16
Stanęliśmy na pełnej ludzi ulicy z mnóstwem sklepów, barów i innych kawiarenek. Fascynacja w oczach Harry'ego była widoczna, i to bardzo. Dłonią złapałam za jego szczękę, zamykając mu usta, by nie stał tak cały czas. Jeszcze mu krowa nasika. Złapałam go za rękę, prowadząc do naszego pierwszego celu - Banku Gringotta. Specjalnie wczoraj wieczorem studiowałam całą mapę ulicy Pokątnej i wszystkie nazwy sklepów, by się nie zgubić i nie pomylić. Przygotowałam się. Przeciskaliśmy się przez te tłumy, czasami mając trochę luzu, choć nie na długo. Szliśmy dalej, do rozwidlenia, na którym był wysoki, jasny budynek. Przed wejście spojrzałam na chłopaka obok mnie, który w końcu wygląda jak na człowieka przystało. Włosy ułożone w artystyczny nieład, które idealnie do niego pasowały. Do tego brak tych wstrętnych, okrągłych okularów mu służy, tak samo jak pasujące na niego ubrania. Ciemne buty, spodnie i ładna, błękitna koszula, na to lekki czarny płaszcz przez pochmurną pogodę dzisiaj. Powstrzymując kąciki ust, otworzyłam drzwi, wchodząc pierwsza. Harry od razu zachował się jak ja, kiedy byłam tu ze Snape'm, patrząc na gobliny. Wątpię by wiedział co to za stworzenia, dlatego opowiem mu o nich później. Po pierwszych paru krokach zauważyłam naszą różnicę - zaczął patrzeć we wszystkie strony, omal nie łamiąc sobie przy tym karku. Niech się nacieszy, będzie miał co wnukom opowiadać. Stanęłam przed tym chyba najważniejszym goblinem, do którego jeszcze kilka lat temu nie dosięgałam. Teraz już nie będę musiała skakać. Harry schował się za mną, patrząc przestraszony na stworzenie przede mną.
- Tak? - odezwał się swoim lekko skrzecznym i nosowym głosem.
- Harry Potter-Graves i Hazel Graves chcą wypłacić pieniądze. - powiedziałam od razu cel naszej wizyty.
- Kluczyki. - wystawił rękę z długimi palcami i szpiczastymi pazurami w naszą stronę.
Na jego słowa wyjęłam z płaszcza dwa małe klucze, do dwóch różnych skrytek. Jeden z nich do tej pory był przetrzymywany przez Dumbledore'a, ale skoro teraz wujek jest opiekunem prawnym młodego, to jemu się należy.
Prowadzeni przez innego goblina do długiego pomieszczenia z torami i wózkami jak z kopalni, zdałam sobie sprawę, że nigdy nie byłam w swojej skrytce. Wujek mi mówił, że jest to spadek po matce i sam tam wpłaca moje "kieszonkowe", choć nie wiem po co, skoro i tak wszystko za mnie płaci. Tak jak w przypadku Harry'ego od wczoraj. Mam mu tylko pokazać skrzynkę i pozwolić wziąć jeśli będzie chciał, jednak nie musi za nic płacić sam. Za to ja muszę w końcu zobaczyć jak to wygląda, bo pieniądze dał nam wujek jeszcze w domu. Wsiedliśmy do wagonu, czy tam wózka, razem z tym samym goblinem, który nas prowadził. Ledwo usiedliśmy i już ruszyliśmy pełną parą, pędząc jak szaleni. Harry mocno złapał się mojego ramienia, patrząc przed siebie z uśmiechem. Naszą jazdę można porównać z kolejką górską, którą młody tyle razy chciał pojechać. Teraz ma możliwość, tylko ta jest trochę inna niż normalne, ale tylko odrobinę. Brak tu tylko jakichkolwiek zasad bezpieczeństwa i ryzyko twojej śmierci jest większe od ego Lucjusza. Po kilku innych pętlach i zakrętach, dotarliśmy do pierwszej skrytki, mającej numer 687. Chwiejnie wysiedliśmy z wózka i ruszyliśmy za goblinem do drzwi, które otworzył małym kluczem, danym mu wcześniej. Nie wiele teraz widzę, bo wszystko wiruje mi przed oczami, ale wiem jedno - rodzice Harry'ego nie chcieli by klepał biedę. Stos galeonów był dobrze widoczny na tle zimnych ścian skrytki.
- To... To wszytko jest moje? - zdziwiony odwrócił się do mnie, patrząc z szeroko otwartymi oczami.
- Jeżeli nazywasz się Harry Potter i jesteś synem James'a Potter'a, to tak, to wszystko jest twoje. - rozczochrałam mu włosy, które będzie trzeba w najbliższym czasie znowu przyciąć. - Tylko pamiętaj co wujek mówił.
- Tak, pamiętam. Mam się starać ich nie wydać i lepiej zaoszczędzić na przyszłość. - spuścił głowę, ponownie odwracając się do złotych monet.
- Weź trochę jeśli chcesz, nikt ci nie broni. - ruszyłam z powrotem do wózka, siadając wygodnie i czekając na pozostałą dwójkę. Nie mam już najmniejszej ochoty jechać jeszcze do mojej skrytki. Ta podróż tutaj mi wystarczy.
- Wziąłem pięć żółtych monet na trasę do szkoły. Jest to dobry powód? - usiadł obok mnie, mając dość zmarnowaną twarz. Dzieciak jeden, niech się tak nie martwi takimi błahostkami, jeszcze osiwieje za wcześnie.
- Sam musisz o tym zdecydować. - roztrzepałam mu włosy, patrząc na idącego w naszą stronę goblina. - Proszę już wracać, skończyliśmy na dzisiaj podróżowanie w ekstremalnych warunkach. - oparłam się wygodniej, nie zabierając ręki z miękkich włosów Harry'ego.
Po podróży powrotnej, w końcu wyszliśmy z banku, ponownie stając na ulicy przepełnionej czarodziejami. To teraz pora zacząć prawdziwe zakupy.
- Zaczniemy od najważniejszej rzeczy. - chwyciłam go za rękę.
- Czyli?
- Od różdżki.
Minęliśmy kilka innych sklepów, trafiając w końcu na ten, na który każdy czarodziej najbardziej czeka. Sklep z różdżkami Ollivander'a. Pchnęłam drzwi, puszczając Harry'ego przodem i idąc po tym do drewnianego biurka, przy którym stał starszy mężczyzna z uśmiechem. Chyba od mojego ostatniego razu przybyło mu więcej siwych, a raczej białych, włosów. Starość nie radość. Poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę, na co wykręciłam oczami. Dzieciak, boi się jakiegoś dziadka.
- Witam was w najlepszym sklepie z różdżkami w całej Wielkiej Brytanii! - otworzył szeroko ramiona, będąc niesamowicie dumnym mówiąc o swoim dorobku. Nie wnikam, bo nigdy nie byłam w innych sklepach tego typu.
- Witam, mój brat przyszedł tu po swoją pierwszą różdżkę. - wyrwałam rękę z jego uścisku i położyłam mu na ramieniu, pchając go bliżej biurka.
Odwrócił zdziwiony oczy na mnie, otwierając lekko buzię. W sumie, to pierwszy raz nazwałam go bratem. Powinien wiedzieć, skoro oboje zostaliśmy zaadoptowani przez tą samą osobę i mieszkamy razem. Nad jego logicznym myśleniem będzie trzeba popracować, tak samo nad kilkoma innymi rzeczami. Ale to później, najlepiej jak będziemy w domu, wtedy też mu powiem inne nowiny.
- Ah, jak cudownie! Podejdź do mnie chłopcze, nie gryzę! - szybko wyszedł zza mebla i sam chwycił za ramię Harry'ego. Biedaczek, wystraszył się tak, jakby jakiś duch go dotknął.
- Hazel? - patrzył na mnie błagalnie, kiedy Ollivander się zatrzymał przy jednej z szafek.
- Przestań trząść portkami. - usiadłam na starym fotelu w kącie, przyglądając się im.
- Proszę chłopcze, spróbuj tę! - podał mu typową, drewnianą różdżkę, która wygląda identycznie jak jedna z moich pierwszych, które do mnie nie pasowały.
- Co mam zrobić? - zapytał, gdy chwycił za badyla.
- Rusz nią, dzieciaku. - prychnęłam, kładąc policzek na podpartej pięści.
Harry po sekundzie zrozumiał co do niego mówię, za co należą mu się brawa. Gwałtownie ruszył nadgarstkiem, na co kilka pudełek spadło z szafek. Przestraszony zrobił kilka kroków w tył, samemu prawie wpadając na jedną z nich. Ze wstydu zakryłam sobie oczy, opierając się do tyłu. Dzieciaku, masz odwagę na poziomie lunaballi. Szczerze mówiąc, to nie miałam najmniejszej ochoty dalej oglądać jego "wyczynów", ale jestem za niego odpowiedzialna, dlatego muszę tu zostać. Przez następne dwie różdżki siedziałam cicho, aż Ollivander w końcu dał mu tą odpowiednią. Zadowolona wstałam i nie słuchając nawet jaka to jest, poza jej rdzeniem z pióra feniksa, wyjęłam dziewięć Galeonów i dałam je staruszkowi.
- Dziękujemy Panu. - skinęłam głową i łapiąc Harry'ego za wolną rękę, wyszłam ze sklepu. - Szczęśliwy z nowej zabawki? - zapytałam, kierując się do księgarni.
- Bardzo! - uśmiechnął się, machając swoim badylem na prawo i lewo, prawie kogoś nim atakując.
- Harry, lepiej ją schowaj i nie wyjmują, aż nie wrócimy do domu. - złapałam ją mocno, ochraniając jakiegoś rudego chłopaka przed wydłubaniem oka. Harry widząc co prawie zrobił, szybko przeprosił i schował narzędzie zbrodni do swojego lekkiego płaszcza. - Od jutra wujek zaczyna cię uczyć etyki i manier. Jako członek rodu Graves, musisz to opanować. - położyłam mu dłoń na plecach, widząc jak zamyślony zwalnia.
- Kim jestem? - spojrzał na mnie wielkimi oczami. - Członkiem rodu? Ale jak? - lekko uderzyłam go w tył głowy i westchnęłam.
- Zostałeś przecież adoptowany, więc przyjmiesz nazwisko tej rodziny. Od wczoraj nie nazywasz się już Harry Potter, tylko Harry Potter-Graves. Jesteśmy rodziną. - poczułam jak we mnie uderza, obejmując. Ponownie westchnęłam i stanęłam, by pogłaskać go po włosach.
- Dziękuję. - wyszeptał.
- Świetnie, możemy już iść?
Harry puścił mnie i ponownie stanął obok, idąc razem ze mną spokojnym krokiem z podniesioną głową. Szybko się uczy, mały cwaniak. Szybko dotarliśmy do księgarni "Esy i Floresy", gdzie w środku zaczęłam z młodym poszukiwania kilku książek, które ułatwią mu zainteresowanie się w nowym środowisku. Przeszliśmy kilka działów, aż nie poczułam czyichś ramion, zaciskających się na mojej talii. Przymknęłam oczy, chcąc się uspokoić i nie wygarnąć mu, by mi nie przeszkadzał.
- George, ty denerwująca wiewiórko, powiedz mi proszę, co ja ci takiego zrobiłam, że nie dasz mi w spokoju zrobić zakupów? - odwróciłam do niego głowę, którą położył na moim ramieniu. Widziałam jego figlarny uśmiech, który mówił tyle, co otwarta księga.
- Dawno cię nie widziałem, daj się nacieszyć. - mocniej mnie ścisnął, na co poczułam jak żołądek przywarł mi do płuc. - Witam przy okazji nowego Graves'a! - zaśmiał się, patrząc na Harry'ego i luzując swoje objęcia. Na jego szczęście.
- Cześć, George! - uśmiechnął się, widząc jednego z bliźniaków.
- Opowiadaj młody, jak to jest mieszkać w pałacu? - nawet na chwilę mnie nie puścił, poświęcając całą swoją uwagę teraz Harry'emu.
- Jakim pałacu? Pan Francis kupił dom w Londynie i tam teraz mieszkamy. - poprawił swoją szatę, widząc delikatne fałdy na niej. Grzeczny chłopiec, coraz bardziej wie co robić.
- Super! Będziemy mieć bliżej! - zaśmiał się i chyba tak się tym ekscytować, że zapomniał o mnie, bo nagle podniósł mnie do góry. Zdziwiona szybko złapałam się jego, nie mając nic bliżej. - Wybacz, Haz, zapomniałem o tobie. - odstawił mnie, ale nadal nie puścił. - Tak przy okazji, to jesteśmy tu całą rodziną, więc jeśli chcecie, mogę wam przedstawić resztę. - z nudów wzięłam jego ręce w swoje, czekając na jakąś reakcję od Harry'ego, bo mi jest to obojętne.
- Chętnie! - uśmiechnął się.
Trzymając mnie teraz tylko jedną ręką w talii, George zaprowadził nas do swojej rodziny, która była zaledwie kilka regałów dalej. Teraz mogłam w końcu poznać ich ojca i dwójkę najmłodszych z nich. Od razu widać, że rodzina, bo wszyscy mają rude włosy. Jednak ten najmłodszy chłopiec przykuł moją uwagę najbardziej na ten moment. Rozpoznałam w nim tego chłopaka, któremu Harry prawie oko wydłubał swoją nową różdżką. Oby o tym zapomniał i nic nie mówił, inaczej nie będzie to zbyt miłe zapoznanie.
- Miło mi Pana w końcu poznać, Panie Weasley. - podałam mu dłoń, słysząc jak pewien rudzielec chichocze przy moim uchu, znowu mając swoją głowę na moim ramieniu.
- Mi również miło. Ty musisz być Hazel, prawda? - uśmiechnął się do mnie ciepło i miło, co już dawno widziałam u obcych. Jednak kiedy spojrzał na swojego syna i na mnie jeszcze raz, mina mu się lekko zmieniła. - George, czemu nam nie powiedziałeś, że masz dziewczynę? - rozłożył szeroko ramiona i chciał nas oboje objąć, co mi się w ogóle nie podobało.
- Ona nie jest moją dziewczyną! - krzyknął, słysząc śmiechy swojego rodzeństwa.
- Bracie, nie spodziewałem się! Do tego jeszcze taka gruba ryba! - powiedział jego bliźniak, kiedy ja z drugiej strony poczułam jak obejmuje mnie Charlie, który też się śmiał.
- Czy ty właśnie nazwałeś mnie grubą? - spojrzałam na Fred'a poważnie, na co on nagle zamilkł. - Powiedz jeszcze raz jedno słowo za dużo, a urwę ci język. - warknęłam, opierając się bardziej o starszego chłopaka.
- Nie przesadzaj, jeszcze mu się przyda. - Charlie zaczął głaskać mnie po głowie, samemu się śmiejąc. Spojrzałam na niego z lekko zmarszczonymi brwiami, szybko odwracając wzrok na Harry'ego, który też się śmiał.
- Czasami żałuję, że się przyjaźnimy. - przyłożyłam rękę do czoła, wzdychając ciężko.
- Draco! - słysząc krzyk Harry'ego spojrzała na niego, jak ten macha do pewnego blondyna. - Hazel, mogę iść do niego?! - widząc jego błyszczące oczy pełne radości, nie mogłam mu odmówić.
- Idź, pod warunkiem, że nie będziecie szaleć. - chciałam mu roztrzepać włosy, ale był za daleko, więc zrobiłam to na George'u.
Harry szybko do niego pobiegł, na co widziałam, że blondyn też się ucieszył. Poczułam spokój w środku, widząc jak się przytulają i jak chwilę rozmawiają z ojcem Dracona, by pójść w głąb księgarni. Z powrotem spojrzałam na rudzielców dookoła mnie, nie widząc co zrobić, będąc w pułapce.
- Zdrajca. - usłyszałam niedaleko siebie, patrząc na najmłodszego z chłopców.
- Proszę? - patrzyłam na niego poważnie, na co się lekko wzdrygnął i odwrócił wzrok.
- Twój brat jest zdrajcą! Zadaje się z Malfoy'ami! - słysząc jego gniew, wiedziałam już, że się z nim nie polubię.
- Co w tym zdradzieckiego? Harry ma takie samo prawo mieć przyjaciół jak ty, więc nie rozumiem gdzie jest problem. - warknęłam, czując jak dwójka rudzielców mnie puszcza.
- Ale nie Malfoy'ów! Oni są źli! Uważają się za lepszych od wszystkich! - po tym dostał od swojej matki w tył głowy, na co przestał mówić.
- Ronaldzie Biliusie Weasley! - skarciła go, co mnie w środku ucieszyło. Pani Weasley jest dobrą matką, która wie, jak porządnie wychować swoje dzieci, które czasami się buntują. - Jeszcze jedno słowo, a przez resztę wakacji będziesz pomagać swojej ciotce! - groziła mu placem.
- Pani Weasley, proszę się uspokoić. Ronald ma własne zdanie na różne tematy, co dobrze znaczy. Proszę go nie karać, za to, że dopiero co się uczy. - spojrzałam w jej oczy, mówiąc spokojnie. Niech ten mały się cieszy, że ratuję mu dupę, inaczej by tego żałował. Widziałam jak patrzył, gdy jego matka wspominała jego ciotkę.
- Masz rację, skarbie. Trochę przesądzam, ale nie powinien tak mówić o innych ludziach za ich plecami.
- Zgadzam się, jednak jest jeszcze młody i wiele nauki przed nim. Niech mu Pani trochę odpuści, inaczej będzie się czuł osaczony i zabraknie mu motywacji do wielu samodzielnych działań. - podeszłam do niej bliżej, patrząc na rudego chłopca. Patrzył na mnie wielkimi oczami, na co ja spoważniałam.
- No dobrze, ale to ostatni raz! - ponownie zagroziła mu palcem i odwróciła się do męża.
Posłałam mu nieme zdanie, mówiące tyle co "Zamilcz", które zrozumiał od razu. Przełknął głośno ślinę, patrząc na mnie wielkimi oczami. Odwróciłam się do reszty, zaczynając rozmowę na temat roku szkolnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top