I Naukowiec z kontynentu
(2498 słów)
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
— Na Sobieszce? U nas?
— Najbardziej odosobnione miejsca zawsze przyciągają najwięcej uwagi z najmniej spodziewanych powodów i kierunków.
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
— Chcesz dalej o tym rozmawiać?
Dziewczyna w odpowiedzi wtuliła się mocniej w jego ramię. Dopiero wtedy poczuła ból na plecach, którego przyczyną było boleśnie mocne opieranie się o ścianę za nią. Starała się rozluźnić, nawet jeśli nie szło jej to zbyt płynnie.
Nie chciała zabijać atmosfery. Wspomnienia z dzieciństwa, które oboje wywoływali, wprawiały ją w nieopisane szczęście. Szczególnie bliskie jej sercu były te z jej matką: do dziś pamiętała, jak dekadę temu poprosiła, żeby nauczyła ją szyć. Szybko załapała co i jak, a potem jak rodziców w domu nie było, podkradała jakieś ścinki i za małe resztki tkanin, by jej mama mogła zrobić z nich coś, co sprzeda za normalną cenę, po czym siadała do swojego kąta przy kominku i szyła.
Była prawie pewna, że Jasmer miał jeszcze gdzieś rzeczy, które mu dała. Bora swoje prawdopodobnie wyrzuciła. Kiedy natomiast kiedyś pytała Lubo o jego chustkę, to wprost odpowiedział, że wpadła mu do kominka. A Navov...
— To ja powinnam cię o to pytać — odburknęła nagle, chwytając się tej argumentacji jak tonący noża. Zerknęła kątem oka na swojego ukochanego i zauważając, jak między jego brwiami tworzy się zmarszczka, dodała zrezygnowana: — Wiem, że nie lubisz mówić o Borze.
— A ty o Navovie.
— To nie tak, że nie lubię...
— Oprócz tego, że nie lubisz.
Zgaszona, dmuchnęła na kosmyk swoich rudych włosów, który wkradł się jej na oko. Założyła ręce na klatkę piersiową i podciągnęła do siebie nogi. Jasmer podążył za jej przykładem, dodatkowo ledwo zauważalnie ściskając dziewczynę za ramię dłonią, którą ją obejmował.
— Nie prychaj mi tu. — Przewrócił oczami z lekkim uśmiechem. Położył policzek na czubku jej głowy, po czym to ona przewróciła oczami i śmiejąc się, odsunęła od niego na tyle, na ile mogła w ich sytuacji.
— Weź mi ten kieł z czoła! — powiedziała rozbawiona, odwracając twarz w jego stronę.
Nie mogąc się powstrzymać, złapała jego kły wystające na jakieś trzy centymetry znad dolnej wargi trochę agresywniej, niż powinna. Reakcją na to było zmarszczenie przez Jasmera czoła i cofnięcie głowy w tył. Mimo wszystko również się zaśmiał, ale to równie dobrze mógł być śmiech pod tytułem „niech-nie-będzie-niezręcznie".
— Bierz łapy! Chcesz, żebym ci za trójki złapał i potrząsnął?
— Głupi jesteś. — Uderzyła go żartobliwie po ramieniu i znowu się do niego przytuliła.
Zaczęli się przekomarzać i żartobliwie popychać, aż dziewczyna nie wylądowała na plecach na miękkim materacu. Widziała w oczach Jasmera, że jedynie na to czekał i chwilę później oparł ręce na łóżku po obu stronach jej głowy. Skrzywiła się z głupkowatym uśmiechem, gdy jedna z jego dłoni przytrzasnęła jej włosy, co ten szybko zauważył. Pospiesznie przeprosił i przesunął rękę na bezpieczną odległość.
Szczerzyli się do siebie dobre kilka sekund, zanim Jasmer nie schylił się ku jej ustom. Tak jak przy każdym innym pocałunku, jego kły nie przeszkadzały im tak, jak się śmiali, że będą. Wyrastały pod takim kątem, że nie sprawiały większych kłopotów.
Ułożyła dłoń na jego policzku, gładząc go. Lubiła to robić, szczególnie od czasów, gdy zaczął jej powtarzać, że „ma dotyk delikatniejszy od słów". Oboje wiedzieli, że mówi to raczej żartobliwie, ale tylko dodawało to dla nich trochę... magii. Nawet jeśli nikt inny by tego nie zrozumiał. Nie był to zupełnie sposób, w jaki mówił, ale za to wiedziała, skąd mu się to wzięło.
Ona i jego matka były wielkimi wielbicielkami poezji. Jasmer zdecydowanie mniej, ale i tak był zmuszany do słuchania jej. Zawsze mówił, że to idiotyczne, ale najwidoczniej coś jednak z tych czytań pamiętał, bo kwestia o „dotyku delikatniejszym od słów" to dosłowny cytat z jednego z jej ulubionych wierszy, autorstwa tragicznie zmarłego poety z Sattärg,
Słuchanie takich rzeczy o niej samej jednak nie do końca jej pasowało. Wiedziała, że nie jest najprzyjemniejszą osobą, wokół której można się znajdować. Mówiono jej to zwykle za dzieciaka, ale nie zmieniła się dużo od tamtych czasów, więc chyba dalej się liczyło. Bywała wredna, sprawiała przykrość innym, miała problemy z przepraszaniem, często tchórzyła przy najmniej stosownych momentach... Z jakiegoś powodu zadawała się już tylko i wyłącznie z Jasmerem.
Jednak to, że z nim mogła się z tego pośmiać jakoś jej... pomagało. Cieszyła się z tego, że miała go w swoim życiu jak z niczego innego. Byli zupełnie inni, a jednak znaleźli wspólny język.
Zanim Jasmer zdążył się odsunąć, usłyszeli niespodziewanie dźwięk otwieranych drzwi do chaty, a następnie ciężkie kroki.
— Czy...
— No — szepnął do niej, po czym zgramolił się z niej i łóżka, stając na drewnianej podłodze. Wyszło mu to zadziwiająco cicho, patrząc na to, jak jego świńskie racice zwykle utrudniały tego typu zadania. — Zostań tu.
— Chyba żartujesz — odparła ściszonym głosem i podniosła się do siadu, ale zamarła, gdy łóżko wydało z siebie niewygodne dla nich skrzypnięcie. Ci, którzy weszli do głównej izby, zaczęli rozmawiać w idealnym momencie i musieli tego nie słyszeć. — Chodź.
— Wiśnia.
— No dalej.
Wiśnia stanęła bosymi stopami na drewnianej podłodze i podeszła do chłopaka, który westchnął, ale wziął ją za rękę. Nie było to najprzyjemniejsze ze względu na ich spocone ze strachu dłonie, ale mimo wszystko dodawali sobie tym otuchy. Stawiali ostrożnie następne kroki wykonywane w stronę drzwi sypialni.
Rozejrzała się ostatni raz po pomieszczeniu. Jednoosobowe łóżko pod ścianą po drugiej stronie pokoju, gdzie siedzieli i leżeli, było przykryte tylko jednym kocem, co jakiś czas prany przez Wiśnię w morzu di a Plaimur między wyspą Sobieslavy a Cevraną. Wcześniej znajdowały się na nim skóry zwierzęce, które zdjęli od razu, gdy tylko weszli tam pierwszy raz od czasu śmierci Szarej Wiedźmy. Oprócz łóżka nie było tu dużo mebli, jedynie stołek w kącie i biurko z maszyną do pisania tak starą, że poddali się z Jasmerem po pierwszej próbie napisania na niej czegokolwiek. Guziczki z literami zaczęły odpadać, a wózek się zacinał i ostatecznie stanął w połowie drogi do początku kartki (była tak pożółknięta, że mieli wrażenie, że chatka stała pusta pół wieku, a nie prawie cztery tygodnie). Z tyłu głowy miała też klapę do piwnicy pod łóżkiem, ale tam często nie schodzili.
W dwójkę podeszli do drzwi. Jasmer przyłożył do nich ucho, puszczając jej dłoń. Słyszeli rozmowy i to blisko. Nie zważając na to, chłopak uchylił drzwi, chcąc zobaczyć, jak daleko albo co robią nieznajomi (wszystkie trzy głosy rozpoznali jako męskie), ale gdy tylko nacisnął lekko za klamkę, wszelkie rozmowy po drugiej stronie ucichły. Oboje zamarli. Jasmer puścił drzwi i razem z Wiśnią cofnęli się parę kroków. Strużka potu spłynęła jej po karku. Jasmer wyprostował plecy, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, usłyszeli niski i ostry głos:
— Wyłazić!
Popatrzyli po sobie jak dwie jaszczurki, które zobaczyły koła wozu na drodze o chwilę za późno. Jasmer starał się pozostać wyprostowany, by pokazać, że stawi czoła komukolwiek, kto znajdował się w głównej izbie. Wiśnia wiedziała jednak, że się boi. Mniej od niej, ale się bał.
Chatka Szarej Wiedźmy ziała pustkami prawie od miesiąca. Tylko oni nie bali się tu spotykać po śmierci starej czarodziejki, która zaopatrywała Nevichkę w najróżniejsze leki. Dlatego nie mieli żadnego pomysłu, kto to mógł być. Głosy okazały się zupełnie nowe. Kto sobie przywłaszczał to miejsce?
Chociaż przywłaszczał to pewnie nieodpowiednie słowo. Działo się tu coś poważniejszego.
— Nie słyszałeś? Wyłaź! — powtórzył polecenie.
Jasmer ostatni raz spojrzał na dziewczynę, przełknął szybko ślinę i otworzył drzwi na oścież pomimo dłoni Wiśni zaciskającej się na jego ramieniu.
Ich oczom ukazał się mężczyzna celujący do nich z broni. Jasmerowi natychmiast opadły ramiona, oczy Wiśni się rozszerzyły. Oboje zbledli, szczególnie widząc nieznajomego w mundurze.
Dawno nie widzieli żołnierzy, stacjarystów, czy kimkolwiek oni byli. Czarny płaszcz długi do połowy łydek zapięty dokładnie i schludnie na wszystkie malutkie guziki, przepasany przez środek piersi grubą szarfą w kolorze magenty wyglądały dokładnie tak, jak je pamiętali. Sam mężczyzna był pokaźnego wzrostu, barki miał szersze niż ręka Jasmera, a wąs nad wargą był bardziej zadbany sam w sobie niż włosy na głowie Wiśni i Jasmera razem wziętych.
Kiedyś bawili się w piratów jako dzieci. Pamiętała, jak chlapali się na plaży wodą, wtedy jeszcze w pięcioosobowej grupie przyjaciół, w której biegali po kostki i nagle w oddali zauważyli wielki statek. Był to pierwszy i ostatni raz, kiedy widzieli monthelskich żołnierzy, aż do teraz i zdecydowanie nie można tego nazwać czymś przyjemnym. Nie z lufą broni wycelowanej między oczy jej chłopaka.
Zacisnęła palce na jego ramieniu, wpatrując się w mężczyznę pod drzwiami. Kątem oka ujrzała drugiego w takim samym mundurze. Jedną dłoń trzymał na pasie, przy którym miał swoją broń, jakiś mniejszy pistolet, w odróżnieniu od tego pierwszego. Wolną rękę miał wysuniętą w bok, jakby czegoś bronił, i wtedy zobaczyła trzecią postać.
Była niska w porównaniu do dwóch rosłych i barczystych mężczyzn. Chowała się. Wiśnia nie widziała jego twarzy ani żadnej charakterystycznej cechy, była w stanie rozróżnić jedynie czarne, wysokie buty i o wiele jaśniejsze spodnie. Chłopak lub mężczyzna wyjrzał zza ramienia żołnierza, a ich spojrzenia się spotkały. Ledwo rozpoznała kolor oczu, porównując go do mchu na drzewie, gdy celujący w nich mundurowy wydał z siebie zniecierpliwione mruknięcie. Postać znów się schowała, Wiśnia jednak już w ogóle nie zwracała na nią uwagi, strach powrócił do jej żył ze zdwojoną siłą.
— Wasze mienie.
Wiśnia spojrzała na Jasmera, on nie uczynił tego samego. Wypiął pierś i wysunął się przed Wiśnię, zasłaniając ją prawie w całości.
— Jasmer Gowrenicz Jindrak.
Wiśnia ujrzała drgnięcie palca trzymanego niebezpiecznie blisko spustu żołnierza. To ją natychmiast zmotywowało.
— Wiśnia Nikówna Jastrow — starała się brzmieć pewnie, ale w stresujących sytuacjach nie wychodziło jej to tak dobrze jak Jasmerowi.
Mężczyzna mruknął, po czym poluźnił uścisk na broni, zerkając ponad ramieniem na drugiego mundurowego, który miał podobny wyraz twarzy wyrażający irytację. Nie rozumiała tej zmiany po jej przedstawieniu się, ale zdecydowanie wolała taki obrót spraw niż mroczną alternatywę krążącą po jej głowie.
— Wynosić mi się stąd, już. — Nagły rozkaz zdezorientował kochanków. — Już! Wracaj, dziewczyno, do domu, a ty, mutancie, do swojego chlewu, czy gdzie ty tam śpisz...
— Hej... — zaczął Jasmer, ale Wiśnia, widząc niepokojący błysk w szarych oczach, chwyciła go za tył koszuli i pociągnęła do siebie.
— Jasmer — szepnęła mu do ucha, nie spuszczając wzroku z żołnierza. Sama miała ochotę mu przywalić, dostrzegając mały uśmieszek w odpowiedzi na reakcję chłopaka, ale nieważne co, wiedziała, że nie dałaby rady. Pewność siebie nie równa się odwadze.
— Wynocha — powiedział tym razem ten drugi, a brzmiało to tak samo groźnie, mimo że nie celował w nich w tamtym momencie, a jego głos był zdecydowanie wyższy od tego pierwszego.
Wiśnia pociągnęła Jasmera za materiał lnianej koszuli. Spojrzał ostatni raz na obu żołnierzy i sięgnął za siebie, do Wiśni, a ta rozumiejąc od razu jego gest, złapała go za dłoń. Nie spuszczając wzroku z uzbrojonych mężczyzn, niedługo potem znaleźli się na zewnątrz. Ze środka usłyszeli jeszcze, jak jeden z nich zdenerwowanym i oskarżycielskim tonem mówi, że „miało nikogo nie być".
Niby czuli się bezpieczniej, gdy nikt im już nie groził rozstrzelaniem, ale jakby dopiero tutaj dotarła do nich ta świadomość w pełni. Kolana Wiśni zatrzęsły się w momencie, w którym Jasmer zatrzasnął za nimi drzwi chaty Szarej Wiedźmy.
— Co to miało być, do cholery? — Zdradził skrywany strach poprzez drżenie głosu, po czym przełknął ślinę. — Kto to niby był?
— Żołnierze, Jasmer? Żołnierze?! — Wiśnia postawiła krok przed siebie. Szybko pożałowała, musząc złapać się mocniej ramienia chłopaka. — Albo stacjaryści! Nie wiem!
— Hej, hej, już — powiedział o wiele delikatniej i objął ją, przyciskając do klatki piersiowej. Zamknęła na krótki moment oczy. — Wracajmy.
— Widziałeś tego, co się chował? — zapytała nagle. Przypominając sobie o postaci, odsunęła się od Jasmera i wbiła wzrok w jego oczy.
— Chował? — Uniósł brwi. Zerknął przez ramię na chatkę i zaczął prowadzić Wiśnię za rękę obok siebie po odwróceniu się w odpowiednim kierunku.
Jego brak jakiejkolwiek spostrzegawczości ją za każdym razem załamywał. W tym przypadku było jeszcze gorzej.
— Nie denerwuj się. — Zmrużył oczy, co zauważyła tylko i wyłącznie dlatego, że to akurat na niego świecił księżyc. — Wystarczająco się zdenerwowałaś już...
— Nie widziałeś go? Chował się za tym drugim! — Zupełnie zignorowała słowa Jasmera.
Zamiast jej odpowiedzieć, położył dłoń na jej ramieniu i razem zaczęli przemierzać lasek dzielący Nevichkę od starej chaty. Wchodząc pomiędzy wyjątkowo ciemne drzewa, Wiśnia przybliżyła się do niego jeszcze bardziej.
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
Po cichym pożegnaniu się z Jasmerem, który musiał przejść jeszcze całą wioskę do swojego domu, otworzyła drzwi swojego. Z dezorientacją zauważyła przez okno, że z głównej izby wychodzi żółta poświata. Ktoś dalej był na nogach?
Spojrzała na stół pod jedną ze ścian. Siedział przy nim mężczyzna o spłowiałych, przerzedzonych w wielu miejscach włosach i zmęczonych ciemnych oczach. Cała jego zgarbiona nad meblem postawa ze złączonymi na tyle głowy dłońmi o grubych palcach zdradzała, jak bardzo doceniłby odrobinę snu. Przez moment Wiśnia zastanawiała się, czy przypadkiem nie śpi na siedząco, ale poruszył się i podniósł głowę, gdy weszła do środka. W świetle jednej świecy jego twarz wyglądała na starszą, niż ten był w rzeczywistości.
— Tato? — Usiadła obok niego przy stole, podczas gdy ten odwrócił głowę z nadzieją, że dzięki temu nie zmartwi córki zbyt mocno. — Dalej siedzisz?
— To nic, tylko coś... uhm, załatwić musiałem. Coś tam — odpowiedział niejasno. Pomasował zbolałą skroń. — Gdzie byłaś? Jest... późno dość.
— Z Jasmerem u Wiedźmy.
Sołtys Nikołaj Blagowicz Jastrow na początku przytaknął, jakby jej słowa w ogóle do niego nie dotarły. Wtedy nagle się rozbudził i niemalże z gorączką na nią spojrzał.
— W chacie?
— No... to tylko tam chodzimy w środku nocy, więc tak. — Zmarszczyła brwi. Chciała sprawdzić, co jej ojciec wie, dodała więc z nutką podejrzliwości: — Dlaczego?
— Teraz... — zaczął, ale zreflektował się i przerwał na dłuższy moment.
— Tato...
— Teraz już nie możecie, wybaczcie dzieciaki. — Znów spojrzał na stół, zamiast na córkę.
— Czemu? — zapytała dla pewności, bo do głowy wpadło jej zbyt wiele możliwych odpowiedzi. Chciała znać tę prawdziwą.
— To... no ten, taki jeden... szlachcic z kontynentu się... tu wprowadził. Teraz będzie mieszkać w tej chacie i najlepiej, jak mu... nikt nie będzie przeszkadzać — przyznał, wstając od stołu. — Chodź, Wisienko, spać. Późno jest.
— To dlatego broniło go dwóch żołnierzy z fioletową szarfą? — Nie dała za wygraną, wpatrując się w plecy ojca.
Zatrzymał się wpół kroku.
— O najświętsi, wszystko dobrze?! — Podszedł nagle do niej, kulejąc bardziej niż zwykle i złapał jej twarz w dłonie. — Ja nie wiedziałem nawet, że... że wyszliście... miało nikogo nie być!
— Tak, tato, to samo usłyszeliśmy od nich, jak nas wyrzucali — powiedziała ściszonym głosem, nie chcąc obudzić mamy i młodszej siostry w pokoju obok. — Kim jest ten... mieszczuch?
— Wisienko, nie... nie zwykły mieszczuch! On... — Rozejrzał się po izbie, jakby bał się, że jakaś niewidzialna siła ich podsłuchuje, co przeraziło Wiśnię silniej, niż prawie zostanie postrzeloną. — To... to naukowiec. Jakiś naukowiec z uniwersytetu w Tolyagraadzie... Jest tu przeprowadzać... ważne badania jakieś. Nie... nie wiem, jakie, nie pytaj! Nie pytaj!..
— Badania? Na Sobieszce? — I to takie, że należy mu się ochrona monthelskich żołnierzy?, pomyślała.
— Nie pytaj!.. — powtórzył jak w transie. — Tacznikow. Tacznikow, tak się nazywa. Wuksza Stiborewicz Tacznikow! Ale nikomu ani słowa. Nikt ma nie wiedzieć! Miało nikogo nie być!..
— Tato, dobrze, chodź... chodź już. — Pogładziła dłonie ojca na jej twarzy. Musiał wyczuć i zauważyć, że ją zmartwił, więc rzucił jej jeszcze przepraszające spojrzenie. Odwrócił się i po chwili zniknął jej z oczu, wchodząc do sypialni. Zostawił ją samą na środku pomieszczenia w kompletnej ciszy.
Nie chciała na niego naciskać, ale wiedziała, że coś kręci.
⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆
hej, witam w pierwszym rozdziale!! dawajcie znać, co sądzicie:D
mam nadzieję, że się podobało i zostaniecie na dłużej!:DD
następny rozdział pojutrze<33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top