„Trzcina." 《angst》

【319】✓

-...i pomyśleć, że Trzcina od zawsze uwielbiała Deszczoskrzydłe.

-Synu, bądź co bądź to Twoja matka. Nie nazywaj jej po imieniu. -Skarcił Warana duży, brązowo-szary Błotoskrzydły i za pomocą łapy delikatnie przysunął go do siebie.

On jednak oczy miał półprzymknięte, a na pysku zastygł grymas obrzydzenia.

Jaskrawe słońce mozolnie przebijało się przez gęste liście Lasu Deszczowego, próbując dostać się do jego najskrytszych zakamarków. Było jasne i promienne, na czystym niebie ponad głowami Deszczoskrzydłych nie było ani jednej chmury.
Delikatny wietrzyk szumiał w paprociach porastających podszyt leśny, znajdujący się daleko w dole.

Piękna pogoda, jak na katastrofę.

Na deszczoskrzydłej platformie nie było nikogo i niczego, prócz małego gniazda zrobionego przez smoki deszczu, w którym to znajdowały się cztery Błotoskrzydłe jaja.

Opustoszała okolica nie zaprzątała sobie głowy tak pospolitym zdarzeniem, jakim było nagłe poruszenie się największego z jaj.

Z resztą, to Legwan i Trzcina powinni zajmować się swoimi dziećmi, prawda?

Mały Błotoskrzydły, który miał być skrzydliskiem powoli wydostał się z jaja, aby następnie po omacku i na oślep zacząć pełznąć w stronę pozostałej czwórki "więzień". Zapiszczał i zaskomlał, kiedy natrafił na poruszającą się, nieforemną kulę, którą następnie zaczął drapać pazurkami, tym samym wypychając ją z gniazda.
Młode jednak nie poddawało się, stąpając powoli i bezładnie w stronę następnego jaja, zapominając o tym, które wyślizgnęło się z gniazda i zatrzymało się trochę dalej na platformie.

Maluch nieporadnie i niepewnie próbował rozbić kolejne, powoli wchodząc na nie i staczając się tuż obok poprzedniego. Zapiszczał z bezradności, a że mały próbował być nieustępliwy, ponowił próbę.

Sunął coraz dalej i dalej, aż przewrócił się, popychając jajo, które bezwładnie potoczyło się aż na koniec platformy.
Toczyło się i toczyło, aż dotarło do krawędzi, którą nie była już przeszkodą.

Pierwsze smoczę pożegnało się z życiem.

Tymczasem skrzydlisko dalej z zamkniętymi oczyma odwróciło łeb od spadającego, jak kamień w bezdenną czeluść wody przedmiotu i poczłapało do następnego jaja.

A potem i następnego.

I pozostałe trzy życia pochłonęła ziemia.

_________________
Absolutnie tego nigdy nie lubiłam, ale wrzucam bo czemu nie. Napisane może w grudniu, ale niestety pełnej daty nie mam.
Cóż, czasem nie ma się szczęścia z rodzeństwem, czyż nie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top