9

Siedziałam na schodach w gabinecie dyrektora, czekając na księdza. Nudzi mi się oglądanie obrazów byłych dyrektorów szkoły, choć jest to interesujące. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zobaczę ruszając się malowidła, choć widzę je podwójnie. Zerknęłam na klatkę z dziwnym ptakiem, który co chwilę mi się przyglądał. Śmieszne stworzenie, lub dwa, nadal nie wiem czy jest jeden czy dwa, bo to wygląda dla mnie jak dwie klatki obok siebie. Rusza główką na lewo i prawo, patrząc na mnie jak na kolację. W sumie to głodna jestem, oby Cedric mi coś przyniósł. W kominku nagle zapalił się zielony ogień, a z niego wyszedł najpierw Profesor z babcią Clair, po nich babcia Charlotte z wujkiem Francis'em. Na jego widok od razu wstałam i pobiegłam do niego. Zawsze był dla mnie taki miły i pamiętam go nawet za czasów przed adopcją. Był bratem mamy, który jako jedyny się od nas nie odwrócił. Klękając otworzył szeroko ramiona, w które wpadłam szczęśliwa, jak już od dawna nie byłam.

- Ktoś tu się chyba stęsknił. - zaśmiał się, obejmując mnie mocno. Podniósł mnie ze sobą, trzymając jedną ręką od dołu, bym nie spadła. - Miło mi Pana w końcu poznać, Panie Dumbledore.

- Mnie również, choć nie wiem z kim mam przyjemność. - usłyszałam za sobą dlos dziada z brodą.

- Jestem Francis Graves, wujek Hazel. - zaczął mnie głaskać po głowie, co uwielbiam. Mocniej wtuliłam się w jego szyję, z tej głupiej, dziecięcej tęsknoty.

- Wybacz mi jeśli się mylę, ale nie jesteś spokrewniony z Perciwal'em Graves'em, który był Dyrektorem Magicznej Ochrony w Ameryce w latach dwudziestych? - słyszę w jego głosie zdziwienie i niepewność, choć coś jeszcze. Jakby dumę.

- To był mój dziadek. Jednak poszedłem w jego ślady i pracuję teraz w Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. - zaśmiał się, idąc kilka kroków w innym kierunku, choć mam to gdzieś. Muszę się nacieszyć wujkiem.

- Można uznać, że Panna Carrington jest, w jakiejś części, z czarodziejskiej rodziny? - Ten głos rozpoznam wszędzie, ksiądz Snape jest jedyny.

- Wątpię. Jestem przyjacielem jej matki, więc żadne węzły krwi nas nie łączą. Choć jest możliwość, że jej ojciec mógł być czarodziejem. - zaczął się zastanawiać, pewnie przypominając sobie mojego ojca. Też bym chciała go pamiętać, choć minęło za długo czasu bym mogła. Ale teraz mnie dziwi to, że nie powiedział im prawdy. Wstydzi się mnie? Ma w tym jakiś ukryty cel? A może nie ufa im na tyle, by im to powiedzieć? Nie wiem jak bardzo wujek się zmienił przez te lata, ale jedno wiem na pewno. On nigdy by się ode mnie nie odwrócił.

- Przestańcie wygadywać jakiejś durnoty! Jesteśmy tu podobno w bardzo ważnej sprawie, dlatego zacznijcie najlepiej. - prychnęła już bardzo zdenerwowana babcia Charlotte. On nigdy nie umie utrzymać swoich emocji w sobie.

- Czemu się tak denerwujesz, Char? Na powno to tylko mała błahostka i szybko wrócimy. - chciała ją uspokoić, co graniczy z cudem u tej kobiety. To się do tej pory nigdy nie udało jedynie słowami, tylko czynami. Earl Gray czyni cuda u niej.

- Wiedziałam od zawsze, że jesteś głupia. - specjalnie by dalej oglądać jej krzyki, usiadłam do nich przodem na kolanach wujka. - Nie widzisz, że nie nosi okularów? Na pewno się dowiedzieli i mamy się tłumaczyć, że zataiłyśmy coś tak ważnego! - babcia Clair spojrzała na mnie, centralnie w oczy i nic się nie stało. To się porobiło. Mam nadzieję, że ta moc jednak wróci, mimo takiego utrapienia lubię ją.

- Co jej zrobiliście? - przełknęła głośno ślinę, patrząc szeroko otwartymi oczami na dyrektora.

- Udała ci się w końcu kontrola? - spojrzałam na wujka w jego oczy, gdzie nic się nie stało. Więc to tak wygląda normalne życie?

- Nie, dyrektor zrobił jakiś bajzel w mojej głowie, przez co nadal ledwo widzę. Jak na przykład dwójka wujków Francis'ów. - palcem dotknęłam jego policzka, będąc pewna, że to ten prawdziwy. - Miałam szczęście, że wpadłam na tego prawdziwego wujka, inaczej już dawno całowałabym podłogę.

- Chwilą... "bajzel"? - spojrzał na dyrektora poważnie. - Co Pan jej zrobił? - spojrzałam za siebie, patrząc na jego zaciskającą się szczękę, a przynajmniej tak myślę. Ciężko to określić, widząc podwójnie.

- Nic poważnego, spokojnie, nie musi  się Pan niczym przejmować. - dyrektor zaczął uspokajająco machać dłońmi. - Panie Graves, proszę się uspokoić, nie skrzywdziłbym nigdy Panny Hazel i żadnego innego ucznia. - uśmiechnął się, starając się uspokoić całą sytuację. Wybacz, ale uspokojenie wujka też nie jest łatwe, jak się uwzie.

- Ciężko mi w to uwierzyć, jednak wolę nie wywoływać żadnych kłótni lub nieprzyjemności. - warknął, mocniej mnie obejmując. Tylko nie przesadź, nie spieszy mi się dusić.

- Więc przejdę do rzeczy. - odchrząkną, odwracając wzrok z nas na chyba regał. - Przez przypadek Panna Carrington weszła w mój umysł. Trochę zajęło mi... "wyrzucenie" jej, co mogło spowodować te komplikacje. Oczywiście szkoła zajmie się całym leczeniem, a nawet badaniem nad jej niezwykłą umiejętnością. Takiego talentu nie można zmarnować! - ucieszył się, patrząc na mnie z błyskiem oku. Nawet w moim stanie widzę jego dziwny sposób patrzenia na mnie. Dziwny dziad.

- Podziękuję. - warknęła babcia Charlotte. - Smarkacz nie jest już pod moją opieką, dlatego mam gdzieś, co macie zamiar jej zrobić. - odeszła od wszystkich, stając przy kominku i czekając pewnie, aż ktoś się ruszy, by ją stąd zabrać.

- Char, o czym ty mówisz?

- Zapytaj tego elegancika.

Spojrzałam na wujka, który uśmiechał się do wszystkich w interesujący sposób. Jego oczy wskazywały szczęście, a uśmiech wygraną. Dawno nie widziałam go w takim stanie. Coś musiało się stać bardzo ważnego, że wujek uśmiecha się w taki sposób. Wnioskując po słowach babci, to już nie jest moją opiekunką, a pewnie on. Mogła wcześniej. W ręku wuja pojawił się jakiś papier z mnóstwem małego tekstu.

- Zgodnie z tym dokumentem, po wielu latach walki o moją małą Hazel, w końcu mi się udało uzyskać całkowite prawa do niej. - rozluźnił uścisk i spojrzał na mnie z ciepłym uśmiechem. - Zabieram cię do siebie. - ponownie odwrócił się do reszty. - Moja podopieczna nie będzie chodzić do Hogwartu... - dyrektor przerwał wujkowi.

- Panie Graves, z całym szacunkiem, ale Panna Carrington jest jeszcze młoda i powinna chodzić do szkoły, by się rozwijać. To nie dopuszczalne, by dziecko nie miało prawa do nauki! - zaczął się wykłócać, co mnie usatysfakcjonowało. Ten stary dziad traci swoją twarz, z każdym zdaniem. Wujek jednak lubi denerwować ludzi, tak samo jak ja.

-... tylko do Ilvermorny. - zatkał ich wszystkich, wypowiadając ostatnie słowo. Ciekawe gdzie jest to miejsce? Pewnie w Ameryce, skąd pochodzi wujek.

Szłam obok wujka, prowadzeni przez moją niedoszła opiekun domu. Przechodząc korytarzami oglądałam nie raz ciekawe obrazy czy statuy. Szkoła wydaje się być bardziej starym zamkiem, opuszczonym przez właściciela, niż placówką edukacyjną. Dziwny ten magiczny świat. Schodziliśmy coraz niżej, do samej piwnicy, gdzie według książki ma być kwatera Hufflepuff'u. Tyle dobrego, że coraz lepiej widzę, co znaczy, że wracam do zdrowia i mojego przekleństwa. Delikatnie pociągnęłam za skrawek płaszcza wujka, by zwrócił na mnie uwagę, ale Pani Profesor nie. Spojrzał na mnie z uśmiechem, czekając na przyczynę mojego zaczepienia go.

- Poprawia mi się. - szepnęłam, starając się by było to tak cicho, by tylo on mógł to usłyszeć.

- Na szczęście. - odetchnął i wyjął z kieszeni płaszcza przyciemniane okulary. Przyjęłam je, zauważając, że nie są to moje okulary. Wydają się być zrobione z lepszego materiału niż te moje. Założyłam je, widząc wielką różnicę. Mimo ich ciemnych szkieł, widzę wszystko lepiej, niż w tych poprzednich. No, nadal widzę lekko podwójnie, ale jest to ciekawe przeżycie.

- Dziękuję. - mruknęłam cicho, poprawiając swoje nowe okulary.

Poczułam dużą dłoń wujka na swojej głowie i jak delikatnie mnie po niej głaszcze. Ciekawe czemu wujek jest zawsze dla mnie taki miły? Albo czemu nie powiedział im prawdy? Może nie powinni tego wiedzieć? Nie muszę znać powodów wujka do nie mówienia im prawdy, ufam mu i wiem, że ma swoje powody. Nie zaprzątając sobie dalej tym głowy, szłam dalej za Panią Profesor, a raczej stanęłam po kilku sekundach za nią. Zatrzymaliśmy się przed beczkami, w które Pani Profesor zaczęła stukać. Ten rytm brzmiał trochę jak imię założycielki domu, choć może to być moja wyobraźnia. Beczki rozeszły się na boki, ukazując nam wejście do domu Hufflepuff. Nim weszliśmy do środka, wujek zabrał rękę.

- Wyprostuj się i głowa do góry. - usłyszałam słowa wujka, których od razu się posłuchałam.

Wyprostowana i z głową w górze, weszłam razem z wujkiem za Panią Profesor do pokoju wspólnego. Urządzony głównie w kolory domu i przestronny. Mimo to przywykłam już do surowego domu byłej babci Charlotte i trochę już się przyzwyczaiłam do nowego domu drugiej byłej babci, więc miałabym nie małe problemy w przyzwyczajeniu się do tego. Mijając uczniów byliśmy dalej prowadzeni. Czułam na sobie ich wzrok, widziałam miny kątem oka i słyszałam co niektóre szepty. Nadal nie rozumiem ich zachowania. Nie byłam aż tak niemiła na Ceremonii Przydziału, nawet starałam się być miła i nadal szczera. Zaprowadzono nas do prawdopodobnie jednej z sypialni dziewcząt, gdyż były już tam dwie dziewczyny, gdzie jedna klęczała przy moim kufrze i przeglądała moje rzeczy.

- Ktoś ma lepkie łapki. - powiedziałam, patrząc prosto na nią. Przestraszona obróciła się w naszą stronę, szybko puszczając mój jesienny płaszcz.

- Panno Thompson! - krzyknęła Pani Profesor, idąc do małej złodziejki. - To nie dopuszczalne dla uczennicy tego domu! Kradzież cudzych rzeczy jest przestępstwem i będzie solidnie ukarane! Dostajesz szlaban na najbliższe dwa miesiące. - chwyciła ją za ramię i postawiła na nogi, ciągnąc za sobą.

- Hogwart nigdy się nie zmieni. - westchnął wujek i wyjął swoją różdżkę z płaszcza, by jednym ruchem spakować wszystkie moje rzeczy. - To my się żegnamy, Pani Profesor. - kolejnym ruchem wprawił w ruch mój kufer, który podleciał do nas.

Ciekawa ta magia i zastanawia mnie, czy ma też jakieś granice.

- Już? Tak szybko? Może niech Panna Carrington pożegna się ze swoimi kolegami, by się później nie zastanawiali gdzie tak nagle zniknęła. - powiedziała zdziwiona, nadal trzymając uczennice, która teraz patrzyła na mnie zdziwiona, by się później uśmiechnąć.

- Ah, jaka szkoda. Będziemy tęsknić. - powiedziała z uśmiechem, a z jej twarzy bije jej fałszerstwo.

- Raczej za moim rzeczami, niż mną. - minęłam ją, zdejmując na chwilę okulary, by spojrzeć w jej oczy. Jest marna i nędzna, nie warta uwagi.

Wyszłam z wujem, słysząc w oddali jej kilka obelg, które były tak marne, że nawet nie warto słuchać. Jak w głowie pusto, to nawet słów brak. Z powrotem w pokoju wspólnym, od razu rzucił się na mnie pewien szatyn.

- Haz, co się dzieje? Kim jest ten facet i dlaczego ma twój kufer? Opuszczasz nas? Jak to się stało? Przecież nic nie zrobiłaś, więc dyrektor nie mógł cię wyrzucić! Dlaczego... - zatkałam mu usta ręką, nie mając już najmniejszej ochoty słuchać jego gadania.

- Naucz się mówić mniej. - wyminęłam go. - Ja tylko zmieniam otoczenie.

Odeszłam od niego, idąc dalej do wyjścia, by w końcu odejść od tej szkoły. Nie wiedziałam, że szkoły są tak pogmatwane, a raczej szkoły magiczne. To jakieś przydzielenia, opiekunowie, domy i tyle ludzi. Ta wyprawa z księdzem była warta mojego poświęcania, bym na powrót przyzwyczaiła się do takiej masy ludzi. Teraz, kiedy wracamy z powrotem do gabinetu dyrektora, by wrócić, mogę w końcu zadać mu nurtujące mnie pytania.

- Wujku, czemu nie powiedziałeś mi, że jesteś czarodziejem?

- Na niektóre rzeczy trzeba poczekać, by je zrozumieć. Moja siostra była charłakiem, czyli osobą z magicznej rodziny, tylko, że bez mocy magicznej, więc nasi rodzice podejrzewali, że ty również nim będziesz. - złapał mnie za rękę, drugą dalej trzymając różdżkę.

- Skoro o tym mówisz, to czemu nie powiedziałeś im prawdy? - spojrzałam na niego, widząc jak księżyc go oświetla. Uśmiechnął się delikatnie, dalej patrząc przed siebie.

- Niektórych rzeczy lepiej nie mówić, gdy nie znasz swojego rozmówcy.

Westchnęłam, czując jak trudno teraz będzie. Czuję, że coś już dla mnie zaplanował. Wiem, że mnie nie skrzywdzi i mogę mu ufać, choć czasem wychodzi na jaw jego prawdziwa natura. Oby tym razem nie było to coś, co go nie skrzywdzi.

- Czy dziadek nas odwiedzi? - zapytałam, przypominając sobie dawne chwile, które spędzałam z nim. Nawet jeśli nigdy nie był prawdziwym członkiem rodziny, to i tak wszyscy go tak traktowali.

- Na pewno, w końcu jego mała diablica wraca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top