1
Trzymałam list w swoich bladych dłoniach, nie wiedząc o co chodzi. Nikt do mnie nie pisze, bo nikogo nie znam i nie chodzę do szkoły. Zerknęłam na mały dom za sobą, gdzie przed schodami ułożył się mój kot. Ciekawe jak zareaguje na to babcia? Będzie zła? Może nie powinnam jej o tym mówić? Lepiej powiem, w końcu jakaś "Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie" wysłała mi list, co równie dobrze może być zwykłym żartem kogoś ze wsi nie daleko. Możliwe. Jak wróci z ogrodu powiem jej o tym. Zamknęłam skrzynkę i przeszłam przez furtkę, zamykając ją za sobą by kury nie uciekły. Schowałam kopertę do obszernej kieszeni na brzuchu moich ogrodnicze, by jak najmniej się pogniotła. Po drodze podrapałam burego kocura po brzuchu, gdzie najbardziej lubi i wbiegłam po schodach, dalej spokojnym krokiem idąc do kuchni. Usiadłam na taborecie, szybko upinając grzywkę, by mnie nie łaskotała, wyjęłam list i położyłam na blacie, by babcia go dostrzegła.
Słysząc głośne szczekanie jednego z psów, wstałam szybko, łapiąc za przyciemniane okulary, nakładając je na nos i wychodząc z domu. Jeżeli szczeka nasz Szczeniak, to znaczy, że ktoś przyjechał. Spojrzałam na zielony traktor przed bramą i jak wysiada z niego jeden z mieszkańców pobliskiej wsi.
- Dzień dobry. - mruknęłam, stając przed dalej zamkniętą bramą, nie mając nawet zamiaru jej otworzyć.
- Gdzie Charlotte? - wyjął papierosa z kieszeni razem z zapalniczką, szybko go zapalając. - Obiecałem pomóc przy polu. - zaciągnął się i zaraz dmuchnął mi dymem w twarz.
- Jest Pan za późno. - nic sobie nie zrobiłam z jego braku kultury i oburzającego zachowania. - Miał Pan być we wtorek. Mamy piątek. - gwizdnęłam głośno, przywołując psy, które akurat dzisiaj spuściłam z łańcucha.
- Wiesz chyba jak to jest. Ciężko się tu dostać do was i kilka ważniejszych spraw mi wypadło. - wzruszył ramionami, choć drgnął gdy psy do mnie przybiegły i jeden zaczął szczekać, aż go nie podrapałam chwilę za uchem. - Nawet jeśli, to co z tego? Same baby nie mają tyle krzepy, więc coś się znajdzie! A darowizny przyjmę w banknotach, choć mogę się jakoś inaczej dogadać z twoją babką. - zarechotał paskudnie, choć nadal miałam to gdzieś. Mogłabym naszczuć na niego psy i patrzeć jak go zagryzają na śmierć, lecz jego zniknięcie nie pozostałoby bez rozgłosu... i babcia nie pochwala takich sposobów.
- Skończyłyśmy wszystko w środę same. Dziękujemy za dobre chęci i brak kooperacji z Pana strony. Miło było, do widzenia. - skinęłam głową, wracając z powrotem do domu.
Usłyszałam jeszcze jak kopie w bramę i warczy coś pod nosem, ale mam to gdzieś. Takie prymitywne osoby jak on są nic nie warte. Odesłałam psy kolejnym gwizdem, idąc do domu i do kuchni. Od razu zauważyłam stojącą tam starszą kobietę, która wie jak o siebie zadbać. Dlatego wielu domaga się od niej pieniędzy lub jakiegoś drogiego podarunku w podzięce za udzieloną jej pomoc. Szkoda, że nie wiedzą, że większość jej pieniędzy zostały wydane na alkohol przez jej syna, który od ponad dwudziestu lat jej nie odwiedził i nie ma zamiaru, bo nie żyje. Trzymała w dłoni kopertę, którą przyniosłam kilka minut wcześniej.
- Wiesz o co chodzi? - zapytałam, siadając na taboret.
- Pewnie głupie żarty młodzieży z tej głupiej wsi. Szkoła Magii! Tak, pewnie z różdżkami, lataniem na miotłach i jak zmienić człowieka w żabę! Wyrzuć to nim pomyślą, że w to wierzysz. - prychnęła, nalewając wody z kranu do miski z truskawkami.
Posłusznie wzięłam kopertę i podarłam, wrzucając do kubła na papier. Będzie czym palić w kominku. Wzięłam się za pomoc w kuchni, tak by ją odciążyć od tych obowiązków. Pozmywałam naczynia, pozamiatałam podłogę, wytarłam kurze w salonie i ruszyłam na dwór, by tam dokończyć moje obowiązki. Dzisiaj akurat miałam trochę roboty, czyszcząc stajnie, chlew i w kurniku, karmiąc wszystkie zwierzęta po tym, poza końmi, które musiałam wziąć na łąkę by się wybiegały. Złapałam za wodze jednego konia, siedząc na drugim w już starym siodle. Zaczęłam powolny galop, tak jak uczyła babcia, aż do łąki blisko domu. Weszłam w las, znaną drogą, puszczając wodze konia i pokazując, że mogą przyspieszyć.
Zeszłam z czarnego konia prosto na zieloną i wysoką trawę. Klepnęłam rumaka, pozwalając mu dołączyć do siwej klaczy kilka metrów dalej. Usiadłam na ziemi, zdejmując okulary na chwilę, by móc spojrzeć na piękno natury, nawet jeśli jest dla mnie... byle jaka. Nie widzę tu nic zawierającego dech w piersiach czy tak pięknego, że aż bym skakała z zachwytu. Tyle razu tu byłam i nigdy nic nie było tak niezwykłego. Wszystko jest nudne. Tak jak moje życie. Założyłam z powrotem okulary, kładąc się na trawie w cieniu drzew. Lato. W tym okresie dzieci mają wakacje, jeżeli dobrze pamiętam. Chciałabym pójść do szkoły, takiej prawdziwej, choć uczenie się od babci jest przydatne, to nadal mi czegoś brak. Ludzi? Nie, raczej wątpię, uważam większość z nich za nędznych. Może nauka? Tego raczej mi nie brakuje, pracując na farmie i ucząc się od babci, czasami czytając wieczorem jedną z jej starych książek, które zachowała. Przygoda? Chyba to to. Nie czuję przywiązania do niczego i nikogo. Potrzebuję tej adrenaliny, choć wątpię bym kiedyś doświadczyła tego uczucia... lub jakiegokolwiek. Czuję się jak lalka, ale na pewno nie z porcelany. Nagłe rżenie konia zwróciło mają uwagę, gdyż zazwyczaj są spokojne i ciche. Podniosła się, stając na nogi, patrząc na biegnące w moją stronę konie. Zatrzymały się dopiero przy mnie, ewidentnie czymś wystraszone. Pewnie znowu ktoś z wsi je straszy.
- Jeżeli to znowu Pan, Panie Cornwell, to będę zmuszona powiadomić o Pana wybrykach policję. - powiedziałam na tyle głośno, by osoba na końcu łąki usłyszała, choć nie mam zamiaru krzyczeć. Głaskałam oba konie, uspokajające je tak.
Mężczyzna ubrany na czarno, co wyglądało jakby miał na sobie długa sukienkę lub był księdzem, wyszedł z cienia drzew kilka metrów ode mnie. Miał czarne długie włosy, haczykowaty nos i skwaszoną minę, wyglądając na na pewno mniej niż czterdzieści lat. Szedł w moją stronę dumny, nie spuszczając ze mnie wzroku, dając mi możliwość dostrzeżenie jego bardzo ciemnych tęczówek. Konie chyba go nie polubiły, ponownie zaczynając wierzgać, choć tym razem szybko się uspokoiły czując moją dłoń. Mężczyzna stanął jakieś trzy lub cztery metry przede mną. Nie wydaje się być miły, jednak mogłabym go polubić, zważywszy głównie na to, że nie udaje kogoś i widzę to. Lustrował mnie od stóp do głów, czyli na moje stare buty sportowe, ciemne ogrodniczki, które zdążyły się wybrudzić i mają kilka łatek, do tego mój nie zastąpiony podkoszulek w żółtej barwie. Widać jego oburzenie razem ze wstrętem i jak zaciska szczękę z irytacji. Nie wiem skąd jest i jakie są u nich standardy, ale nie będę się stroić do pracy.
- Jeśli ma Pan coś do powiedzenia na temat mojego wyglądu, to wiem jak jak wyglądam i jak nieeleganckie i nieestetyczne to jest. - złapałam za wodze koni. - Będzie Pan dalej się tak mi przyglądać, czy mogę już iść? Wystraszył mi Pan konie.
- Dobrze wiedzieć, że zdajesz sobie sprawę z takich rzeczy. - powiedział zimno, co nic na mnie nie zrobiło. - Podobno wyrzuciłaś swój list, który został ci dzisiaj rano doręczona. Jestem w tej sprawie. - wydawał się, a raczej był, zdenerwowany z tej sytuacji. Pewnie ma ciekawsze rzeczy do roboty, niż użeranie się z jakąś dziewczyną ze wsi, co mnie w ogóle nie dziwi.
- Zgaduje, że nie podoba się Panu pobyt tutaj, więc szybko to zakończymy. Wyrzuciłam list, bo nie nabiorę się tak głupi żart, dość słaby zresztą. Serio, "Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie"? Nie było czegoś bardziej normalnego? Więc teraz, kiedy wszystko jest rozwiązane, możemy się rozejść i żyć dalej w spokoju. - wskoczyłam szybko na konia, ostatni raz spoglądając na mężczyznę, który pewnie był adresatem listu. Pewnie wzięli jakiegoś przechodnia, przekupili, dali ubrania i powiedzieli co ma mówić. Ci ludzie są wstrętni i zdolni do wielu rzeczy.
Klepnęłam rumaka, by jechał, co oczywiście zrobił. Powoli wyminęłam mężczyznę w czerni, dając nam obu spokój. Nie chcę by się zmuszał, lepiej jeśli wróci do ludzi, którzy go o to poprosili i tam odbierze nagrodę, czy coś.
- Wstrętna dziewucha. - usłyszałam jeszcze jego warknięcie. - Petrificulus Totalus! - uniósł głos. Usłyszałam do tego jakiś świst i mój koń nagle się zatrzymał. Co on zrobił? Patrzyłam na zwierzę, widząc jedynie jak zatrzymał się z podniesionym kopytem z przodu i nawet jego grzywa zastygła. Jak to możliwe? Ponownie spojrzałam na mężczyznę, widząc jak ma uniesioną dłoń z długim i cienkim patykiem. Jaja se robi? Czarodziej jakiś... Cholera. - Magia istnieje, jak zdążyłaś zauważyć, dlatego wysłany został ten list. Również potrafisz czarować i zostałaś ze względu na to zapisana do Hogwartu. Dostaniesz drugi list i zachowaj go dobrze, przyda ci się. - schował patyk, albo różdżkę, patrząc na mnie oburzony i nadal zirytowany. Wiedziałam, że nie będzie miły, choć potrafi zaskoczyć. Do tego niby potrafię czarować. Super. Nawet ten fakt nie wywołuje jakichś emocji.
- Rozumiem i dziękuję za informację na temat moich zdolności, o których nie miałam pojęcia. Moje stawienia się w szkole zależy od mojej babki, więc prosiłabym o przekazanie tych wiadomości również i jej. - zeszłam z zamrożonego konia, stukając w niego delikatnie, by sprawdzić czy coś to da. No efekt był chyba wiadomy. - Da się go naprawić?
- Czar powinien niedługo ustąpić i niestety jestem zmuszony wdać się w konwersacje z twoją babką, zważywszy na zaistniałe warunki. Zawołaj ją. - oschły się zrobił, nawet jeśli już wiem, że jest zrzędliwy, to teraz jeszcze oschły. Dziwny człowiek, szczery, ale dziwny.
- Na prawdę Pan myśli, że starsza kobieta przybiegnie na moje wezwanie, bo jakiś typ w sutannie chce z nią rozmawiać? - zauważyłam, że koń już zaczął się poruszać. Super, będzie trzeba sprawdzić czy nic poważnego mu się nie stało, zważywszy na zaistniałe okoliczności.
Mężczyzna mruknął coś nie zrozumiałego i tak cicho, że nie dało się usłyszeć. Powinnam się go spytać, czy lepiej nie? Lepiej nie, patrząc na jego zdenerwowaną twarz. Złapałam oba konie za wodze, ciągnąć w stronę domu. Facet też idzie za mną, ewidentnie niezadowolony z sytuacji.
- Jak się Pan nazywa?
- Severus Snape, jestem jednym z Profesorów w Hogwarcie.
- Miło mi. - Zamknęłam się na dalszą drogę, bo po co mam zaczynać jakiś bezsensowny temat, kiedy lubię spokój i ciszę?
Te kilka kilometrów przez las minęły nam dość szybko, co się nam obu poszczęściło. Ja nie muszę męczyć się z nadal wystraszonymi końmi, a on ze mną. Puściłam zwierzęta i klepnęłam, by ruszyły do swoich boksów, prowadząc dalej Profesora. Chyba nie przepada za takimi warunkami, podnosząc swoją sutannę i patrząc dokładnie pod nogi. Dobrze, że babcia kury pozamykała, nie będą się pałętać pod nogami. No i idziemy żwirową ścieżką, więc jest czysto. Szybko weszłam do domu, biorąc miauczącego kota na ręce i głaszcząc pod brodą.
- Babciu, księdza ci przyprowadziłam! - krzyknęłam na tyle głośno, by było słychać w całym domu. Usłyszałam warkot mężczyzny za sobą. Ups, to nie było zamierzone... Chyba.
- Co ty bredzisz, smarku?! Jakiego księdza? - zeszła po schodach na dół, patrząc na nas. Ignorując ich puściłam kota i ruszyła do kuchni, by umyć ręce i zrobić herbaty. - Zrób jaśminową! - krzyknęła za mną, choć dobrze ją słyszę te dwa metry dalej. - Szczęść Boże! Co księdza do mnie sprowadza? - babcia dała się wkręcić. Nawet mam doskonały widok na minę Profesora. Już mnie nienawidzi.
- Zaszła drobna pomyłka, nie jestem księdzem, tylko Profesorem w Hogwarcie. Tak, to ta szkoła z listu i nie, nie jest to żart. Pani wnuczce już to udowodniłem. - jego żyłka na czole ewidentnie była blisko wybuchu. Może by go jeszcze zirytować? Tak odrobinkę...
- Smarku, chodź tutaj! - puściłam herbatę, idąc powoli do niej. - To prawda? - patrzyła na niego podejrzanie.
- Tak, miał magicznego badyla. - wzruszyłam ramionami, wracając do kuchni, kończąc swoje zajęcie. Jak dobrze, że woda już się wcześniej gotowała.
- Więc ta cała szkoła istnieje? - prychnęła, idąc do salonu, a mężczyzna za nią. No i mi zniknęli. Dobrze, że przynajmniej dalej ich słychać. - I co tam robicie? Latacie na miotłach, zmieniacie ludzi w żaby i tworzycie jakieś mikstury? - zaśmiała się. Teraz zgaduje, że wywołała tym szok, albo kolejną irytacje. Zaraz skończę z herbatą i do nich wrócę.
- Dokładnie. - warknął, czyli druga opcja.
- Nie słyszy Pan jak durnie to brzmi?
- Słyszę i jestem w stanie wszystko potwierdzić, w tym autentyczność szkoły, zajęć i różnych przedmiotów. - w tym momencie wzięłam dwie ładne filiżanki z talerzykami i zaniosłam do salonu, stawiając przed babcią i Profesorem.
- Idź zamknij psy i resztę, zaraz się ściemni, a my tu dokończymy. - kiwnęła głową, bym wyszła.
- Już pewne się nie zobaczymy, więc do widzenia, Profesorze. - wybiegłam z domu, zaczynając głośno gwizdać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top