mistakes | 5


Luke westchnął cicho, przemierzając park. Był ciemny i wydawał się zupełnie opustoszały, więc szedł jedynie w towarzystwie swojego cienia.

Światła latarni dawały nikłe światło, zwłaszcza, że mrugały słabo, będąc w odległości kilku metrów od siebie.

Starał się tłumić w sobie poczucie zawodu, kiedy nie zauważył Caluma. Wyciągnął z kieszeni czarnej bluzy papierosa i włożył go między wargi, jednocześnie naciągając mocniej kaptur.

Wiatr był dzisiaj dokuczliwy, jego ciało czasem pokrywało się gęsią skórką, bo miał na sobie tylko cienki kawałek materiału.

- Zaczekaj! - usłyszał za sobą i odwrócił się. Szybko, zbyt gwałtownie, przez co stracił równowagę i upadł, zdzierając sobie kolana. Jęknął cicho i zauważył przed sobą czyjąś dłoń, wyciągniętą w jego kierunku. Spojrzał w górę i dostrzegł ciemne tęczówki Caluma, więc podał mu rękę.

Była ciepła. W przeciwieństwie do niego, bardzo ciepła.

I Luke polubił uczucie trzymania jej w swojej dłoni.

Lekko zakłopotany swoimi myślami, natychmiast ją wyrwał i przydeptał papierosa, który wypadł z jego rąk.

Skierował się powoli w kierunku ławki, ale brunet złapał go za ramię i pokręcił przecząco głową.

- Jest piątek. Zbyt duże ryzyko tu zostawać. Idziemy do mnie. - Uśmiechnął się lekko, próbując dodać mu otuchy.

Blondyn pokręcił jednak głową przecząco i cofnął się o krok.

- Chyba nie sądzisz, że pójdę dobrowolnie z nieznajomym ćpunem... - Urwał natychmiast, kiedy dotarło do niego to, co powiedział.

Nie myślał tak o Hoodzie. Wiedział, że ma problemy, sam był uzależniony, wymsknęło mu się.

Chciał cofnąć czas, przeprosić go, był cholernie zmieszany. On naprawdę nie chciał, żeby to tak brzmiało.

Po prostu czekał na jego reakcję.

Czekoladowe tęczówki wlepiły w niego zraniony wzrok. Tylko na chwilę. Zaraz potem Calum prychnął cicho i spojrzał w dół.

- Nie miałem tego na myśli, ja po prostu nie umiem ufać... nie chcę ufać, w tym rzecz. - Próbował się tłumaczyć, właściwie, nie wiedział dlaczego.

Luke przywiązywał się zbyt łatwo.

- Chciałem tylko pomóc. - Całe miasto zdawało się ucichnąć. Klaksony aut, krzyki, płacz, cała ta kakofonia dźwięków po prostu przestała na chwilę istnieć dla Luke'a. Słyszał jedynie zranienie w głosie Caluma.

- Nie chcę pomocy. Za każdym razem, kiedy ktoś próbuje mi pomóc, jest tylko gorzej, bo wiesz, to jest jak błędne koło, on daje z siebie wszystko, robi co może, próbuje cię wyciągnąć z tego bagna, a ty tylko na niego patrzysz, z samego dołu i ta osoba w pewnym momencie się poddaje, jak my wszyscy. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że utknąłeś w tym, kilka błędów przeszłości składa się teraz na krew w twoich żyłach, to już część ciebie, blizna, która nigdy się nie zagoi. Niektórych próby pomocy ściągają jeszcze niżej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top