XI Marionetka
(2643)
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
Na statku panowała grobowa cisza. Minęło kilka godzin od wypłynięcia z burzy. Na pokładzie trwały prace sprzątania. Kapitanowie siedzący w biurze bez przerwy słyszeli kroki załogi schodzącej do magazynu i na korytarz zabierać przyniesione z pokładu meble z powrotem tam, gdzie ich miejsce.
Szabla i Lihen siedzieli za biurkiem, oboje. On spisywał raport do swojego dziennika, ona listy kondolencyjne do rodziny Papperra. Do Bostrid nie miała co, nie było do kogo go wysyłać.
Szabla wyciągnął rękę z sępim piórem z jego kapelusza w stronę kałamarza zrobionego z kieliszka na alkohol bez patrzenia. Natrafił na przeszkodę w postaci ręki Lihen. Ich palce się zetknęły. Spojrzał na elfkę, ale ona nie podnosiła wzroku z kartki, na której już pisała dalej kruczym piórem. Rękawiczkę, na której miała bliznę, nosiła nawet przy nim. Tatuaż na przedramieniu ukrywała również w biurze, ale on wiedział, że tam jest. Nie miała na sobie płaszcza, a koszulę miała założoną niedbale w taki sposób, że widział wypukłą bliznę na lewym obojczyku. Opowiedziała mu o niej może... raz. I nigdy do tego nie wracała.
— Lierin — odezwał się, zamykając na moment dziennik, ale trzymając między stronami palec, żeby wiedzieć, gdzie skończył. No, i żeby atrament wyschnął.
— Lihen, jeśli łaska — odpowiedziała obojętnym tonem, nie obdarzając go chociaż zerknięciem. — Mówiłam to już wiele razy.
— A Li może być? — zapytał, w końcu podniosła na niego wzrok. Spodziewała się zobaczyć na jego twarzy głupi uśmiech, ale był całkowicie poważny. Chociaż kącik ust mu zadrżał, gdy tylko na niego spojrzała. — Nie lubię cię nazywać Kruczycą.
— Nie.
— Pech.
Cisza ponownie zaległa.
Naprawdę szanował to, że chciała być nazywana pseudonimem. Nie powinno to być dla niego przecież dziwne, sam to robił. Mimo że na samym początku nienawidził „Szabli", to teraz nikogo innego nie miał. Gyorn został w tym porcie, do którego teraz zmierzali. Chyba dlatego właśnie w końcu zdecydował się na nazywanie siebie samego w ten sposób. Pomijając oczywiście sam fakt, że nie chciał wszystkim wokół rozpowiadać swojego prawdziwego imienia i właściwie niewiele osób je znało. Po tym, jak dowiedział się, że jego „nauczyciel", od którego nauczył się większości tego, co wie teraz o statkach, sam wykonywał zadania dla samego króla, tak jak on teraz, Szabla i tak wydawało mu się, że pasuje lepiej.
Lihen skończyła pisać. Machnęła kilka razy piórem, by atrament na dudce wyschnął, po czym wsunęła je z powrotem w kapelusz, wiszący na oparciu jej krzesła. Wpatrywała się w słowa, które dopiero co napisała i miała wrażenie, że to nie wystarcza. List kondolencyjny? Co on da jego rodzinie? Nawet nie dostaną jego ciała. Będzie zbierać gazy na dole oceanu tylko po to, żeby jakiś czas później wypłynąć na powierzchnię i pozwolić, żeby ptaki go zeżarły. Jeśli wcześniej nie zrobią tego mięsożerne ryby, oczywiście.
Bostrid to samo.
— Bostrid... — szepnęła, chcąc zacząć jakąś myśl. Natychmiast poczuła na sobie wzrok Szabli. Skrzywiła się i wstała od biurka razem z listem. — Dobrze, że to tylko dwie osoby. Jakbyśmy stracili więcej, to jeszcze bylibyśmy zmuszeni brać tego arogancika do pomocy.
— Po prostu powiedz, że ci źle z ich śmiercią. — Szabla przekrzywił delikatnie głowę w bok. — Bo mi jest.
— No to niech ci będzie — odparowała chłodno i podeszła do jednej z tablic korkowych. — Ja patrzę na techniczne problemy.
Westchnął. Do niej nic nie dotrze. Odkąd dołączyła do niego w Benoe sześć lat temu, była właśnie taka.
Wrócił do spisywania raportu. Na czym on to... Ach, tak:
...i straciliśmy dwóch ludzi. Ich chusty zostały znalezione wśród rzeczy osobistych i wszyte w główny żagiel godzinę po wydostaniu się ze szponów burzy. Wciąż zostało nam około miesiąca do Grimvern, trzymam nadzieję, że...
— Szabla?
że... że nie spotkamy się z marynarką monthelską. Wydaje nam się to dziwne, że do tej pory nikogo nie spotkaliśmy na wodzie, ale może cesarz Monthel nie został jeszcze powiadomiony? Dość nierealistyczne, lecz...
— Szabla!
— No moment!
— Po co prosiłeś wtedy o mój klucz do składziku? — Lihen nie zamierzała czekać.
Szabla spojrzał na nią, unosząc grubą brew.
— Bo swojego nie miałem? Maakt pewnie już zdążył zamknąć nim biuro, nie miałem czasu sprawdzać, czy wciąż tam jest — wytłumaczył zgodnie z prawdą. — Musiałbym znaleźć albo jego, żeby mi otworzył je z powrotem, żebym mógł wziąć swój klucz do składziku albo pójść do ciebie. Przyznasz, że do ciebie było łatwiej?
— To czemu nie ma tu tych twoich kluczy?
Zmarszczył czoło. Odłożył pióro do kałamarza i zostawił dziennik otwarty. Podszedł bliżej dziury w ścianie, w której chował ważniejsze rzeczy od początku żeglugi. W tym dokument z poleceniem królewskim, swój dziennik i klucze do składziku oraz jednego z pokoi w kajutach. Lihen miała swoje, ale traktowali je jako wspólne, a te jako zapasowe.
Ale tych zapasowych naprawdę nie było.
— Co, na mewie gówno?
— Coś ty z nimi zrobił? — zapytała z wyraźnym wyrzutem.
— Nic. — Włożył dłoń w dziurę i próbował wymacać klucze z nadzieją, że po prostu w świetle lamp nie są widoczne. Na daremno. — Na Fernę.
— Gdzie ty je rzuciłeś, człowieku?! — Lihen odłożyła list z powrotem na biurko. — Tak ważne rzeczy nie mogą się gdzieś walać po statku!
— Przecież one tu były jeszcze rano! — zaczął się bronić, wyciągając dłoń ze skrytki.
— Maakt tu był — zauważyła Lihen mrużąc oczy.
— No chyba nie myślisz, że... — Popatrzył na nią, ale widząc jej poważny wyraz twarzy, pokręcił głową. — Maakt na pewno mi nie zabierał żadnych kluczy. On nie wiedział nawet, że mamy taką skrytkę.
— To znaczy, że myszkował.
— Wcale nie, żadne myszkowanie nie miało tu miejsca! Na pewno nie jego autorstwa. — Podrapał się po brodzie. Zastanawiał się.
— No to kto inny? — Przechyliła głowę Lihen. — Cesarzewicz siedzi zamknięty w pokoju. Mutant pomagał cały czas na pokładzie, na chwilę poszedł do kajut, ale stamtąd nie da się zejść tu. A ruda widziałam, jak wychodzi z kuchni prosto do kajut.
Milczał. Lihen mruknęła jakieś przekleństwo pod nosem i włożyła szybko list kondolencyjny do dziury. Powiesiła tablicę z powrotem na jej miejsce.
— Jesteś pewna, że wychodziła z kuchni?
Elfka uniosła brew.
— Przecież drzwi do kuchni i do magazynu są obok siebie — przypomniał jej zdecydowanym tonem. — Z dziobu nie masz prawa wiedzieć na sto procent, skąd wyszła.
Popatrzyła na niego krzywo, ale po momencie zastanowienia jej wzrok złagodniał.
— No dobrze. Więc ty pójdziesz porozmawiać z nią, a ja...
— Nie — wtrącił jej się, zanim dokończyła myśl. — Ja pójdę do Maakta. Ty do rudej.
Kobieta mruknęła niezadowolona.
— Przypomnieć ci, kto przesłuchiwał i mordował jako zawód?
— Przypomnieć ci, czyim szwagrem jest Maakt? — odbił szybko piłeczkę, zdenerwowanie narastało w jego głosie. — Twoje doświadczenie jako marionetka Lethabo w tej sytuacji mnie nie interesuje.
Widząc jej minę, od razu poczuł się, jakby uderzył ją z pięści w brzuch. Przesadził, zdecydowanie. Sześć lat temu obiecał, że nie będzie wspominać o jej życiu przed wyruszeniem w jej pierwszą żeglugę, jeśli ona wcześniej nie zacznie tego tematu. Chociaż, czy nie zrobiła tego, wspominając o swoim poprzednim zawodzie?
Cóż, stało się.
— Wybacz — rzucił, ale z przerażeniem zbyt późno zauważył, że brzmiało to jak od niechcenia. — Idę go znaleźć i z nim porozmawiać — dodał już łagodniej.
Wyszedł, zostawiając ją opartą dłonią o biurko.
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
— Świetnie!
— Świetnie!
Jasmer trzasnął drzwiami.
Wiśnia usiadła na jego łóżku i stłumiła krzyk frustracji, chowając twarz w dłoniach. Jedna tragedia dopiero się skończyła, a nastąpiła kolejna. Tym razem jej osobista, o której mieli wiedzieć tylko ona i Jasmer.
No i oczywiście Lucjo, który słyszał wszystko, co się u nich dzieje.
Pokłócili się kolejny raz. Tym razem, o dziwo, zaczął Jasmer. Wyczuwała zazdrość w jego głosie przez całe pięć minut krzyczenia na siebie nawzajem. Głównie chodziło mu o to, że „coś ukrywają przed nim z Lucjo", a ona próbowała mu wytłumaczyć, że powie mu, o co chodzi, ale jeszcze nie teraz. Pierwszy raz w życiu zaczął ją oskarżać o sekretne nienawidzenie go.
Wyskoczył z tym oskarżeniem tak znikąd, że nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, a on musiał to przyjąć jako jakieś potwierdzenie, bo zrobił się cały czerwony i powiedział, że „idzie pomagać tam, gdzie jest potrzebny". Wtedy ona na nowo się zdenerwowała, jeszcze chwilę pokrzyczeli na siebie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Mruknęła wściekle. Tyle rzeczy mogła mu wtedy powiedzieć, zamiast milczeć! Tyle rzeczy!
— Nie wiedziałem, że z nim tak źle — odezwał się niespodziewanie Lucjo zza ściany.
— Mógłbyś się nie wtrącać — warknęła w jego kierunku. Zdecydowanie nie pomagał jej w uspokojeniu się.
— Nie wtrącam się, nie mogę sobie wyłączyć słuchu — dodał, prawie że z wyrzutem, ale nie była pewna czy do nich, czy do siebie. — Szczególnie, jak jesteście tak głośno.
Nie odpowiedziała mu. Lucjo prychnął i usłyszała, jak wstaje i zaczyna krążyć po pokoju.
Dotarła do swojego limitu, słysząc ponowne otwieranie drzwi.
— Wypieprzaj stąd, Jasmer, miałeś iść pomagać tam, gdzie jesteś potrzebny! — Schowała ponownie twarz, tym razem w kolanach, które podciągnęła do klatki piersiowej.
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Lucjo przestał krążyć. Jasmer stał w drzwiach.
— Aha.
...Nie Jasmer.
Wiśnia poderwała głowę i cała czerwień zeszła z jej twarzy w momencie zauważenia czarnoskórej elfki.
Lekkim krokiem przeszła przez drzwi i zbliżyła do Wiśni. Dziewczyna cofnęła się pod ścianę, przyciskając nogi do siebie jeszcze bardziej. Wyraz twarzy Lihen nie zdradzał dużo, patrzyła na nią jak zawsze, stała z rękami po obu stronach tułowia jak zawsze. Chociaż coś było inaczej.
— Gdzie są klucze, młoda?
No nie.
— Jakie klucze? — Zmarszczyła czoło, starając się nie brzmieć podejrzanie. Od lat obserwowała, jak reaguje na różne rzeczy i wykorzystywała to do kłamania. Zwykle działało, ale tym razem dochodził jeszcze szczery strach.
Ręka Lihen wystrzeliła w kierunku jej szyi. Złapała ją za kołnierz płaszcza, który dostała od jednej z czterech (teraz trzech) kobiet obecnych na pokładzie, nie licząc jej samej, ale nie miała pojęcia której.
— Nie wkurwiaj mnie jeszcze bardziej, niż już jestem wkurwiona — wysyczała jej w twarz, opluwając ją. Co dziwne, sama Lihen wolną ręką starła Wiśni ślinę z policzka.
— Nie wiem, o jakie klucze chodzi — brnęła w to samo, krzywiąc się, gdy kobieta nią szarpnęła agresywnie. Przez jej żyły nagle przepłynęła dziwna pewność siebie. — Przeszukaj sobie pokój. Nic nie mam do ukrycia.
Lihen zmrużyła oczy. Puściła jej kołnierz i odsunęła od łóżka.
— Wstawaj — rozkazała Wiśni, a ona zsunęła się z łóżka. — I stań na środku pokoju. — Posłuchała jej.
Kapitanka rozejrzała się przelotnie po pomieszczeniu. Jej wzrok zatrzymał się na ścianie naprzeciwko drzwi, potem zjechał niżej.
— Gdzie jest skrzynka, która tam stała?
— Pod tym łóżkiem. — Wiśnia wskazała zdeterminowana na łóżko Jasmera. Widząc podejrzliwy wzrok elfki, dodała: — Podczas burzy się tam przesunęła, a i tak jest zamknięta, więc nie było po co jej wyciągać.
Lihen nie spuściła z niej wzroku. Kucnęła przed wysokim łóżkiem i wyciągnęła tam ręce. Wiśnia poczuła, jak strużka potu cieknie jej wzdłuż karku, ale patrzyła elfce w oczy cały czas. Nie zerkała, czy skrzynia na pewno tam jest, ciągle wpatrywała się w nią. Czyżby dbała o to, żeby Wiśnia się nagle na nią nie rzuciła?
Chwała za to wszystkim bogom.
Kapitanka wyciągnęła drewnianą skrzynię z metalowymi zdobieniami. Szarpnęła wiekiem, nawet nie drgnęła. Opuściła wzrok na zamek i spróbowała otworzyć ją jeszcze raz. Wciąż nic.
Wyprostowała się i położyła na niej nogę w wysokim bucie. Pchnęła skrzynię z powrotem pod łóżko i Wiśnia myślała, że jej kolana się zaraz poddają. Nie zobaczyła dziury łączącej pokój z Lucjo. Jeśli skrzynia wylądowała w tym samym miejscu co wcześniej, nieświadomie sama ją zakryła. Nie znaczy to jeszcze, że są bezpieczni, ale nadzieja, że skończy się dobrze nagle w sercu Wiśni urosła.
Lihen zaczęła przeszukiwać resztę pokoju. Stąpała ostrożnie, żeby sprawdzić, czy żadna deska w podłodze nie jest poluzowana. Wyrzuciła koce i poduszki z hamaka Wiśni oraz łóżka Jasmera. Rozcięła wszystko sztyletem, który wydobyła z buta i zaczęła macać w środku. Gdy skończyła ze wszystkimi przedmiotami, rzuciła je na środek pokoju, schowała sztylet i zaczęła się rozglądać, co jeszcze mogłaby przejrzeć. Ściany przejrzała tylko powierzchownie z powodu, który Wiśnię obchodził tyle, co nic. Nie sprawdzała z powrotem pod łóżkiem Jasmera i tylko tyle jej wystarczyło.
Odwróciła się do Wiśni, wyraźnie zdenerwowana, że nic nie znalazła. Dziewczyna natomiast przez całe przeszukiwanie tłumiła uśmiech ulgi. Podeszła do drzwi i już myślała, że elfka wychodzi, ale ona tylko zamknęła drzwi do pokoju, wyjęła pęk kluczy z płaszcza, chwilę pobrzęczały jej w dłoniach i zakluczyła je.
— Rozbieraj się.
Wiśnia popatrzyła na nią chwilę w zdumieniu, ale przełknęła ślinę, gdy znów się do niej zwróciła twarzą i widziała, że mówi serio.
Zdjęła z siebie płaszcz wraz z jej kamizelką i podała je Lihen. Od razu zrobiło jej się chłodniej. Kobieta zaczęła przeglądać wszelkie kieszenie i kieszonki, aż na coś nie natrafiła w płaszczu. Z jakiejś kieszeni, o której Wiśnia nie miała zielonego pojęcia, wyciągnęła świstek papieru. Położyła na ramieniu oba elementy ubioru, otworzyła kartkę i ją przeczytała. Zacisnęła usta, szybko zwinęła z powrotem i schowała do własnej kieszeni. Bez słowa wyciągnęła rękę do Wiśni.
— Dalej. Sukienka — powiedziała, nagle łagodniejszym, chociaż niecierpliwym i czymś podekscytowanym głosem widząc jej pytający wzrok.
Wiśnia zmarszczyła nos, ale rozwiązała wstęgę, którą miała w pasie i zdjęła sukienkę przez głowę. Teraz, będąc w prostym kombinezonie-bieliźnie uszytym z drobną pomocą jej mamy, fizycznie zadrżała z zimna. Nie zdawała sobie wcześniej sprawy z tego, jak chłodno było. Podała sukienkę kobiecie i potarła ramiona, by się rozgrzać.
— Wstążkę też.
Tym razem bez dziwnych spojrzeń, wykonała polecenie. Lihen zaczęła przeglądać jej sukienkę, wywracać do góry nogami, patrzeć między wszytą halką a faktyczną sukienką. Znalazła kilka uprzednio wszytych wewnętrznych kieszonek, ale wszystkie były puste. Wstążkę dotykała wzdłuż uważnie i spokojnie. W końcu założyła ją na ramię tak jak wcześniej płaszcz.
Znów wyciągnęła rękę.
— To... to też? — spytała wręcz z przerażeniem Wiśnia, pokazując na swój skromny kombinezon.
— Szybciej, nie mam całego dnia. — Machnęła palcami z niecierpliwością. Widząc dalsze wahanie dziewczyny, przewróciła oczami. — Możesz się odwrócić. Nie chodzi mi o to, żeby cię nago oglądać.
Wiśnia zrobiła się cała czerwona. Drgnęła, ale widziała, że cierpliwość Lihen naprawdę zaczyna się wyczerpywać. Odwróciła się do niej plecami i zaczęła odpinać drobne guziki idące od klatki piersiowej aż do pępka. Mruknęła, wahając się znów, gdy skończyła. Do dalszego działania zmotywowało ją jedynie to, że im szybciej ją całą sprawdzi, tym szybciej sobie pójdzie. No, jej tupanie obcasem trochę też.
— Ręce trzymaj w górze — powiedziała ze spokojem Lihen, odbierając od niej kombinezon. Spojrzała Wiśni na twarz przez jej ramię. — Otwórz usta. Język pokaż. Do góry.
Dopiero wtedy cofnęła się o parę kroków. Wiśnia zaczęła drżeć. Takiego wstydu jeszcze w życiu nie czuła. Przeszukiwana jak jakiś kryminalista... Czy ona naprawdę myślała, że schowa klucz w ustach? Nawet nie jeden, a dwa? Czy ona wie, jak duże one są? Miała je połknąć?
Słyszała, jak kobieta przetrzepuje jej bieliznę. W końcu westchnęła głęboko i Wiśnia spojrzała na nią przez ramię. Lihen rzuciła jej kombinezon, sukienkę i wstążkę na łóżko Jasmera.
— Przyślę do ciebie potem kogoś, kto pozszywa to wszystko. — Pokazała głową na rozprute poduszki i koce.
— Sama... Sama mogę to zrobić — odpowiedziała jej niepewna, jak zareaguje. Gdy po chwili przytaknęła, Wiśnia zapytała: — A... płaszcz?
— Przyniosą ci inny. — Podeszła do drzwi, znalazła odpowiedni klucz na pęku i je odkluczyła. — Razem z nitką i igłą.
Wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Od razu doskoczyła do swoich ubrań i zaczęła wkładać bieliznę, trzęsącymi się dłońmi zapinała guziki. Wsunęła przez głowę sukienkę i usiadła na łóżku, pocierając się po ramionach. To samo zrobiła z nogami, które wciąż były chłodne, czując przy okazji, jak włosy jej na nich odrosły przez ten miesiąc. Westchnęła.
Usłyszała pukanie do drzwi. Nic nie powiedziała, nie miała pojęcia, kto może... pukać. Raczej wszyscy wchodzili bez zastanowienia.
— Mogę? — Usłyszała męski głos, który sprawił, że otworzyła oczy szerzej niż przez cały swój pobyt na statku.
— Lucjo?
Bez żadnego potwierdzenia, że Wiśnia skończyła się ubierać, drzwi się otworzyły. Naprawdę stanął w nich cesarzewicz z szerokim uśmiechem. Na jego wcześniej idealnie zgolonej twarzy pojawił się miesięczny zarost, jego włosy także były trochę dłuższe, szczególnie pasemko przy uchu. Jeden rękaw jego koszuli był porwany, zapewne w tej ręce, którą przekładał zwykle przez dziurę w ścianie. Nie miał na sobie swojego gorsetu-kamizelki.
Zupełnie nie zważając na to, że może zostać złapany poza pokojem, zakręcił na palcu jeden z kluczy, które dała mu kilka godzin wcześniej Wiśnia.
— Zapomniałem ci wcześniej wspomnieć, ale chyba już wiem, do czego jest ten drugi klucz.
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
WAHOO
jak się bawicie lol (nieważne, jaka jest wasza odpowiedź, będzie gorzej)
tak naprawdę tym razem nie mam wiele więcej do powiedzenia, więc po prostu myślę, że widzimy się jutro!
jutro rozdział XII, a pojutrze XIII, XIV i epilog:DDDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top