XII Mivorka

(2276)

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

— Hmm — mruknął pod nosem Bræsi odsuwając lunetę od twarzy. — Wygloda na statek.

Poprawił kamizelkę i podał lunetę Jasmerowi, który wyciągnął po nią dłoń ze znakiem zapytania w oczach. Blondyn przyłożył ją do oka i się skupił.

Faktycznie, przed nimi, a wręcz na nich, płynął statek. Był o wiele większy od Drugiej Mewy, na pokładzie widział wielu ludzi i wydawało mu się, że mieli mundury wojskowe. Armaty wychodzące przez burty pod pokładem, ale wciąż wysoko nad powierzchnią wody, również zwróciły jego uwagę. Spojrzał wyżej, na szczycie masztu powiewała flaga w kolorze magenty z czarną linią idącą na ukos. W centrum widniały skrzyżowane strzała i miecz.

— Przecież to jest monthelski statek — powiedział Jasmer. Nie był pewny czy ze strachem, czy ulgą w głosie.

— Monthel? — Wyrwał mu lunetę Bræsi i sam przyjrzał się jeszcze raz. Ramiona mu opadły, zacisnął szczęki i przeklął po emdeno. Oddał Jasmerowi przedmiot. — Cekaj. Ide po Savløk.

Blondyn przytaknął i obserwował, jak mężczyzna nerwowo odchodzi w stronę schodów do magazynów. Zaczesał kosmyk włosów, który uciekł mu z kucyka za ucho i spojrzał po raz kolejny przez lunetę.

Tak, to zdecydowanie monthelski statek. Był daleko i to znacznie, a także, z tego co widział, wolniejszy. Pociągnął nosem, drapiąc się po brodzie, na której znajdował się już półtoramiesięczny zarost, który go strasznie irytował. Może uda mu się ogolić, jak dopłyną do Grimvern, bo tutaj nikt nie śmie dać mu do ręki czegokolwiek ostrego. Albo poprosi siostrę Vrake o pomoc, bo lekarki się bał.

Usłyszał za sobą ciężkie kroki, po odwróceniu się zobaczył Szablę oraz Bræsiego. Podał lunetę kapitanowi, zanim ten jeszcze wyciągnął po nią rękę i się cofnął.

— Faktycznie — przyznał im rację po przyjrzeniu się statkowi. Zagryzł wargę i zmarszczył brwi. Westchnął zrezygnowany. — Na ostatniej prostej.

— Może nie są po nas? — zaproponował Bræsi, przełączając się na emdeno. Jasmer spojrzał na nich, ale nie oczekiwał przetłumaczenia. Skupił się na monthelskim statku

— Obawiam się, że jednak z innego powodu by nie wypływali w tym kierunku — przyznał zrezygnowany Szabla, również korzystając teraz z ojczystego języka. — Skoro my ich zauważyliśmy, oni nas pewnie też.

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł — odezwała się Wiśnia, choć z uśmiechem.

— Nie, rævleen! — Zaśmiała się Steibjorg Bræsidorrit, muzykantka statku. — Jak taki supeł zrobis, to będzie trymać lepiej!

— Ale nie wygląda dobrze.

Steibjorg przewróciła oczami, trącając łokciem nową przyjaciółkę.

W ciągu ich drugiego miesiąca żeglugi działo się stosunkowo wiele, w porównaniu z pierwszym. Natknęli się na kolejną burzę, ale była zdecydowanie łagodniejsza od swojej poprzedniczki, nikt nie zginął. Nikt nawet nie został ranny. Wiśnia poznała Steibjorg — to ona przyniosła jej wtedy nić i igłę oraz nowy płaszcz, o wiele cieplejszy od poprzedniego. Jeśli dobrze zrozumiała, należał on do Vrake, medyczki statku i starszej siostry Steibjorg. Przy kołnierzu i na rękawach miał futerko, ale Steibjorg szepnęła jej, że nie jest prawdziwe.

I tak jakoś Steibjorg została. Doglądała Wiśni, czy na pewno zszywała to, co miała, ale przy okazji prowadziła rozmowę. Mówiła jej zresztą zapewne więcej, niż powinna. Dzieliło je równe dwa miesiące różnicy w wieku, więc było im zdecydowanie łatwiej się dogadać.

Oprócz tego cisza na wodzie. Co robił Jasmer? Nie miała właściwie pojęcia. Coraz częściej widywała go nie przy pracy na pokładzie, a w towarzystwie całej reszty załogi i definitywnie nie pracował. Denerwowało ją to, bo wydawało się, jakby nie przejął się ich kłótnią w najmniejszym stopniu.

Znaczy, od tego czasu rozmawiali i rozwiązali tamtą sprawę. Wiśnia tłumaczyła mu, że go nie nienawidzi, Jasmer przyznał, że przesadził. Po długiej namowie przyznał także, że po prostu poczuł się zazdrosny. „Jakby nagle stał się gorszy od Lucjo". Nie chciał jednak podać powodu dlaczego, ale Wiśnia stwierdziła, że i tak go męczyła o odpowiedzi jego zachowania zbyt długo i w zamian zdradziła mu, o co chodziło.

Kiedy jednak Jasmer dowiedział się, czemu nie chciała mu na początku powiedzieć, zrobił się czerwony na policzkach. Nie wybuchnął tak jak wtedy, wręcz przeciwnie: milczał. Wiśnia poczuła, jak coś jej się przekręca w żołądku na ten widok, ale z drugiej strony... czy się myliła? Gdyby Jasmer wiedział o kluczu do składziku, od razu próbowałby je od Lucjo wyciągnąć i uciec bez żadnego planu. Wiedziała to, bo go znała.

A jednak mimo tej długiej i niezbyt prywatnej, ze względu na Lucjo po drugiej stronie ściany, rozmowy, Jasmer nie chciał zaczynać z nią żadnych konwersacji. Przez to zwątpiła, czy na pewno wszystko sobie rozwiązali.

— Przecież wiem, jak się wiąże supły! — Wybudziła ją z zamyślenia Steibjorg. — Pomagam sustræ, ona mnie ucy!

— Jeżeli twoja siostra by mnie tak związała — Wiśnia prychnęła, pokazując na kawałek materiału, na którym blondynka demonstrowała swoje „umiejętności" — to wolę nie trafiać na jej stół operacyjny.

Steibjorg śmiejąc się wypowiedziała jakieś dwa zdania po emdeno, których Wiśnia nie rozumiała. Uśmiechnęła się jednak, domyślając się, że dziewczyna po prostu nie wiedziała, jak powiedzieć to co chciała po ataov.

Drzwi pokoju Wiśni i Jasmera się otworzyły. Lihen stanęła w nich, obserwując dziewczyny siedzące na ziemi w otoczeniu strzępków materiałów i uniosła brwi. Steibjorg natychmiast zerwała się i stanęła wręcz na baczność, podczas gdy Wiśnia nie ruszyła się z miejsca, a tylko podnosiła wzrok na elfkę.

— Bræsidorrit. — Skinęła na Steibjorg głową. — Sustræ tressda å te.

Jag, jag, kapen!

Rzuciła ostatnie spojrzenie Wiśni. Chciała przejść obok Lihen i wyjść, ale ta złapała ją za ramię. Blondynka popatrzyła na nią spokojnie pytającym wzrokiem.

Sarvej å et eprätä — powiedziała jej jeszcze, zerkając na Wiśnię. Steibjorg zrobiła to samo i uśmiechnęła się szeroko.

— Kirræ! Ze mną! — zwróciła się do niej radośnie, a Lihen, zanim ją puściła, szepnęła jej jeszcze coś na ucho. Uśmiech trochę jej zbladł, ale przytaknęła.

— Bræsidorrit seniorka ciebie też do czegoś potrzebuje, więc idziesz z młodą — wytłumaczyła szybko Wiśni, podczas gdy Steibjorg obok niej niemal trzęsła się z podekscytowania.

Wiśnia skinęła łagodnie głową i obserwowała, jak Lierin odchodzi. Dopiero wtedy wstała z ziemi, otrzepała się i kopnęła trochę ciemnego materiału w prążki, wychodząc z koła innych strzępków, które wokół siebie stworzyły. Steibjorg wyciągnęła w jej stronę rękę, którą z uśmiechem złapała i zaczęła ją wręcz ciągnąć ku wyjściu na pokład.

Uśmiechały się i śmiały, póki nie wyszły na zewnątrz. Nie dało się nie zauważyć ogromnego statku płynącego w ich stronę. Był węższy od Drugiej Mewy (chociaż w porównaniu, każdy statek będzie), ale za to wyższy. Słońce chyliło się ku zachodowi, ale to sprawiało tylko, że czarny statek wydawał się straszniejszy. Zdobienia na nim wykonane ze złota skrzyły się w słonecznych promieniach. Załoga też od razu rzucała się w oczy — zdecydowanie była liczebniejsza od tej Drugiej Mewy. Do tego wszyscy mieli na sobie czarne mundury przepasane pasem w kolorze magenty. Wiśnia z przestrachem spojrzała w górę.

Na szczycie masztu powiewała monthelska flaga.

Sgääm chyba... — odezwała się Steibjorg, ale zanim dokończyła, Wiśnia, wpatrzona w statek będący dosłownie kilka minut od nich, przytaknęła.

— Tak, powinniśmy iść.

Ruszyły niemal biegiem do schodów pod pokład, mijając kilku innych marynarzy wpatrzonych w statek. W magazynie od razu skręciły w lewo, weszły na korytarz, a potem bez rozglądania się do izby chorych.

Vrake Vallëdorrit właśnie wygładzała jedno z łóżek. Odwróciła się do nich z wyraźnie niespokojnym wyrazem twarzy. Podrapała się po głowie, na której powoli zaczęły z powrotem wyrastać włosy. Wyprostowała się, przypominając Wiśni i Steibjorg jak wysoka jest.

— Jesteście — odezwała się po ataov, z idealnym jak zawsze akcentem. Poprawiła białą pelerynę nerwowo. — Widziałyście statek Monthel, zgaduję?

Obie przytaknęły. Vrake spojrzała niepewnie na Wiśnię, ale nic nie powiedziała.

— Szabla będzie próbował z nimi rozmawiać, bo raczej... nie jest możliwe, że nie płyną do nas. — Podrapała się po karku, rozglądając się. Podeszła do stolika z bandażami, wysokoprocentowym alkoholem i innymi przyrządami. Szukała czegoś. — Więc będzie rozmawiać. Czy się uda... Wątpię. Więc najpewniej rozpocznie się walka i...

— Walka?! — Wiśnia czuła, jak blednie. — Z wojskiem? Przecież... ale...

Varej, Kirræ — odezwała się Vrake dopiero wtedy, gdy miała pewność, że Wiśnia nic więcej nie powie. — Większość załogi jest byłymi lub wciąż aktualnymi żołnierzami Ingedahl, Jongeir lub innych państw. Mamy mniej broni, szczególnie w porównaniu z... vel, wojskowym statkiem, ale to nie znaczy, że... nie damy rady.

Steibjorg położyła Wiśni dłoń na ramieniu i ze zdeterminowanym uśmiechem powiedziała coś po emdeńsku.

— Powiedziała, że damy radę — przetłumaczyła jej szybko starsza z sióstr. — A ja mam na to nadzieję, bo ta izba pewnie do końca dnia będzie zapełniona, a te trzy łóżka to będzie zdecydowanie za mało, nawet uwzględniając to operacyjne pokój obok.

— Co będziemy... robić? — zapytała Wiśnia, otulając się szczelniej płaszczem.

— To co do tej pory, miejmy nadzieję — wzruszyła ramionami i westchnęła. Odwróciła się z powrotem do nich, wyraźnie zdenerwowana. Zmarszczyła orli nos, wykrzywiając przy okazji nieprzyjemnie bliznę na nim, i zorientowała się, że milczy, zamiast mówić dalej: — Odkażanie, bandażowanie, szycie, jeśli będzie trzeba. Do całej reszty raczej będę zabierać się sama. Nie wiem, jak to będzie wyglądać. Może to nie będzie totalna porażka.

Wtedy nad głowami usłyszały tupot stóp oraz krzyki, ale nie potrafiły rozróżnić wypowiadanych słów.

— Podpłynęli — stwierdziła krótko, ale trzeźwym tonem Vrake.

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

— Miło, że się postaraliście, ale nie potrzebuję tłumaczenia — odkrzyknął Szabla, zanim tłumacz na monthelskim statku skończył mówić. — Sam miałem nim być, ale, jak widać, coś nie wyszło, więc...

Jasmer stał cały czas na dziobie, niedaleko kapitana. Szukał wzrokiem Lihen, ale nie miał pojęcia, gdzie może być.

Statek z flagą Monthel o wygrawerowanej w złotej blasze na boku nazwie „Mivorka" podpłynął na tyle blisko, żeby krzyki z niego były słyszalne na Drugiej Mewie. Przyspieszenie statku nie było na tyle znaczne, aby zdołali im się wymknąć. Mivorka może i sunęła po wodzie o wiele wolniej, ale podpłynęli do nich bez większych problemów.

Cała załoga Mivorki łypała na nich zza balustrad. Armaty mieli wycelowane, ale to samo w mniej niż minutę mogli osiągnąć tu, na Mewie. Nie zmieniało to jednak tego, że wojskowy statek był o wiele lepiej wyekwipowany i uzbrojony.

Generał Žipić, jak to się przedstawił mężczyzna stojący naprzeciwko Szabli, nie wyróżniał się za bardzo. Jedyną dyferencją, jaką Jasmer dostrzegał to beret z metalowymi wzorami, prawdopodobnie informującymi innych o jego stanowisku.

Na dziób Mivorki wszedł kolejny żołnierz zawołany przez Žipicia, wymienili parę zdań tonem zapewne normalnym, ale niesłyszalnym dla załogi Drugiej Mewy. Jasmer spojrzał na Szablę i wydawało mu się, że szepnął coś do mewy siedzącej mu na ramieniu. Ptak zaskrzeczał i wzleciał w powietrze. Zaczął krążyć w okolicach obu statków, ale zaraz wokół niego zebrało się parę innych ptaków, więc nikt zbytnio nie zwracał na nie uwagi.

— Jasmer.

Ledwo usłyszał słowa Szabli. Nigdy wcześniej nie zwrócił się do niego po imieniu. Wydało mu się to tak nierealne, że z szeroko otwartymi oczami odwrócił powoli głowę w jego stronę. Kapitan patrzył przed siebie, nie spuszczał wzroku z generała Žipicia. Zmrużył oczy, powieka mu drgnęła.

— To niesprawiedliwe, żebym cię o to prosił i nie czuję się z tym dobrze — zaczął, a Jasmer z dziwnym uczuciem rosnącym w nim stwierdził, że cokolwiek powie, przyjmie to — ale pójdź z Sigharemem do magazynu i weźcie najwięcej broni, ile uniesiecie. Nie wszyscy mają swoje przy sobie. On będzie wiedział, gdzie są.

Jasmer wyprostował się i przytaknął. Szabla rozejrzał się po pokładzie i nareszcie zauważył Sigharema — niegdyś arveńskiego partyzanta z czasów wojny między Arvenią a Scottiah, teraz, na Drugiej Mewie mistrza artylerii — na rufie statku. Mężczyzna bez nazwiska o czekoladowej skórze, drapiący się po siwiejącym wąsie wyczuł na sobie wzrok kapitana i spojrzał ponad ramieniem na dziób statku. Skinęli na siebie, Szabla wskazał głową na Jasmera stojącego za nim i Sigharem szybkim krokiem ruszył ku schodom, po czym sunął jak łabędź, choć z mniejszą gracją, po pokładzie do drzwi magazynu. Jasmer równie prędko zszedł ze schodów i poszedł za nim.

— Czerne beki — Sigharem powiedział do Jasmera tym swoim miękkim arveńskim akcentem, gdy już zeszli do magazynu. Blondyn popatrzył na niego, nie rozumiejąc, co ma na myśli. — Deese — dodał w języku dilmuri, pokazując zamaszyście ręką na beczki i skrzynie z tak ciemnego drewna, że wydawały się czarne, szczególnie w skąpym świetle lamp magazynu.

Jasmer ruszył za nim i obserwował, jak otwiera pierwszą skrzynię. Sigharem zaczął podawać mu rewolwery, które upchnął do jednej kieszeni za dużego płaszcza, gdy ten otworzył skrzynię z odmierzonymi ilościami prochu i nabojami.

Sigharem podał mu flakonik z prochem i kulę, ale Jasmer spojrzał na niego, nie bardzo wiedząc, jak ma załadować choć jeden z pistoletów. Z oczywistych powodów, nie dopuszczano go wcześniej do żadnej broni.

Arveńczyk już chciał otwierać tym razem beczkę, ale zauważył, że chłopak za nim nic nie robił. Zawahał się, ale odwrócił i wyciągnął obie dłonie do Jasmera, który zrobił się czerwony ze wstydu mimo wszystko. Podał mu jeden rewolwer z całym zestawem, który dopiero co od niego dostał.

— Pa na to — odezwał się i rozpoczął proces ładowania pistoletu.

Jasmer obserwował uważnie, jak wsypuje proch do jednej z komór nabojowych, wpycha do środka kulę, przekręca magazynek bębnowy, wpycha nabój głębiej za pomocą stempla po lufą. Podał broń Jasmerowi, a ten przyjął ją, jakby była z porcelany. Sigharem skinął na niego głową i machnął ręką, żeby zrobił to samo z pozostałymi komorami, odwracając się z powrotem do skrzyni, z których zaczął wyciągać o wiele większe strzelby.

Palce Sigharema sunęły po pistolecie gładko i widać, że nie robił tego pierwszy raz. Wyraźnie go do tego wytrenowano, ale Jasmer był zdeterminowany. Ostrożnie zgarnął kolejną kulę i zaczął próby załadowania go do końca.

Okazało się to trudniejsze, niż mu się na początku wydawało. Przede wszystkim był o wiele wolniejszy od Sigharema. Zapamiętał, co ma robić, ale robił to zbyt mozolnie. Zmarszczył czoło i już chciał zacząć agresywniej upychać kulę, ale Arveńczyk natychmiast go zatrzymał, wyraźnie zdenerwowany. Ramiona Jasmerowi opadły.

— Wybacz. — Wrócił do swojej czynności, tym razem spokojniej, chociaż dłonie świerzbiły go, by robić to jak najszybciej. Znaczy, miło by było, w końcu nie wiadomo, kiedy walki na górze się rozpoczną. — Chyba się... boję.

Sigharem po chwili przytaknął.

— Ne ma co — odpowiedział mu w końcu. — Ty ne bijesz się.

— No... nie.

Po kilku minutach ładowania broni usłyszeli pierwszy strzał na pokładzie.

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

powoli zbliżamy się do końca! nie macie pojęcia, jak bardzo się z tego cieszę, ale również smucę:'3

ale przypomnę także, że najpewniej w następnym tygodniu pojawi się moja praca na konkurs! więcej informacji będzie w pierwszym rozdziale owej książki:D

powiem tylko, że znów pojawi się pewien demon:3

ale w każdym razie! jutro rozdziały XIII, XIV i epilog! także jutro lub pojutrze pojawią się także wyglądy rysowane postaci. wstawię je do epilogu, ale nie wiem, jak to będzie z wattpadową jakością, więc na moim instagramie, który jest podlinkowany w komentarzu w prologu także się pojawią:DD

DO JUTRA<3333

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top