rozdział 2

Niby wiedziała, czego się spodziewać, widziała tę wizję – czy jakkolwiek można nazwać to, co pokazał jej Drut – ale to i tak nie przygotowało ją na spotkanie z żołnierzami Skari-Dan. Było ich dwóch; dwie wielkie, wyprostowane, człekokształtne jaszczurki ubrane w obcisłe czerwone mundury. Wyraźnie odznaczali się od zielonego leśnego tła. Maja nie miała wątpliwości, że to wojskowi – najdobitniej świadczyły o tym pokaźne karabiny u boku.

Ten po prawej otworzył paszczę i uwagę Mai zwróciły jego zęby: ostre, zakrzywione i mocno pomarańczowe, jakby specjalnie dobrane pod kolor skóry i mundurów.

Wysoka zawartość żelaza w szkliwie sprawia, że zęby Skari-Dan są bardzo ostre, co jest ważną kwestią, gdyż ich dieta w około trzydziestu–trzydziestu pięciu procentach składa się ze skorupiaków i tarczowców – uczynnie podpowiedział Drut.

A więc jednak słuchał, nawet kiedy nie zwracała się bezpośrednio do niego. Prywatność już nie istniała. Keeri miał dostęp do każdego zakamarku jej mózgu.

– To ciebie wybrało keeri? Jesteś przedstawicielką? – odezwał się gad.

– Chyba tak... – odpowiedziała i dopiero po tym zorientowała się, że słowa, które przed chwilą usłyszała, zabrzmiały obco, groźnie, chrapliwie.

Żołnierz przemówił w swoim języku, pełnym warczących „r" i głuchych „k", ale Maja zrozumiała wszystko.

Ty mi to jakoś tłumaczysz? – spytała Druta.

Tak. Znam wszystkie języki używane w Imperium oraz na planetach, które obserwujemy i planujemy ich kolonizację.

To ile jeszcze wy tego planujecie skolonizować?

Co najmniej dwie w ciągu ziemskich sześćdziesięciu trzech lat, nie licząc Ziemi. Planujemy – podkreślił ostatnie słowo tak wyraźnie, jakby wypowiedział je na głos z wręcz karykaturalnym naciskiem.

– Jeśli jesteś, musisz iść dalej. Twoje keeri cię poprowadzi. – Żołnierz odezwał się znowu. – Jeśli nie... – Wymownie położył łapę na broni.

Nie dało się tego nazwać inaczej; długie, szczupłe, pokryte łuskami i zakończone pazurami palce nijak nie kojarzyły się z dłonią. Właściwie Skari-Dan prezentowali się bardzo zwierzęco: wydłużone pyski, sylwetki pochylone w przód, ogony – tak, ogony – krótkie i grube, pomagające utrzymać równowagę w trakcie biegu po czerwonawych klifach i skałach odbijających się w zielonkawoturkusowej wodzie...

Skąd to wiedziała? To nie były jej wspomnienia.

Drut, wyłaź mi z głowy! – pomyślała rozpaczliwie.

To niemożliwe – przyznał szczerze. – Jestem tu, by ci pomóc. Byłaś ciekawa fizycznej budowy Skari-Dan, więc dostarczyłem ci kilku informacji.

Nie rób tak. Jeśli chcesz mi pomagać, to odzywaj się wtedy, kiedy ja tego chcę.

Drut milczał, za to żołnierze podeszli bliżej. No tak, stała tam jak kołek, bez słowa, rozmawiając z upierdliwym stworzeniem, które wlazło jej do mózgu. A oni czekali i wyglądało na to, że jeśli nie usłyszą właściwej odpowiedzi, użyją tych swoich wycudowanych karabinów.

– Jestem, jestem tą całą przedstawicielką. Przyprowadził mnie keeri. To... gdzie mam iść?

Głos Mai nie brzmiał zbyt pewnie, ale nie bała się. Miała przed sobą dwa jaszczury, które, mimo przygarbionej sylwetki, górowały nad nią o dobrą głowę, miały broń i – przede wszystkim – przyleciały tu podbić Ziemię, jednak Maja Michalik nie czuła lęku. Trema, stres, zmieszanie, niepewność, może nawet zawstydzenie – owszem, to wszystko gdzieś tam było, ale nie bała się Skari-Dan, chociaż ci przecież mogli ją nawet zeżreć. W końcu ich zęby dawały sobie radę z tarczowcami, cokolwiek to było.

Kiedyś stworzenia podobne do tarczowców żyły na tej planecie. Nazywacie je również rybami kostnymi – powiedział Drut, a Maja zapragnęła dać mu w mordę. Niestety keeri takowej nie posiadał.

– Do promu. Podpułkownik Relhed Wezer Bemani już na ciebie czeka. Musicie porozmawiać.

Skinęła głową, jakby rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. Gdy minęła jaszczury, usłyszała, jak jeden mówi do drugiego:

– Rzeczywiście tutejsi wyglądają trochę jak Oglendavowie, tylko mają trochę sierści na łbie...

Czyli była podobna do jakichś Oglencośtam, ale z sierścią? Jak, w takim razie, wyglądali ci Ogledanowie?

Oglendavowie, mieszkańcy planety Oglendav, szóstej kolonii Imperium, wyglądają tak. – Drut zareagował natychmiast, podsyłając jej obraz łysej istoty z dużymi brązowymi oczami.

To coś chodziło na dwóch nogach w postawie wyprostowanej, jego ręce i twarz faktycznie nieco przypominały ludzkie. Wydatne wargi układały się w ryjek, nos był mały i perkaty, okrągłe oczy uciekły na boki czaszki. Skóra Oglendavów – tym razem zapamiętała nazwę – to jednak rzecz kompletnie kosmiczna. Beżowy kolor z grubsza się zgadzał, lecz układała się w pomarszczone, wyraźnie oddzielone od siebie, może trochę sztywne i jakby zrogowaciałe płaty. Mai przyszedł na myśl ten zagrożony wyginięciem nosorożec, który też miał takie skórzaste płyty. Istotę spowijał dość skomplikowany strój z bardzo zwiewnego, żółtego i brązowego materiału, więc nie widziała, czy resztę jej ciała też pokrywają podobne fałdy.

Faktycznie nie ma włosów. Ciekawe, jak wyglądają inni. Nie, nie rób mi tu teraz pokazu slajdów, mamy iść do jakiegoś promu i... – napomniała Druta, po czym zawiesiła się na nazwisku wojskowego, z którym najwyraźniej była umówiona.

Podpułkownik Relhed Wezer Bemani. To szanowany skari z rodu Bemani, jednego z ośmiu Wielkich Rodów Skari-Dan. Jest jeszcze młody, stąd stosunkowo niski stopień, ale wszyscy wróżą mu wielką karierę. A na gatunki Imperium rzeczywiście przyjdzie jeszcze czas. Od dziś wiedza Imperium jest twoją wiedzą.

On ma trzy imiona? I mam je wszystkie zapamiętać? – skupiła się na najpraktyczniejszej kwestii, chociaż myśli same uciekały do całej wiedzy Imperium. Co mogła wiedzieć rasa jaszczurów przemierzających kosmos i podbijających kolejne planety? Ludzcy naukowcy pewnie wyglądają przy nich jak przedszkolaki.

Imię jest jedno, Relhed. Wezer to coś jak tutejsze nazwisko, zaś Bemani to ród, starożytny i potężny. Przodkowie podpułkownika byli wśród skari, którzy uratowali naszą planetę.

Skari? Nie a-skari?

Wydawało się jej, że zaczyna już łapać tę dziwną liczbę mnogą, polegającą na dodawaniu przed słowami litery „a".

Nie tym razem. Skari to jak człowiek/ludzie. Skari-Dan to jak Ziemianie. A w dosłownym tłumaczeniu skari to jaszczur/jaszczury. Nie reptilianin/reptilianie. Tego nie używajmy – uśmiechnął się.

Maja nie mogła tego widzieć, ale w jakiś sposób wyczuła, że Drut zażartował. Czy mieli szansę na osiągnięcie porozumienia? Czy kiedykolwiek przywyknie do keeri w swojej głowie? Już raz chciał ją przecież zabić, więc... A teraz zebrało mu się na żarciki.

Pochłonięta najpierw dyskusją lingwistyczną, potem rozmyślaniami o ewentualnej wspólnej przyszłości z Drutem, ledwo zwracała uwagę na drogę. Ale on czuwał, prowadził dziewczynę pomiędzy zaroślami, podnosił jej stopy nad korzeniami i gałęziami, zgrabnie ominął pajęczynę, którą ona zauważyła w ostatniej chwili i sama nie zdążyłaby zareagować, co zapewne zakończyłoby się opętańczym tańcem i machaniem rękami – byleby tylko strząsnąć z włosów wielkiego krzyżaka. Tego, co w końcu wyłoniło się spośród drzew, nie dało się przegapić.

Statek niemalże lśnił bielą, przełamaną akcentami rdzawej czerwieni. Mai przypomniały się wszystkie produkcje science fiction, które miała okazję widzieć – a nie było ich wiele. Kanciasta bryła się zgadzała, podobne statki projektowano do filmów i seriali. Tylko wielkość... Ten konkretny egzemplarz wydał jej się jakoś podejrzanie mały.

To tylko prom. – Usłyszała wyjaśnienia Druta. – Nazywa się „Panienka".

Keeri skierował jej wzrok na napis składający się z dużych, prostych liter, przypominających nieco pismo klinowe skrzyżowane z chińskimi symbolami – coś, co można łatwo zapisać, mając cztery palce zakończone porządnymi pazurami. „Maala" – teraz mogła odczytać skaridańskie litery.

Statek otaczali jaszczurzy żołnierze obu płci. Poznała to po obecności lub braku „rogów" – choć nadal nie wiedziała, którzy to chłopcy, a które dziewczynki. Zauważyła jeszcze jedną obcą istotę: niższą od nich, przysadzistą, porośniętą brudnobiałym futrem i wciśniętą w bladoniebieski mundur. Maja próbowała się nie gapić, ale ciekawość wzięła górę. Stworzenie odpowiedziało równie badawczym spojrzeniem ciemnych, błyszczących oczu.

Samce Skari-Dan mają rogi, ale za to samice osiągają rozmiary ciała średnio większe o dziesięć procent – wyjaśnił Drut. – Powiedz, że jesteś tutejszą przedstawicielką i podpułkownik Wezer Bemani na ciebie czeka – poinstruował.

Maja wykonała polecenie. Starała się brzmieć poważnie, może trochę oficjalnie, ale głos zdradził ją i zadrżał, gdy przemówiła do najbliższego żołnierza. Drut nie zareagował, nie pomógł jak wcześniej w przedzieraniu się przez chaszcze. Nie wiedziała, jak ma rozumieć całą tę sytuację. Sprawdzał ją? Pozwalał się wykazać? Czy powinna o tym myśleć? Przecież i tak wszystko słyszał.

Ostatecznie stwierdziła, że zgłupieje, jeśli będzie to roztrząsać. Postanowiła skupić się na teraźniejszości.

– Okej, dziękuję, to ja tam już pójdę – odpowiedziała żołnierzowi, który wskazał jej rozsunięte wejście do wnętrza promu.

– W środku w prawą stronę. Podpułkownik jest w swoim gabinecie – poinformował jeszcze jaszczur, po czym skinął głową w kierunku pary Skari-Dan stojącej na straży.

Maja wyprostowała się i spróbowała uśmiechnąć, ale nie miała pewności, czy wyglądała tak, jak sobie to zaplanowała. To, co się wokół niej działo... Rzeczy dziwaczne. Nierzeczywiste. Straszne i... niespodziewanie ciekawe.

Gdy mijała wartowników, zerknęła na czerwonawą skórę i futurystyczne mundury. Łuski skari przypominały guzłowatą, nieco wypukłą skórę krokodyla – a przynajmniej tak Maja wyobrażała sobie krokodyla, bo nigdy nie widziała żadnego z bliska. Nie lśniły w świetle jak u węża, na pewno nie pokrywał ich śluz jak u żab i innych płazów. W dotyku byłyby ciepłe czy zimne? Nie miała zamiaru tego sprawdzać.

Za to mundury lśniły metaliczną nicią, gdyż wyszyto je w srebrzyste sześciokąty. Niektóre z geometrycznych kształtów na ramionach i klatkach piersiowych Skari-Dan pogrubiono lub wypełniono srebrem. Mai przeszło przez myśl, że wyróżnione sześciokąty oznaczały stopnie wojskowe jaszczurów. Czy takiego kształtu nie nazywano heksem? Próbowała sobie przypomnieć, bezskutecznie. Zapytałaby Druta, ale skupiła się na wnętrzu promu.

Uderzyła ją prostota. Półmrok rozświetlały tylko lampki awaryjne; pionowe grodzie wizualnie podnosiły puste w zasadzie pomieszczenie. Jedynie pod ścianami przymocowano metalowe krzesła, składane i podnoszone jak fotele w kinie. Bliźniacze rozsuwane drzwi prowadziły w dwie strony: miała iść w prawo, do gabinetu podpułkownika, więc co znajdowało się po lewej? Kokpit? Jakieś inne pomieszczenia dla załogi? Chętnie zobaczyłaby coś więcej niż tylko tę salę.

Drzwi rozsunęły się z ledwo słyszalnym sykiem pneumatycznego mechanizmu. Maja ruszyła w tamtą stronę, ale przystanęła tuż przed wejściem do środka.

Będzie dobrze? – zapytała Druta.

To zależy tylko od ciebie.

Ale ty jesteś pomocny! – żachnęła się.

Odetchnęła głębiej, przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, wciąż nieco spięta, wkroczyła do gabinetu rozjaśnionego ciepłym sztucznym światłem.

*

Maja nie spodziewała się tak swojskiego w gruncie rzeczy widoku: prostokątnego biurka, kilku ekranów, stołka dla interesantów, wąskich szafek prawie wyciągniętych z amerykańskiego serialu o szkole średniej, choć o zdecydowanie bardziej futurystycznej formie. Tylko skari za biurkiem i kolejny spoglądający z ekranu zawieszonego na honorowym miejscu, wydawali się prawdziwymi elementami nie z tego świata.

Chyba samica, małe rogi – przemknęło przez myśl dziewczynie.

Nie do końca świadomie odwlekała rozmowę z podpułkownikiem, ale po chwili przestała gapić się na zdjęcie i wybąkała powitanie:

– Dzień dobry?...

Jaszczur milczał. Wskazał jej stołek, usiadła więc, delikatnie, na samym brzeżku. Uśmiechnęła się niezręcznie, ręce najpierw założyła na piersi, potem położyła na kolanach, ostatecznie splotła palce i nieśmiało spojrzała na swego rozmówcę. Ten nie cofnął łapy, wręcz przeciwnie: wyciągnął ją jeszcze dalej i wykonał gest, który chyba miał do czegoś zachęcić Maję. Niestety dziewczyna nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Czyżby chciał się przywitać?

Podaj mu dłoń – poradził Drut.

Posłuchała, wyciągnęła rękę i prawie dotknęła łapy skari. Prawie, gdyż zanim ich palce się spotkały, spod jej paznokci i spod pazurów podporucznika Relheda Wezera Bemaniego wypełzły cieniutkie, połyskliwe druciki, delikatne niczym pajęcza nić. W mgnieniu oka splotły się ze sobą. Ciałem Mai targnął dreszcz spowodowany bardziej zaskoczeniem niż strachem, bo nie poczuła zupełnie nic: ani bólu, ani nawet żadnego ucisku. Powstrzymała chęć cofnięcia ręki, nie chciała uszkodzić ani Druta, ani keeri podpułkownika. Nie mogła wiedzieć na pewno, ale cóż innego mogło wyjść z ich palców, jeśli nie syntetyczne a-keeri?

Mogłeś mnie uprzedzić – pomyślała do Druta z pretensją.

Miałem odzywać się tylko wtedy, kiedy tego chcesz – zacytował jej słowa.

Maja zacisnęła zęby i nie odpowiedziała. Metalowy cwaniak robił sobie żarty w najmniej odpowiednim momencie.

Zamiast wdawać się w mentalne pyskówki z Drutem, skupiła się na jaszczurze. Wezer Bemani obserwował ludzką dziewczynę bardzo uważnie, wręcz świdrował ją bystrym spojrzeniem żółtopomarańczowych oczu. Już miała pytać, jak długo to wszystko potrwa, ale nagle druciki rozplotły się i wróciły do ciał nosicieli, a podpułkownik wyprostował się i przemówił:

– W imieniu imperatorki Vyreine Linder Fenalis witam cię w Imperium Skari-Dan. Jestem podporucznik Relhed Wezer Bemani i będę twoim przełożonym do czasu zakończenia procesu kolonizacji tej planety.

– Maja Michalik – odpowiedziała dziewczyna i pierwszy raz w życiu pożałowała, że nie ma drugiego imienia, by przedstawić się w równie elegancki sposób.

– Siedemdziesiąt osiem procent zgodności to dobry wynik. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się dobrze układała. I że nie zawiedziesz oczekiwań, które ma wobec ciebie Imperium.

– Ale... Ja nawet nie wiem, co robić. Mój keeri powiedział mi tylko, że mam być jakąś przedstawicielką, ale na czym to polega? I dlaczego właśnie ja? Ja przecież tylko zapisuję ludzi na grę w tenisa.

– Michalik, powiedz mi, co teraz czujesz – zażądał Wezer Bemani.

– Wszystko w porządku, nic mnie nie boli.

– Nie o to chodzi. Jakie emocje odczuwasz. Teraz, w tej chwili. Opowiedz o nich.

Polecenie wydało się Mai co najmniej dziwne. Znów nie miała pojęcia, o co chodzi jaszczurowi i nie wiedziała, jak zacząć, ale gdy zaczęła mówić, szło jej coraz lepiej i lepiej.

– No to jestem... jakby zagubiona, bo nie wiem, co się tu dzieje. I zdezorientowana. Tyle się dziś wydarzyło. Drut w lesie, statek i obce gatunki. Ja wcześniej niczego takiego nie widziałam. Zresztą chyba nikt tu na Ziemi nie widział. – Uśmiechnęła się. – Więc to będzie dezorientacja. Tak, dezorientacja, zagubienie i taka niepewność co do jutra, no bo... No pan sobie może wyobrazić, rano żyłam całkiem zwyczajnie, a teraz to wszystko. Nie wiem, do czego mnie to zaprowadzi.

– Nie wiesz, ale jesteś ciekawa – powiedział jaszczur i zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie faktu niż pytanie.

– Myślę, że można tak powiedzieć – zgodziła się.

– Więc jesteś zdezorientowana, co w twojej sytuacji jest całkowicie zrozumiałe, ale również ciekawa tego, co się dzieje i co jeszcze się wydarzy. A co ze strachem, wrogością, nienawiścią? Nie czujesz tego. Tak naprawdę bałaś się tylko wtedy, gdy twoje keeri musiało uświadomić ci powagę sytuacji. Ani razu nie pomyślałaś o tym, by z nami walczyć. Nie postrzegasz nas jako kosmicznych najeźdźców, którzy przybyli podbić twoją planetę. Nie jesteśmy wrogami, tylko szansą, czymś ciekawym, co należy poznać i zbadać. Imperium niezwykle ceni tego rodzaju ciekawość. Bez niej nasze społeczeństwo nigdy nie wyrwałoby się ze studni grawitacyjnej Rendalis i nie osiągnęłoby obecnej wielkości. Przylecieliśmy tu także po to, by pomóc ludzkości. Nasze analizy wykazały, że bez interwencji wasza cywilizacja załamałaby się w ciągu kolejnych stu dwudziestu, stu pięćdziesięciu lat.

Maja długo trawiła słowa podpułkownika. Niby mówił o niej, lecz miała wrażenie, że słucha opisu zupełnie innej osoby, mądrzejszej i zdecydowanie bardziej opanowanej. Ale przecież to była prawda, w końcu nie panikowała ani nie rozpaczała. I rzeczywiście ani razu nie pomyślała o Skari-Dan jak o wrogach, chociaż przecież wszystkie amerykańskie filmy i seriale zawsze mówiły, że z kosmitami trzeba walczyć.

– Chyba tak... chyba jestem ciekawa, co będzie dalej – stwierdziła w końcu.

– Ja albo twoje keeri wszystko ci wyjaśnimy. Mamy czas, rozstawianie hexów rozpocznie się za jakieś cztery ziemskie godziny. Mogę zacząć teraz. – Oparł łokcie na biurku i splótł palce w bardzo ludzkim geście. – Ziemia zostanie czternastą kolonią Imperium. Według analiz zajmie to od czterdziestu do czterdziestu sześciu miesięcy. Największy problem będą stanowić załogi okrętów podwodnych, lecz ostatecznie i z nimi sobie poradzimy. Średnie przewidywane straty to pięćdziesiąt pięć procent, z tym że wartość ta waha się od osiemdziesięciu do trzydziestu procent w zależności od hexa. Dla hexa 108N31E prognoza wynosi około czterdziestu, więc mniej niż średnia światowa. Nie spodziewamy się zaciętego oporu i ciężkich walk, tu w grę wchodzą kwestie zgodności. Rozumiesz, że nie możemy pozwolić, by niedopasowane jednostki zakłócały funkcjonowanie Imperium. Twoim obowiązkiem będzie nadzór nad cywilami, którzy pozytywnie przejdą weryfikację. Więcej szczegółów poznasz wkrótce, zapewne jutro. Do czasu pełnej asymilacji na planecie panuje surowe Prawo Kolonialne, później ludzie zostaną zrównani w prawach i obowiązkach z innymi gatunkami Imperium. Nie ze wszystkimi – zastrzegł. – Władze centralne zawsze będą znajdować się na Rendalis.

To ojczysta planeta Skari-Dan. – Drut jednak zdecydował się wtrącić wyjaśnienie.

– I żadne z was nie ma możliwości, by kiedykolwiek zasiąść na imperatorskim tronie. Ten przywilej jest zastrzeżony tylko dla członków Wielkich Rodów Skari-Dan.

– Czyli pan może... – palnęła Maja bez zastanowienia, przypominając sobie informacje, które przekazał jej Drut.

– Teoretycznie tak. – Podpułkownik uśmiechnął się, obnażając pomarańczowe zęby. – Niestety tylko teoretycznie. Wyboru Imperatora dokonują a-keeri i nie wydaje mi się, żebym był godzien dostąpić takiego zaszczytu. Zresztą nasza Imperatorka żyje i ma się dobrze, więc sprawa sukcesji to nie temat na dziś. I nie dla ciebie, Michalik.

– Przepraszam, ja po prostu jestem ciekawa – nawiązała do jego wcześniejszych słów.

– Właśnie widzę... To dobrze, ciekawskim osobnikom będzie łatwiej przystosować się do nowej rzeczywistości. Myślę, że powinienem dać ci odpocząć.

Podpułkownik wstał, Maja zrobiła to samo. Nie do końca wiedziała, czy właśnie tak trzeba, ale to wydało jej się właściwe.

– Na razie zostaniesz tutaj, nie wymagasz interwencji medycznej. Przebierzesz się w mundur, możesz też coś zjeść. Replikator już ma tutejszą kuchnię w menu. Na razie radzę nie próbować przysmaków z innych planet, chociaż jeśli bardzo chcesz, keeri pomoże ci wybrać coś, co ci nie zaszkodzi. Chodź, pokażę ci urządzenie.

Podeszli do szafek. Jaszczur dotknął drzwiczek; otworzyły się bezgłośnie, ukazując podświetloną białym światłem maszynę rodem z hollywoodzkich filmów. Położył łapę na panelu kontrolnym, spod pazurów znów wysunęły mu się metaliczne niteczki keeri i wniknęły do środka urządzenia. Nie zrobił nic więcej, a replikator i tak podjął pracę. Po kilkudziesięciu sekundach w niszy urządzenia pojawił się mundur zdobiony sześciokątnym wzorem i oznaczeniami wyszytymi połyskliwą czarną nicią.

No tak, Błękitna Planeta. „Pale Blue Dot" – pomyślała Maja, widząc kolor uniformu, intensywny błękit, który znał każdy, kto kiedykolwiek widział zdjęcia Ziemi wykonane z przestrzeni kosmicznej.

Właśnie tym się inspirowaliśmy – przyznał Drut. Znów podsłuchiwał.

– Insygnia są czarne, bo nie jesteś żołnierką, tylko urzędniczką – wyjaśnił Wezer Bemani.

Podał jej złożone ubranie i mówił dalej:

– Będziesz sprawować najwyższy cywilny urząd w tym hexie. Odpowiadasz tylko przede mną. Do końca procesu asymilacji podlegasz Prawu Kolonialnemu jak wszyscy, co oznacza, że nie możesz zrzec się swoich obowiązków. Później będziesz mogła zrobić, co zechcesz. Życzę ci szczęścia, przedstawicielko Michalik.

– Dziękuję, proszę pana.

– Zwracaj się do mnie „podpułkowniku Wezer Bemani" – napomniał ją, lecz bez gniewu w głosie.

– Dobrze... podpułkowniku Wezer Bemani – powtórzyła.

– Świetnie. Zostań tutaj, dopóki ktoś po ciebie nie przyjdzie. Chciałbym, żebyś razem ze mną obejrzała stawianie hexów.

Nie wiedziała, co dokładnie ma to oznaczać, nie chciała pytać, bo jej nowy szef ewidentnie spieszył się, by wyjść, ale musiała przyznać, że to na pewno będzie ciekawe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top