rozdział 3, cz. 2

Ktoś zadzwonił do drzwi: w biurze podpułkownika Wezera Bemaniego rozległy się trzy naglące dźwięki. Maja otworzyła, przykładając dłoń do panelu kontrolnego. By zabić czas, ćwiczyła z Drutem obsługę urządzeń, potrafiła więc już otwierać i zamykać drzwi, zapalać i gasić światło, a nawet korzystać z komputera ukrytego w biurku, uparcie nazywanego przez jej keeri terminalem. Drut nie odkrył przed nią wielkich tajemnic wszechświata i imperium, pokazał tylko obraz z kamer na zewnątrz promu, a także widok z orbity na hex 108N31E, czyli Kluczbork i okolice w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Maja odniosła wrażenie, że ogląda bardziej szczegółową wersję map Google z małym stateczkiem kosmicznym schowanym w lesie w samym centrum kadru. Nie zrobiło to na niej wrażenia, więc spytała o resztę floty – w końcu Skari-Dan musieli jakoś dotrzeć na Ziemię. Drut odparł enigmatycznie, że o wszystkim dowie się w swoim czasie.

Jesteś przedstawicielką i ustaliliśmy już, że nadajesz się do piastowania tego urzędu, jednak musisz udowodnić swą lojalność wobec imperium. Do tego czasu nie będziesz mieć pełnego dostępu do danych. Możesz uznać to za okres próbny.

Okej... A jak długo to potrwa?

Nie więcej niż kilka dni. Zobaczymy, kiedy pojawi się okazja.

Nie chciał niczego wyjaśnić, ale Maja nie nalegała. Mogła trochę poczekać.

Teraz drzwi wsunęły się w ścianę i dziewczyna stanęła twarzą w... pysk? Oblicze Skari-Dan tak różniło się od ludzkiego, że trudno było nazwać je twarzą, ale jakby nie mówić, w niewielkim przedsionku czekał podpułkownik Wezer Bemani. Towarzyszył mu inny żołnierz w czerwonym mundurze.

– Zapraszam na zewnątrz, przedstawicielko. Mamy jeszcze czas, więc najpierw chciałbym coś pani pokazać.

Przytaknęła i poszła za jaszczurami. Tuż obok promu zobaczyła jeszcze trzech, ustawionych w rzędzie na baczność. Przystanęli przed nimi, a podpułkownik rozejrzał się i powiódł wzrokiem po okolicy. Jakieś dziesięć metrów dalej, tuż pod ścianą lasu, zgromadziła się kilkunastoosobowa grupa żołnierzy. Wśród rdzawych mundurów skari rzucało się w oczy kilka innych kolorów: bladoniebieski, zielony i żółty. Maja chętnie przyjrzałaby się przedstawicielom obcych gatunków, ale nie miała na to czasu – Wezer Bemani zaczął mówić.

– Oto twoja eskorta, przedstawicielko. Poznaj kaprala Melanara Zaremisa. Wraz ze swymi podwładnymi zadba, abyś czuła się wśród nas dobrze i bezpiecznie. Możesz zwracać się do nich z każdym problemem. Ja również będę do twojej dyspozycji, rzecz jasna w miarę możliwości.

– Służba przedstawicielce to dla mnie zaszczyt – powiedział kapral. – Pozwolisz, że przedstawię żołnierzy. Szeregowi Venar Veldar, Ared Thalorin i Zet Denear.

Eskorta czy straż? – spytała Druta, patrząc kolejno w oczy żołnierzy. Pionowe źrenice Skari-Dan chyba trochę ją fascynowały.

Na razie jedno i drugie – odrzekł, a Maja nie miała podstaw, by oskarżyć go o kłamstwo czy choćby chęć oszustwa. W tej chwili mu ufała i nie potrafiła tego wyjaśnić w żaden logiczny sposób.

Mają tylko po jednym nazwisku – zauważyła.

Nie pochodzą z Wielkich Rodów Skari-Dan.

Czyli macie u siebie coś w rodzaju szlachty.

To nie jest do końca trafna analogia. Owszem, tylko potomkowie Wielkich Rodów mogą zasiąść na imperialnym tronie, lecz to jedyny przywilej, na jaki mogą liczyć. Dodatkowe nazwisko jest niczym więcej jak honorowym upamiętnieniem postawy ich przodków.

– Przedstawicielka niebawem nauczy się rozmawiać ze swym keeri tak, by otoczenie tego nie zauważało. Wszyscy pamiętamy nasze początki. – Nagle dotarły do niej słowa podpułkownika.

– Tak, ja przepraszam – odpowiedziała szybko. – To jeszcze jest dla mnie nowość.

Jeden z szeregowych, ten z najciemniejszą, prawie brązową skórą, uśmiechnął się, ukazując czerwonawe zęby, za to kapral wbił w nią naglący wzrok. Maja ponownie skupiła uwagę na Skari-Dan, ale w myślach jeszcze raz zwróciła się do Druta:

To wszystko twoja wina, rozproszyłeś mnie.

Oczekują, że wygłosisz krótką mowę – podpowiedział.

Co takiego mogła powiedzieć... Przecież nie spyta, czy dostała tę ochronę tylko po to, żeby zawsze ktoś miał na nią oko.

– To bardzo miło z waszej strony. Przy was na pewno będę bezpieczna i... dziękuję za waszą służbę – dokończyła słowami, które często słyszała w amerykańskich filmach. Miała nadzieję, że tyle wystarczy, bo w tej chwili nie potrafiła wymyślić nic więcej.

Wezer Bemani z aprobatą skinął głową.

– Na razie szeregowi mogą odejść. Kapralu, proszę zabrać nas na taki pułap, byśmy mogli wygodnie obserwować rozstawianie hexów.

Maja, podpułkownik i kapral Zaremis wrócili do promu i weszli w tajemnicze drzwi po lewej stronie, prosto do kokpitu statku. Dziewczyna z ciekawością patrzyła na nowe otoczenie: cztery duże fotele, przed nimi pulpity pełne ekranów, przycisków i innych kontrolerów. Kabiny ludzkich samolotów sprawiały wrażenie bardziej skomplikowanych. Zajęła jedno z miejsc i poczuła, jak krzesło dopasowuje się do kształtów jej ciała. Otulona bielą, czerwienią i obcą technologią, czekała na dalszy rozwój wydarzeń.

Podpułkownik usiadł obok, a kapral zajął się pilotażem. Nie połączył swojego keeri z promem, sterował ręcznie.

To nie jest trudne. Jeśli ktoś zechce poświęcić swój czas na naukę, po kilku tygodniach nie będzie potrzebował naszej pomocy. – Drut postanowił objaśnić Mai kwestię, nad którą myślała.

Dzięki – rzuciła mu w odpowiedzi i skoncentrowała się na Skari-Dan obecnych w kokpicie. Przekonała się już, że nietaktem jest rozmawianie z keeri w towarzystwie i nie chciała drugi raz strzelić takiej gafy.

Zresztą wokół działy się rzeczy ciekawe. Kapral Zaremis uruchomił silniki i prom „Panienka" wydał z siebie niski, basowy pomruk, po czym zadrżał i delikatnie oderwał się od ziemi. Dźwięk stopniowo narastał, po czym, gdy unieśli się nieco ponad korony drzew, ucichł, zastąpiony przyjemnym, usypiającym szmerem.

– Antygrawy działają, osłony włączone, „Panienka" gotowa do startu – zameldował kapral.

– Lećmy więc. Kapralu, proszę zabrać nas tuż pod chmury – rozkazał podpułkownik.

Wtedy zaczęło się na dobre. Statek znów zamruczał i wyrwał się w górę z prędkością kolejki w wesołym miasteczku, wznosił się pionowo niczym wielka winda. Maja ze zdziwieniem zauważyła, że nie dręczą jej żadne nieprzyjemne dolegliwości, jakie zwykle towarzyszyły jej w trakcie startów i lądowań samolotem.

– Dlaczego nie zatkały mi się uszy? – zapytała podpułkownika Wezera Bemaniego, choć Drut też zapewne znał odpowiedź.

– Imperialna technologia sprawia, że możemy cieszyć się komfortowymi lotami. Nie odczuwasz zmian ciśnienia dzięki osłonom, a dzięki tłumikowi inercyjnym możemy osiągać wysokie przyspieszenia bez szkody dla naszych organizmów, gdyż niwelują przeciążenia do niegroźnych wartości. Oczywiście istnieją ograniczenia, a loty międzygwiezdne nie mają za wiele wspólnego z lotami wewnąrzsystemowymi, ale możesz zgłębiać te tematy później, o ile naprawdę cię interesują. Tymczasem, proszę, spójrz na zewnątrz. Już niedługo powinniśmy zaczynać.

Nie powiedział, co miałoby się zaczynać, ale wcześniej wspominał o rozstawianiu hexów, więc zapewne o to chodziło. Czym dokładnie miało być owo tajemnicze rozstawianie, tego nikt jej nie wyjaśnił, a i Drut milczał jak zaklęty. Maja westchnęła więc i popatrzyła przez okna umieszczone z przodu kabiny.

Zapadał zmierzch, ciepła poświata złotej godziny nadała krajobrazowi bajkowego uroku. Natychmiast rozpoznała rdzawą jak skóra niektórych Skari-Dan plamę swoich kortów, za nią rozlał się ciemnozielony park i neogotycki kościół z czerwonej cegły, rozświetlony ostatnimi promieniami słońca. Patrzyła na znajome budynki i ulice, a nowa, podniebna perspektywa sprawiła, że Kluczbork wydał jej się nagle obcy, a przecież spędziła tam większość życia.

To już nigdy nie będzie to samo miasto. To już nie będzie ten sam świat – pomyślała ponuro.

Prom zawisł na docelowym pułapie i obrócił dziób na wschód, w stronę zalewu. Kilka ludzkich sylwetek wyraźnie odcinających się od jasnej plaży znieruchomiało i wyciągnęło ręce w stronę statku. Maja mogłaby przysiąc, że ktoś wyjął telefon i zaczął nagrywać.

– Widzą nas – mruknęła.

– Teraz to już bez znaczenia. Za chwilę zaczynamy – oznajmił Wezer Bemani.

Obracali się dalej, a gdy zatoczyli niemalże pełny krąg, z ukrytych gdzieś głośników dobiegł złowrogi komunikat:

Do wszystkich jednostek: proces kolonizacji planety Ziemia rozpocznie się po zakończeniu odliczania. Niniejszym na planecie zostaje wprowadzone Prawo Kolonialne, obowiązujące do momentu oficjalnego zakończenia kolonizacji. Dowódców hexów uprasza się o potwierdzenie gotowości.

Podpułkownik sięgnął do panelu sterowania terminalem i skontaktował się z nim za pomocą swego keeri. Rozpoczęło się odliczanie – piskliwe narastające dźwięki identyczne z dzwonkiem do drzwi, który Maja słyszała wcześniej.

– Reszta mojej floty właśnie schodzi z orbity. Ale najpierw postawimy hexy. Musimy zrobić to jednocześnie na całej planecie.

– Tak właściwie to czym są...

Maja nie zdążyła dokończyć pytania, przerwała jej nagła cisza. Skari-Dan unieśli wzrok i patrzyli na coś ukrytego wśród kłębiastych chmur, przyłączyła się więc do nich i również zaczęła wypatrywać, choć nie miała pojęcia, na co właściwie czeka.

Historia dzieje się na twoich oczach – szepnął Drut.

W podniosłą atmosferę chwili wdarły się błyski i huki oznajmiające przybycie pionowych słupów o kształcie odwróconych egipskich obelisków. Biało-czerwone konstrukcje kilkudziesięciometrowej długości spadały z nieba niczym rzutki ciśnięte ręką olbrzyma. Musiały posiadać własny napęd, gdyż manewrowały w powietrzu, ustawiając się w kształt okręgu o promieniu wielu kilometrów.

Nie, to nie będzie okrąg – pomyślała Maja. – Tylko sześciokąt. Hex.

Tuż przed uderzeniem w ziemię słupy zwolniły, by wbić się w grunt łatwo, lecz nie z niszczycielską siłą. Obserwowała ten monumentalny spektakl z przerażeniem i fascynacją, jakimi tłum gapiów zwykł obdarzać wypadek, pożar czy inną katastrofę. Obce urządzenia właśnie wwiercały się w powierzchnię jej rodzinnej planety, a ona przyjmowała to ze spokojem.

I, cholera, ten cały pieprzony Skari-Dan miał rację: chciała wiedzieć, co będzie dalej.

*

Podlecieli trochę bliżej, zostawiając miasto po prawej stronie, i teraz Maja przekonała się, jak wielkie są słupy – śmiało dałaby im pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt metrów, a jakaś część już przecież zagłębiła się w ziemi. Na szczycie każdego migotało żółte światło, coraz szybciej i szybciej, a gdy osobliwe odliczanie dobiegło końca, światła rozbłysły i wystrzeliły w górę, wysoko, wyżej niż „Panienka", aż w końcu zawisły nieruchomo, połączone ze słupami czymś wyglądającym jak żółte ledowe paski, modne ostatnio w wystroju wnętrz. W tym samym momencie słupy i światła połączyła półprzezroczysta, również żółta ściana, która rosła w oczach, wciąż w górę i w górę, wyżej, niż prom, wyżej niż chmury. W prześwitach między obłokami Maja zauważyła górną krawędź tego dziwacznego ogrodzenia, ale nie podjęła się oszacować jego wysokości.

To jakaś kurtyna świetlna? – pomyślała do Druta.

Raczej półprzepuszczalne pole siłowe zatrzymujące ludzi i pewne wytwory ich rąk, na przykład pojazdy.

– Czy my będziemy tu zamknięci? – wypsnęło jej się głośno.

– Owszem – odpowiedział podpułkownik. – Wszystkie znane nam cywilizacje opierają się na wspólnotach. Istoty zdolne do abstrakcyjnego myślenia, wytwarzania i używania narzędzi oraz utrwalania i przekazywania wiedzy tworzą grupy społeczne, mniejsze lub większe, ale nigdy nie żyją samotnie. Może to okrutne, ale izolacja jest skuteczną metodą przejęcia kontroli. Gdybyśmy tego nie zrobili, zaczęlibyście się organizować i walczyć, a wtedy straty znacznie wzrosną. Nie chcemy do tego dopuścić.

Spojrzał na Maję tak, jakby zależało mu, by uwierzyła w te słowa. Dziewczyna założyła, że mówi prawdę. Że rzeczywiście nie chciał zabijać ludzi bez powodu. Bo gdyby przylecieli tu tylko po to, by mordować, a ona, ubrana w nowy, piękny mundur, stałaby u ich boku... znaczyłoby to... Znaczyłoby, że...

– Chyba rozumiem – powiedziała cicho, a jaszczur przytaknął zadowolony.

Ze wszystkich sił starała się nie myśleć o tym, że godząc się na współpracę, zgadza się na... straty... wynikające z planu Skari-Dan. Zapomniała o Drucie i jego nieustającej obecności, zresztą keeri milczał, pozwalając dziewczynie samej uporać się z narastającym napięciem.

– A oto moja flota: krążownik „Breliane" oraz korwety „Morska Toń" i „Supernowa". A na ich pokładach trzy tysiące dwieście siedemdziesięciu trzech świetnie wyszkolonych i wyekwipowanych żołnierzy Imperium gotowych do pracy.

Podpułkownik wskazał jasne, podłużne statki, które właśnie zawisły nad Kluczborkiem. Największy zajął pozycję nad rynkiem, otworzył wrota hangarów i wypuścił kilka promów do złudzenia przypominających „Panienkę". Kolejny poleciał w stronę Osiedla Północ, ostatni minął tory i zakłady przy Fabrycznej, po czym wylądował na polach tuż za obwodnicą. Gdzieś zawyły syreny, błyskały niebieskie światła radiowozów i samochodów strażackich. Ludzie przystawali, patrzyli w górę, pokazywali statki palcami, robili zdjęcia. Zatrzymywali auta na środku ulicy, wyglądali przez okna i balkony. Zatrzaskiwali okna, uciekali, odjeżdżali przez chodniki i trawniki, trąbiąc namiętnie. Maja miała okazję do obserwowania całego spektrum ludzkich zachowań, pełnych zarówno fascynacji, jak i ślepej paniki. W końcu usłyszała coś jakby strzały.

– Załoga „Breliane" sobie z tym poradzi – stwierdził podpułkownik. – Nasz osobisty udział nie jest konieczny. „Breliane" wzięła swe imię od słynnej artystki Skari-Dan, Breliane Calveris. Każdy z promów ma nazwę pochodzącą od jej wiersza lub obrazu. „Panienka" to dość znany obraz przedstawiający młodą samicę w kąpieli. Miałem kiedyś przyjemność oglądać wystawę jej dzieł, te wielkie formaty naprawdę robią wrażenie. Jeśli będziesz zainteresowana naszą sztuką, wszystkie informacje znajdziesz w terminalu.

Skinęła głową bez słowa. Uwaga Mai wciąż uciekała na zewnątrz, na ulice miasta, które właśnie zaczęło doświadczać „dobrodziejstw" imperialnej kolonizacji. Jej przełożony musiał to zauważyć, gdyż wydał rozkaz:

– Kapralu, proszę lądować obok „Supernowej". Budowa obozu tymczasowego potrzebuje nadzoru przedstawicielki. Nie mamy wiele czasu... myślę, że zaczniemy przyjmować pierwszych ludzi zaraz po wschodzie słońca.

Ale że już? To wszystko działo się tak szybko... Jeszcze nie dotarło do niej, że Ziemia została napadnięta przez Imperium Skari-Dan, że wojna toczy się właściwie tuż za oknem, że całkowitym przypadkiem trafiła jej się do odegrania ważna rola, rola przedstawicielki...

Dasz radę, w końcu masz mnie – szepnął Drut. – Pamiętaj, że nie jesteś sama. Razem poradzimy sobie ze wszystkim.

Keeri nie sprawił, że przestała się martwić, ale doceniała jego starania. Może jego obecność nie będzie aż tak zła, jak można było pomyśleć na początku? Gdy lądowali na ściernisku za miastem, pomyślała, że chyba nie chciałaby, żeby Drut teraz wyszedł jej z głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top