam wrażenie, że braciszek posyłał mnie tylko na takie! Napuszyłam policzki i zerwałam się z miejsca. Już miałam łapać w dłonie ręcznik, by przemyć twarz i ręce, gdy moim oczom ukazała się złożona kartka za zegarkiem. Nawet nie musiałam się zastanawiać, a wiedziałam od kogo to. A tak się zarzekała, że do pokoi nie zaglądała! Zaśmiałam się. Złapałam w dłoń kartkę jednocześnie zapalając lampkę nocną.
Saki-chan =*
Dane do misji:
*Dei chce się spotkać w kuchni o 5:40;
*„Niech ubierze się sexy” - słowa Deiego -.-'
*Weź lekką broń;
Reszty dowiesz się od Blondynki ;)
Buźki <3<3<3
Uwielbiam minki, które Konan pisze na kartkach. Zachowuje się trochę jak nastolatka, ale to chyba przez to, że nie miała żadnej koleżanki w tamtym okresie. Muszę z nią o tym pogadać.
Piąta czterdzieści... Piąta czterdzieści! Mam ponad godzinę. Chyba wezmę prysznic, ta przyda się. Wbiegłam do łazienki, by tylko jak najkrócej dotykać lodowatych płytek i w ekspresowym tempie zaczęłam zrzucać z siebie ubrania.
O Boże...
Gorąca woda. Tego było mi trzeba.
Pół godziny później stałam przed szafą i wybierałam odpowiedni stój. Nie wiem w ogóle co tu się zastanawiać. Czarne długie spodnie, czarną bluzkę z siateczką i płaszcz. Ale mi filozofia. Spakowałam też broń do kabury, którą przyczepiłam do paska i ruszyłam w stronę kuchni. Przecież nic się nie stanie jak będę wcześniej. Korytarze niczym się nie różniły. Absolutnie niczym. Wszystkie były takie same i wyglądały tak samo bez względu na porę dnia. Słabo oświetlone, zimne i surowe.
Idąc do kuchni słyszałam tylko odgłos własnych kroków. Absolutna cisza. Jak nie Akatsuki.
Kuchnia zazwyczaj pełna, teraz świeciła pustkami. To było dość interesujące przeżycie. Zaśmiałam się jak głupia. Boże psychika mi siada.
Podeszłam do wysepki, która dwa dni temu – ponownie – spłonęła z winy Tobiego. Nie ogarniam tego człowieka. On jest... EH!
Pomieszczenie to było na tyle przestronne, że każdy z tej bandy mógł w spokoju zjeść posiłek nie wchodząc innym w paradę. Nastawiłam czajnik z wodą, wzięłam w dłonie niebieski kubek i pojemnik z kawą.
Nie musiałam długo czekać na to, bym mogła się rozkoszować goryczą czarnego napoju. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał piątą trzydzieści siedem. W tej samej chwili usłyszałam bieg na korytarzu, po czym w pomieszczeniu znalazł się mój kompan. Jego grzywka rozwiana była na wszystkie strony, włosy ledwie złapane w kucyka, a płaszcz przewieszony był w pasie. Zdziwiłam się na ten widok. Gdzie on tak się spieszył?
-Sakura?
-Tak? - Ponownie przytknęłam kubek do ust, przyglądając mu się z zaskoczeniem jak i rozbawieniem.
-Nie jesteś zła?
Wszedł powoli do kuchni i nie odrywając ode mnie wzroku zamknął drzwi. Na jego twarzy pojawiło się skupienie.
~Oho! Dei myśli... Lepiej uważać.
-Dlaczego mam być zła? - zapytałam całkowicie zdezorientowana. Byłam też w równym stopniu zaciekawiona. W tej chwili zapomniałam o misji Itachiego, a myślałam tylko nad tym, co takiego zrobił blondyn. - A powinnam być zła? - Zmieniłam ton na bardziej mroczny. Co on znowu przeskrobał?
-Spóźniłem się... przecież.
Ciągle stał w tym samym miejscu – przed drzwiami, jakby chciał zachować odległość między nami. Absurd! Nie uderzyłabym go przecież. Skoro nawet Naruto nie obrywał za spóźnianie... Ale wracając. Zerknęłam kątem oka na zegarek i zapytałam:
-O której mieliśmy się spotkać?
-O piątej czterdzieści.
Zaśmiałam się z biednego Deidary i usiadłam na jednym z krzeseł. Coś mu się pomyliło.
-Jest piąta czterdzieści jeden, Dei.
-Pią... Czterdzieści jeden?!!
-Tak. - Posłałam mu ciepły uśmiech i wskazałam na miejsce przede mną. Usiadł z głową spuszczoną. - Nawet jeżeli byś się spóźnił to i tak bym nie była zła. Chyba, że spóźnienie byłoby większe niż pół godziny. Wtedy możesz pożegnać się z życiem.
Puściłam mu oczko.
-Jak zwykle urocza.
-Cała ja...
Już od godziny biegliśmy lasem w stronę Taki-gakure. Zastanawiałam się co Dei sądził o Tobim. Czy uważał, że był zagrożeniem? Czy podczas ataku stanąłby po stronie tego złego czy mojej? Eh...
-Saki-chan?
Spojrzałam na mężczyznę okrytego płaszczem Akatsuki, którego blond włosy chowały się pod słomianym kapeluszem.
-Co się stało?
-Nie odpływaj. - Zwolnił, więc ja uczyniłam to samo. - Przed nami ktoś jest.
Moja głowa szybko przekręciła się w tamtą stronę. Rzeczywiście! Dopiero teraz udało mi się zlokalizować dwie chakry. Jedna z nich była przeciętna, druga natomiast... Znałam ją! Tylko skąd? Haruno przypomnij sobie do cholery. Silna, emanowała potęgą.
Podeszliśmy powoli bliżej. Zbladłam widząc wysokiego, silnego sannina, do którego należała energia.
~Orochimaru!
Co Konoha tutaj robiła?
Spojrzałam zdenerwowana na Deidarę, ale widząc jego pobladłą twarz zestresowałam się bardziej.
-Dei...
Zamknął mi usta i pociągnął za drzewo. Zdążyłam tylko zarejestrować, że towarzysz sannina to rudowłosy mężczyzna w wieku może dwudziestu pięciu lat.
-Cholera. Nie uda nam się zbliżyć... Masz jakąś technikę, która pozwoli ci podsłuchać o czym mówią?
-Nie. - Udało mi się wyszeptać.
-Chodź. Powinniśmy stąd pójść.
Kiwnęłam głową, nie do końca rozumiejąc sytuację. Postanowiłam jednak nie zawadzać i zrobić co powiedział blondyn.
Ponowiliśmy bieg jednak w stronę skąd przyszliśmy. Dei biegł jakby go śmierć goniła, a ja musiałam za nim nadążyć. Gdy przestałam już wyczuwać chakrę Konohańczyka zwolniłam wołając towarzysza. Stanął obok mnie, a jego oddech był przyspieszony.
-Dei... o co chodziło?
-Ten gościu...
-Orochimaru.
-Nie! Ten drugi. - W jego spojrzeniu widziałam jakieś dziwne uczucie. Nie potrafiłam go zlokalizować. Jakiś przestrach, ale nie przed jego siłą. Znali się? Najwidoczniej.
Uspokoił się i nabrał powietrza.
-Pamiętasz swoją misję z Itachim? Tą ostatnią? - Kiwnęłam głową, więc kontynuował: – Miałaś zabrać zwój i oddać go informatorowi, nie? - Kiwnęłam głową po raz kolejny. - Lider zmienił zdanie. Nikt nie wiedział dlaczego. - Zasznurowałam usta - A teraz spotykamy TEGO właśnie informatora jak spokojnie gawędzi sobie z Orochimaru. Coś tu śmierdzi, Sakura.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top