13
Kilka godzin spędziliśmy w tajnym zoo dziadka, oglądając mnóstwo magicznych stworzeń. Mogłam przetestować w końcu swoją wiedzę na ich temat i dowiedzieć się coś, o czym nie da się przeczytać w podręczniku i książkach z biblioteki. Muszę przyznać, że było to jedno z najlepiej spędzonych chwil w całym moim dwunastoletnim życiu. Teraz za to czekałam z bliźniakami na Harry'ego. Młody jeszcze nie wrócił, co daje mi dziwne uczucie wobec tej sytuacji, choć doskonale wiem, że wujek by go nie skrzywdził. Prędzej dziadek. Usłyszeliśmy kroki na korytarzu przez otwarte drzwi, na co podnieśliśmy się razem w tym samym momencie. Przez wejście do pokoju wszedł wujek razem z Harry'm, który musiał trochę przejść. Jego oczy były zabandażowane, a on sam się cały trząsł, pocąc do tego.
- Lepiej się prześpij. Rano do ciebie zajrzę by zdjąć opatrunek. - pogłaskał go po głowie, patrząc na mnie znacząco. Rozumiejąc go, chwyciłam Harry'ego za rękę i pociągnęłam do łóżka. - Dobranoc wam. - powiedział, zamykając za sobą drzwi.
- I jak było, chłopie? - oboje usiedli po jego bokach, patrząc w miejsce oczu.
- Trochę bolało, ale nie było tak źle. - wymruczał, padając na łóżko zmęczony.
- Lepiej go zostawcie. - pociągnęłam obu za uszy do góry, by wstali. - Harry, idź już najlepiej spać. Rano was oprowadzę po całym terenie, byście się nie zgubili. - pchałam dalej rudzielców do wyjścia.
- Dobranoc, Harry! - powiedzieliśmy jednocześnie, dziwiąc nas samych.
- Dobranoc. - mruknął, pewnie już prawie zasypiając.
Wyszliśmy na korytarz i wtedy dopiero puściłam tych idiotów. Pocierali uszy, patrząc na mnie z wyrzutem. Wzruszyłam jedynie ramionami i zaczęłam iść do siebie.
- Oj nie nie, moja Panno.
- Nigdzie się nie wybierasz.
- Mamy sporo do opowiedzenia.
- I domagamy się wyjaśnień.
Zagrodzili mi drogę, nie pozwalając przejść. Rude to wredne i tyle. Westchnęłam jedynie ciężko, masując skronie. Oni mnie kiedyś na pewno wykończą, a jak nie oni, to na pewno coś innego się znajdzie.
- A więc zapraszam. - wskazałam na drzwi od mojego pokoju.
Chętnie ruszyli w jego kierunku, ciągnąc mnie za sobą za ręce. W środku usiedliśmy na niewielkiej kanapie pod oknem, która do tej pory służyła mi jako drabina do parapetu.
- Co chcecie wiedzieć? - zapytałam.
- Zacznijmy może od czegoś łatwego.
- Najlepiej od wyjaśnień, dlaczego zmieniłaś szkołę.
- Spodziewałam się tego. - oparłam się wygodniej. - Nie polubiłam się z dyrektorem i wujek po mnie wrócił. Tak w skrócie.
- Nie lubisz Dumbledore'a? - spojrzał na mnie zdziwiony Fred.
- Zrobił mi niezły bajzel w głowie przy naszym pierwszym spotkaniu. Dlatego też wtedy nie miałam okularów.
- No tak, prawie o tym zapomnieliśmy. Trochę czasu temu to było, ale o co ci chodzi? Jaki bajzel? - przysunął się bliżej George, uśmiechając się chytrze.
- Nie ufam wam na tyle, by wam to powiedzieć. - odsunęłam jego twarz swoją ręką. Nie będzie mi dmuchać w twarz.
- No bez przesady! Gdybyś nam nie ufała, zaprosiłabyś nas tu? - oburzył się Fred, uśmiechając sie jednak. Ich uśmiechy chyba nigdy nie schodzą z ich twarzy.
No ale mają po części rację. Polubiłam ich, Harry'ego już na samym początku, dlatego też ich tu zaprosiłam na święta. Nawet nauczyciele z poprzedniej szkoły wiedzą o mojej zdolności, a że przez przypadek, to już całkiem inny temat. Nie powinno być problemem powiedzieć im ten sekret, który na dodatek kontroluję. A więc, postanawiane. Wstałam z kanapy i stanęłam przed nimi, patrząc w ich oczy.
- Możecie mnie za to znienawidzić, tylko pamiętajcie, że sami tego chcieliście. - odetchnęłam, by spojrzeć głęboko w oczy Fred'a, bo jakoś tak się złożyło, że się ruszył bliżej mnie.
Sekundę później stałam w jakiejś drewnianej chacie, słysząc płacz dziecka... a raczej dzieci. Było tu całkiem przytulnie, ale ubogo i swojsko. Prawie jak u bab- Pani Charlotte. Szybko się rozejrzałam, nie widząc nic wartego uwagi, poza mnóstwem zdjęć rodzinnych. Wszyscy mieli rude włosy i od razu rozpoznałam matkę bliźniaków i reszty rodzeństwa, tylko było ich mniej i byli młodsi. Obok kobiety stał uśmiechnięty mężczyzna z tym samym kolorem włosów i trzymał swoje dłonie na ramionach dwóch synów. Starszego chłopaka, który nie wydaje się znajomy, ominęłam i dalej był młodszy Charlie, którego od razu poznałam i chyba Percy, patrząc na kształt jego głowy i oczu. Zgaduję, że te płacząc dzieciaki to ta dwójka, która jeszcze nie miała możliwość znaleźć się na zdjęciu.
- Czemu jestem w domu? - usłyszałam za sobą. - Odesłałaś mnie jakoś czy co? - spojrzałam na niego, widząc jak chce chwycić za krzesło, by pewnie na nim usiąść. Jego nie doczekanie. Dłoń przeszła mu przez drewniany mebel, na co odskoczył zdziwiony.
- Fred, czemu jesteś duchem? - spojrzałam zdziwiona w stronę głosu, który nagle pojawił się obok mnie. Co tu robi George? Czyżby ich więź była aż tak silna, że nawet tutaj muszą być razem? Nie zdziwiłoby mnie to.
- Umarłem? - zaczął machać rękami we wszystkie strony, by tylko przeszły przez kolejne rzeczy, meble czy ściany.
- Nie, idioto. - trzepnęłam go w głowę. - Jakoś nie spieszy mi się zabijać kogoś, kto nie jest nędzny. - prychnęłam, zostawiając ich i idąc w stronę płaczu. - Za mną.
Stanęłam w chyba salonie, patrząc na siedzącą w fotelu rudowłosą kobietę z jednym dzieckiem. Obok chodził mężczyzna z drugim chłopcem, starając się go uspokoić. Podeszłam bliżej, by zobaczyć jednego z nich.
- Na Merlina, Fred, to my!! - krzyknął George, patrząc na tego samego chłopca co ja.
- Jak...?! - złapał się za głowę, chodząc w kółko, co pewnie odziedziczył po ojcu.
- Normalnie. - wyprostowałam się. Zauważyłam wtedy, jak kobieta porusza ustami, choć nic się z nich nie wydobywa. Płacz słyszę, ale jakieś cenne informacje nie są mi potrzebne, to przecież oczywiste. - To są wasze wspomnienia i powód, dlaczego kiedyś musiałam nosić okulary. - przeszłam przez ich ojca, by pójść do innego pokoju. Jednak nie było mi dane, przez niewidzialną ścianę w drzwiach. Typowe.
- Czyli my żyjemy? - spojrzałam razem z George'em na Fred'a jak na idiotę.
- Serio, stary? Po tym wszystkim, nadal nie wiesz? Jesteś pewien, że ciebie nie podmienili? - skrzyżował ręce, patrząc teraz gdzieś przez okno.
- Jak niby mieliby mnie podmienić, kiedy wyglądamy identycznie?! - uderzył go w ramię.
- Zamknijcie się najlepiej. - zaczęłam się dalej rozglądać, idąc do nich. - Teraz wiecie jak wyglądał wasz dom, gdy byliście zaplutymi bachorami. Idziemy dalej, czy chcecie wrócić? - wyjrzałam przez okno, widząc łąkę i zbliżający się zachód słońca.
- Znamy swoje wspomnienia, więc nie przyda nam się oglądanie ich z kimś innym. Niektóre z nich są zbyt prywatne. - oboje skrzyżowali ręce, patrząc na mnie poważnie, choć widziałam w ich oczach iskierki rozbawienia.
- Jak chcecie. - klasnęłam w dłonie, a wszystko dookoła zawirowało, by w sekundę zmienić się w mój pokój. Znowu siedzieli na kanapie, a ja stałam przed nimi.
Od razu zaczęli się dotykać, by pewnie sprawdzić, czy na prawdę żyją i nie są duchami. Później się rozglądali po całym pokoju, mając zdziwienie na twarzy. Sami chcieli, więc teraz mają.
- Jeżeli ten sekret wyjdzie poza mury tego domu... - schyliłam się nad nimi. - Wasze duchy będą się błąkać po tutejszych lasach, szukając swoich resztek ciał. - powiedziałam to tak zimno i oschle, że jestem w stanie nawet zobaczyć ich gęsią skórkę wszędzie.
- Ta-tak je-je-jest! - przełknęli głośno ślinę, cofając się do tyłu.
- Zatem koniec pytań na dziś i możecie wracać do swojego pokoju. - odeszłam od nich, czekając już tylko na swój spokój. - Dobranoc. - rzuciłam, gdy byli już przy drzwiach.
- Do-dobranoc. - zamknęli powoli za sobą drzwi.
Westchnęłam ciężko, przypominając sobie cały dzisiejszy dzień. Za dużo się wydarzyło. Do tego chyba zyskałam przyjaciół, prawda? Chyba mnie lubią, nie wiem, nie znam się zbytnio na tym, choć się uczę. Ja dzielę ludzi na trzy kategorie i nich się trzymam. Cała trójka jest dla mnie interesująca, warta uwagi. Nie są sztuczni lub nędzni. To w nich lubię. Przestań już lepiej myśleć o nich i idź spać. Przebrałam się w piżamę, nie mając dzisiaj ochoty na kąpiel i położyłam się do łóżka. Już zapomniałam, jak to jest mieć własny pokój i tak duże łóżko. Tyle miejsca tylko dla mnie jest przytłaczające. Przewróciłam się na drugi bok, zakrywając pod samą szyję. Też nie wygodnie i pusto. Usłyszałam pukanie do drzwi, na co podniosłam się szybko do siadu.
- Hazel? Dobrze trafiłem? - wstałam i podeszłam do drzwi, otwierając je. Spojrzałam na nadal ślepego Harry'ego, który wystawiał ręce przed siebie.
- Co się stało? Byłeś taki zmęczony te kilka minut temu. - oparłam się o framugę drzwi, patrząc na młodszego.
- Źle się czuję i... - przerwałam mu, robiąc coś instynktownie, co mi się rzadko zdarza, a to tylko dlatego, że mam dziwne uczucie, które każe mi to zrobić. Przytuliłam go, głaszcząc po plecach, czując gdzieś w swojej głębi, że tego potrzebuje. Jego chude ręce objęły mnie, a głową schowała bardziej w moim ramieniu. - Dziękuję. - szepnął, mocniej mnie obejmując. Drugą rękę położyłam na jego głowie, delikatnie głaszcząc jego roztrzepane włosy.
- Miękka się przez ciebie robię, wiesz? - prychnęłam, zdając sobie sprawę, że obejmowanie Harry'ego jest dla mnie tak łatwe, jakby był członkiem rodziny.
Nie odpowiedział mi, nawet tego nie oczekiwałam. Teraz będę miała dziwne myśli, związane z tym, że robię coś nie myśląc o tym najpierw i słuchając mojego wnętrza. Czarodziejski świat mi nie służy. Same kłopoty z nim. Już trudno, podoba mi się w nim i pewnie tej małej beksie wtulonej we mnie też.
- Harry, już późno, powinniśmy iść spać. - nie wiem czemu, ale starałam się być miła dla niego. W odpowiedzi mruknął coś i się odsunął. Pewnie gdyby mógł, to by płakał, tylko że pewne białe paski mu to blokują.
- Mogę... - spuścił głowę, nie dokańczając zdania. - Mogę... spać... - ponownie nie dokończył, choć ja się domyśliłam. Niech się cieszy.
- Chodź młody i mnie nie denerwuj. - chwyciłam go za rękę i zaprowadziłam do łóżka. Chwila, czy on nadal ma na sobie normalne ubrania? - Harry, dzieciaku, czemu nie ubrałeś się w piżamę? - westchnęłam, sadzając go na łóżko.
- Byłem zmęczony i... zapomniałem. - wzruszył ramionami, spuszczając głowę.
- Jesteś niemożliwy. - trzepnęłam go lekko w głowę, by mu bardziej nie poprzestawiać. Jeszcze by bardziej zgłupiał, a tego nie zdzierżę. - Masz szczęście, że zawartość mojej szafy jest ogromna i różna. - odeszłam od niego by wejść do szafy, która w środku jest jak pokój tylko na ubrania.
Przeszukałam kilka wieszaków i poskładanych w kostkę ubrań, by znaleźć coś, co mogłoby być na niego dobre, wygodne i nie dziewczęce. Było to dość łatwe. Wzięłam zieloną, satynową koszulę do snu i spodnie do kompletu. Wyszłam z szafy, idąc do chłopaka. Pewnie nie da rady jej założyć, bo nic nie widzi, więc będę zmuszona mu pomóc. Bez słowa go podniosłam, na co wydał cichy pisk zaskoczenia.
- Spokojnie, to tylko ja. - odłożyłam ubranie na łóżko, by stanąć przed nim. - Dasz radę jakoś sam się ubrać, czy mam ci pomóc? - wolę być pewna, by nie wyszło potem, że robię coś wbrew jego woli i jest zmuszany do czegoś.
- Poradzę sobie, tylko... mogę się przebrać gdzieś indziej? - delikatnie się uśmiechnął i na ślepo złapał mnie za ramię.
- Wejdź do szafy.
- He? - otworzył szeroko usta, twarz mając skierowaną przed siebie.
- Magia działa cuda, zaufaj mi i wejdź tam. - wzięłam w jedną rękę jego piżamę i zaczęłam iść w stronę, z której przyszłam. Wepchnęłam młodego do środka, wcześniej wciskając mu do ręki ubrania i zamknęłam drzwi. - Tylko się nie zgub. - oparłam się o komodę obok, patrząc przed siebie.
- O ja cię... To jest cały pokój! - usłyszałam jego lekko zagłuszony przez drzwi głos.
Dzieciak, zachwyca się wszystkim... no dobra, on ma do tego prawo. Znam jego przeszłość i teraźniejszość jak chyba nikt kogo zna. Nawet ten stary dziad z jego wspomnień i ta stara prukwa... chwila, czy ci dwaj to nie byli dyrektor i ta Profesor McGonagall? To możliwe. Wyglądali prawie że identycznie. Jeśli to oni zostawili Harry'ego u tych nędznych stworzeń, zwanych jego wujostwem, to niech wiedzą, że Hazel Graves tego nie zapomni i na pewno się zemści za to wszystko co Harry przeszedł i pewnie jeszcze przejdzie. Nie zostawię tego tak, oj nie, polubiłam tego dzieciaka i jestem w stanie zrobić dla niego wiele. Wrócę do Hogwartu po nich i wtedy będą żałować do końca swoich dni, że nie oddali go w lepsze ręce. Zmienię ich życie w piekło i nawet wiem kto da im przedsmak mojej zemsty. Fred i George na pewno chętnie się pobawią z nimi.
- Już. - otworzył drzwi, a ja spojrzałam na niego, skanując go dokładnie. Nawet dobrze zapiął wszystkie guziki.
- To idziemy spać. - powoli popchnęłam go w stronę łóżka i położyłam się z nim. - Dobranoc, dzieciaku.
- Dobranoc, Hazel.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top