2
Trzymałam drugi list w dłoniach, siedząc na kanapie w salonie. Tym razem mogę go otworzyć. Wyjęłam złożoną kartkę papieru ze środka, zaczynając czytać. Tak, tak, zaproszenie do szkoły i jakaś lista potrzebnych rzeczy. Zerknęłam na sowę stojącą w otwartym oknie, która kilka minut temu trzymała w dziobie ten list, do nogi przywiązaną miała również brązową, skórzaną sakiewkę. Wzięłam ją, zaglądając do środka, widząc złote monety i karteczka.
"Znając Pani sytuację, wysyłam środki potrzebne na zakup wszystkich potrzebnych przedmiotów do szkoły.
Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Albus Dumbledore"
Kolejny dziwny człowiek. Kto normalny wysyła pieniądze komuś obcemu? Pewnie ci czarodzieje tacy są, ufają każdemu i nie znają żadnego niebezpieczeństwa związanego z ich głupim posunięciem. Powinnam już w końcu nauczyć się zachowań ludzi, by dostosować się do społeczeństwa. Powinnam, ale nie chcę. Za dużo z tym roboty.
- Gotowa? - usłyszałam jej skrzekliwy głos w przejściu. Zerknęłam na nią, podziwiając jej odświętny strój. Długa beżowa suknia, na nią brązowy płaszcz, wypolerowane buty na obcasie i kilka pierdół dla ozdoby. Jej prawdziwe ja wychodzi na jaw. - Miałaś być już dawno ubrana! Raz, dwa na górę, ty paskudny smarkaczu!
Lepiej nie będę jej denerwować. Rzuciłam jej sakiewkę i list, mijając ją, by wejść po schodach. Weszłam do pokoju i otworzyłam niewielką szafę. I co ja z nią mam? Nawet mi nie powiedziała o co chodzi. Tylko ubierz się elegancko i bądź cicho. Wyjęłam żółtą koszulę, ciemno brązowe spodnie, które są przylegające i w tym samym kolorze płaszcz. Szybko się przebrałam, zbiegając zaraz po schodach na dół.
- Już. - mruknęłam, zakładając czarne buty, które wczoraj musiałam dokładnie wyczyścić. Zwykłe, płaskie botki, o ile dobrze pamiętam nazwę.
- Odwróć się. - stanęłam do niej przodem, by mogła ułożyć moje włosy, sięgające do ramion i odpięła grzywkę. - Teraz wyglądasz jak człowiek, smarku. Zakładaj okulary i idziemy. - wykonałam polecenie, idąc po tym za nią. Zamknęła dom, a potem bramę. Czyli wyjeżdżamy.
Miałam rację. Babcia oddała klucze jedynej normalnej osobie z wsi trochę dalej niż ta obok nas i od razu poszłyśmy na autobus. Po tabliczce wiem, że nasz cel to Londyn, co znaczy, że odwiedzamy siostrę babci - Clair. Znowu to jej bezsensowne gadanie o idealnym życiu swojego syna. Jak babci to nie przeszkadza, mogę słuchać, jednak gdy porusza temat jej syna, babcia zmienia się diametralnie. Ciekawe czy i tym razem poleci ciasto czekoladowe? Oby, byłoby całkiem ciekawie.
Na wspominkach minęła mi podróż, czyli bardzo szybko. Wyszłyśmy z tłocznego pojazdu, mogąc w końcu odetchnąć spalinami i dymem Londynu, nie tęskniłam. Zaczęłyśmy iść już do domu babci Clair, a raczej weszłyśmy do kolejnego autobusu, bo mieszka raczej dalej niż centrum. Wyglądałam tak przez okno i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że to nie Londyn, chyba nawet nie jesteśmy w jego pobliżu. To gdzie jedziemy? Babcia chce mnie wywieść gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie? Nawet ciekawy scenariusz.
- Gdzie jedziemy? - zerknęłam na babcię, siedzącą obok mnie.
- Clair przeprowadziła się do Surrey, do jakiegoś małego miasteczka. Nie pytaj, smarku, sama dokładnie nie wiem. Ma na nas czekać na przystanku. - mruknęła gorzko, nawet na mnie nie patrząc.
Znowu? Ile ta baba ma nerwów, by chyba co trzy lata się przeprowadzać? Najpierw dwie lokacje w Dublin'ie, potem jedna w Liverpool'u, cztery kolejne w Londynie, a to tylko te, o których słyszałam i kilka odwiedziłam, nie wiem co było przed tym. Ciekawa kobieta.
Na miejscu, czyli przystanku, wysiadłyśmy jako ostatnie, nie chcąc się przepychać i nie potrzebnie kogoś dotykać. Od razu gdy stanęłam na chodniku, zostałam mocno pociągnięta przez babcię Clair do jej uścisku. Tak, teraz pamiętam czemu jej nie lubiłam. Jest mistrzynią w naruszanie czyjejś strefy osobistej, myśląc cały czas, że to dla ich dobra. Ta... Może gdyby w końcu zdechła, dostałabym coś w spadku, skoro mnie tak lubi? Bądź miła i może dostaniesz jej... ósmy dom? Nie wiem ile miała przed tym.
- Moja mała laleczka! Jak ja się za tobą stęskniłam! - zaczęła mnie całować po policzkach, trzymając już tylko za ramiona.
- Clair, daj spokój temu smarkaczowi. Lepiej prowadź do domu. - warknęła już dość wkurzona, pewnie jazdą tyloma autobusami. Nie dziwię się, mnie też plecy bolą, ale u mnie to z czego innego.
- Uśmiechnij się, Char, przez ciebie nasza laleczka też się nie uśmiecha! A miałaby pewnie tak piękny uśmiech.
- Ona już taka jest, głupia! Prowadź, mam dość tego stania. Do tego śmierdzę tym cholernym autobusem.
I mniej więcej w takim klimacie minęła mi podróż po Little Whinging, czyli nowym miejscu zamieszkania ciotki, choć do jej domu potrzebowaliśmy jeszcze jakieś dziesięć minut pieszo. Stanęłam na uliczce, gdzie każdy dom wyglądał identycznie, nawet samochody moją podobne. Kolejni dziwni ludzi. Do tego jeden gruby mężczyzna właśnie ciągnie jakiegoś małego dzieciaka do domu numer cztery. Jednak nim wszedł do domu, wyszła jakaś kobieta o czarnych włosach w fartuchu. Od razu na mnie spojrzała, bo przyglądałam się całej sytuacji. Uśmiechnęła się blado, szybko szarpiąc tego grubego, na co się odwrócił w moją stronę. Oboje uśmiechali się teraz sztucznie i machali, jak na perfekcyjną rodzinkę przystało. Puknęłam się w czoło, pokazując, że są dziwni, co od razu zrozumieli. Kobieta zbladła, chyba prawie mdlejąc, a ja już miałam ich gdzieś. Odwróciłam się, wchodząc w końcu do domu babci Clair o numerze trzynaście. Moja ulubiona liczba.
Ta, po około godzinie gadania o głupotach, babcie przeszły do rzeczy. Okazało się, że mam zostać tutaj do końca wakacji. Babcia opowiedziała babci - jak durnie to brzmi - o rozmowie z księdzem, czy tam Profesorem, i takie tam bzdety. Mam szczęście, że mam tutaj kilka swoich ubrań i pewne dostanę mnóstwo ubrań po cioci Penelopie. Babcia niczego nie wyrzuca po swoich kochanych dzieciach. Z tego co pamiętam, to jej wnuczka jest starsza o siedem lub osiem lat, więc dostanę i jej ubrania. Super. Babcia poszła, mówiąc tyle, że babcia Clair została o wszystkim poinformowana tego samego wieczoru co odwiedził nas Profesor, a ja jedyna nic nie wiem. Czyli norma. Rzuciła mi na pożegnanie złote monety od dyrektora i wredne "Taki darmozjad nie jest mi potrzebny, głupi smarkacz". Czyli już nigdy nie zobaczę mojego kota, tych głośnych psów i strachliwych koni? Trudno się mówi, nie można mieć wszystkiego.
- No chodź skarbie, pokażę ci twój pokój. - złapała mnie swoimi szponami, ciągnąc na górę. Otworzyła jedne z drzwi, puszczając mnie przodem. - Wprowadziłam się dopiero dwa dni temu, więc nie wygląda najlepiej. Nie przejmuj się, z czasem się wszystko załatwi, najważniejsze, że masz gdzie spać i trzymać najpotrzebniejsze rzeczy. - przytuliła mnie do swojej piersi, głaszcząc pazurami moje włosy. - Może zaczniesz je zapuszczać?
- Dziękuję babciu i mogę zacząć, jeśli nie zaczną mi przeszkadzać. Mogłabym się przebrać? - chciałam jak najszybciej wyjść z jej ramion, nie mogąc znieść dalszego dotykania mnie. Jeszcze czego? Zacznie mnie całować? Albo tarmosić za policzki? Lepiej zapobiegać, niż leczyć.
- Oczywiście, już wychodzę, tylko zejdź za chwilę na dół. Zaprosiłam sąsiadów na herbatkę. - uśmiechnęła się, pokazując swoje różowe z makijażu poliki. Chuda, a kości chyba wcale.
Wyszła na szczęście, zamykając przy okazji drzwi. Dzięki Bogu! Od jednej starej prukwy do słodkiej landryny. No ale mogło być gorzej, prawda? Przynajmniej tu mam dostęp do wielu rozrywek, a przynajmniej tak myślę, patrząc przez okna autobusu godzinę czy więcej temu. Nawet nie tęsknię. Zdjęłam okulary i zaczęłam się rozbierać. Mogę w końcu zrzucić ten płaszcz, jest tu strasznie gorąco. Czym ona tu ociepla? Lawą? Nie zdziwiłabym się. Otworzyłam dużą szafę, widząc same kolorowe rzeczy i mnóstwo sukienek na wieszakach. Nawet jeśli ich nie lubię, to przecież zaczynam nowe życie i mogę coś zmienić. Wzięłam jedną z żółtych sukienek z krótkim rękawem. Założyłam ją przez głowę, układając szybko. Nie pasuje idealnie, ale wygląda... znośnie. Przejechałam dłonią po włosach i założyłam okulary z powrotem, wychodząc z pokoju. Dobrze, że mam skarpetki i nie muszę martwić się o brudne stopy z kurzu na podłodze. Zeszłam powoli ze schodów, słysząc dokładnie w tym momencie dzwonek do drzwi. Już? Przecież dopiero co... Nieważne. Otworzyłam drzwi, widząc od razu tą samą rodzinę co wcześniej, tyle, że z innym chłopcem. Kobieta chyba mnie rozpoznała, krzywiąc się z przerażenia. Opanuj się, kobieto, nic nie zrobię.
- Państwo pewnie do mojej babci. Zapraszam do środka. - odeszłam na bok, otwierając szeroko drzwi. Ciekawe czy ten gruby facet się zmieści? O! Zmieścił się! Wow! Dobra, nie dramatyzuję. - Zapraszam do salonu. - zamknęłam za nimi drzwi, widząc, że ten drugi chłopak jest z nimi, a raczej za nimi. - Proszę za mną. - zaczęłam iść, pamiętając jeszcze gdzie główne pomieszczenie.
Przeszłam pierwsza przez drzwi, stając wyprostowana i dostojnie przy kominku. Ten pokój mnie chyba najbardziej dołuje. Podłoga jest z białych paneli - o ile to panele o teksturze drewna - ściany za to są również białe, lecz z nadrukami różowych, małych kwiatów. Na środku stały na przeciwko siebie dwie białe kanapy, a pomiędzy nimi jasny, drewniany stolik na kawę z własnoręcznie robioną serwetą i z wazonem z różami. Babcia Clair uwielbia robić coś własnoręcznie, dlatego wszędzie można coś znaleźć, co sama zrobiła. Kominek również był w jasnych kafelkach z ciemnym dołem i ramkami jej dzieci, wnuków i nawet mnie, na górze. Jeszcze wyżej był obraz bukietu róż, które najwyraźniej kocha. Zasłony były różowe, na parapecie jakieś małe bibeloty z różnych podróży. Pod oknem były dwa fotele w wzór różowych kwiatów z małym, jasnym stoliczkiem. Na ścianie na przeciwko mnie były dwa regały z książkami, kolejnymi pierdółkami i kolejnymi kwiatami, w tym paprotka. Pomiędzy nimi była mała szafka z telewizorem, który był teraz włączony i leciała jakaś telenowela. Żyrandol za to był z mnóstwem ozdób, jak jakieś kryształy, mieniąc się jak drugie słońce. Babcia przesadza na każdym kroku. Po mojej lewej były różowe zasłony, które odgradzają salon od jadalni i kuchni. Teraz są zasłonięte, pewnie by babcia miała swój spokój.
- Proszę, siadajcie. - wskazał dłonią na kanapy z mnóstwem różowym, kwiatowych i białych poduszek. Grubszy chłopak nie protestował, szybko skacząc na mebel. Jeżeli ją złamie, będzie ciekawie. Jego rodzice podążyli w jego ślady, tylko ostrożniej, zostawiając drugiego chłopca stojącego. Nie zmieściłby się na kanapie z nimi, już ta kobieta ledwo się mieści i jeszcze on? Byliby jak ogórki kiszone.
- Bardzo ładny dom. - uśmiechnęła się miło, szturchając męża łokciem.
- Tak, tak. Piękny. - wykrzywił usta pod swoim siwym wąsem.
- Macie coś do jedzenia? Jestem głodny! - gruby dzieciak zaczął mnie irytować.
- Sałatę i wodę. Zdrowe, pożywne, z mnóstwem witamin. - zaszydziłam spokojnie, brzmiąc poważnie. Chłopak otworzył szeroko oczy z przerażenia. - Wystarczająco dla ciebie, byś miał siłę i energię na kilka dni. - jego przerażony wyraz twarzy jest cudowny. Chyba tego mi brakowało. Tak, to musi być to. Irytowanie, denerwowanie i straszenie ludzi. - Chłopcze w okularach, usiądź ze mną. - usiadłam na kanapie na przeciwko, klepiąc miejsce obok.
- Dzi-dziękuję, ale po-postoję. - spuścił głowę, kręcąc się w miejscu.
- Usiądź, nie będziesz przecież pił herbaty na stojąco. Tak nie przystoi. - poprawiłam róże w wazonie, widząc kątem oka jak kobieta patrzy ostro na chłopca. Ciekawa rodzina, taka inna i surowa. Nie lubię ich, chodź moja intuicja mówi mi, że ten chudy dzieciak jest inny niż oni. Nawet ich nie przypomina. Brunet usiadł skrępowany obok mnie, bawiąc się rękawami za dużej koszuli. - Wybaczcie, że teraz pytam, jednak z kim mam przyjemność?
- Nic się nie stało, nazywam się Vernon Dursley, a to moja żona Petunia i kochany syn, Dudley. - znowu uśmiechnął się pod tym wąsem, marszcząc oczy tak, że prawie ich nie widać.
- Miło mi Państwo poznać, lecz zapomnieliście o chłopcu obok mnie. - położyłam mu dłoń na ramieniu, uważnie patrząc na mężczyznę za okularów. Jego oczy się zwęziły, a twarz spochmurniała. Oho, nie lubią się.
- Jest po prostu moim siostrzeńcem. - wypluła te słowa, dziwiąc mnie tym. Nie lubimy siostrzyczki, czyli prawie jak moje babcie. - Nazywa się Harry Potter.
- Ciebie również miło poznać Harry Potterze. Pozwólcie, że się przedstawię. Nazywam się Hazel Carrington i jestem wnuczką Państwa sąsiadki, Clair Flores. - delikatnie skinęłam im głową. Jak ja nienawidzę tej kultury, dobrego zachowania, zasad i tej głupiej gadki. Babcia miała za dużo wolnego czasu, wbijając mi to wszystko do głowy jak gwóźdź młotkiem. Dziwi mnie fakt, że nie użyła młotka na mój oporny mózg.
- Jesteś bardzo dobrze wychowana, powiedz proszę, ile ty dziecko masz lat. Może jesteś w wieku naszego dudziaczka! - ponownie się uśmiechnęła, łapiąc rumiany i pulchny policzek syna siedzącego obok.
- Dziękuję Pani. We wrześniu kończę dwanaście lat.
- Już jestem! - wesoły głos babci, rozproszył naszych gości. W końcu przyszła z tą herbatą i to na srebrnej tacy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top