1 - Revenge #1.

Witam, witam~

Tym razem z pierwszym epizodem ,,Drugiej Połówki''.
Dziękuję również osobie, która jako pierwsza skomentowała moje wypociny *ave kotoko*~

-skreślenia-   -- Niestety, Wattpad nie wyczytuje skreśleń, a są mi potrzebne w tym opowiadaniu. Oznaczenie panuje w każdej innej mojej powieści/epizodzie. 


~ Jack ~

Idioci. Gdziekolwiek nie spojrzę - kretyni.

Mogę tylko mentalnie komentować otaczających mnie ludzi. Dobrze wiem, że gdybym tylko spróbował wypowiedzieć im tę prawdę na głos, to moja głowa skończyłaby rozpłaszczona na ścianie.

...i jak tu niby mam przejść korytarzem, kiedy wszędzie wręcz rozpycha się ta ich głupota? Dzięki ci, o santa pistacje, że jestem wyjątkowo odporny na tę zaraźliwą głupoźlicę.  

Patrzysz, lewo, prawo, wszędzie zarazki. Te, tam, przed kiblem, malują sobie gały, jak gdyby miało im to pomóc w naprawieniu twarzy; tamte świecą cyckami licząc, że ktoś na nie spojrzy; a ten maluje kwiatki na swoim... a z resztą, szkoda słów.

Pewnie się zastanawiasz, jak ja, Jack Spicer, geniusz, którego IQ już w wieku lat trzynastu osiągnęło dwieście czterdzieści punktów, trafiłem do tak obskurnej placówki, jaką jest Harlequin High?

Otóż, najwyraźniej, ktoś (-ekhm- Roy Hanibal Fasolka-ekhm-), jakimś magicznym cudem podmienił wyniki naszych testów końcowych, jednocześnie grożąc swoim obrzydliwym oddechem dyrektorowi.

W normalnej sytuacji pewnie starałbym się o dodatkowe podjęcie testów, cokolwiek, żeby tylko móc zapewnić sobie świetlaną przyszłość... ale wiecie co?

Pieprzyć i naukę, i moich rodziców.
Wystarczy, że przypominam sobie uśmiech mojego idola, i od razu wszelkie wątpliwości co do miejsca, w którym chcę zmarnować trzy lata swojego życia, robią puf~. I zniknęły.

Ale, z drugiej strony, jak tu mi się dziwić, kiedy teoretycznie na co dzień przed oczami staje taki ideał, wysoki, przystojny, dobrze zbudowany, arogancki (ale jednocześnie taktowny), zły (ale wciąż lojalny), honorowy, i absolutnie idealny...

...ekhm, to na czym to ja skończyłem?

Ach, tak, szkoła. 

Obskurne korytarze, odpadający tynk, brak klimatyzacji, albo chociażby porządnego, i pożądanego zwłaszcza zimą, ogrzewania. Raz nawet podczas WF'u zawalił się kawałek sufitu od schowka na sprzęt gimnastyczny... chociaż nadal nie mam pojęcia, jakim cudem udało im się przekonać dyrektora, że to był tylko zbieg okoliczności i nieszczęśliwy przypadek, a nie parkour wagi ciężkiej...

Zaraz. Stój.

Katnappe na horyzoncie.

Ach, droga Ashley , która ze swojej chorej miłości do wszystkiego, co miauczy, mruczy i jest złem wcielonym (ale tolerowanym przeze mnie ze względu na CCJZ#5, ale o tym, to nieco potem), przyjęła ten jakże idiotyczny, koci przydomek.

Czyżby tak jak i w zeszłym roku próbuje pierwszego dnia wywinąć sztuczkę na biednej Molly Ashworth, podstawiając wiadro pełne wody nad drzwiami frontowymi, oczekując, że rudowłosa się nabierze?

Kocia blondynka nigdy się nie nauczy. Co roku, ten sam, jakże żałosny psikus. Czy ona serio sądzi, że to zadziała trzy razy...

...och, zaraz.

Dobra, zmieniam zdanie.

Może jednak nie taki od razu żałosny, skoro Molly znowu dała się nabrać?

Och, well, whatever. Nie, żeby mnie to jakkolwiek obchodziło. Żadna z nich mnie nie interesuje, ani nie ma dla mnie nawet najmniejszego użytku; po co miałbym chociażby na nie patrzeć?

Żarty Ashley, żałosne jak zawsze. Wygląda na to, że i w tym roku muszę uważać na tę kocią sukę.

Zbliżałem się już do głównego holu, kiedy to za rogiem zauważyłem wysokiego (wyższego ode mnie, ale tylko o kilka -naście- centymetrów!) chłopaka, ze związanymi w samurajską kitkę włosami i równie brązową opalenizną. 

Ach, no i ma jeszcze brązowe oczy, w wolnym czasie nosi brązowe albo beżowe ubrania i ogółem wygląda jak Indianin, który trafił na daleki wschód. 

Lian... walet z elity Heylin. Co on tutaj robi...?

A z resztą... on i tak nie jest aż tak ważny.

Raz na jakiś czas najwyraźniej jednak musi przyjść do szkoły i odstąpić od swoich powinności jako jeden z członków elity, a poza tym, on wcale mnie nie...

OMG.

Chase~!

Wdech. Wydech.

Pamiętasz, co ci powiedziała babcia przez telefon?

Tacy kolesie wolą trudno (albo przynajmniej trudniej) dostępne osoby! Fakt faktem odnosiła się z tym raczej do dziewczyn, ale może w moim przypadku też zadziała?

Kiedy pierwsza fala fanboy-gazmu mi przeszła, skoncentrowałem się na otoczeniu.

Chase rozmawia z królową, Wuyą... ale mimo tych mylnych tytułów, oni nie są ze sobą razem! Sprawdzam regularnie ich... znaczy profil Wui na facebook'u (Chase jest na to zbyt zajebisty <3), i nie pojawiła się żadna taka wiadomość, dodatkowo nie zachowują się w najmniejszym stopniu jak para, a podobieństwo tytułów nic nie znaczy, więc...

...p-poza tym, to nie na tym powinienem się teraz skupić!

Są ważniejsze rzeczy do rozmyślenia, na przykład... włosy Chase'a... albo jego oczy... albo głos, albo te jego muskularne...

...

Dobra, uch, jednak zły pomysł na przekierowanie swojej uwagi, retreat, RETREAT!

...

...dlaczego Chase rozmawia z Lianem tak... swobodnie? On nigdy tak ze mną...

...

...zwracając uwagę na tę serię moich wszystkich porażek podczas misji sabotażowych, trudno się jednak nie dziwić. To zawsze ja spowalniałem grupę swoimi niewypałami.

Achh, i właśnie tu zaczyna się moja poranna dawka emoszenia.

Dobra, zmień temat, skup się... a może właśnie lepiej się zrelaksuj...

...

A właśnie, jak tak się teraz rozejrzę, to dziwnie dużo uczniów zebrało się w centrum szkoły, tu, na holu. Ciekawe, czy będzie jakaś przemowa, czy coś?

Poczekamy, zobaczymy. Nie zapytam się przecież jednego z tych kretynów o informacje, a Chase pewnie by się zezłościł, gdybym znowu marnował mu czas takimi błahostkami.

Jak na zawołanie otworzyły się główne drzwi.

Z głośnym skrzypem, i najwyraźniej z wielkim trudem, rozchyliły się, ukazując sylwetkę wysokiego chłopaka.

Czyżbyśmy mieli nowego ucznia?

Wystarczyło jedno spojrzenie na opalonego Brazylijczyka, a wszelkie informacje na jego temat zaczęły mi się przypominać.

Imię i nazwisko: Raimundo Pedrosa.

Grupa krwi: 0 Rh-.

Miejsce urodzenia: Rio de Janerio, Brazylia.
S
tatus majątkowy: przeciętny.

Inteligencja: szacowany na przeciętnego człowieka pierwotnego, zwłaszcza w kwestiach wyboru partnerek; podejrzewana obecność wirusa HIV.
Zagrożenie: brak; niby umie się bić, ale nie posiada żadnych informacji będących w stanie zaszkodzić.
Szkoła: Heavenly High, druga klasa, członek Xiao...

...A ha! No proszę, proszę. Czyżby ten tutaj osobnik naprawdę planował zmienić strony konfliktu, i to jeszcze tak na drugim roku? Czy on jest jakiś głupi? Albo przynajmniej bardziej niezdrowy na umyśle od reszty z tej bandy imbecyli?

Przecież konflikt to również szukanie sojuszników i partnerów wśród grupy. Skąd można mieć pewność, że nie jest zwykłym szpiegiem, albo że nie sprzeda jakichś danych, albo naszych sekretów swoim przyjaciołom z grupy frajerów, albo że po prostu nie zdradzi nas w środku misji?

Cały czas uważnie mierzyłem jego postać wzrokiem. Autentycznie podszedł do grupy delikwentów i zaczął z nimi rozmawiać. Jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby wcale nie zmienił stron konfliktu, a zamiast tego witał się z grupą starych znajomych.

Nie tylko ja miałem na niego oko; Chase również obserwował jego poczynania, najwyraźniej oceniając atrybuty ,,nowego członka'' - tylko Wuya wydawała się spokojna na temat tego całego incydentu.

Ach, Jackie, bądź dobrym chłopcem, i nie wyrwij przypadkowo temu całemu Raimundo włosów, tylko dlatego, że właśnie teraz Chase uśmiechnął się (uniósł o pół centymetra kąciki ust do góry) w jego stronę, najwyraźniej uznając możliwości bojowe byłego Xiaolin. 
Może i jest muskularny, ale na pewno jest idiotą! Dlatego...

- Oi! - proces medytacji i mentalnego uspokajania skołatanych myśli i chęci mordu, przerwał głos owego chłopaka, który zaczął kierować się w stronę jednego z korytarzy.

...o cholera.

On idzie w moją stronę.

Wdech, wydech, nie wyrwij mu włosów... albo co gorsza genitaliów...

Na ten jakże inteligentny sposób zaczęcia rozmowy tylko zmierzyłem go kalkulującym spojrzeniem.

Cholera no, czy naprawdę musiałem kątem oka przyuważyć spojrzenie Chase'a zwrócone w moją osobę?

Kiedy to Brazylijczyk ogarniał mnie od góry do dołu spojrzeniem, już byłem gotowy nie najmilej mu odwarknąć, ale wyprzedził mnie z pytaniem, za które powinien dostać z liścia.

Och, jak ja żałuję, że tego nie zrobiłem.

-...dlaczego cały pudrujesz się do szkoły?

I w tym momencie ten dupek złapał mnie za podbródek i uniósł moją głowę do góry, by mi się bliżej przypatrzeć.

Ten śmieć.

Jak on śmie... jak on śmie w ogóle mnie dotykać?

- Nigdy nie słyszałeś o przypadłości zwanej albinizmem? I tak, oczy i włosy też są naturalne. - wywarczałem na jednym oddechu, zaciskając dłonie.

Nie daj się sprowokować. 

Dobrze wiesz, jak to się zazwyczaj kończy.

- Tsa, a ja jestem Chińczykiem z pochodzenia. Nie rozumiem tylko, dlaczego miałbyś farbować sobie włosy na czerwono, albo dlaczego nosisz soczewki, i jeszcze do tego kłamiesz. Spoko, rozumiem, że są różne trendy, ale...

- Zamknij się w końcu. Nie obchodzi mnie opinia Brazylijczyka z XT. - kiedy tylko usłyszał mój komentarz, jego dłoń, którą właśnie chciał potwierdzić teksturę moich włosów, zatrzymała się w powietrzu, a on sam spojrzał na mnie ,,przerażająco''.

Woaaah, cały się trzęsę... *zauważcie plz sarkazm*

- Bo co mi zrobisz? Pogrozisz kombinerkami? - dupek. Szybko odzyskał rezon, i z elegancją typowego maminsynka odwrócił głowę, napotykając rozbawione spojrzenia innych idiotów.

I z czego oni się znowu śmieją? No dobra, może i zapomniałem je zdjąć z pasa i zostawić na roboczym blacie w domu, ale to przecież nie wygląda aż tak dziwnie; w końcu równie dobrze mogłem je zanosić do nauczyciela, czy coś, a poza tym...

Nie będę się tłumaczyć przed takim ścierwem.

- Kombinerkami też dam radę uciąć ci język, jeżeli zajdzie taka potrzeba.

Ooch... śmiech, tak?
Więc to tak będziesz odpowiadał na wszystkie obelgi?

W porządku.

Sam obdarowałem go moim najczarowniejszym uśmiechem.

- Quem ri por último, ri mais longo. - wyszeptałem mu do ucha, gdy go wymijałem.

[A/N: Hiszpańskie ,,Ten, kto się śmieje ostatni, śmieje się najdłużej'']

On nadal próbuje utrzymać tę pewną siebie postawę, ale ja widzę lepiej. Wewnątrz trzęsie się ze strachu. Więc jednak jakieś szare komórki wciąż pracują w jego mózgu?

W tej całej mojej złości nawet nie zauważyłem tego zaciekawionego spojrzenia, którym obdarował mnie Chase, gdy tylko opuściłem korytarz.

~ * ~

Aach, jaka szkoda, że Chase nie chodzi do mojej klasy... ani nie jest w moim roczniku...

Wzdycham tylko głęboko, podpierając podbródek o dłoń, czekając, aż wybije ostatni dzwonek.

Na niego to mógłbym się patrzeć cały dzień.

Nie mam zbytnio co robić na lekcjach... ale w przeciwieństwie do tych wszystkich idiotów dookoła mnie, to nie jest tak, że nic nie robię całymi dniami dlatego, że nie rozumiem tematów lekcji.

Po prostu przerobiłem ten materiał w pierwszej klasie podstawówki. Nie musiałbym się nawet specjalnie starać, żeby uzyskać maksymalne wyniki, a to mogłoby wydać się wszystkim podejrzane... no bo jak inaczej, aniżeli mieszaniną głupoty i ,,wybuchowości'', wytłumaczyć moją nieobecność w Hevanly High po stronie Xiaolin?

Ale żeby było jasne - nie żałuję.

Za nic w życiu nie oddałbym szansy do dostania się do elity u boku Chase'a. Nie chciałbym być po tamtej stronie konfliktu za żadne skarby, jeżeli by go tam nie było.

Nie dbam o innych członków Heylin, w przeciwieństwie do ich lidera - doprawdy, co takiego Chase widzi w tych idiotach?

Gdyby tylko Young zdecydował się dostać do Heavenly, na pewno dawno by już to zrobił z jego aktualnymi wynikami w nauce, a utrzymuje się wzorowo na pierwszym miejscu w rankingu szkolnym, chociaż i tak; nie, żeby było specjalnie na co patrzeć.

Nadal... nadal nie rozumiem w pełni też tego, dlaczego jeszcze nie zmienił szkół, skoro na pewno mu to ofiarowali przed pierwszą klasą. Tym bardziej, że widziałem, w jakich warunkach żyją Xiaolin... a w sumie, to kogo to tam obchodzi?

Może po prostu Chase poznał się na ludziach, i nawet w tych wszystkich delikwentach widzi lepsze towarzystwo, niż w snoobiastych dziwkach...

!

Och, nareszcie dzwonek, ostatni dziś dzwonek... czas udać się do HQ~!

~ * ~

Jakim cudem nogi mi po tych dwudziestu minutach spaceru nie odpadły?

Nie wiem.

Czym jest HQ, mógłbyś się zapytać, i dlaczego właśnie teraz narzekam na jakże obolałe od wędrówki stopy?

Otóż, nasza główna siedziba Heylin znajduje się w środku jakiegoś cholernego zagajnika... albo raczej całego lasu.
Umiejscowiona tak, żeby nikt nie mógł się do niej dostać, jeżeli nie zna dokładnej lokalizacji.

Zazwyczaj główne miejscówki są bardzo dobrze strzeżone; albo przynajmniej wystarczająco tak, żeby druga drużyna nie miała do nich dostępu.

I właśnie dlatego, Chase~, najwspanialszy i jedyny w swoim rodzaju, zdecydował sprytnie ukryć naszą siedzibę.

Jest to zupełne przeciwieństwo co do tego, co zrobili Xiaolin... tamci kretyni za cel obrali sobie luksusową rezydencję w środku miasta, a za jedyne środki bezpieczeństwa uznają opłacanych przez rodziców ochroniarzy. To jest tak bardzo niestabilneW razie potrzeby ataku na ich siedzibę, wystarczyłoby tylko przekupić kilku ochroniarzy.

I dlatego nasze HQ jest w środku mini-lasu pełnego pułapek, które sam pomagałem montować~. Chociaż, nie powiem, było z tym dużo pieprzenia... to jednak z pewnością było warto, zwłaszcza, że Chase skinął do mnie głową w cichym podziękowaniu~!

HQ - Head Quaters, czyli główna siedziba, ale w tym wypadku również Heylin Quaters, to najważniejsza miejscówka gangu. 

I właśnie teraz stoję przed drzwiami do tej ,,fortecy''.

Dwójka osiłków, co pilnuje wszystkiego przy wejściu, rzuca mi tylko krzywe spojrzenie. Część... dość spora z nich wciąż nie jest wstanie zaakceptować tego, że biorę udział w konflikcie. Kretyni. Nauczyłem się już ich ignorować dawno temu. 

Szczerze?

Może i ,,salon'' nie jest najpiękniejszym miejscem na ziemi. Gdzie nie gdzie odpada tynk, jest nieco Heylin graffiti na ścianach, które każdego roku malują ci, co kończą szkołę; nic ambitnego. Jest jeszcze jedna, długa kanapa, na której mogą się wszyscy swobodnie zmieścić. Nieco dziur, nieco plam (po alkoholu, krwi, i innych dziwnych substancjach)... a jednak czuję się tu o wiele bardziej, jak w domu, aniżeli kiedykolwiek... aniżeli w przeciągu ostatnich kilku lat w rezydencji moich rodziców.
Dominują... szczerze, to nie ma barwy, która wygrywa w kolorystyce pomieszczenia. Jest... wszystko, wszędzie. Nie ma skrawka materiału, ani kawałka ściany, ani podłogi, ani pary drzwi, które byłyby do siebie podobne pod względem barwy. A jednak wciąż nie wygląda to... tak źle. 

Kiedy tylko przekręci się głowę w lewo, można przyuważyć schody prowadzące na piętro. I to właśnie tam, po przejściu przez długi, słabo oświetlony korytarz, znajdują się pojedyncze, mahoniowe drzwi.

Gabinet elity.

Fakt faktem, byłem najczęstszym bywalcem biura Chase'a... ale i najczęściej byłem stamtąd wykopywany...

...zaraz, to na czym to ja skończyłem?

Ach, racja. Biuro.

Pewnie zastanawiasz się, po co takim brutalom, jak my, którzy nawalają się w samym środku miasta pięściami i maczetami, potrzebne jest takie pomieszczenie?
Otóż, jakby nie spojrzeć, konflikt to nie są tylko walki.

W większości są to strategie.

I niby w jaki sposób ten cały system działa i nie pogrąża się w kompletny chaos?

To zarówno proste, jak i skomplikowane.
Nad całym tym przedstawieniem czuwają sędziowie - to oni decydują o panujących zasadach, i to oni są odpowiedzialni za odsyłanie do ośrodków wszystkich zdyskwalifikowanych.

Kim są sędziowie?
Nie wiem. Nikt tego nie wie, nawet Chase. Nikt ich nawet nigdy nie widział; podobno nawet na sądach każdy z nich ma na sobie jakieś creepy, niczym z horroru maski.
Dlaczego więc nikt nie ucieknie?

Bo nikt nie ma innego wyboru.

W tym mieście póki nie ukończysz liceum, albo się potulnie uczysz i starasz przeżyć, albo uczestniczysz w konflikcie, ryzykując zdrowiem, albo lądujesz na ulicy, lub, co gorsza, w szpitalu z połamanymi kończynami lub jako sparaliżowane warzywo do końca swojego życia.

I tak rozpoczynają się walki o terytoria.

Każdy teren ma swoje wady i zalety; kiedy grupa jest w posiadaniu danej lokacji lub przedmiotów (które są nazywane Sheng Gong Wu; w skrócie - SGW), miesięcznie zdobywa punkty, które sumują sędziowie.

Grupa, która na koniec roku zdobędzie ich najwięcej, przez całe wakacje ma przywileje i władzę nad drugą. Ale i nie zawsze.

Dwa lata temu w wakacje nie skończyło się panowaniem żadnej ze stron, ponieważ wydarzył się pewien ,,incydent'', o którym nic mi nie wiadomo; w tę słoneczną przerwę sędziowie zdecydowali się zaniechać tej tradycji, więc musiało być to coś poważnego. Dowiedziałem się tylko, że zmarł jeden z uczestników, nawet nie wiem której strony... Ech, wciąż, nie, żeby mnie to specjalnie obchodziło.
Ale w tym roku... Na pewno uda się Heylin i Chase'owi zdobyć władzę. Na pewno.

Och, i możesz się jeszcze zastanawiać - jakim cudem można walczyć o przedmioty?

Raz na jakiś czas sędziowie ukrywają na ,,czystym'' (nienależącym jeszcze do żadnej strony konfliktu) terytorium rzecz.

Może to być drogocenna figurka, a nawet szczoteczka do zębów... poważnie, nie zmyślam - zdarzyło się tak w poprzednim roku!

Kiedy to ja raz znalazłem SGW (w tamtym wypadku książkę z ładną, zdobioną okładką w czaszki), po dużej ilości walki między Heylin a Xiaolin, jeden dorosły; cywilny; facet otwarcie śmiał się z całego konfliktu, nazywając nas bandą bachorów, która nic nie robi, tylko marnuje swoje życie na bezsensowne bijatyki.
Nie było mu aż tak do śmiechu, kiedy w nocy pewien ,ktoś' wysadził mu stodołę w powietrze... ale nikt nie powiedział, że to zakazane~. Przynajmniej tak długo, póki nikt nie zostanie jakoś specjalnie ranny.

Ach, i są jeszcze role, oczywiście; wspominałem już o tym? Standardowo, elita - Królowa, Król, Walet... i Jocker. Na samą myśl o należeniu do elity...
Bo kto lepiej nadawałby się na tę rolę Jockera, aniżeli ja~?

...

Najwyraźniej według Chase'a, Ashley. Ta koto-psycho-fanka... Samą obecnością jest w stanie mnie tak wkurzyć. I jeszcze te kocie dowcipy... Uch.

Dobra, zmień temat rozmyślań.

Hm, ciekawe co dziś na obiad, może pudding~?  Ochhh, pudding... Soczysty, złoty, waniliowy, aromatyczny, piękny, i taki...

- Suń się, Spicer.

KYAH!

Ledwo zdążyłem zasłonić usta - mało brakowało, a bym nie wykrzyknął w jakże niemęski sposób... Naprawdę powinienem przestać odpływać na środku korytarza.

Ach. Zaraz. Ten głos...

- CHASE~! - oczy momentalnie mi się rozświetliły, a on spojrzał na mnie wyczekująco...

...i niemalże natychmiast humor mi się pogorszył.

To przez ten poranny incydent z tym nowym ,,Raimundo'', prawda?

- Um, Chase, co do tego porannego incydentu z Rai'em...

- Zamknij się, insekcie. Nie muszę słuchać twoich żałosnych wymówek. - ouch. - A teraz przydaj się na coś i odejdź. - ouch, podwójnie.

Wyminął mnie, kierując się do biura.

Nawet nie zaszczycił mnie jednym spojrzeniem... to wszystko wina tego całego ,,Raimundo''.

~ * ~

Jestem właśnie w drodze powrotnej ze sklepu, rozkoszując się jakże niesłoneczną pogodą, która, o dziwo, postanowiła zaszczycić mnie swoją osobą. Postacią. 
We wrześniu to albo deszcze, albo takie słońce, że masz się ochotę udusić... już nie mówiąc o tym, że dziś był tak męczący dzień. 

I jeszcze skończył się w spożywczaku waniliowy pudding... Cóż. Nie samą wanilią człowiek żyje, prawda?

Więc sięgnąłem po czekoladowy.

Ponownie, dzięki wam bogowie armagedonu, że to, co przed chwilą skapnęło mi na nos, to nie jest zapowiedź deszczu, tylko babka podlewająca okna na parapecie. 

W odpowiedzi na tę panującą ciszę, rytmicznie kopałem tak przed sobą leżącą na ziemi puszkę.

Och, coś ciekawego przykuło moją uwagę. Świecący obiekt przy jednym z śmietników za zakrętem... hej, co mi szkodzi? Kto wie? Jednego śmieć, drugiego skarb... czy jakoś tak. 

...spinka?

Obok jednego z kontenerów leżał idealnie czysty zbiór kartek, spiętych ze sobą ozdobną broszką w kształcie... świni?

Seriously?

Mogłem tylko podnieść notes i patrzeć na niego z rozszerzonymi oczami.

Spinka w kształcie prosiaka? 

...a co tam, może spodoba się Clay'owi. Ten kretyn ma jakiś fetysz do świń.
Raz udało mi się zaszantażować go w ten sposób, że Heylin uzyskało Sheng Gong Wu, a w zamian oszczędziłem jego prosiaka (którego z resztą uprowadziłem z jego farmy; nie było to dość trudne, wystarczyło pomachać mu kiełbachą przed nosem).

I nawet Chase się nieco wtedy uśmiechnął na tę sytuację~!

...on tylko uniósł kąciki ust o 0,9 milimetra.

SHUT UP. ZALICZAM TO DO UŚMIECHU!

Ach, na samo to wspomnienie od razu mi się cieplej na sercu robi... 

I już w o wiele lepszym nastroju dokończyłem podróż do domu, chowając w kieszeni świniotes (który, o dziwo, nie był pokryty żadną podejrzaną substancją lub innym skażeniem).

~ * ~

Dom. Albo raczej - budynek mieszkalny, który obecnie okupuję. Mini budowla, postawiona gdzieś niedaleko szkoły w jakiejś szemranej dzielnicy... ale przynajmniej ma wszystko, czego mi potrzeba, by funkcjonować poprawnie - wodę, prąd, a, przede wszystkim, dużą piwnicę.

Bo gdzie indziej mógłbym w spokoju dbać o moje cudeńka? Moje ukochane maleństwa~. Me roboty.
Do tej pory, żeby się utrzymać, budowałem drobne modele maszyn sprzątających, za które dostawałem wystarczająco, żeby starczyło na wodę, prąd i czynsz.

Chociaż doskonale wiem, że potrafię o wiele więcej, czego dowodem jest w pełni zautomatyzowana...

...maszyna do lodów~!

Jack-o-Ice-Cream~! I właśnie w tak magiczny sposób każdego lata zarabiam na tym fortunę~! Lody dostępne w pięćdziesięciu smakach, nawet nie potrzeba żywej obsługi~.
Już to sobie wyobrażam, jak Heylin przejmie w tym roku kontrolę w lato... Nielimitowana sprzedaż lodów w centrum miasta przyniesie mi pełno zysków~! <3
A potem kupuję za tę forsę materiały do tworzenia wszelkich innych rodzajów botów.

W końcu rodzice odcięli mnie od domowego budżetu lata temu... geniusz musi sobie jakoś radzić, prawda?

Hm. Teraz muszę raczej zastanowić się nad tym, jakby tu poradzić sobie z tym aktualnym problemem o imieniu Raimundo Pedrosa.

~ Następny dzień ~

- Ej, ej, słyszałaś? Podobno ten nowy został z powrotem odesłany do Heavenly High...

- Jaka szkoda, był całkiem przystojny.

- A słyszałaś, co się stało chociaż?

- Może po prostu nie mógł się tu dopasować?

- Ale wydawał się dość spoko, nawet dało się z nim porozmawiać na poziomie, i był zabawny...

- Ja za to ostatnio widziałem, jak kłócił się na korytarzu z tym dziwolągiem, Spicer'em.

- Sądzisz, że może ten cały Spicer zaszantażował nauczycieli, żeby wyrzucili Rai'a?

Haha... żałosne. Oczywiście, że nie musiałem szantażować nauczycieli.

Ledwo palcem kiwnąłem... ale wychodzi na to, że spodobał mu się prezent, który zostawiłem pod drzwiami do jego domu.

Siedzę właśnie w jednej ze szkolnych ławek, i z każdą następną plotką coraz ciężej powstrzymywać uśmiech, który desperacko pragnie pokazać się na mojej twarzy.

Tak, to prawda, że nie odszedł sam ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli... ale pomogłem mu tylko troszeczkę.

Jak, możesz się zapytać?

To sekret. 

Powiedzmy tylko, że zostawiłem go z bardzo piękną raną na języku, z pomocą pewnego urządzenia, które przygotowałem specjalnie dla niego.

Ach, doprawdy, dobrze być geniuszem.

Szkoda tylko, że zasady konfliktu nie pozwoliły mi na wyrządzenie mu długotrwałej krzywdy.

~ Słowa: 3 554 ~



Edit: 07.07.17 - Było: 3 213 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top