26

Francis Graves

Objąłem po przyjacielsku Lucjusza witając się z nim, by później ucałować dłoń jego małżonki. Czarująca kobieta, tak różni się od swojego męża. Po tym skierowałem się w inną stronę,  gdzie uścisnąłem najpierw dłoń jego przyjaciela, który przyszedł z nimi, i później jego syna. Nie przyglądałem im się zbyt długo, lub po prostu tam stałem jak kołek z nimi, tylko od razu zacząłem się zachowywać jak na gospodarza przystało. Posłałem im uśmiech, prowadząc do jadalni, gdzie czekała już gotowa kolacja na całe trzy rodziny. Już widzę to zamieszanie i jak będzie mnie bolała po tym wszystkim głowa. Będę się modlić za spokój dzisiejszego wieczoru. W pokoju czekał na nas Harry, który z szerokim uśmiechem do nas podszedł. Uścisnął wyciągniętą dłoń mężczyzny, patrząc mu w oczy. Grzeczny chłopiec, powoli wie jak się zachować i nie chować się po kątach ze strachu. Trochę mu to zajęło, ale są tego wyniki, które są jak na razie obiecujące. Odwrócił się do kobiety obok, całując jej dłoń jak ja wcześniej. A jednak Hazel go tego nauczyła. Dobrze. Na koniec skinął głową swojemu przyjacielowi, stając po mojej prawej.

- Usiądźcie najlepiej, nie będziecie przecież stać tak cały wieczór. - wskazałem na udekorowany stół na środku pomieszczenia.

- Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, Francis. Na szczęście nie będziemy spędzać tych świąt samotnie. - lekko się uśmiechnął blondyn, odsuwając krzesło swojej żonie.

- Nie musisz mi dziękować. Dobrze wiesz jak bardzo nasi synowie się uwielbiają, więc była to kwestia czasu. - zaśmiałem się, kładąc dłoń na ramieniu Harry'ego.

- Nie ma co ukrywać. - głos mu się lekko załamał i wydawał się nie być za bardzo zadowolony. Co się dziwić. Nie przepada za moim synem. - Na pewno to nie problem, że mój przyjaciel spędzi z nami ten czas? Sami postanowiliśmy go zaprosić zaledwie wczoraj, więc wyszło dość nie spodziewanie. - spojrzał na bruneta siedzącego obok, mówiąc spokojnie.

- Mamy wystarczająco miejsca i jedzenia na jeszcze więcej osób, dlatego nie musisz się martwić, Lucjuszu. Im nas więcej, tym weselej, prawda, Harry? - ramieniem przytuliłem do siebie chłopca obok siebie, który cały czas stał z uśmiechem i wymieniał jakieś dziwne spojrzenia ze swoim przyjacielem. Młodzieży nie zrozumiesz, jestem na to już za stary.

- Ah... Tak! Oczywiście, tato. - zaśmiał się nerwowo, spuszczając po tym wzrok. Nie chciało mu się słuchać. Ale co się dziwić, skoro jego najlepszy przyjaciel go odwiedza.

Korzystając z tej chwili ciszy, rozejrzałem się jeszcze raz, sprawdzając czy wszystko wydaje się być na miejscu. Cały pokój był świątecznie wystrojony, o co zadbał Harry. Świetnie się bawił wieszając łańcuchy i dekoracje w postaci różnych przedmiotów typowo świątecznych. Widok jego tak szczęśliwego był cudowny i na prawdę chcę go takiego widzieć codziennie. Co do stołu, to też się popisał, starając się go udekorować tak, by pasował do reszty pokoju i nadal wszystkie potrawy się zmieściły. Chłopak szybko się przyzwyczaił do nowej sytuacji i nowej rodziny, co mnie bardzo cieszy. Usłyszałem dzwonek od drzwi, który zwiastował nadejście kolejnej rodziny. Przepraszając i zostawiając ich samych z Harry'm, ruszyłem do wejścia. Mam nadzieję, że obie głowy rodziny się powstrzymają w dzień świąt i dla sowich dzieci. One nie powinny widzieć tego zbyt często. Szeroko otworzyłem duże i mocne drzwi w ciemnym kolorze, widząc przed sobą dziewięć osób o rudych włosach i kolorowych ubraniach. Ich widok zawsze napawa mnie uczuciem ciepła i tęsknoty za rodziną. Z uśmiechem zaprosiłem ich do środka, schodząc na bok i otwierając szeroko drzwi.

- Zapraszam, nie stójcie tak na zimnie. Kurtki i buty zostawcie tutaj, kapcie są zaraz obok. - zamknąłem za nimi drzwi, kiedy ostatnia osoba weszła do środka.

- Pamiętam, Francis, nie mam aż takiej złej pamięci. - zaśmiała się starsza kobieta, będąca matką siódemki dzieci. Szybko jednak znalazła się obok mnie, przyciągając do uścisku. Sapnąłem, musząc się trochę schylić, by być z nią na równi. - Jak miło mi cię widzieć. Mógłbyś czasem wpaść na kawę lub herbatę do Nory. Ostatnio tak pusto się zrobiło, od kiedy Ron poszedł do Hogwartu. - westchnęła, odsuwając się na krok, a jej uśmiech nawet na chwilę nie zszedł.

- Ministerstwo aż tak często mnie nie wypuszcza do Anglii, bym mógł przyjść na herbatę. Niestety tylko w święta i na lato mam wolną rękę. - wytłumaczyłem z nadzieją, że zrozumie.

- Witamy, wujku! - usłyszałem dwa głosy obok siebie, które od razu rozpoznałem. Tylko ta dwójka z wszystkich Weasley'ów tak mnie nazywa, nie dodając mojego imienia do tego jak ich jedyna siostra.

- No i zjawiły się dwa chochliki. - objąłem ich, co od razu odwzajemnili. - Jeżeli zrobicie jakiś psikus, nawet najmniejszy, pożegnacie się z prezentami od wujka. - warknąłem trochę ciszej, mówiąc poważnie.

- Zrozumieliśmy! - szybko odpowiedzieli, odsuwając się.

- Śmiało idźcie do jadalni. Nie będziemy przecież świętować w korytarzu. - zaśmiałem się, nie spuszczając wzroku z bliźniaków i wskazując dłonią drogę do wymienionego pokoju.

- To byłyby nietypowe święta. - również się zaśmiał Arthur, stając obok mnie. - Wszystkie prezenty już doszły? - szepnął.

- Wczoraj wieczorem wszystkie przeliczyłem i żadnego nie brakuje. - powiedziałem tym samym tonem, nie chcąc by ktoś nas usłyszał. Takich tematów lepiej nie poruszać przy dzieciach.

- Świetnie. - ruszył wzdłuż korytarza, a za nim reszta rodziny.

- Dobry wieczór, Panie Graves. - uścisnął mi dłoń William, najstarszy syn z rodziny Weasley.

- Miałeś mi mówić po imieniu. - zauważyłem, klepiąc go po plecach, kiedy odchodził. Zaraz zauważyłem drugiego najstarszego syna, który od razu do mnie podszedł. - Charlie, jak miło cię widzieć. Będziesz mi musiał wiele opowiedzieć o swojej nowej pracy w Rumunii. - chłopak mnie objął i poklepał po plecach, co szybko odwzajemniłem.

- Będę musiał. Dzięki tobie i Panu Dziadkowi miałem możliwość się tam dostać bez problemów i do tego od razu na wyższe stanowisko. - uśmiechnął się, a jego oczy aż błyszczały ze szczęścia, jakie jest jego praca ze smokami. Dobrze jest widzieć młodzież spełniającą swoje marzenia i pracującą z takim zaangażowaniem.

- Tak dobrze zająłeś się Mortimerem, Perłą i Draniem, że była to drobnostka. Teraz idź i czekaj na resztę. - poprawiłem jego krawat od ciemnoczerwonego garnituru, wyglądającego jak zrobiony ze skóry smoka. Taki mały prezent ode mnie na urodziny. Chciałem prawdziwą skórę tego gada, ale Hazel uważała, że się obrazi za zabicie tak cudownego stworzenia na byle ubranie. Miała rację.

- Muszę zająć najlepsze miejsce, zanim Ron przyjdzie. - z szerokim uśmiechem poszedł szybszym krokiem do innych.

- Wujku Francis! - szybko wbiegła we mnie rudowłosa dziewczynka w błękitnej sukience. Uklęknąłem na jedno kolano i przytuliłem ją, śmiejąc się chwilę. - Tęskniłam za tobą! Dostałeś mój list? - spojrzała na mnie swoimi błyszczącymi oczami, uśmiechając się promiennie.

- Oczywiście, Orzeszku. Później mi opowiesz jak było u twojej ciotki, teraz jest kolacja. - pogłaskałem ją po włosach, widząc stojącego za nią jej kolejnego starszego brata.

- No tak! Pójdę już, by zająć jeszcze jakieś wolne miejsce! - pobiegła w stronę jadalni jak strzała.

Oboje się zaśmialiśmy, na co później spojrzałem na Percy'ego, podając mu dłoń. 

- Wyrosłeś, Percy. Znając ciebie, to pewnie i zmądrzałeś jeszcze bardziej od ostatniego razu.

- Ktoś musi być tym oczytanym z nas wszystkich. Ubiegam się też przecież o pozycję w Ministerstwie po skończeniu szkoły, więc muszę się przyłożyć. - mocno uścisnął moją dłoń, starając się być poważnym.

- Pamiętam, jeśli będzie ci w przyszłości trzeba pisnąć jakieś dobre słówko lub napisać rekomendację, to śmiało wyślij do mnie sowę. Na pewno pomogę. - poklepałem go po ramieniu, idąc z nim w stronę, gdzie wszyscy już siedzieli. - Gdzie zgubiłeś brata? - zapytałem, nigdzie nie widząc najmłodszego chłopca, choć wiem, że wszedł do środka.

- Pobiegł jako pierwszy. Nie chciał się z Panem witać. Wie Pan przecież co zrobił, kiedy był tu ostatni raz i teraz boi się jakiegokolwiek kontaktu z Panem. - szepnął, jednoznacznie na mnie patrząc, co od razu zrozumiałem.

Mina mi lekko zrzedła, kiedy w głowie znowu miałem obrazy jego durnych zabaw. Na prawdę ten bachor mnie denerwuje, ale przez moje przyjacielskie kontakty z resztą jego rodziny, staram się przymykać oko na jego wygłupy. Nawet jeśli cierpią na tym moje nerwy. Jednak jeśli dzisiaj coś się stanie, nie daruję mu. Dzisiaj wszystko ma wyjść idealnie, jakbyśmy byli rodziną i siebie akceptowali. Przynajmniej ten jeden dzień w roku. Później mogą sobie skakać do gardeł, niszczyć co chcą, o ile nie jest to nic cennego w tym domu, prowokować, obrażać, zaklinać czy robić sobie psikusy. Ale wszystko w granicach tolerancji. Z uśmiechem wszedłem do jadalni, widząc jak inni siedzą już na wybranych przez siebie miejscach i jak Percy zajmuje jedno z trzech wolnych. Stół został specjalnie powiększony, by zmieścić wszystko na nim i by każdy miał wystarczająco miejsca. Stanąłem przy jednej z krótszych stron stołu, gdzie były dwa krzesła. Jedno było już zajęte przez Harry'ego, a drugie było dla mnie. Po mojej lewej miałaby siedzieć Hazel, ale niestety się dzisiaj nie zjawi. Ma swoje konsekwencje tego chorego eksperymentu. Nadal nie wiem dokładnie co się stało, choć Harry próbował mi wszystko wytłumaczyć, a przynajmniej to, co sam wiedział. Podobno chciała spróbować przenieść siebie w swoje wspomnienia i przy okazji razem z Harry'm, by sprawdzić czy jest w stanie to zrobić z osobą towarzyszącą. Można powiedzieć, że przygotowywała się na swoją nową pracę u Ministra i Lucjusza. Jednak się nie udało i Harry poczuł jedynie jak zrywane jest ich połączenie i brak jakiegokolwiek kontaktu z Hazel. Nie wiedząc co robić przyszedł po mnie, co było mądrą decyzją. Szczerze przeraziłem się widząc ją stojącą bez ruchu przed lustrem i jak po chwili na jej ramionach i barkach pojawiają się siniaki. Musiałem wtedy szybko działać, choć nie wiedziałem jak. Starałem się ją jakoś wybudzić, ale jej puste i zasłonięte mgłą oczy wpatrzone przed siebie i sztywne ciało było tak przerażająco, że obawiałem się czy żyje. Dlatego musiałem to sprawdzić, jednak nim to zrobiłem, zauważyłem jak na jej twarzy pojawiają się w różnych odstępach małe zadrapania lub większe rany. Musiałem sprawdzić co się dzieje. Jej klatka piersiowa się nie poruszała, tak samo jak całe jej ciało. Nie oddychała. Sprawdziłem puls, którego nie wykryłem nigdzie. Dla potwierdzenia mrożącej krew w moich żyłach tezy, rzuciłem kilkakrotnie pożąda zaklęcia diagnostyczne. Za każdym razem ten sam wynik - zgon. Z szoku i zdziwienia prawie upadłem na podłogę, gdyby nie Harry, który mnie ledwo podtrzymał. Szybko go wtedy objąłem, nie widząc co robić. Niewiele później usłyszeliśmy huk uderzenia o drewnianą podłogę i czyjś szybki oddech. Byłem wtedy na prawdę zdziwiony, ale i szczęśliwy jej widokiem żywej i ruszającej się. Kamień spadł mi z serca i jedyne co mogłem zrobić to pochwycić ją w swoje ramiona, prawie płacząc ze szczęścia. Jednak widok jej przerażonej i bezsilnej był chyba nawet i gorszy od widoku jej martwej. Nie była w stanie nic z siebie wykrztusić i bała się wszystkiego co się poruszyło w cieniu do teraz. Dlatego nie może z nami tutaj być. To boli i mnie i Harry'ego, ale lepiej jeśli to zostanie naszym sekretem. Nikt inny nie musi o tym wiedzieć, choć możliwe, że będę musiał wtajemniczyć jeszcze kogoś. Przyjaciel Malfoy'a, Severus Snape, jest Mistrzem Eliksirów i ich Profesorem w Hogwarcie. Przyda się teraz ktoś, kto zrobi dla Hazel kilka mikstur uspokajających i innych. Męczy się, bojąc się teraz prawie wszystkiego i nic nie mówiąc. Nie wiem co zobaczyła i obawiam się, że wolę tego nie wiedzieć. Widząc jej reakcję i znając jej charakter, musiało to być dla niej straszne. Uśmiechnąłem się, starając się schować wszystko w sobie i jak na gospodarza przystało, powita wszystkich gości razem.

- Dziękuję wam wszystkim za przybycie w tak licznym gronie! Witam również naszego nowego gościa, który jest tak samo mile widziany, jak każdy w tym domu. Miło, że zaszczycił nas Pan swoją obecnością, Panie Snape. - uśmiechnąłem się w jego stronę i lekko skinąłem mu głową. W odpowiedzi dostałem jedynie to samo, poza uśmiechem. Mogłem się tego spodziewać. - To już drugi raz, kiedy mamy zamiar razem świętować, zapominając na ten jeden dzień o wszystkich nieprzyjemnościach i sporach. Bardzo sobie to cenię i chętnie bym częściej się tak z wami wszystkimi spotykał. Nie przedłużając, zacznijmy najpierw kolację, a po niej będzie czas na prezenty. - zaśmiałem się, słysząc po tym dźwięk bijącego zegara, wskazującego pełną godzinę. Święta świętami, ale zwyczajów nie da się oduczyć.

Usiadłem na sowim miejscu, zerkając na uśmiechniętą i szczęśliwą twarz Harry'ego. Przynajmniej on się będzie świetnie bawić.

- Gdzie młoda Panna Graves? - zapytał od razu nasz nadprogramowy gość.

Ścisnąłem dłoń w pięść, odwracając głowę w jego stronę z lekkim i wymuszonym uśmiechem. Nawet jeśli on zna jej sekret i może jej pomóc swoimi eliksirami, to nie teraz i nie przy wszystkich. Większość Weasley'ów i Malfoy'ów tego nie wie i ma tak zostać.

- Niestety się rozchorowała. Zima osłabiła jej organizm i nabawiła się smoczej grypy, kiedy zajmowała się opalookim. - wyjaśniłem, mówiąc naszą wcześniej ustaloną formułkę.

- Doprawdy? A to pech. Z tego co słyszałem od Pana syna, to posiadacie tu własną pracownię do eliksirów. Jeśli to nie problem, mogę uwarzyć coś leczniczego. - nalał soku dyniowego, od razu go pijąc i patrząc mi w oczy.

On wie, że coś jest z nią nie tak. W końcu też ją poznał i pewnie wie, że byle choroba jej nie zatrzyma. Nie opuszczając mojej maski, nalałem sobie cały puchar Ognistej, czując na sobie uważny wzrok Molly przy tym.

- Chętnie przyjmę pomoc kogoś tak znanego i utalentowanego jak Pan, Panie Snape. Po kolacji zaprowadzę Pana do odpowiednich pokoi. - wziąłem duży łyk bursztynowego trunku, czując od razu jak pali mnie w gardło. Nie bez powodu tak się nazywa. Jednak tego teraz potrzebowałem.

- Miło to słyszeć. Powinienem się jakoś odwdzięczyć za ugoszczenie i przyjęcie mnie w czasie świąt. - nie spuszczał ze mnie wzroku, posyłając mi swoje zimne spojrzenie. - Co się jej stało na prawdę? - usłyszałem w swojej głowie jego głos, na co starałem się powstrzymać westchnięcie. Nie bez powodu jest też znany jako Mistrz Umysłu.

- Lepiej opowiem ci później. Jest to dość długa historia. - odpowiedziałem w ten sam sposób, starając się nie dać po sobie nic poznać, nakładając sobie cokolwiek na talerz.

- A w skrócie? - kontynuował.

- Możesz mi wierzyć lub nie, ale wiem co widziałem i co mówiły zaklęcia. Hazel była martwa. - szybko odpowiedziałem, zerkając na innych, pochłoniętych rozmową ze sobą.

- Obudziła się?

- Tak, ale są konsekwencje jej głupiego i niebezpiecznego eksperymentu. Przynajmniej ma teraz nauczkę.

- Sprawdzę co mogę zrobić.

Na tym skończyliśmy naszą rozmowę, włączając się do innych, panujących w międzyczasie. Nawet Lucjusz się postarał dzisiaj i schował swoją dumę do kieszeni i rozmawiał jak równy z równym z dziećmi Arthur'a. Zainteresował się William'em pracującym u Gringotta jako Łamacz Klątw. Tak samo Percy'm, który chce pracować w Ministerstwie i ma do tego predyspozycje. Ja za to zająłem się rozmową z Charlie'm, zostawiając innych w spokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top