3 - ...grunt, to ją dobrze wykorzystać.
Shh, nie pytajcie, czemu ta muzyka, a nie inna.
Przy okazji; złe wieści dla fanów Xiaolin Showdown, którzy lubią postacie typu Kimiko/Omi/Rai/Clay. Tutaj używam ich jako ,,tych głupszych i złych". To znaczy, niby dobrych, ale jednak złych.
,,Wiecie, z nimi to jak z nogami ameby.'' - Gigi, kiedy był na haju w zeszłą środę.
~ Jack ~
Hmm, dziś zapowiada się naprawdę cudowny dzień. Będzie purrfect, jakby to ujęła ta kotopsychofanka.
A propos.
Znajduję się właśnie w holu głównym i zasiadam na jednej z nielicznych ławek. Nielicznych, bo większość z nich została ,,nieco zmiażdżona" po ostatniej kłótni Tubbimury z Vladem.
Tsa. ,,Nieco''. Rzucali sobą na lewo i prawo, a każdy z nich z jakże och ninja-like gracją przynajmniej raz przywalił porządnie w biedne kawałki i tak nie najwyższej jakości drewna. I to całą swoją masą... Nie muszę chyba mówić, w jakim stanie pozostawili większość sali?
Całej tej sytuacji towarzyszyły stłumione chichoty reszty Heylin (którzy nie chcieli paść kolejną ofiarą tych głąbów, gdyby ci się czegoś innego doczepili). I zapewne ten widok też by mnie bawił, gdyby nie fakt, że raz niemalże nie umarłem z przygniecenia przez trzysta kilogramów żywej wagi.
Ale wracając.
Otóż, dlaczego ja, Jack Spicer, geniusz wszech czasów, siedzę na środku holu, otoczony z każdej strony potencjalnymi wirusami głupoty (które emanowały z niemalże każdego, oprócz Chase'a), jak gdyby to była najnormalniejsza i wcale nie aż tak jakże obrzydliwa rzecz?
Otóż czekam. W imię nauki poświęcę się i spędzę te kilka minut w obecności tych wszystkich tłoków... ale na pewno będzie warto.
Ostatni raz zerkam jeszcze na stary, poniszczony zegar w rogu holu (czy on w ogóle jeszcze działa?), i czuję, jak powiększa mi się z każdą następną sekundą uśmiech.
Nie zwracając uwagę na resztę uczniów, którzy patrzyli się na mnie, jakbym oszalał, tylko odwróciłem się na pięcie i zacząłem kierować w stronę schodów. Warto byłoby się ukryć i wycofać, chociażby troszeczkę. Albo przynajmniej schować się wystarczająco bardzo, żebym nie był dostrzegalny z parteru.
Powinna za chwilę tu być.
Un...
Deux...
Trois...
Action!
– AAAAAAAAAAAACH!!!
Mmm, wiedziałem, że to będzie istna muzyka dla moich uszu.
Kap, kap, kap.
Jaka to śliczna czerwona ciecz skapuje z jakże biednej i poszkodowanej Ashley. I pomyśleć, że jeszcze niedawno naśmiewałem się z nieskuteczności tego żałosnego psikusa, na który Katnappe jednak (po raz kolejny) nabrała Molly... ale akurat tej blond suki mi nie szkoda.
Nawet teraz nie jest mi jej żal; teraz, kiedy to drży cała przemoczona czerwoną cieczą z metalowym wiadrem u jej stóp, które chwilę temu na nią spadło.
A ta cała krew skąd dokładniej? Nie, niestety, nie jest ludzka. Nie należy też do małych, słodkich, niewinnych kociaczków, chociaż rozważałem taką możliwość. To tylko krew z kurczaka, którą nabyłem dziś u rzeźnika... ale Katnappe nie musi o tym wiedzieć, prawda~?
Zagryzam tylko język za zębami, żeby nie parsknąć śmiechem; nie chcę, żeby tak szybko odnalazła mnie wzrokiem.
Cholera, ledwo powstrzymuje się żeby nie palnąć żartu typu ,,z czerwonym ci do twarzy".
Po kilku chwilach przepełnionej szokiem ciszy, cała obecna publika zawtórowała głośnym śmiechem.
Teraz tylko jeszcze zrobić zdjęcie jej twarzy i wstawić do portfolio.
! Och shiet, chyba namierzyła mnie wzrokiem... z resztą, czy to takie ważne? Domyśliłaby się prędzej czy później, kto to zrobił. Zależało mi tylko, by znaleźć się spoza zasięgu jej szponów, kiedy to po fazie ,,paniczny strach" nastanie ,,nieograniczony wkurw".
– ZAPŁACISZ MI ZA TO, SPICER!
No proszę, jak miło. I jeszcze zrobiła mi darmową reklamę.
Ciekawe, czy Chase to widział...
Nie czekając już na jakiekolwiek inne słowo ze strony psychokotofanki, odwróciłem się na pięcie i zacząłem kierować w stronę sali lekcyjnej.
,,Bo największą sztuką jest wiedzieć, kiedy się wycofać."
– That's what you get for messing with Jack Spicer, bietch.
~ * ~
Yesss~! Jaki dzisiaj cudowny był dzień~!
Najpierw, publicznie ośmieszyłem Katnappe, aranżując sytuację w której ,,przypadkowo" znajdzie się na niej wiadro z krwią kurczaka.
Następnie poszedłem do HQ, gdzie goryle pilnujące wejścia wpuściły mnie bez słowa i żadnego sprzeciwu... a potem jeszcze, jak siedziałem w naszej kwaterze, czekając na powrót Chase'a, to niektórzy odwracali ode mnie wzrok, najwyraźniej nieco zmieszani~!
Cudowne uczucie.
Nawet jeżeli Chase nie przyszedł, a ja siedziałem na kanapie (sam, nikt się nie dosiadł~) przez dobre kilka godzin czytając książkę, tylko po to, by pod wieczór ogarnąć, że lider Heylin faktycznie się nie pojawi, to i tak zmarnowany czas nie był jakoś przeze mnie uznawany za specjalnie denerwujący...
A to nie koniec cudownych wieści~!
Otóż, kiedy wracałem już z HQ do domu, i przechodziłem obok jednego ze spożywczaków, przyuważyłem baner, który zwrócił moją uwagę.
I, uwaga, uwaga...
PUDDING WANILIOWO-BANANOWY!
Nareszcie... Po tylu latach czekania... A już zaczynałem myśleć, że nikt nigdy nie wpadnie na ten pomysł!
Po zakupie wszystkich dostępnych w sklepie P-WanioBanów, z głębokim westchnieniem zauważam, że właśnie wydałem całe swoje oszczędności.
A pieprzyć, mogę chwilę się pogłodzić. Warto było. Albo po prostu sprzedam jednego ze swoich awaryjnych botów...
Ale wracając~!
I właśnie, w tym oto jakże epickim stylu, z siatkami pełnymi łakoci w dłoniach, udało mi się ukończyć z sukcesem dzień. Żadnych siniaków, żadnych obelg, żadnych prześmiewczych tekstów. I jeszcze miłe wspomnienia czerwieni do kolekcji.
Czyli dzień idealny. No, albo byłby idealny, gdybym tylko spotkał Chase'a.
Hm, a tak z innej beczki; rozmyślam, jakby tu spędzić resztę wieczóru.
Mógłbym zacząć pracować nad kolejnym botem do sprzedaży, żeby nadrobić zaległości w funduszach (zważywszy uwagę na to, że mam całą lodówkę wypełnioną najnowszym, ale z całą pewnością moim nowym ulubionym puddingiem).
Albo... albo takie bardziej atrakcyjne albo; wyjmę kieliszki, wleję trochę soku winogronowego (tak, wiem, to bardzo dorosłe z mojej strony), i zacznę świętować (oglądać Netflix'a) podjadając pudding~!
Oczywiste jest, co po tak cudownym dniu zdecydowałem się więc zrobić.
Już dobre pięć minut później stukałem kieliszki z jednym z Jack-Botów (naprawdę muszę jakoś inaczej zacząć je nazywać; skrót JB zaczął mi się źle kojarzyć odkąd zacząłem chodzić do HH; pieprzone bimbosy i ich zjarany gust muzyczny). Wygodnie rozsiadłem się z moim nowym ulubionym deserem przed telewizorem.
...coś jest nie tak. Dzień idealny, jakże perfekcyjny, nawet idealnie się zakończył, nie potknąłem i nie zraniłem się, więc dlaczego... jakoś wcale mnie to nie cieszy?
Chwilę temu naprawdę myślałem, że czuję tylko i wyłącznie satysfakcję. No i jeszcze ten widok zakrwawionej Ashley, i jaka była przerażona...
A jednak wystarczyło rozejrzeć się nieco po moim tymczasowym mieszkaniu, a zamiast radości poczułem się... beznadziejnie.
Gdy tylko odkładałem kieliszek, znowu uderzyło mnie to żałosne uczucie.
Nie ma to jak toast z robotami, które sam stworzyłem.
Co z tego, że udało mi się wygrać z tą kocio suką? Co z tego, że udało mi się chociaż trochę zdobyć szacunek u innych Heylin? Co z tego, skoro nie ma przy mnie Chase'a?
...
Nie żeby on... chciał nawet na mnie spojrzeć...
A-ale hej, dzień był idealny!
Więc dlaczego jakoś wciąż to brzmi, jakbym tylko próbował przekonać do tego samego siebie?
Przecież wygrałem z tą kocią suką, i ją ośmieszyłem, wyrównałem rachunki. I jeszcze najwyraźniej zdobyłem nieco szacunku u niektórych Heylin, a przecież nie zrobiłem aż tak dużo; w sumie z tych bardziej ,,wow" rzeczy, to tylko włamałem się na stronę szkoły, by uzyskać wymagane informacje (ale nikt o tym przecież nie wie)...
...wiem, wiem, że powtarzam te same argumenty. W swojej własnej głowie, po cichu. Wydają się tak bardzo puste.
Nawet z tymi myślami, jakże radosnymi, wciąż mam to ciężkie uczucie na dnie swojego żołądka. Zupełnie, jakbym połknął rudy osmu, które znowu chcą mnie pociągnąć na samo dno, ilekroć przypominam sobie wydarzenia z dzisiaj.
...
Muszę być naprawdę zmęczony. Tak, to na pewno to! Nie ma innego wytłumaczenia.
Może się po prostu... od razu położę.
Wciąż przytłoczony tą dziwną emocją, nawet nie zauważyłem, że pozostawiłem na stoliku nietknięty kubek z puddingiem.
~ * ~
...czuję się tak, jakbym miał kaca.
I to cholernie mocnego kaca. A przecież nie wypiłem ani kropelki alkoholu. A nawet jeżeli bym coś wypił, to i tak bym tego nie poczuł za bardzo, jako że dość dobrze znoszę alkohol. Może w tym puddingu był jakiś cholernie mocny likier, a ja tego nie zauważyłem?
...zaraz, przecież ja go w końcu nie zjadłem.
No i do cholery no, nadal mam to okropne uczucie na dnie żołądka.
Gdyby nie fakt, że chcę mieć te sto procent frekwencji (bo czemu nie), to bym zapewne został w domu. Ale że nikt nie miałby mi podpisać usprawiedliwienia anyway, więc...
Czemu to uczucie nie chce po prostu wyparować?!
Ashley nie przyszła dzisiaj do szkoły; w sumie i dobrze, im mniej widzę tę sukę, tym lepiej. Ale wciąż, to upierdliwe coś; ni to swędzenie, bym się mógł podrapać, ni to ból, bym mógł łyknąć jakieś leki...
Gdy zacząłem trząść głową próbując pozbyć się tej cholery aka ciężaru stulecia, inni uczniowie spojrzeli się na mnie jak na wariata.
A niech się patrzą; i tak mnie to nie obchodzi.
I jeszcze muszę (albo raczej chcę) iść potem do HQ... ale hej, Chase dziś już powinien być, prawda? Ten jeden, przyjemniejszy aspekt dnia.
Może jak go zobaczę, to i to natrętne uczucie odejdzie?
~ * ~
– Zamknij się w końcu, Spicer.
Och? Tak jakoś, jego słowa... nie wyszły tak jadowicie, jak zazwyczaj. Mam wrażenie, że... on wcale nie jest już na mnie zły?
A może jest po prostu zmęczony? A może... spodobała mu się ta mała sztuczka, którą wywinąłem na Katnappe?
Ochh, oby tak, oby tak...! Jeżeli to prawda, to znaczy, że moja szansa na zostanie Jokerem powiększyła się! Yesss~!
Ze zdziwieniem zaobserwowałem za to, jak Chase zamiast od razu udać się do swojego biura, oparł się o mini-bar, który Vlad uparł się, że musi się tu znajdować. A to skomentował tylko tym swoim szorstkim akcentem ,,Pić to trza zawsze i wszędzie. Babki zawszo powtarzyły, po dwai litra dzinnie. Nu to się i po baryłecce, jednu, drugi, wypije, a cu." Oczywiście, nie tylko on praktykuje ludowe przykazania, chociaż ze wszystkich podąża za zasadą ,,im więcej, tym lepiej'' najwierniej.
Och, no proszę. O wilku mowa. Albo raczej o wielkiej, zmutowanej, żywej dziczyźnie. Bo jak inaczej można nazwać tę ogromną kulę rosyjskiego, hodowanego na samej wołowinie tłuszczu?
Vlad Shagnasty. Jakże dopasowane do charakteru nazwisko. Shaggy and nasty. Dla niego perfekcyjne.
Rosjanin z pochodzenia, nie ma rodzeństwa (ale wciąż mam podejrzenia, że jest przynajmniej po części spokrewniony z Tubbimurą -ekhm spójrz na ten brzuch ekhm-) i na oko szacuję mu masę na około sto siedemdziesiąt cztery i pół kilograma.
Jakim cudem to coś jeszcze żyje? Pojęcia lawendowego nie mam.
Ciężkimi krokami wszedł na środek sali, skupiając na sobie spojrzenia innych Heylin, podszedł w stronę barku i... czy on naprawdę planuje stanąć na stole?
O nie, nie, mam złe przeczucia, czas się wycofać! Jak tylko ta wielka kula mięsa przewali się na ziemię...
– Zamechaniye, pszyjaciule, zamechaniye!
...o świętobliwe głuporożce, co on pieprzy? Nie mówcie mi tylko, że znowu nawalił się oranżadki w proszku; ostatnim razem skończyło się to pożarem. Jego spodni.
-ugh, nigdy więcej, nie chcę nawet tamtego dnia pamiętać-
– Ja, Vlad Shagnasty, informuem, żem impresa yst u moy drug, Gigie! Zaproszomy wsjo!
Chwilę zajęło mi przetłumaczenie tej jego przemowy, a kiedy szok –z faktu, że stół się pod nim nie załamał- minął, wstępnie rozejrzałem się po sali.
Najwyraźniej nikt oprócz mnie nie nauczył się jeszcze rosyjskiego... Duraki. Pożałują tego, kiedy tylko dojdzie do następnej wojny z państwem gopników.
Kiedy to ja westchnąłem tylko głęboko i oparłem się o stół, niezbyt pod wrażeniem (imprezy u Gigi'ego są już normą), to inni Heylin patrzyli się na słoniowego blondyna z rozszerzonymi oczami, wyraźnie niepomni tego, co właśnie im przekazał.
Hah, ale ja nic im nie powiem, niech się meczą kretyni...
– W wolnym tłumaczeniu; będzie impreza u Gigi'ego. I Vlad, następnym razem poproś Gigi'ego, by napisał tę wiadomość na kartce.
Kyyaaaah~! Jego głos, tani niski, i inteligentny, i zajczepisty, i CCJZ...
Och, na czym to ja... Aachh, no tak, czyli Chase o wszystkim wiedział i dlatego zdecydował się tu pozostać! Żeby przetłumaczyć ten niefortunny akcent Vlada na nasz język~! Cóż za poświęcenie; żeby król musiał przebywać wśród tego całego plebsu dla takiej błahostki...
Po kolejnych sześciu sekundach do debili nareszcie dotarło, co właśnie przekazał im ich lider. Sala zawrzała od radosnych okrzyków i głośnych wiwatów; miałem wręcz wrażenie, że kątem oka uchwyciłem jak odpadł kolejny kawałek tynku ze ścian.
...och shiet.
Właśnie ten kamień na dnie mojego żołądka przybrał na wadze.
Mam złe przeczucie na ten temat. Bardzo, bardzo złe przeczucie.
– I, oczywiście, wszyscy macie przyjść...
– Aah, hahah, hah... Uch, um, ja już mam coś do zrobienia, więc...
Cholera, jak mi głos zadrżał, szybko, znajdź jakąś wymówkę, co dokładnie musisz zrobić...
– Ochh, scarrrrred, ain't ya?
Głos który wydobył się z głębi sali nieco mnie zszokował.
...Katnappe? Wciąż jest nieco... blada, ale ton głosu ma już normalny. A było bez niej już tak pięknie.
– Ochh, a ciebie przez przypadek nie brakuje w szpitalu, na oddziale psychiatrycznym?
– Hmm, nie. Nie brrrakuje, ale to nie o mnie teraz mowa; nie odwracaj kota ogonem. Nie mów mi, że się boisz drrrobnej ilości alkoholu?
Suka. Wciąż odnosi się do tego razu, kiedy to cały rok temu na imprezie odmawiałem ofiarowanego tam alkoholu.
Do cholery no, nie będę pił tego, co ten plebs; jestem zbyt przyzwyczajony do drogocennej brandy i wartościowych win z gablotek mojego ojca, których nigdy nie zamykał.
Gdy usłyszałem chichoty w tle, wiedziałem, że Ashley próbuje zrobić wszystko, żeby mieć przewagę w tej słownej konfrontacji.
Trzeba by tu jakoś zmienić temat...
– Jesteś pewna, że powinnaś tak do mnie mówić? Kto wie, może następnym razem przez przypadek spadnie na ciebie jeszcze większa ilość krwi... – przerwałem tylko po to, by się do niej nieco zbliżyć. Z satysfakcją zauważyłem, jak cofnęła się w odpowiedzi o krok. -Może tym razem zamiast zwykłych dachowców, użyję twoich kociątek?
Zadrżała. Wyraźnie widziałem, jak zadrżała; trzęsie się nawet teraz. Próbuje opanować zarówno swoje ciało jak i głos, który ugrzązł jej w gardle.
Chase, cały czas się na mnie patrzy; zaraz sam zacznę drżeć, ale z zupełnie innych powodów. Cholernie trudno utrzymywać maskę stoickiego spokoju... chociaż Chase pewnie już mnie przejrzał na wylot dawno temu.
Może i nie jestem przykładem ,,dobra", ale na pewno nie zabiłbym niewinnych kotów. Niezależnie od tego jak bardzo ich nienawidzę, to one wciąż są przydatne, a poza tym, Chase lubi koty (chodź też się do tego nie przyzna, ale już raz go przyłapałem, jak dokarmiał kilka dachowców <3~).
– T-to ty boisz się przyjść na normalne spotkanie Heylin... A co, martwisz się że źle wyjdziesz na większego idiotę niż zazwyczaj przy Chase'ie?
Suka. Teraz przesadziła; jak ona śmie tak o nim mówić, jak gdyby nigdy nic.
Chase nie jest tego typu osobą; może śmiać się z sytuacji, ale nigdy nie z samej osoby. Nie przezwie kogoś, jeżeli nie ma w tym poparcia; tytuł insekta, który mi nadał, bierze się z moich licznych porażek, a nie z mojego wyglądu, lub sposobu zachowania.
– Dobrze, przyjdę. Liczę tylko, że również się zjawisz... I radzę ubrać ci coś czerwonego.
Wycofałem się na pięcie, nie obdarowując jej drugim spojrzeniem.
Nie miałem czasu, żeby przyjrzeć się twarzy Chase'a... ciekawe, co tym razem znaczyło to jego przeszywające spojrzenie?
~ * ~
Cholera. I co ja niby mam ubrać na tę imprezę?
Nie, nie jestem pedałem. Ani homoseksualistą; jak kto woli, chodzi o to samo (chociaż, jakby nie spojrzeć, zawsze w łóżku preferowałem tych większych i silniejszych od siebie).
Tak w ogóle, to jestem Chase-seksualny. I tak, wiem, że dość... specyficznie to brzmi; ale tylko Chase mnie interesuje, tylko on...
Hm. Co powraca mnie do pierwszego pytania, a mianowicie; co na siebie włożyć.
Na pewno zakładam swój medalion w kształcie łzy (który się dorobił rdzy~ dobra, dobra, już przestaję). I tak, wiem, że to cholernie sentymentalne; nosić przy sobie cały czas ostatnią pamiątkę po matce, w sensie tej prawdziwej.
Tak, mam dwie ,,matki". Jedna w grobie; druga jeszcze nie, ale z tą ilością wstrzykniętego botoksu wszystko jest możliwe, zastanawiam się, jakim cudem jeszcze nie zaczęła się rozkładać.
Po śmierci Marii; tej, która jeszcze nie traktowała mnie jak śmiecia, tylko jak prawdziwego członka rodziny; ojciec znowu się ożenił. Ta jego oficjalna dziwka mnie cholernie denerwuje, ale co ja mogę na to poradzić.
W końcu to ona jest tą zarazą, co przekonała ojca, że to JA jestem darmozjadem (chociaż to ona w ogóle nie pracuje, a co chwila kupuje sobie nowe duperele za pieniądze ojca) i że to JA się do niczego nie nadaje (bo, dzięki koziorożcom, ojciec uznał, że niepełnoletni chłopak nie jest najlepszym pomysłem na wyładowanie swoich seksualnych frustracji).
Najwyraźniej fakt, że nie trafiłem do instytucji Xiaolin przelał czarę goryczy, utwierdzając ich w przekonaniu, że lepiej mnie pozostawić samemu sobie.
Idioci. Będą mnie jeszcze błagać na kolanach, bym wrócił, gdy tylko wespnę się na sam szczyt hierarchii u boku Chase'a, i zacznę sprzedawać swoje jack-boty hurtowo, i stanę się bogaty...
Hm, ale nie myślmy teraz o tym; zajmijmy się czymś bardziej przyziemnym, dla przykładu... sexy ciuchy.
Czarny tank top jednego z mych ulubionych zespołów (bring me the horizon, achh), równie ciemne, cholernie ciasne (ale idealnie dopasowane) skórzane spodnie, czerwona obroża z ćwiekami, bezpalcowe rękawiczki, glany z metalowym czubem (i wysuwanym sztyletem w obcasie, bo czemu nie). Swój markowy trencz wyjątkowo zostawię w domu... ach, i, oczywiście kolczyk; krzyż, czarno-czerwony, który łączy dwie części ucha łańcuchem.
Skoro zmieniam ubrania, to może i trochę też resztę wizerunku?
Zaczesałem tylko włosy na bok, i zdecydowałem się tym razem zostawić eyeliner i żel na półce; nawet na nie nie zerknąłem.
O ho. Gdybym tylko mógł, to bym umówił się z własnym odbiciem. Chyba z dość dużą dozą przyjemności przyzwyczaiłbym się do takiego wyglądu.
Przeglądając w lustrze mogę śmiało stwierdzić, że wyglądam... inaczej. Może teraz to i Chase na mnie spojrzy?
...
...o świętobliwe rybki koi, właśnie zabrzmiałem jak totalna dziwka, albo jedna z tych bimbosowatych Xiaolin-snoobiastych lasek (chociaż, może w sumie to to samo?).
Och, a to mi przypomina; gdzie miała być ta cała impreza?
~ * ~
Oczywiście, jak ja mogłem zapomnieć. Gigi i ta jego ,,sekretna miejscówka".
Koleś mieszka w tak niedostępnym miejscu (ale jednocześnie i cholernie bezpiecznym; a'la druga forteca), że zamiast spotkać się na miejscu, wszyscy Heylin dojeżdżają tam kilkoma czarnymi vanami.
Jednak, oczywiście, Gigi tak bardzo kocha zwracać na nas uwagę, że te wielkie samochody z wygrawerowanymi logami Heylin (zielone smoki na czerwonym tle) zawsze parkuje w samym centrum miasta, gdzie też się spotykamy. Nawet je nazwał. Heyvany. Oryginalnie, czyż nie? -sarkazm-
Hm, więc czemu akurat centrum miasta?
Ponieważ to strefa neutralna; ,,nie do zdobycia". Oznacza to, że jest to jedno z tych nielicznych miejsc, do których inni mieszkańcy (cywile) mogą spokojnie się udać bez obawy, że za chwilę ktoś wyskoczy i zacznie rzucać nożami w drugiego.
Już nie mówiąc o tym, że sędziowie wprowadzili surowe kary dla wszystkich, którzy ten spokój zakłócą.
Wydawałoby się, że bardziej inteligentnie byłoby wyjechać z jakiejś z naszych już aktualnie zdobytych stref... ale paradowanie takimi vanami w centrum miasta można uznać za swego rodzaju prowokacje. To wręcz krzyczy: ,,Patrzcie na nas, jesteśmy Heylin, mamy w dupie wasze opinie, nie boimy się pokazywać, kim jesteśmy. Jeżeli w ogóle macie jakieś jaja lub jajniki, to spróbujcie nas zaatakować".
Czyli dokładnie odwrotność tego, co zazwyczaj robi Xiaolin, którzy, jak prawdziwe szczury, zawsze chowają się w swoich wartych miliony norach.
Zobaczmy. Na "ulotce" (potarganym skrawku papieru), którą podał mi Vlad, napisane jest, że odjazd przydzielonego mi vana (tak, jest ich kilka, i nie, te vany nie są małe; to Heylin uczestniczących w imprezie jest po prostu zbyt dużo) jest o równej dwudziestej pierwszej, spod starego zegara we właśnie owym centrum.
Jestem trochę wcześnie, ale jakoś wciąż nie widzę, żeby ktokolwiek przychodził... nie zrobiliby mi takiego dowcipu, prawda?
Tym bardziej, że to Chase wyraził na to oficjalną zgodę, a on nigdy by się nie zgodził na pomoc Katnappe w jej głupich zagrywkach. Już nie mówiąc o tym, że Gigi mnie lubi; zwłaszcza po tym, jak z sukcesem kryłem go przed nauczycielami w ostatniej aferze, gdzie to Ferguson (wredna flądra od fizyki) wyniuchała marihuanę w jednej z klas.
Ale hej, wystarczyło, że zhackowałem jej komputer i zagroziłem, że roześlę wszystkim jej nagie zdjęcia, a od razu posłusznie oddała wszelakie dowody; wycofała nawet wszystkie oskarżenia i udawała, że to się jej ,,tylko przewidziało''.
Gigi nie wie o tym, co dokładnie jej zrobiłem; tylko się domyślił, że jednak coś się jej stało z moją pomocą, kiedy to nagle Ferguson zaczęła zachowywać się jak potulny kłębek wełny (albo przynajmniej tak potulnie, jak jej surowa postać na to pozwalała, by nie wywołać żadnych podejrzeń).
Zaraz. Skoro jedziemy samochodami... to może trafię do tego samego pojazdu co Chase?!
Aaach, chyba się rumienie; cała godzina obok niego, tak blisko~.
! Idą!
...Och shiet. Gigi ma klucze w dłoni, czyli to on prowadzi... teraz to martwię się, czy w ogóle dojedziemy.
Zobaczmy... Ugh, Katnappe... za nią idzie Wuya, Lian, i....
Powstrzymał mnie gestem dłoni przed rzuceniem się na jego osobę, ale jak tu mnie winić, kiedy ten szczyt ludzkiej perfekcji stoi tak blisko ciebie!
Chaaaase~! <3
– Odjeżdżamy jako ostatni, reszta jest już na miejscu.
Okej~! Czas zająć...
...?
Dlaczego Chase... tak się na mnie dziwnie patrzy? Inaczej niż ostatnio... mam coś na twarzy?
Gdy tylko skrzyżowałem z nim spojrzenia, poczułem jak się rumienie.
N-nie, żeby nie podobała mi się tego typu uwaga z jego strony, ale to wciąż... dziwne.
W pewnym momencie odwrócił wzrok, a potem nieco szybszym krokiem zaczął kierować się w stronę wozu razem z resztą innych ,,osobistości", gdy to nagle zatrzymał się w pół kroku, a oczy niebezpiecznie mu się przymrużyły.
– Ooooch, zobaczmy, kogo my tu mamy...
!
Ten piskliwy i wkurżający (tak, to tak specjalnie) głosik może należeć tylko do jednej osoby... tak jak i to zielone gówno na głowie nowo przybyłej osobniczki.
Kimiko Tohomiko. Rodzina: Matka nieistotna; córka prezydenta Tohomiko Electronics, jednej z bardziej wpływowych firm produkujących sprzęt elektroniczny i zabawki.
Status majątkowy: bogata, ale nie pomaga jej to w dobieraniu ubrań. Nie chcę już nawet zaczynać o jej ciągle zmieniającej się fryzurze, która albo wygląda jak rzygi jednorożca, albo jak gnijący ananas, który aktualnie prezentuje na swojej głowie.
Ranga: Nie wiem jaki kretyn dał tytuł królowej Xiaolin tej pełnej źle ustawionego temperamentu kobiecie.
Dodatkowe informacje: Można ją przekupić za pomocą zdjęć gejów w akcji.
Clay Bailey. Rodzina: Syn przewodniczących najbardziej popularnej branży piekarskiej. Wychowany na teksańskiej wsi, po czym pozostał mu akcent i wyjątkowo specyficzne powiedzenia. Tak, totalnie specyficzne.
Status majątkowy: bogaty, czego pierwszorzędnym dowodem jest dość utyta sylwetka.
Dodatkowe informacje: Zamiłowanie do świń; zrobi dla nich dosłownie wszystko. Raz nawet omalże nie zeskoczył z trzeciego piętra; bodajże tylko zbyt małe okno powstrzymało go przed niedoszłą próbą samobójczą.
Ranga: Nie należy do elity, pewnie podciera innym tyłki.
Omi Shuǐ. – Sierota, biologiczni rodzice; nieznani (jeszcze, ale planuje to zmienić; ale tylko do celów pełnych szantaży).
Status majątkowy: bogaty, po tym jak został przygarnięty przez Mr. Fung'a, właściciela dużego seminarium.
Dodatkowe informacje: Ma taki sam wzrost od przynajmniej kilku lat, z czego jednak nikt się nie nabija; mały ma czarny pas w karate, taekwondo i cholera wie w czym jeszcze. Mimo nienagannej średniej, wciąż nie jest w stanie nauczyć się poprawnego slangu. Najwyraźniej uzależniony od pączków firmy Bailey'a, które nawet teraz są obecne w jego dłoni.
Ranga: Toczy z Pedrosą (a może toczył?) walkę o pozycję Jokera. Obiekt mojej nienawiści po tym jak Chase wykazał zainteresowanie w umiejętnościach walki u Omi'ego.
Cel: Wyeliminować lub upokorzyć, gdy tylko nadarzy się okazja. Chociaż z jakichś powodów ta maślana cebula wierzy, że uda się mnie przekabacić na ,,dobrą'' stronę mocy. Tsa. Stanie się to w dniu, w którym znajdę kogoś lepszego od Chase'a. Not. Happening.
Do pełnego obrazka tych bardziej znanych Xialoin brakuje tylko tego podstępnego Bean'a, który, o dziwo, nie rywalizuje o zdobycie żadnej pozycji w hierarchii, Pandabubby (waleta Xiaolin; ta jego pozycja zapewne nie wynika z zaufania, ale jego głębokiego portfela), i...
– Ostatnio nieźle załatwiliście naszego kolegę.
Kiedy tylko te słowa wypłynęły z ust Kimiko, Chase spojrzał się na mnie pytająco.
A ja jak totalny debil tylko się zarumieniłem.
– N-nie patrz się tak na mnie! Nie zraniłem go! ...aż tak bardzo... - tę drugą część dodałem cichszym głosem, niemalże półszeptem, ale mam tę pewność, że mnie usłyszał.
Cholera no. Czemu on musi wyglądać tak seksownie nawet kiedy podnosi jedną brew w tym swoim pełnym rozbawionych wątpliwości geście!
To powinno być nielegalne.
– Nie aż tak bardzo?! Widziałeś go w ogóle?! On...
W jednej chwili z ciemności wyłoniła się biała ręka (jak się po chwili okazało, odziana w rękawicę), na której znak idioci od razu umilkli.
Zaraz, to wygląda jak...
...!
Kiedy on się tu znalazł?!
Otóż, z cichym (albo tak cichym, jak to dla mnie możliwe) piskiem (z resztą, jednocześnie jakże niemęskim) natychmiast odskoczyłem, gdy to z ciemności wyłoniła się sylwetka mężczyzny.
Le Mime. Lider Xiaolin, z jakiegoś dziwnego powodu maluje się jak mim nawet do szkoły; nikt prawdopodobnie nigdy nie słyszał jego głosu, jako że rozmawia językiem migowym, ale nie ma dowodów na to, że robi to z przymusu lub jakiejś niesprawności... i w sumie tylko tyle o nim wiem. Może i być sobie tym liderem, ale nie zalazł mi jeszcze za skórę tak jak to zrobiła Kimiko, Clay, Omi, Pedrosa, lub inni pojedynczy uczestnicy gry, dlatego nawet nie zainteresowałem się jego prawdziwym imieniem.
Z resztą, nie czas o tym myśleć; jakim cudem był w stanie podejść tak blisko i tego nawet nie zauważyłem?!
Chase, który stał najbliżej nowo przybyłego ,,gościa" (ale jakże nieproszonego), od razu przyjął bojową postawę.
Mime zrobił kilka kroków do przodu...
...i tylko go wyminął.
Co on do cholery wyprawia?
Oczy rozszerzały mi się coraz bardziej z każdym następnym krokiem, który stawiał, aż w końcu zatrzymał się...
...idealnie przede mną.
What. The. Actual. Flick.
Uderzy mnie?! Zaatakuje?! Przecież to neutralna sfera! Ch-chociaż, może go to nie obowiązuje, bo jest liderem?
Zemsta za to co zrobiłem Pedrosie?
Ch-cholera no, coraz bardziej zaczynam panikować...
Pochylił się lekko nade mną (za blisko, za blisko, za blisko, za blisko!), po czym zaczął gestykulować w języku migowym.
Skąd on wiedział że znam ten język?
Kiedy inni spojrzeli się na niego w szoku i w totalnym niezrozumieniu, ja skupiłem się na jego palcach.
,,Ty... dziś... również... wyglądasz... prześlicznie..."
.
.
.
– H-h-hhhaaah?!!!
Wątpię żebym kiedykolwiek wcześniej wydał z siebie aż tak zawstydzający odgłos, i czułem, jak cały zapłonąłem czerwienią. Zdziwione spojrzenia wszystkich co obserwowali tę sytuację wcale nie pomagały, tym bardziej że Chase...
– P-przestań m-mów... p-pokazywać takie d-d-dziwne rzeczy, g-głupi!
Jak mi się głos trzęsie... A-ale nie jestem przyzwyczajony do... komplementów (to był komplement, prawda?), więc nie wiedziałem jak zareagować.
– Nie śmiej się tak mówić do naszego lidera, ty...
Le Mime znowu powstrzymał ich gestem dłoni. Na jego twarzy zagościł lekki uśmiech. A potem podniósł dłoń, i...
...czy on chce zrobić to, co ja myślę, że on chce zrobić?
Skierował ją do m-mojej twarzy, i powoli...
!
W jednej chwili czyjaś ręka mocno pociągnęła mnie do tyłu, a ja sam straciłem równowagę i oparłem się plecami o właściciela owej kończyny.
C-Chase?!
Złapał mnie za ramię, a następnie nie wypuszczając mnie ze swojego objęcia (jego dłoń jest na moim ramieniu, jest blisko, blisko, blisko!) pociągnął mnie w stronę czarnego vana.
– Mamy już inne plany.
OMG~! Jaki on cudowny, i ten jego głos~!
Ten cały Le Mime od razu się wyprostował. Zazgrzytał tylko zębami, po czym odważnie skrzyżował swoje spojrzenie z tym Chase'a.
Nie wiem, co temu mimowi nie pasuje, ale jakoś mnie to nie obchodzi.
Ramie Chase'a wciąż mnie oplata, ciepły, i jego klatka piersiowa, umięśniona... Fakt, że ma na sobie czarną, idealnie dopasowaną koszulę, wcale nie pomaga mi w uspokojeniu się. On tylko ponownie zwrócił swoje spojrzenie na tę białą niemową anomalię, a ja mimowolnie zadrżałem.
Wyglądają tak, jakby mieli za chwilę skoczyć sobie do gardeł.
– Chodźmy.
Mmm, mógłbym się roztopić słuchając jego głosu.
Bez zastanowienia wskoczyłem do vana, i odkryłem...
...że jedyne wolne miejsce to to obok Chase'a!
W swoim podekscytowaniu nawet nie zwróciłem uwagi na te zaciekawione spojrzenia, jakie Ashley rzucała rozdygotanemu Le Mime... ale powiem ci jedno.
Błysk w jej oku nie był dobrą oznaką.
~ Słowa: 4 605 ~
Edit 18.07.2017 - Było: 4 251 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top