3
Babcia rozmawiała przez chyba pół godziny o jakichś głupotach, jak pielęgnacja ogrodu, pieczenie dobrego ciasta czy jej rodzina. Oczywiście Petunia niesamowicie się zaangażowała w rozmowę z babcią, zapominając najwyraźniej o swoim znudzony mężu i denerwującym synu. Siedząc tak pomiędzy nigdy nie zamykającą się babcią i cichym okularnikiem, czułam się jak pomiędzy dwoma światami. Powinnam była już dawno to przerwać i wrócić na górę, ale te dobre ciasteczka które babcia przyniosła... Jakie pyszne! Za jedzenie jestem w stanie zabić od teraz!
- Pani wnuczka jest bardzo inteligentna, jak na swój wiek. - uśmiechnęła się, patrząc na mnie z zazdrością, którą widzę doskonale.
- Była indywidualnie nauczana przez moją siostrę, która była kiedyś Profesorem na uniwersytecie. - widać tą wyższość w jej oczach, co zawsze wychodzi gdy się kimś chwali. Nigdy nie przypuszczałem, że będę jedną z tych osób, ale życie może zaskoczyć. - Laleczko, może weźmiesz chłopców i pobawicie się w ogrodzie? Poznacie się lepiej, zaprzyjaźnicie. - spojrzała najpierw na mnie, później na dwójkę chłopców. Powiedzcie nie, a przynajmniej ty grubasie. Ciebie nie chcę poznawać, a nawet już więcej widzieć.
- Z przyjemnością, babciu. - wstałam, zaczynając poprawiać sukienkę.
- Ja chcę zostać! Na dworze jest zimno! I chcę więcej ciasteczek! - krzyknął zdenerwowany, patrząc na moją babcię z wyraźnym gniewem. Sam zjadł prawie cały talerz i chce więcej? Zaraz przyniosę Ci coś lepszego.
- Oczywiście, Dudley, zaraz ci przyniosę. - położyłam dłoń na ramieniu babci, patrząc spod okularów porozumiewawczo. Skinęłam głową na tak, wzdychając ciężko.
- Są w szafce nad zlewem.
Dumnym krokiem ruszyłam do kuchni, otwierając wymienioną szafkę, wspinając się na niższą by do niej sięgnąć. Wyjęłam metalowe pudełko z jakimś rysunkiem ciastek i chyba czymś po rosyjsku. Otworzyłam je, widzą inną zawartość niż te z obrazka z pokrywki. Własnoręcznie robione ciasteczka marchewkowe babci Clair. Zamknęłam z powrotem, wracając do salonu, by postawić pudełko na stole przed Dup... Dudley'em. Rzucił się na nie jak mucha na świńskie odchody.
- Chodź ze mną Harry, zaprowadzę cię do ogrodu. - patrzyłam na chwilę dławiące się prosię i jak wszystko zwraca na spódnicę swojej matki. Obrzydliwe i piękne zarazem. A ten smród to zapach zemsty. Zapamiętaj sobie grubasie, kultura jest ważna, a karma to suka.
- Wszystko w porządku skarbie? Nie lubisz z galaretką? - kontynuowała za mnie dalej babcia.
Okularnik zaczął za mną iść, patrząc co chwilę na swojego... Kuzyna? Wątpię by byli braćmi. Inne nazwiska, inny wygląd i oczywiście zachowanie. Przeszliśmy przez zasłonę i jadalnię, by wyjść przez białe drzwi z dużymi oknami, gdzie przywitał nas delikatny wiaterek. Zamknęłam je za nami, idąc po chodniku z kamieni do bujanej ławki pod płotem dzielącym nasz ogród od ogrodu sąsiada. Chłopak szedł za mną w ciszy, siadając zaraz obok mnie. Delikatnie zaczęłam nas huśtać, wykorzystując fakt, że jestem wyższa.
- Ile masz lat, Harry? - zapytałam od razu, patrząc w niebo w ciemne chmury.
- Od wczoraj dziewięć. - wymruczał cicho. Spojrzałam na niego, na co on spuścił szybko głowę. - Mogę cię o coś zapytać? - wyszeptał prawie, więc mruknęłam wystarczająco głośne potwierdzenie, by nie myślał, że się przesłyszał. - Czemu nosisz okulary przeciwsłoneczne, choć nie ma słońca?
Delikatnie przejechałam po jego roztrzepanych włosach, na co spiął się szybko, rozluźniając jednak po chwili. Delikatnie go głaskałam, patrząc w niebo. Teraz powtórz to samo kłamstwo co te setki razy wcześniej.
- Mam rzadką chorobę oczu, przez którą jakiejkolwiek jaskrawe światło sprawia mi ból i oślepia. Wolę nie ryzykować, dlatego noszę je cały czas. - zabrałam rękę, przekręcając się do niego. - Teraz, Harry, opowiedz mi coś o sobie.
Chłopak patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, pewnie nie wiedząc od czego zacząć. Biedny, wygląda na przestraszone dziecko i zapewne takie jest. Może dlatego mnie tak interesuje? Możliwe.
- No więc, mieszkam z moim wujostwem, bo moim rodzice zmarli w wypadku samochodowym... - tu się zaciął, a raczej niby skończył.
Zbyt wiele tak nie wskóram. Młody mnie zainteresował i nie jest tak nędzny jak jego wujostwa, co rzadko się zdarza. Nie poznałam zbyt wielu ludzi, głównie ze wsi niedaleko babci Charlotte, i do tej pory poza moimi dwoma babciami i teraz Harrym, poznawałam samych nędznych i nic nie wartych ludzi. Pora by mój mały sekrecik wyszedł na światło dzienne i pokazał mi co ma do ukrycia. Zamknęłam oczy i zdjęłam okulary, na oślep biorąc jego podbródek, by na mnie spojrzał.
- Kłamałam. - wyszeptałam, otwierając swoje oczy, by spojrzeć głęboko w jego zieleń.
Pojawiłam się w małej sypialni jakiegoś dziecka, które siedziało w łóżeczku. Patrzył na drzwi pokoju, przez które szybko wbiegł rudowłosa kobieta.
- Co się dzieje? - spojrzałam na Harry'ego, który był zdezorientowany i chyba nawet przerażony.
- Twoje wspomnienia. - pogłaskałam go po głowie, by patrzył na to co się dzieje. - Zgaduje, że ta piękność to twoja matka. Masz jej oczy. - pociągnęłam go bliżej łóżeczka i jego młodszej wersji.
- To moja... mama? - wyciągnął do niej dłoń, lecz ta przeszła przez jej policzek, gdy nachyliła się po dziecko.
- Prawdopodobnie. - spojrzałam przez otwarte drzwi na korytarz i na ciało mężczyzny. - A ten trup w korytarzu to pewnie twój ojciec.
Harry pobiegł szybko na korytarz klękając przy ciele bruneta. Nawet stąd widzę podobieństwo między nimi. Chłopak może się załamać gdy wrócimy do świata żywych - o ile wrócimy. Młody chyba nie chce wracać, cały czas biega od jednego rodzica do drugiego, choć teraz jakieś prześcieradło mu przerwało. Kierował się w stronę tego pokoju, więc złapałam bruneta za rękę i pociągnęłam do siebie. Nie będzie mi tu biegać, gdy czuję ważny moment. Czarne prześcieradło podniosło dłoń z jakimś badylem, czyli pewnie różdżka i też jest czarodziejem, by rzucić jakieś zaklęcie w kobietę. Zerknęłam na młodego i jak po jego policzkach spływają łzy, gdy kobieta upadła z krzykiem, tuląc dziecko do piersi.
- Tak zginęli, nie w jakimś tam wypadku. Okłamywali cię, Harry. - machnęłam dłonią i cały pokój zawirował, zmieniając się w uliczkę nocą z mnóstwem takich samych domów. Witamy na Privet Drive ponownie. - Teraz zobaczymy co było dalej. - usiadłam na krawężniki, obserwując dom z numerem cztery, który widziałam tego samego dnia kilka godzin temu.
- To mój dom, znaczy mojego wujostwa. - wskazał na dom przed nami, na ten sam na który patrzę.
- Wiem, dlatego siadaj. - kątem oka zauważyłam staruszka w sukience z długą brodą. Człowieku, ogól się trochę, inaczej podwieczorek zgubisz w swojej brodzie. - Chyba się zaczyna.
Dziadek wyciągnął coś z kieszeni i otworzył, a światła latarni zaczęły w nie wpadać. Ciekawy sprzęt, czyli kolejny czarodziej. Teraz to już pewne, Harry też musi być czarodziejem, skoro najpierw jakiś zabija jego rodziców, a teraz jakiś pojawia się przy domu jego rodziny. Ciekawe czy powinnam mu o tym powiedzieć? Może jak wrócimy, będzie łatwiej i nie przegapimy niczego ciekawego. Tak, to dobry plan. Dalej patrzyliśmy na staruszka stojącego blisko domu numer cztery i na kota, idącego w jego stronę. Nim się obejrzeliśmy, zwierzak zmienił się w podstarzałą kobietę z wielkim spiczastym kapeluszem i w długiej sukni. Co wy, ze średniowiecza się urwaliście? Kobiety od lat mogą nosić spodnie jak mężczyźni, za co jestem na prawdę wdzięczna. Oboje o czymś dyskutowali, a my jak poprzednio nic nie słyszeliśmy.
- Dlaczego nie słyszę tego co mówią? - nie oderwał od nich wzroku, siedząc blisko mnie i nadal siąkając nosem, choć łzy już nie lecą. Szybko się pozbierałeś młody, pewnie nie czujesz do nich więzi.
- Nadal tego zbytnio nie kontroluję, więc słyszę tylko fragmenty, które mogą mi się przydać. Ty nie słyszysz nic, bo ciebie tu nie ma, a wcześniej jako dziecko nie możesz sobie przypomnieć dźwięków. To są twoje wspomnienia, połączone z wspomnieniami osób, które kiedyś spotkałeś. Sama jeszcze tego do końca nie rozumiem, choć po tych wielu wypadkach z babciami powinnam się w końcu nauczyć. - znowu zaczęłam głaskać jego głowę, patrząc w niebo.
- Skąd masz taką zdolność? Jak to w ogóle możliwe?
- Sama do końca nie wiem, choć ciesz się, bo za kilka lat dowiesz się, że też jesteś specjalny. - wstałam z niewygodnego miejsca, podchodząc bliżej rozmawiającej dwójki. - Oni są czarodziejami, ten który zabił twoich rodziców też nim był, więc pewnie ty też nim jesteś, skoro obchodzą się tobą tacy ludzie. - spojrzałam w górę, gdy jakieś ostre światło zaczęła na mnie padać. Nim się uchyliłam, przez zemnie przeleciał spory motocykl z włochatym wielkoludem.
- Hazel?! - Harry szybko do mnie przybiegł, jakby myślał, że mnie na prawdę przejechał.
- To wspomnienia, nic mi się nie stanie. - spojrzałam ponownie na włochacza, który zdejmował kask i wtedy dostrzegłam, że ma coś na piersi.
- Kim oni tak właściwie są?
- Dziadek wygląda na mózg tej szajki, choć ta babka pewnie ma jakiegoś asa w rękawie, a ten włochaty to pomocnik. - patrzył na mnie wielkimi ze zdziwienia oczami. - Tak zgaduję. - wzruszyłam ramionami i obróciłam chłopaka do wielkoluda, który przekazywał zawinięte coś starcowi. - Teraz zgaduję, że to ty i to jest twoje przekazanie wujostwu. Chyba cię niezbyt lubią, skoro oddali cię w ręce takich nędznych ludzi. - oboje widzieliśmy jak kładzie dzieciaka na wycieraczce razem z listem i jak znikają chwilę później.
- Nikt mnie nie chciał... - spuścił głowę, a ja znowu widziałam łzy kapiące na bruk. Beksa z niego.
- Prawo działa w ten sposób, że osierocone dziecko jest przekazywane do najbliższego krewnego. Zgaduję, że nie masz innych krewnych i że świat magiczny działa w identyczny sposób jak nasz. Postaraj się zrozumieć swoją sytuację i ją zaakceptować, inaczej zostaniesz zwykłym wrakiem, śmieciem czy innym robactwem. - klasnęłam w dłonie, rozwiewając wszystkie wspomnienia, znów siedząc na ławce w ogrodzie babci. Harry zaczął teraz ponownie płakać, cały czas patrząc mi w oczy. Jego rozpacz jest pełna bólu i tęsknoty. Czemu ja nie mogę tęsknić za rodzicami? Czemu nie mogę zapłakać? Czemu nawet uśmiechnąć? - Mimo wszystko, zazdroszczę ci. - puściłam go, patrząc w nadal zachmurzone niebo.
- Niby czego? Masz wspaniałą babcię, która się o ciebie troszczy, jesteś inteligentna, masz tą super moc i jesteś czarodziejem! To ja ci zazdroszczę! - westchnęłam na jego krzyk, znów głaszcząc go po głowie. Dzieciak widzi tylko to co na zewnątrz.
- Nie znasz mnie, a tak oceniasz. Nie wiesz co przeszłam, a mówisz, że mam cudowne życie. Jesteś głupi. - pstryknęłam go w czoło, ponownie ciężko wzdychając. - Wracajmy do środka, robi się chłodno. - wstałam pierwsza, idąc przodem, nie patrząc za siebie. - Lepiej dla ciebie, jeśli to co się tu wydarzyło, zostanie pomiędzy nami. - spojrzałam na niego moim ostrym spojrzeniem, zakładając po tym z powrotem okulary.
- Dobrze...
Zaprowadziłam go z powrotem do salonu, gdzie jego wujostwu zaczęło się już zbierać. Nasza mała podróż zajęła więcej czasu niż myślałam. Tak bywa. Razem z babcią pożegnałyśmy ich wszystkich miło, dając im resztę ciasteczek marchewkowych. Miną Dudley'a była cudna, szczególnie jego zielonkawy kolor. Po tym usiadłam razem z babcią w salonie na przeciwko siebie na kanapach.
- Pokazałaś mu. - zaczęła z uśmiechem, pijąc swoją herbatę.
- Był okłamywany, dałam mu tylko prawdę. Zasłużył na nią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top