21
Siedziałem przy stole jedząc śniadanie i patrząc na innych uczniów. Draco siedzący obok mnie coś opowiadał o Quidditcha i że ma zamiar być w drużynie naszego domu. Od rana mam dobry humor i czuję się na prawdę dobrze. Nie wiem jak to opisać, ale czuję, że tu pasuje i że tak ma być. Z uśmiechem na ustach wziąłem kolejny kawałek naleśnika do ust, delektując się ich smakiem. Nagle usłyszałem krakanie kruka, na co podniosłem głowę, widząc lecącego w moim kierunku Raven. Zdziwiony nie wiedziałem co robić, bo skąd on się tu wziął? Czyżby Hazel tak szybko musiała mi coś powiedzieć? Wątpię, przecież sama mówiła, że da mi spokój na czas szkoły, aż do świąt. Zaraz jednak się przekonam.
- Poczta tak wcześnie? - też się zdziwił, patrząc na mnie. - Komu się tak spieszy?
- Hazel. - złapałem listy, który kruk puścił ze swoich nóżek i wylądował po tym na moim ramieniu.
Lekko przejechałem po jego dziobie i główce, głaszcząc go i dziękując za bezpieczne i w jednym kawałku dostarczenie listu. Wziąłem kawałek chleba z jednej z tac i położyłem obok. Mimo że Raven preferuje mięso i to najlepiej krwiste, to nie mogę jej tutaj tego zapewnić. Nalałem jeszcze zwykłej wody do niewielkiej miseczki, która była przeznaczona pewnie na coś innego, niż to, co zamierzam. Raven szczęśliwy zszedł z mojego ramienia i wziął się za jedzenie i picie. Musiał być nieźle spragniony, ale co się dziwić? Ma za sobą nie krótką drogę.
- Co napisała? - blondyn nachylił mi się przez ramię, czekając aż otworzę kopertę.
- Poczekaj, daj mi otworzyć. - tak jak powiedziałem zrobiłem, wyjmując zwykły pergamin z jej ładnym pismem. Zacząłem czytać dla siebie, widząc kątem oka, że Draco też zaczął.
"Młody,
wiem, że trafiłeś do Slytherinu i wiec, że do ciebie pasuje i razem z wujkiem jesteśmy z ciebie dumni. Postaraj się nie robić problemów i zadbaj o dobre oceny. Nie chcę przychodzić ja lub wujek i słuchać, jakim idiotą jesteś.
Pewnie młody Malfoy też to czyta, więc to część dla niego: Uważaj, by nic sobie nie zrobił, ty tak samo, i pokaż mu ten świat. Ja nie miałam tyle czasu by to zrobić, więc ty się tym zajmij.
Nie chcę za dużo pisać, dlatego jeszcze na koniec radzę wam na siebie uważać i jeżeli usłyszę coś złego na wasz temat, to będziecie błagać o wieczny spokój.
Odezwij się czasem młody.
H. Graves"
Kiedy tylko skończyłem czytać, spojrzałem na przyjaciela, który patrzył na mnie. Oboje mieliśmy zdziwienie na twarzy i kilka razy zerkaliśmy z powrotem na list. Miło, że się martwi, ale umie zaskoczyć.
- Twoja siostra jest straszna. - powiedział słabo, siadając normalnie i patrząc przed siebie.
- Raczej my jesteśmy przewidywalni. - wziąłem kolejny kawałek naleśnika do ust, żując go dłużej i ledwo przełykając.
Ona nas kiedyś wykończy. Po posiłku zebraliśmy się, by wyjść z Wielkiej Sali i pójść na pierwsze zajęcia. Razem z Draco przeszliśmy przez korytarze i mnóstwo schodów, zauważając, że to miejsce jest jeszcze większe niż myśleliśmy. Stopy nas bolały, kiedy weszliśmy do klasy, w której odbędą się zajęcia z Transmutacji. Byliśmy kilka minut przed rozpoczęciem lekcji, więc szybko zajęliśmy wolne miejsce bardziej z przodu, mogąc w końcu odetchnąć. Jeżeli będę tak codziennie biegać od klasy do klasy, to wyrobię sobie kondycję prawdziwego sportowca. Może dlatego to jest tak wielkie? Wątpię, ale wolę sobie to wmawiać.
Nie wiele minut później zaczęła się lekcja, która była prowadzona przez Profesor McGonagall. Przez tą jedną godzinę dowiedziałem się, że lepiej tej kobiety nie denerwować. Pewien rudowłosy dzieciak z rodziny Weasley się spóźnił i dostał taki wykład o jego złym, nie odpowiednim i głupim zachowaniu, że aż jej się wstyd zrobiło za niego. Razem z Draco sami byliśmy nim zażenowani, ale mieliśmy szczęście, że nawet ci nie najbystrzejsi z naszego domu trzymają się zasad. Nasi prefekci o to dobrze zadbali. Po tych zmarnowanych kilku minutach, lekcja trwała dalej, a my musieliśmy przepisać cały tekst z podręcznika, by dobrze utrwalić temat.
Wzięliśmy nasze rzeczy i wyszliśmy z Draco na zewnątrz, by pójść do kolejnej sali. Nasze ręce bolały od tego przepisywania, więc całą drogę staraliśmy się je rozmasować lub po prostu jakoś zmniejszyć ból poprzez machanie nią. Nie wiem czy wytrzymamy następną lekcję z tą sadystką.
- Ta McGonagall jest prawdziwą wiedźmą! - zaczął marudzić Draco, trzymając się za nadgarstek.
- Pewnie się za to nie obrazi.
- Dobrze, że teraz mamy eliksiry. Profesor Snape będzie dla nas milszy i na pewno nie będzie nam kazał pisać aż tyle pierwszego dnia. - stwierdził, oddychając pod koniec z ulgą, na co ja zdziwiony spojrzałem na niego.
- Skąd to wiesz?
- No przecież jest opiekunem Slytherinu! - powiedział tak, jakby to było coś najnormalniejszego na świecie.
- McGonagall jest opiekunem Gryffindoru i jakoś nie wydawała się być... miła. - mruknąłem, czując jak ręka znowu daje o sobie znać.
- Ale Snape jest inny! Znam go od zawsze i jest dla mnie jak członek rodziny, więc wiem jaki jest. - stanął przede mną i patrzył poważnie, zatrzymując mnie.
- Dobra, rozumiem. Możemy iść? - zmieszany wyminąłem go, ciągnąc go przy okazji za ramię.
Przeszliśmy przez korytarze, schody i inne miejsca, by dojść w końcu do lochów. Akurat w tym miejscu musi być sala lekcyjna eliksirów i dormitorium Slytherinu. Jakby nie było lepszego miejsca, ale to nie ja projektowałem tą szkołę jakiś tysiąc lat temu. Weszliśmy do środka, zajmując miejsca w wolnej ławce na początku, będąc jednymi z pierwszych. Większość osób z domu lwa jeszcze nie przybyło, zostawiając jedynie tą biedną dziewczynę samą. Pamiętam ją ze wczoraj, była w końcu jako pierwsza do Przydziału. Hermiona Granger, jeżeli dobrze pamiętam. Posłałem jej miły uśmiech, nie widząc w niej niczego złego czy głupiego. Wydaje się mądra i miła, dlatego warto się z nią kiedyś zaprzyjaźnić. Odwzajemniła mój uśmiech, wracając wzrokiem do podręcznika. Minęły kolejne minuty, aż w końcu byliśmy wszyscy i czekaliśmy już tylko na nauczyciela.
- Nie będzie żadnego machania różkami i głupich zaklęć w tej sali. - Profesor wszedł jak burza do środka, na co aż podskoczyłem na swoim miejscu. - Dlatego nie spodziewam się, że wielu doceni naukę i prawdziwą sztukę, jaką jest tworzenie mikstur. Jednakże tych kilkunastu wybranych, którzy posiadają predyspozycje... - zatrzymał się wpół zadania, odwracając wzrok z dumnie uśmiechającego się Malfoy'a, na mnie. - ... chętnie nauczę jak opanować umysł i usidlić zmysły. Dowiecie się jak ujarzmić sławę, uwarzyć chwałę, a nawet jak położyć kres samej śmierci. - zerknąłem na przyjaciela, który słuchał niezwykle zafascynowany i gotowy do akcji, jakby był w swoim żywiole. Przynajmniej wiem, że jak będę miał trudności z tego przedmiotu, to pójdę od razu do niego. Z powrotem wróciłem spojrzeniem na Profesora, który nadal się na mnie patrzył, jakbym coś mu zrobił. - Pan Potter-Graves, nasza nowa, wielka gwiazda. - powiedział powoli i z jawną kpiną. Już pierwszego dnia mnie nie lubi, po prostu idealnie. - Proszę, co otrzymam, jeśli dodam korzeń asfodelusa do nalewki z piołunu? - zadał mi nagle pytanie, które najpierw mnie wryło w krzesło, a dopiero potem uświadomiłem sobie, że przecież czytałem podręcznik. Nawet sam się pytałem Hazel o korzeń asfodelusa.
- Wtedy otrzyma się wywar żywej śmierci, Panie Profesorze. - zacisnąłem mocniej dłoń na piórze, mając nadzieję, że to koniec. Mimo że podobno nie jest tym, za kogo można go wziąć, to trochę mnie przeraża.
- Zgadza się. Gdzie będzie Pan szukać, jeśli każę znaleźć bezoar? - zadał kolejne pytanie, które wydaje mi się bardzo znajome.
Pamiętam jak Hazel pisała referat na święta i że było tam coś o bezoarze. Było to obrzydliwe, ale pamiętam. Pewnie dlatego to pamiętam. Kazała mi przeczytać, bym nauczył się czegoś ze świata magii i nie był rzuconym na głęboką wodę, jeśli trafię do szkoły.
- W żołądku przeżuwaczy, jak na przykład lama czy koza. - odpowiedziałem szybko.
- Dobrze. Teraz wyjaśnij jakie ma właściwości i jak powstaje? - jego kącik ust lekko drgnął w górę, co mnie zmieszało, ale i ucieszyło. Dobrze robię.
- Jest to antidotum na większość magicznych trucizn, jednak nie działają na rany spowodowane potężnymi truciznami, jak na przykład jad bazyliszka. Powstaje przez nagromadzenie się niestrawionych resztek pokarmu oraz włókien roślinnych i włosów. - może nie rozwinąłem tego tak bardzo jak Hazel, ale jemu chyba tyle wystarczy.
- Jak wygląda?
- Jak kamień wielkości orzeszka, Panie Profesorze.
- Jaka jest różnica między mordownikiem, a tojadem żółtym? - był najwyraźniej zadowolony z mojej wiedzy. Tylko oby to było ostatnie pytanie, bo inaczej mogę już dalej nie znać odpowiedzi na jego coraz to bardziej wymagające pytania.
- Żadna, Panie Profesorze. To to samo, tylko pod inną nazwą. - wziąłem głębszy oddech, czując na sobie jego przeszywający wzrok. Ten człowiek umie straszyć jedynie spojrzeniem, co chyba Hazel stara się naśladować.
- Niech Pan powie, jakie są znaki szczególne tejże rośliny. - oparł się o kolumnę, poprawiając swoje ubranie.
- Rośnie jedynie w dzikich miejscach i jest bardzo przydatna do tworzenia eliksirów, jednak jej liście są bardzo toksyczne. Ma ponad dwieście, lub więcej, gatunków. I jeżeli dobrze pamiętam, to nie ma zapachu i kwiaty są albo fioletowe albo żółte. - z nerwów zacząłem gnieść materiał szaty, by coś mieć w rękach. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak się stresowałem.
- Dobrze, Panie Potter-Graves. Za każdą dobrą odpowiedź dostaje Pan pięć punktów. - odetchnąłem z ulgą, dziękując w myślach Hazel, że zmusiła mnie do czytania swoich referatów czy wszystkich podręczników. Gdyby nie to, już pierwszego dnia stracilibyśmy punkty i bylibyśmy na minusie. - Do tego Pan Potter-Graves dostaje dodatkowe piętnaście, za poświęcenie czasu na naukę w czasie wolnym od szkoły. - na moich ustach od razu pojawił się uśmiech, więc spojrzałem na przyjaciela, który tak samo cieszył się z naszych punktów.
- A nie mówiłem? - położył mi rękę na ramieniu, klepiąc mnie chwilę.
- Zwracam honor. - odwróciłem się z powrotem do Profesora, czekając na dalszą część lekcji.
Następne lekcje mijały spokojnie i raczej normalnie, aż nie nadeszła ta jedna najbardziej wyczekiwana przez Draco. Już od trzech godzin mi marudzi, że już chce wyjść na zewnątrz i wsiąść na swoją miotłę. Mimo mnóstwa czasu na wakacjach i wielu naszych spotkań, nadal nie miałem prawdziwej okazji, by polatać. Zdążyłem jedynie wsiąść na nią i wtedy zebrały się ciemne chmury, wskazując na burzę, więc musieliśmy wracać do środka. Za drugim razem oderwałem się zaledwie od ziemi na wysokość kilkunastu centymetrów, kiedy nagle z domu wybiegł Ron i wpadł na mnie, na co oboje polecieliśmy prosto na ziemię. Wtedy na prawdę się zdenerwowałem na niego, bo po tym ręka mnie bolała, więc Hazel stwierdziła, że na najbliższy czas mi wystarczy. Nie chciała ryzykować, że stanie mi się coś gorszego. Nawet jeśli jakimiś łatwymi eliksirami dało się mnie wyleczyć, to i tak widziałem jak się o mnie martwią. Nie chciałem się im przeciwstawiać, jeszcze dostałbym karę czy coś podobnego.
Stanęliśmy wszyscy w dwóch rzędach na przeciwko siebie, mając miotły obok. Czekając już tylko na nauczycielkę. Zerknąłem na przyjaciela, który już nie umiał wytrzymać i chciał wsiąść na miotłę i odlecieć. Musi się opanować, gdyby teraz Hazel mnie takiego zobaczyła, złapałaby mnie za głowę i zaczęła głaskać, by mnie uspokoić. Z tego co pamiętam, to u niego też tak parę razy robiła. Podniosłem rękę i położyłem na jego platynowych włosach, delikatnie głaszcząc jak psa. Przyjaciel spojrzał na mnie zdziwiony, ale się uspokoił i już nie podskakiwał w miejscu.
- Co ty robisz?
- Powstrzymuję cię przed utwardzeniem ziemi. - roztrzepałem mu włosy, które już od dawna nie są pod toną żelu, a jedynie je czesze.
- Ej!
Może i się zdenerwował, ale lekki czerwony kolor na jego policzkach mówi co innego. Zacząłem się śmiać, mając przed oczami jego zawstydzone oblicze i jak ucieka wzrokiem.
- Jesteś jak Hazel. - prychnął i skrzyżował ręce. - Albo nie, ona jest gorsza. - zastanowił się.
- Raczej straszna.
- Racja... - widziałem jak się wzdrygnął, na co znowu się zaśmiałem.
Jeszcze nie dawno chciał, by była i jego starszą siostrą, a teraz nagle strach go obleciał. Pewnie to po tej akcji, kiedy nas odwiedził i Ron u nas był. Hazel była w salonie i rozmawiała z bliźniakami, kiedy ich głupi brat postanowił wyjąć swoją piłkę i zagrać. Akurat w tym momencie przez kominek zawitali do nas Draco i jego matka, którzy o mało co nie dostali w głowę. Ta piłka odbijała się od wszystkiego i nawet nie zwalniała, więc na pewno była zaczarowana albo magiczna. Dopiero jak stary wazon pękł, który był pamiątką po ciotce taty, Hazel wyciągnęła różdżkę i rozwaliła jakimś zaklęciem piłkę. To był drugi raz, kiedy ten idiota coś niszczy, więc nie wytrzymała i złapała go mocno za kołnierz, wyprowadzając go na zewnątrz. Nigdy nie zapomnę miny Draco, kiedy widział wybuchającą piłkę metr od siebie i na prawdę wściekłą Hazel. Sam byłem wtedy przerażony i z tego co widziałem, to Frad i George też. Teraz jednak pora na lekcje. Profesor Hooch już zmierzała w naszą stronę, więc odwróciłem się od przyjaciela, patrząc przed siebie. Pora nauczyć się latania...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top