14

Ferie minęły zbyt szybko jak na nas, tak samo święta. Wigilię spędziliśmy w miłym towarzystwie znajomych z pracy wujka i oczywiście Harry'ego. Dziadek jednak zniknął tego dnia i następnego, gdy państwo Weasley nas odwiedziło. Podobno musiał wrócić na ten czas do Austrii, bo coś złego się wydarzyło. Zdarza się, więc nie ciągnęłam tematu. Za to Pani Weasley jest niesamowicie utalentowana w robótkach ręcznych. Zrobiła mi sweter z dużą literą "H" z przodu. Harry dostał identyczny i oba były na nas trochę za duże, ale nie przeszkodziło nam to w noszeniu ich całego dnia i wieczoru. Niestety tylko część z nich się zjawiła, bo jakaś ciotka chciała by ich odwiedzili. Dlatego Ron, Ginny i Pan Weasley pojechali do niej, a reszta do nas. Mi to było na rękę, mając mniej ludzi w domu, choć nadal nie poznałam właśnie tej trójki. Za to miałam możliwość poznać najstarszego z synów, William'a, którego nie wiem czemu nazywają Bill'em. Zrozumiałabym Will, ale Bill? Nieważne, ich rodzina, ich imiona. Przynajmniej Charlie był i mogłam mu pokazać Mortimer'a. Jego zachwyt był tak ogromny, że prawie rzucił się z uściskiem na smoka. Dobrze, że wujek do powstrzymał, inaczej znalazłoby się kolejne danie na stole pod postacią pieczonego Charlie'ego. No i przez tego gada chciał zostać u nas na ferie, na co wszyscy się zgodzili. Po świętach wrócił dziadek i razem zaczęli przesiadywać godzinami u gada. Rozumiem ludzi z zainteresowaniami i pasją, ale oni czasami przesadzają. Za to Harry, o którym prawie zapomniałam, na zawsze pożegnał się z okularami, za którymi pewnie nie będzie tęsknić. Przez resztę ferii wygłupialiśmy się we czwórkę, nie mając lepszego zajęcia. W sumie zrobiliśmy zadania zadane na ferie, ale to nie było aż tak ciekawe. Pewnie dlatego, że ta dwójka wykorzystywała fakt, że znam prawie na pamięć pół świata czarodziei i mogę im "pomóc". W łatwych zadaniach jedynie dawałam im podpowiedzi, bo nie będę za nich całej roboty odwalać. Co ja jestem, mózg na wynajem? W trudniejszych, jak Eliksiry u Snape'a, pomagałam im w większości. Ksiądz na prawdę przesądza. We trójkę jesteśmy na pierwszym roku, a on każe im robić wypracowania na dwie stopy pergaminu o Antidotum na popularne i niepopularne trucizny, w tym ich skład i jak je odróżnić. Czemu ja nie mam takiego nauczyciela? U niego podlizywanie się by nie przeszło i bym musiała użyć nowej strategii, by mu zaimponować. Byłoby ciekawie. Przy tym wszystkim najmłodszy z nas słuchał wszystkiego i zadawał nie raz sporo pytań, co mi nie przeszkadzało. Tak młody nauczy się o świecie magii. Ta... Ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Dzień przed szkołą wujek odprowadził całą czwórkę do swoich domów, zostawiając mnie znowu samą. Dziwnie się czuję bez nich, taka pusta. Co oni mi zrobili?

I wtedy zaczęły się wakacje. Wiedziałam, że znowu przyjadą i spędzimy razem część wakacji razem. Choć wiele się zmieniło. Charlie znowu upodobał sobie siedzenie z dziadkiem, Mortimerem i dwoma smoczymi jajkami, które dziadek kupił w Egipcie na bazarze od nieświadomego sprzedawcy. Harry był na całe dwa miesiące, a bliźniaki dopiero na drugi mieli do nas zawitać. Tyle, że w tym czasie ktoś jeszcze nas odwiedził. Od samego rana zaczęły się przygotowania na ich przyjście. Specjalnie zamówiony fryzjer zajął się Harry'm i jego burzą włosów, a potem mną, tyle, że ja z własnej woli oddałam się w jego ręce, bo trzeba było mi już przyciąć moje kudły. Później eleganckie ubrania, które wybierałam dla młodego i trochę mi się go w tym czasie szkoda zrobiło, kiedy przymierzał czternasty komplet jaki wybrałam i mi nie pasował. Dopiero siedemnasty wybrałam. Harry był ubrany w eleganckie szaty w kolorze czerni i zieleni, która pasowała mu do oczu. Do tego fakt, że już nie wygląda jak kościotrup, sprzyja jego urodzie i nie wydaje się jakby nosił worek na kartofle. Wujek zajął się pod tym względem jego wujostwem, parę razy grożąc, ale widać, że pomogło. Ja za to miałam zwykłą, prostą, długą i czarną szatę z elementami złota. Nie chciałam długo szukać w szafie, więc wzięłam to co było pod ręką i mi pasowało. Oboje usiedliśmy w salonie z dziadkiem, czekając już tylko na gości, których ma przyprowadzić wujek. Podobno ten nasz gość jest jakąś szychą, tak jak wujek, dlatego się spotykają. Nie rozumiem tych wszystkich statusów, czy innych takich, więc nie będę się jak na razie nimi interesować. Usłyszeliśmy kroki w kierunku salonu i zagłuszone głosy. Kolega wujka nie jest sam.

- Zapraszam do salonu. - dało się usłyszeć głos wujka z korytarza.

Drzwi otworzyły się, wypuszczając do środka najpierw piękną kobietę o czarnych włosach, a za nią wszedł chłopiec o tlenionych blond włosach w wieku Harry'ego, który kogoś mi przypominał. Nawet wiem kogo. Przypominał mi właśnie tę osobę, która właśnie przeszła przez wejście do salonu. Tych włosów nigdy nie zapomnę. Razem z Harry'm wstaliśmy z siedzeń, by podejść i się przywitać. Wzrok mężczyzny od razu padł na mnie, a twarz się skrzywiła.

- Co ta szlama tutaj robi? - warknął, patrząc na mnie od góry do dołu. Na jego słowa miałam niesamowitą ochotę się uśmiechnąć, ale takie rzeczy są zarezerwowane dla innych osób.

- Miło mi Pana ponownie widzieć, Panie Lucjuszu. - skłoniłam się lekko, jak wujek mi pokazywał.

- Lucjuszu, poznaj moją siostrzenice, Hazel Graves. - wujek stanął za mną i Harry'm, trzymając dłonie na naszych ramionach i słychać w jego głosie jak mówi z lekkim jadem.

Mina blondyneczki była mieszanką zdziwienia i szoku. Chodź kobieta obok, która zapewne jest jego żoną, stała dalej dumnie wyprostowana z uśmiechem.

- Bardzo miło nam was poznać, po tak długim czasie. Mąż wiele nam opowiadał o Panu, gdy razem pracowaliście. To zaszczyt móc się z Panem zobaczyć. - przejęła pałeczkę, wyręczając tym męża przed większym pośmiewiskiem. - Nazywam się Narcyza Malfoy, a to mój syn, Draco. - lekko pchnęła chłopaka w naszą stronę.

- Miło cię poznać, Draconie. - podałam mu dłoń, którą przyjął z uśmiechem. - Poznaj mojego przyjaciela, Harry'ego.

- Witaj. - powiedzieli w tym samym czasie, podając sobie dłoń,na co zachichotali, ściskając je.

- Stary ród Malfoy'ów nigdy się nie zmieni. Zawsze będziecie snobami, pragnący jedynie czystej krwi w waszych żyłach i żyłach waszych potomków. - spojrzeliśmy na dziadka, który dopiero teraz wstał z fotela i podszedł do nas.

- Mógłbyś być czasem milszy, dziadku. - mruknęłam nie zadowolona jego popisem wyższości nad nimi i jak dobrze jest obeznany w starych rodach. Mógłby być czasem zwykłym dziadkiem, ale po co? Ktoś musi pokazywać im ich poziom! Eh...

- Na Merlina, Pan jest... - dziadek przerwał kobiecie ruchem ręki.

- Moja sława jest większa niż przypuszczałem. Herbaty? - usiadł z powrotem w fotelu, machnięciem ręki przywołując Grzechotkę. - Sześć jaśminowych i jedna malinowa. - uśmiechnął się do mnie, znając doskonale moją ulubioną herbatę. - Nie usiądziecie? - podniósł jedną brew, patrząc na naszych gości.

Bez słowa zajęli miejsce na kanapie. Wujek dosiadł się do nich na drugim fotelu, siedząc w swojej typowej pozie egocentryka.

- Hazel, zabierz dzieci na dwór, na świeże powietrze. Dorośli mają coś do obgadania. - puścił mi oczko, uśmiechając się. Czyli mam uważać teraz na dwójkę dzieciaków, idealnie.

- Draco, Harry. - ruszyłam przodem, słysząc tylko kroki dwójki chłopców za sobą. No i tak zostałam niańką.

Szliśmy przez korytarz do tylnego wyjścia, mijając obrazy rodzinne czy jakieś bibeloty na szafkach. Nic ciekawego dla mnie, choć podobno są to pamiątki rodzinne. Obróciłam się do nich, widząc jak oboje oglądają wszystko zaciekawieni. Też taka byłam na początku, ale się już przystosowałam. Wyszliśmy, kierując się w stronę altanki, na środku ogrodu. Usiedliśmy tam, zauważając trzy filiżanki z herbatą, gdzie tylko jedna była z różową cieczą.

- Chcecie się w coś pobawić? Jakieś pomysły? - napiłam się herbaty, starając się nie uśmiechnąć gdy poczułam smak napoju.

- Może polatamy na miotłach?! Ojciec kupił mi nową i nie miałem jeszcze okazji jej wypróbować! - uśmiechnął się z wyższością, siadając obok mnie.

- Harry nie umie latać, jeszcze się połamię i co będzie z naszymi planami na jutro?

- Jakie plany?

- Pan Francis zabiera nas na Mistrzostwa w Quidditchu. - uśmiechnął się, siadając po mojej drugiej stronie. - Pierwszy raz w życiu zobaczę coś takiego!

- Nigdy wcześniej nie widziałeś Quidditcha, że tak się tym cieszysz? - zaśmiał się, jednak przestał, widząc minę Harry'ego. - Ty na prawdę nigdy jej nie widziałeś! Skąd ty jesteś?

- Z Surrey, Anglia. - napiłam się ponownie, patrząc w filiżankę. - Nie miał jeszcze tej przyjemności, zważywszy na jego mugolskie i paskudne wujostwo. - spojrzałam na niego, widząc kątem okna na niebie zbliżające się ciemne chmury.

- Jesteś szlamą?! Fuj! - odskoczył od nas, patrząc z obrzydzeniem na bruneta, który teraz spuścił głowę smutny.

- Jeżeli ktoś tu jest szlamą, to prędzej ja. Harry jest półkrwi, więc siadaj na swoich czterech literach i nie denerwuj mnie. - wstałam nagle, odchodząc od nich na kilka kroków. Chmury doszły już do nas, zasłaniając całe słońce. Idealnie.

- Przepraszam... - usłyszałam jak mruknął to do młodego. Przynajmniej tyle.

Nagle cała nasza trójka usłyszała ryk, dochodzący z lasu, do tego tej części z mini zoo dziadka. Czyli jakiś uciekł, super! Oby Charlie się nim zajął, by nie doszedł do nas, gdyby to był jakiś z tych bardziej niebezpiecznych. Przydaj się na coś chłopie i nie pozwól na to. Jak mi się coś stanie to pół biedy, ale ze mną jest dwójka dzieciaków, które niezbyt sobie poradzą z jakąś dziką bestią. Na ja niby też, ale znam więcej zaklęć od nich, więc grałabym na czas, aż wujek lub dziadek by się nie zjawili.

- Co to było?! - blondyn schował się szybko za mną razem z Harry'm, gdy usłyszeli ponownie ryk, tyle, że głośniej. Zbliża się, czyli jest bardzo źle.

- Wracacie i to jak najszybciej! - wyciągnęła różdżkę w gotowości, patrząc w stronę lasu. Drugą ręką pchałam dwójkę chłopaków w stronę wejścia do rezydencji. - W środku idźcie od razu do salonu i nie wychodźcie póki nie wrócę. - przez cieńsze drzewa dałam radę zobaczyć co uciekło i nie było to nic miłego. - Biegiem do środka i nie oglądać się za siebie! Dobrze zamknijcie drzwi! - warknęłam na nich, popychając ich do tego. Niech oni będą bezpieczni, są młodsi, mają całe życie przed sobą. W sumie ja też, ale oni to jeszcze dzieci.

Cholera, skąd dziadek wytrzasnął Mantykorę?! Z tego co pamiętam, to nie był ostatnio w Grecji i jedyne co nabył w ostatnim czasie to dwa jaja smoków, a nie ten mutant. Kątem oka zauważyłam jak dwójka weszła do środka i zamknęła drzwi. Tyle dobrego. Teraz zajmij się tym stworzeniem. Zaczęła wychodzić z lasu, będąc kilkadziesiąt metrów ode mnie, choć nawet stąd widzę jej nie najpiękniejszą twarz człowieka. Jest to chyba jedno z najbardziej dziwnych stworzeń jakie widziałam do tej pory. Do tego ciało lwa, ogon skorpiona i skrzydła smoka dodawały jej... uroku. Zbliżała się coraz bardziej, zmniejszając dzielący nas dystans. Wolę nie ryzykować tym, że wejdzie do środka.

- Grzechotko. - powiedziałam, widząc jak obok mnie pojawia się skrzat domowy. - Poinformuj dziadka, że coś mu uciekło i sprawdź gdzie jest Charlie. - nie spuszczałam wzroku z bestii zbliżającej się do mnie.

- Ta-Tak, Pa-Pani! - zniknęła cała przerażona, zostawiając mnie samą.

Pora zobaczyć, czy dogadam się z nią, bo podobno są zdolne do rozmowy. Opuściłam różdżkę, zmieniając pozycję, stojąc przodem do niej. To teraz gramy na czas.

- Jak długo tu jesteś? - zapytałam, gdy była niewiele metrów ode mnie. Patrzyła na mnie krzywo, obserwując dokładnie. Widzę to. Wiem, że ma ochotę na świeże mięsko, czyli na mnie. Czemu w tym magicznym świecie jest tylu ludożerców?

- Obudził dzisiaj. Uciekł gdy chłopak nie patrzeć. - zbliżył się jeszcze bardziej, zaczynając się czaić. Chłopak? Pewnie Charlie i to może znaczyć, że jest cały i nie został zaatakowany przez nią. To dobrze, nie będę mieć wyrzutów sumienia, gdyby jednak coś go tutaj zabiło.

- Chcesz wrócić? Do siebie, do Grecji? - starałam się jakoś do niej dotrzeć, co na pewno nie będzie łatwe przez ich klasyfikację. Po jaką cholere dziadkowi takie coś? Smoki mu nie wystarczą?! Najwyraźniej nie!

- Chcieć jeść! - ryknął, by sekundę później wystrzelić w moim kierunku, by tylko zdobyć pożywienie.

W tym momencie czas dla mnie zwolnił i musiałam działać szybko. Zwykłe zaklęcie Protego nie zadziała, a większość innych, odpychających lub krępujących, odbiją się od jej skóry. Nie dam się też tak po prostu zjeść i zabić na raz, więc trzeba przynajmniej spróbować czegoś. Najlepiej czegoś potężnego. W tej chwili do głowy przyszło mi tylko jedno zaklęcie, wyczytane z jednej z ksiąg w bibliotece w domu o tematyce czarnej magii. Nie powinnam go używać, ale ta sytuacja tego wymaga. Do tego stworzenie to klasyfikowane jest XXXXX, więc nie zdolne do tresury, udomowienia i jest znanym mordercą czarodziejów. Tyle wystarczy, by mieć dobry powód na użycie tego. Wyciągnęłam w ułamku sekundy różdżkę w stronę stworzenia i otworzyłam usta, by wypowiedzieć zaklęcie. Nie chcę umierać, więc umrzesz za mnie.

- Avada Kedavra!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top