X Zielona łapa niedźwiedzia
(2159)
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
Lampa w jej dłoniach była jedynym źródłem światła w pobliżu, ale nikt nie zdawał się zwracać na to uwagi. Myśli załogi skupiały się raczej na zabezpieczeniu statku, zanim całkowicie wpłyną w burzę. Dziewczyna wślizgnęła się szybko do magazynu i prawie sturlała po schodach przez gwałtowniejsze chwianie się statku.
Z tyłu głowy miała pomieszczenie trochę dalej, w którym podejrzewali, że jest szalupa, ale nie traciła czasu na sprawdzanie, czy jest otwarte.
Weszła na korytarz i zdziwiła się, zauważywszy, że tu wszystkie lampy są wciąż zapalone, a drzwi uchylone. Nikt tu jeszcze nie schodził? Lepiej dla niej, ale to pewnie znaczyło, że ma mniej czasu. Weszła szybko do biura, w środku panowała pustka. Szabla i Lihen siedzieli na pokładzie i pilnowali porządku.
Wiśnia od razu poleciała do biurka i postawiła na nim lampę, którą Jarás pozwolił jej wziąć. Zajrzała do otwartego dziennika w grubej, skórzanej oprawie zostawionego w widocznym pośpiechu, ale nic by z niego nie wyczytała. Papiery siedzące pod nim były poukładane jeszcze mniej. Dało się rozróżnić mniej więcej, gdzie przebiegała wyimaginowana linia połowy Szabli, a połowy Lihen, ale kartki były porozrzucane, kieliszek z atramentem stał przekrzywiony, a wielkie, sępie pióro z kapelusza Szabli brudziło inkaustem ciemne drewno.
Nie potrafiła czytać tak dobrze jak Jasmer. Jasne, uczyła się. Jeśli miałaby dużo czasu na zastanowienie się, dałaby radę przeczytać parę zdań, ale nigdy nie przywiązywała do tego takiej uwagi. W dzieciństwie wolała biegać i bawić się, niż uczyć. Tak więc teraz, zamiast próbować rozszyfrowywać słowa, szukała tylko pieczęci, o której wspomniał wtedy Jasmer. Zielonej pieczęci z niedźwiedzią łapą.
Kartkowała stosy jak grubą księgę. Stron było coraz więcej i więcej, a żadnej łapy. Co chwila widziała podpisy. Przejrzała wszystko, co miała w zasięgu wzroku i nic. Mruknęła zdenerwowana, ale nie mogła się poddać, ta kartka przecież nie mogła się rozmyć w powietrzu! Jasmer też nie mógł się pomylić, a tym bardziej kłamać.
Poświeciła sobie lampą po reszcie biurka. Otwierała wszystkie szafeczki, jakie mogła z coraz większą paniką, ciągle mając wrażenie, że ktoś idzie w jej kierunku, zostanie złapana i naprawdę wyrzucona za burtę. Wciąż miała najpewniej z pół godziny, zanim burza ich złapie, ale to nie znaczyło, że nie zostanie zaraz zaskoczona czyjąś obecnością. Starała się potem wszystko odkładać na swoje miejsce, ale nie miała zielonego pojęcia, czy robi to poprawnie.
Zajrzała jeszcze raz do otwartego notesu na biurku. Przekartkowała go z nadzieją, że dokument może był schowany między stronicami. Poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu, a Wiśnia poczuła, jak rośnie w niej nie tylko strach, ale też złość. Nie myśląc nad tym, co robi, cisnęła dziennikiem w jakąś ścianę. Gniew uleciał z niej sekundę później, kiedy usłyszała huk.
Na pokładzie było głośno, więc to nieprawdopodobne, żeby ktoś to usłyszał, ale jeśli ktoś był choćby w magazynie albo małym szpitalu...
Spojrzała w kierunku dźwięku. Notes musiał trafić w jedną z tablic korkowych, o których mówił Jasmer, bo ta leżała właśnie na ziemi. Poczuła, jak oddech jej przyspiesza, a serce wali w piersi niemal boleśnie. Przecież oni ją zabiją. Oni...
Wbiła wzrok w dziurę w ścianie, ukrytej wcześniej przez tablicę. Rozejrzała się i po upewnieniu się, że dalej nikogo tu nie ma, a kroków nie słyszy, podeszła bliżej. Deska w tym miejscu była wyłamana, otwierając faktyczną skrytkę: małą, ale z wystarczającą ilością miejsca na kartkę papieru i dwa klucze.
Wyciągnęła wszystko, odwróciła się i położyła przedmioty na biurku. Zaparło jej dech w piersiach, widząc pieczęć, której szukała na beżowej kartce papieru. Przejechała po niej palcem, ale jej wzrok przykuły na nowo klucze. Oba wyglądały na wręcz nowe i nieużywane. Wzięła je w dłoń i zmarszczyła brwi. Była jednak w takiej gorączce, że bez zastanowienia schowała oba do jednej z wewnętrznych kieszeni płaszcza. Postawiła lampę naftową bliżej dokumentu z pieczęcią.
Nie miała czasu na rozszyfrowywanie wszystkiego, poza tym nie dałaby rady. Pismo było tak pochyłe, że Jasmer też pewnie miałby problem z rozczytaniem się. Nie wiedziała, jak odczytał imię króla Arenssa, ale zaraz obok niego, na lewo, widniały dwa kolejne podpisy, zdecydowanie staranniejsze, a przynajmniej prostsze i łatwiejsze.
Bardzo, bardzo powoli przeczytała jeden z nich: Gyorn Aaulfssoyn. Drugie na początku chciała sobie odpuścić, bo po pierwszych dwóch literach pomyślała, że to po prostu „Lihen", ale „h" nie wyglądają jak „e".
Li... er... in.
Drzwi zaskrzypiały.
Wystrzeliła głową w ich stronę, serce jej zamarło. Nad drzwiami wisiała na haczyku kolejna lampa, oświetlając gościa. Jasne włosy, chusta na szyi, kamizelka we wzorki na ciemnej koszuli. Stanął jak wryty, kiedy tylko zobaczył Wiśnię pochyloną nad biurkiem kapitanów, wpatrującą mu się świdrującym wzrokiem.
— Maakt — wydusiła z siebie, zyskując nadzieję na to, że może jednak przeżyje.
— Kirræ. — „Wiśnia". Łatwiej było mu przetłumaczyć jej imię na emdeno, niż wypowiadać je w ataov. Teraz jej to tak nie przeszkadzało jak wcześniej. — Co tu robisz?
— Wyjdę. Już wychodzę. — Odsunęła się od biurka, złapała lampę i podniosła ręce, pokazując, że nic w nich, oprócz owej lampy, nie ma. — Ale nie mów... nikomu.
— Jak ktoś się dowie, Lihen strzeli mi w łeb, zanim Savløk zdąży zaprotestować — powiedział, ale Wiśni wydawało się, że się waha. Musiał się wahać.
— A jeśli mi się coś stanie, Jasmer ciebie wyrzuci za burtę, nieważne czy go potem zabiją — odbiła piłeczkę. Powoli zaczęła stawiać kroki w jego kierunku. Maakt stał w bezruchu.
— Kirræ, nie rób tak. — Zmarszczył brwi z politowaniem. — Nie mogę...
— Możesz. — Powoli opuszczała ręce. Nie zatrzymała się. — Proszę cię.
Stanęła przed nim. Miała wrażenie, że tak się zaraz zacznie trząść, że klucze same wypadną jej z płaszcza. Chciała upewnić się, że już tego nie zrobiły, ale gdyby sięgnęła nagle do kieszeni, on od razu nabrałby podejrzeń, że jednak coś wzięła. Wtedy by jej na pewno nie wypuścił, a ona byłaby zgubiona. Martwa. A razem z nią i Jasmer.
Wolna ręka ją świerzbiła, szczególnie widząc doskonale wzrok szarych oczu Maakta. Ledwo widoczne kurze łapki przy nich zdradzały, że mógł być starszy, niż wcześniej myślała. Ale w tych samych oczach tkwiło wahanie. Nie wiedział, co zrobić.
— Maakt.
Zacisnął szczęki.
— Maakt, błagam cię.
Odwrócił wzrok.
I wtedy przesunął się od drzwi.
— Żeby cię tylko nikt nie zobaczył.
Łzy ulgi zebrały się jej w oczach. Miała ochotę go przytulić i zacząć dziękować. Zamiast tego wypuściła zbierane w płucach powietrze i marszobiegiem wyszła najpierw na korytarz, na którym lampy były już zgaszone, potem wpadła do magazynu. Tu też panowała przerażająca ciemność. Zerknęła w bok. To tam było pomieszczenie, do którego próbowali się z Jasmerem od miesiąca dostać. Pokój z domniemaną szalupą, która może ich uratować z tego szaleństwa.
Podeszła bliżej, uważając, żeby nie uderzyć o żadną skrzynię, armatę, stół czy krzesło, które były tu masowo znoszone przed burzą z całego statku jako balast. Spojrzała nad ramieniem, ale Maakt musiał być zajęty sprzątaniem po niej w biurze i, najpewniej, zgaszaniem wszystkich pozostałych lamp. Zaświeciła sobie przy zamku i wygrzebała pierwszy z kluczy.
Nic. Ani drgnie.
Przełknęła ślinę, chowając go z powrotem i wyjmując drugi. Ręce trzęsły jej się, jakby była poważnie chora. Włożyła klucz do zamka pod klamką i przekręciła. Łza poleciała jej po policzku, gdy drzwi kliknęły i się otworzyły.
— Bogowie... — westchnęła głęboko, zamykając oczy. Stłumiła łkanie i weszła do środka. Od razu zamknęła za sobą drzwi.
Zaczęła świecić wokół siebie lampą. Wysokie szafki z puszkami pod ścianami. Jedzenie oraz alkohole. Powieszone obok na haczykach liny. Spojrzała w dół i myślała, że się zaraz przewróci.
Na podłodze leżała łódka. Drewniana, wąska, ale długa na całe pomieszczenie i dość wysoka. Nie miała pojęcia, czemu zamykali szalupę w pokoju na klucz, ale najważniejsze było to, że ją znalazła. Znalazła ich ucieczkę. Nie uda im się jej osiągnąć teraz ani w najbliższych dniach, ale mają swój punkt zaczepny.
Usiłowała uspokoić oddech, ale było zdecydowanie ciężko. Westchnęła głęboko i pomyślała nad tym chwilę. Najlepiej byłoby jakoś wydostać stąd tę szalupę w środku nocy, gdy na horyzoncie mieliby jakikolwiek ląd, na który mogliby uciec. Nawet jakaś wyspa, z której później mogliby popłynąć na stały ląd... Uda im się.
Już miała wychodzić, kiedy usłyszała ciężkie kroki zbliżające się w jej stronę. Zamarła, a zaraz potem bez namysłu zakluczyła się w małym pokoju drżącymi dłońmi, cofając się niemal pod przeciwległą ścianę.
Ktoś pociągnął za klamkę. Raz. Drugi. Krzyknął coś wściekle. Rozpoznała ten głos: Szabla.
Przyłożyła dłoń do ust, żeby być pewną, że kapitan za drzwiami niczego nie usłyszy. Przeklął jeszcze raz pod nosem i jego kroki się oddaliły. Wiśnia dopadła do drzwi, otworzyła je i wybiegła. Zamknęła je znów na klucz, schowała go do kieszeni i zaczęła manewrować między meblami po raz kolejny.
Już była przy schodach, gdy dźwięk kroków znów zaczął się zbliżać. Z sekundą wahania, zmniejszyła ogień w lampie gasząc ją i niemal rzuciła się pod stół zaraz obok. Zatkała usta dłonią, żeby nie wydać z siebie choćby oddechu i słuchała, jak Szabla schodzi, przechodzi obok niej i otwiera drzwi składziku własnym kluczem. Odczekała dwie sekundy, wygramoliła się spod stołu i zaczęła wbiegać po schodach z nadzieją, że nikt tego nie usłyszy.
Ze zgaszoną lampą przeszła szybko przez pokład, mijając machających rękami i krzyczących członków załogi. Spojrzała przez ramię na dziób. Za sterem stała Lihen.
Lierin. Brzmiało jak damskie imię, więc zakładała, że należy do niej. Nazwiska nie zdążyła przeczytać i pewnie już nigdy jej się to nie uda.
Nieważne, pomyślała, przemykając przez drzwi prowadzące do kajut jak mgła.
Jasmera nie było w pokoju. Musiał wciąż pomagać załodze w przygotowaniach. Nawet lepiej dla niej; nie musiał wiedzieć, że znalazła już klucz do ich ucieczki. Od razu chciałby się na niego rzucić.
— Lucjo? — Kucnęła przy dziurze w ścianie, nawołując go niepewnie szeptem.
— Naprawdę wpływamy w burzę? — zapytał nagle, jego głos był odległy, jakby siedział po drugiej stronie pokoju.
— Uh — mruknęła zdezorientowana prostolinijnością pytania. — Tak. Ale słuchaj...
— Świetnie.
Wybił ją zupełnie z rytmu.
— Lucjo, posłuchaj — powiedziała dopiero po chwili zbierania myśli. — Znalazłam klucze, ale jeśli zaczną ich szukać... nie mogą ich znaleźć u mnie.
— Klucze? — Usłyszała trzeszczenie. Cesarzewicz wstał ze swojego łóżka i podszedł bliżej. — Do czego?
— Jeden, nie wiem — przyznała, wyjmując z kieszeni oba. — Drugi jest do składziku w magazynie.
— No dobra, ale po co ci one? Pomogą z czymkolwiek?
— Myślę, że tak — odparła i wsunęła rękę z kluczami przez dziurę w ścianie. — Weź je i gdzieś schowaj, gdziekolwiek. Nie będą się spodziewać, że będą u ciebie.
— Chyba że taka Lihen ci wparuje, jak zobaczy, że ich nie ma i zobaczy dziurę.
Wiśnia przeklęła brzydko. O tym nie pomyślała. Rozejrzała się po pokoju. Jedyną rzeczą, jaką mogłaby zakryć dziurę to zamknięta skrzynka stojąca pod oknem. Gdyby ją przesunęła, byłoby to widać. Musiałaby mieć wielkie szczęście, żeby się udało.
— Wymyślę coś — zapewniła go, Lucjo mruknął coś w odpowiedzi. — Tylko... nie mów Jasmerowi.
— Czego?
Odwróciła głowę w stronę drzwi. Bezmyślnie nie słuchała otoczenia. Gdyby to był ktokolwiek poza Jasmerem, wszystko by się skończyło w mgnieniu oka.
— Niczego — odparła bardziej obojętnym tonem, niż miała zamiar. Wstała z ziemi i otrzepała sukienkę, podnosząc wzrok na jej chłopaka.
— Wiśnia, o co chodzi? — Zmarszczył brwi. Od samego początku wydawało jej się, że jest podenerwowany, ale właściwie nie dziwiła mu się. W końcu biegał zapewne po całym pokładzie ze zbliżającą się burzą na karku.
— O nic. — Jasmer nie wyglądał, jakby jej uwierzył. On jako jeden z niewielu zawsze wiedział, kiedy kłamała. Poza tym, w ich obecnej sytuacji nawet ślepy stwierdziłby z łatwością, że coś kręci.
— Lucjo? — Jasmer spojrzał w stronę dziury pod łóżkiem.
— Ja nic nie wiem.
Blondyn widocznie zagryzł policzek od wewnątrz i się skrzywił. Poprawił brązowe spodnie i odwrócił wzrok.
— Jasne — powiedział w końcu. — Chciałem powiedzieć tylko, żebyście się przygotowali. Idę dalej zobaczyć... co mogę zrobić.
Odszedł. Dźwięk jego racic rozchodził się po korytarzu, póki nie zniknął, a zastąpił go szalejący na zewnątrz wiatr, odczuwalny także w coraz to silniejszym bujaniu statku.
— A tego co ugryzło?
Wiśnia nie odpowiedziała Lucjo długi moment.
— Schowaj te klucze.
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
Ciemne chmury i błyskawice rozciągały się dalej, niż ktokolwiek przewidywał. Dwóch doświadczonych po latach żeglugi kapitanów na statku nie pomagało. Burza robiła z Drugą Mewą, co sobie chciała.
Przechylała statek, uderzała falami, jedna z błyskawic uderzyła niebezpiecznie blisko niego.
Jedynym plusem była współpraca załogi i perfekcyjne przygotowanie przed zderzeniem się z burzą na wodzie. Statek nie nabrał wystarczającej ilości wody, by zatonąć, okna były dokładnie zasłonięte, balast pod pokładem zrobił swoją robotę, a kapitanowie dobrze się spisali przy sterze.
Członkowie załogi, którzy przeżyli całą wyprawę, później w dziennikach opisywali obecność jednej jedynej mewy, trzymającej się cały czas w okolicach kapitanów.
Rozkazy były zagłuszane podmuchami wiatru. Załoga krzyczała do siebie, ale niewystarczająco głośno. Głos natury był donośniejszy. Oraz silniejszy.
Poniesione straty w ludziach: dwójka.
Papperr Therpssoyn, były wojskowy. Jongeirczyk, na którego w domu czekał narzeczony, ojciec i siostra. Sznur wokół jego pasa rozwiązał się podczas największych trzęsień statku i zanim dał radę zawiązać go na nowo lub czegoś się złapać, wypadł za burtę.
Bostrid Jorendorrit, morderczyni. Miała zostać uniewinniona przez samego króla Ingedahl po kilku żeglugach z Szablą, jeżeli jego sprawozdanie na jej temat byłoby pozytywne. Nie licząc Szabli, Lierin darzyła ją największym zaufaniem, nieważne jak dziwnie to brzmiało. Nikt na nią nie czekał w domu, którego nie miała. Uderzyła głową o maszt zbyt mocno, jej ciało wypadło za burtę, zanim ktokolwiek zdołał ją złapać i sprawdzić, czy żyje.
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
następne rozdziały będą dłuższe, naprawdę 🙏🙏🙏
ale burza arc skończył się tak szybko, jak się zaczął lol
ale to jeszcze nie koniec całości! zostały jeszcze cztery rozdziały +epilog:DDD
tak bardzo się cieszę, że udało mi się ostatecznie napisać tę historię, bo jest jak na razie najbardziej dopracowana z moich wszystkich, ale to pewnie już mówiłm nie raz lol
W KAŻDYM RAZIE
przygotujcie się:)
do jutra<33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top