Zaginienie i kłótnia

Lasse następne kilka dni spędził w skrzydle szpitalnym. Właściwie, to dawno nie czuł się aż tak źle. Zazwyczaj rzadko kiedy się nudzi, ale tym razem, gdy nie mógł opuścić tego miejsca, naprawdę nie wiedział, za co się zabrać. Należał do tego typu ludzi, którzy nienawidzą bezczynności.

Nagle usłyszał, jak ktoś wypowiada jego nazwisko. To dyrektor rozmawiał z McGonagall. Lasse nie był głupi — po podejrzanie ściszonym głosie oraz po częstym odwracaniu się w jego stronę zrozumiał, że chodzi o coś, co wyraźnie go dotyczy, ale niekoniecznie powinien o tym wiedzieć. A przynajmniej według nich...

Chłopiec udawał, że wciąż śpi, chociaż tak naprawdę próbował cokolwiek usłyszeć. Owszem, wiedział że nie ładnie jest podsłuchiwać — może i był łobuzem, ale to nie oznaczało, że nie miał kultury — ale ten jeden raz... Usprawiedliwiał się tym, że przecież powinien wiedzieć. Był wręcz wściekły, że coś przed nim ukrywają.

Tylko nie miał pojęcia, co...

Jednak rozmowę zagłuszyły inne głosy. Dopiero po chwili zorientował się, że mówił to ktoś, kogo dobrze zna. Natychmiast otworzył oczy i szczerze się uśmiechnął, zapominając, że przecież miał symulować sen. No trudno — może jednak nikt się nie zorientuje, że tylko udawał...

— Nie więcej, niż sześciu odwiedzających! — rozległo się wołanie pielęgniarki.

— Ale nas jest tylko czterech — usprawiedliwił się Hans z lekkim rozbawieniem.

— Pacjent potrzebuje odpoczynku... — ciągnęła pielęgniarka, ale wtedy Lasse włączył się do rozmowy.

— Jakiego tam odpoczynku! Ja już mam dość ciągłego siedzenia. Odpocząłem sobie jak nigdy dotąd, ale teraz najchętniej opuszczę to pomieszczenie...

Pozostali Huncwoci się zaśmiali, a Lasse nawet nie zauważył, kiedy dyrektor i McGonagall wyszli. Zostali sami — pielęgniarka powiedziała im, że za chwilę wróci. Hans postanowił wykorzystać tę okazję na poruszenie tematu, o którym przy nikim innym nie mogliby wspomnieć. Właściwie, chyba była to jedna z największych tajemnic Huncwotów, których przecież było mnóstwo.

— Pamiętasz coś z tamtego dnia? — zapytał zagadkowo.

— Tamtego, czyli? — nie zrozumiał Lasse. Widocznie jeszcze nie do końca dobrze się czuł, skoro nie załapał, o co chodzi.

Hans przewrócił oczami, a Kalle i Gunnar, których wtedy nie było, przysłuchiwali się z zainteresowaniem.

— No, wtedy, w tych korytarzach... — na wszelki wypadek Hans ściszył głos. Był na tyle rozważny, aby zachować pewną ostrożność. W końcu nie mieli pewności, czy na pewno nikt tego nie usłyszy.

— A! — wykrzyknął Lasse takim tonem, jakby nagle przypomniało mu się coś bardzo ważnego — Tak, chyba pamiętam...

— To dobrze — ucieszył się Hans — Ale proszę cię, tak na wszelki wypadek bądź trochę ciszej. No więc skoro już zachaczyliśmy o ten temat... Czy przypominasz sobie, żebyśmy mieli wtedy ze sobą mapę Huncwotów?

Kalle aż wstrzymał oddech. Domyślał się, o co może chodzić, chociaż przecież nie było go przy tym.

— Hans, czy chcesz przez to powiedzieć, że... — zaczął niepewnie, ale przerwał mu Lasse.

— Myślisz, że pamiętam takie szczegóły? Wiem, że szliśmy tamtymi dziwnymi korytarzami i ktoś mnie zaatakował! Nie oczekuj więcej.

— Ciszej — powtórzył Hans — I żadne szczegóły, bo to sprawa życia i śmierci...

Kalle i Gunnar popatrzyli po sobie. Było im głupio, że nie uczestniczyli w takiej akcji... Wtedy mogliby jakoś im pomóc, ale nie — woleli odrabiać lekcje! Wtedy, gdy rozmawiali w skrzydle szpitalnym, wydawało im się to takie głupie. Jak mogli z nimi nie pójść? Może się bali...?

Sprawa życia i śmierci? To oznacza, że musiało dziać się coś naprawdę poważnego. Nawet nie pomyśleli o tym, że Hans zapewne nie powiedział tego w sensie dosłownym — obawiali się prawdy tak, jakby zaraz wszystko miało się zmienić.

— Wydaje mi się, że tak... — mruknął Lasse po chwili namysłu — No tak! Jasne, że mieliśmy mapę! Inaczej byśmy nigdzie nie trafili.

Hans przyłożył sobie otwartą dłonią w czoło.

— Szlag! — wykrzyknął. To tylko utwierdzało Kallego w swoich pesymistycznych domysłach.

— Co się stało? — zapytał Gunnar.

— Zgubiliśmy mapę.

Hans powiedział to tak głębokim, przygnębionym głosem, że wszyscy naraz zamilkli. Każdy spojrzał w podłogę, pochłonięty własnymi myślami.

Mapa! Właśnie ta mapa, której zawdzięczają swoją nazwę, ta mapa, która pokazała im tyle tajnych przejść, ta mapa, dzięki której udało im się wyjść z tylu trudnych sytuacji... Zaginęła!

Właśnie w tym momencie wróciła pielęgniarka.

— No, panie Weasley, wygląda na to, że może pan już opuścić skrzydło szpitalne — powiedziała dobrotliwie, a Lasse uśmiechnął się szeroko, chociaż tak naprawdę był bardzo zmartwiony.

— Dobrze. Dziękuję i do widzenia! — pożegnał się i wraz z Huncwotami wyszedł. Udali się w kierunku wiedzy Gryffindoru.

Te same korytarze, przez które tak często przechodzili, z niewiadomych przyczyn wydawały im się takie dziwne. Mroczne. Straszne... Tymczasem Gunnar rozmyślał nad tym, co ostatnio usłyszał na historii magii. Że niegdyś była tu wojna. Zastanawiał się nad tym, ile ludzi zginęło tu w obronie Hogwartu. I czy on, który dotychczas znał jedynie mugolskie życie — nudne i smutne mugolskie życie — byłby w stanie się poświęcić?

Nie, odpowiedział sobie w myślach, mam za mało odwagi.

Ale czy była to prawda? Czy naprawdę był tchórzem? I czy rzeczywiście nie pasował do Huncwotów? Wtedy przypomniał mu się Lasse — wiecznie wesoły chłopiec, który nie bał się pójść w te okropne podziemia. Właściwe, to Gunnar chyba nigdy nie zauważył, żeby jego przyjaciel kiedykolwiek się bał. Nawet wtedy, gdy w nieznanych terenach Afryki bezskutecznie szukali miecza.

Lasse musiał być prawdziwym Gryfonem, skoro udało mu się unieść miecz. Gunnar był tego pewny — kiedyś, na którejś lekcji słyszał, że mogą tego udać tylko prawdziwi Gryfini. To potwierdzało jego przekonania. Ciekawe, czy jemu udałoby się go podnieść?

Stwierdził, że pewnie tak, chociaż nie bardzo w to wierzył. Przecież było wyraźnie zaznaczone, że na tę wyprawę mogli się dostać jedynie prawdziwi uczniowie z Gryffindoru.

Z zamyślenia wyrwało go pytanie Lassego.

— Są jeszcze jakieś lekcje?

— Masz farta, stary, bo już nie — uśmiechnął się Hans.

— To chyba źle — mruknął Kalle, gdy szli po schodach.

— Dlaczego? — zdziwił się Lasse.

— Bo ominęły cię dwie godziny z Nietoperzem!

Wszyscy Huncowoci nagle się roześmiali, nie świadomi, że "nietoperz" za nimi szedł.

— Miło widzieć Wiewióra w doskonałym humorze — uśmiechnął się kpiąco — Zdrówko dopisuje, prawda?

Czterej chłopcy przez chwilę zamilkli, tylko po to, aby po chwili znów zanieść się śmiechem. Czym prędzej pobiegli do Wieży Gryffindoru. W pokoju wspólnym było tak tłoczno (Lasse czuł się naprawdę głupio, gdy witali go wszyscy znajomi), że postanowili omówić plan działania w dormitorium. 

— Dobra — powiedział Lasse, rzucając się na kanapę —  musimy czym prędzej coś wymyślić, aby odzyskać mapę.

Kalle, który zwykle był bardzo marzycielski, patrzył tęsknym wzrokiem za okno.

— Niedługo zima! — zawołał uroczystym tonem, na co reszta tylko przewróciła oczami.

— To poważna sprawa, Kalle — upomniał go Hans.

— Dlaczego uważasz, że zima to poważna sprawa? — nie zrozumiał Kalle, który wciąż nie odrywał wzroku od okna. 

Lasse wybuchł niekontrolowanym śmiechem, z którego aż uderzał rękoma w poduszkę. 

— Na jakim ty świecie żyjesz? — roześmiał się.

— Na pewno nie na tym, co Ferenc — odparł Kalle, po czym odszedł od okna i usiadł na jednym z foteli. Przez chwilę nikt się nie odzywał.

— Dajcie spokój — skomentował Hans, który nie chciał, aby poważne rozmowa dotycząca odzyskania mapy stoczyła się na plotki dotyczące Kleffera — Lepiej omówmy plan...

— Jaki plan? — dopytał Kalle.

Lasse zazwyczaj był opanowany, ale co do Huncwotów oraz wszystkiego, co dotyczyło ich gromadki podchodził bardzo poważnie — można powiedzieć, że miał wobec przyjaciół duże wymagania. Nie dziwne więc, że zachowanie Kallego zaczęło go trochę irytować.

— Błagam cię, Kalle — mówił to takim głosem, po którym było widać, że próbuje ukryć nerwy — Chociaż postaraj się być bardziej ogarnięty. Mamy duże problemy, zgubiliśmy mapę... 

— Tyle nieszczęść działo się w tych podziemiach — wypomniał — Dlatego ja i Gunnar mieliśmy racje, gdy nie chcieliśmy tam iść. Trzeba było zostać.

Nagle, jak za zaklęciem, wszyscy ucichli. Wszędzie wyczuwalna była jakaś dziwna, poważna atmosfera. Jakby ich dotychczasowy, dziecięcy świat polegający na wesołej zabawie i żartach, nagle prysnął. Przerwał to Gunnar, który zrobił z leżącego na stole kawałka pergaminu kulkę i cisnął nią w Kallego.

Pozostali wlepili w niego zdumione spojrzenia. To nie był cichy, spokojny chłopiec, jakiego do tej pory znali.

Kalle ze złością zdjął rzuconą w siebie kulkę. Już chciał odrzucić nią w stronę Gunnara, ale zobaczył na niej znajome pismo. Szybkim tempem rozłożył pergamin i z równie szybko bijącym sercem uświadomił sobie, że to jego esej.

— Ty gnido! — wrzasnął, wyładowując sobie w tym krzyku całą swoją złość.

— No co!? — krzyknął Gunnar — Teraz będziesz się wściekać o zwykłe rzucenie pergaminu?!

Do kłótni włączył się Hans, który był najbliżej Kallego i widział, co było napisane na pergaminie.

— Ale Gunnar... To nie jest pusty pergamin.

Gunnar zamrugał kilkakrotnie.

— Jak nie pergamin, to co?

— Jego esej!

I znowu nastało dziwne milczenie. Gunnar próbował sobie to wszystko ułożyć w głowie. Czy żałował zniszczenia pracy Kallego? Chyba nie. Uznał, że zasługiwał na to. Przypomniało mu się (*Gunnarowi*) to, o czym myślał idąc korytarzem. 

— Należy ci się, Kalle! — oznajmił dobitnym tonem Gunnar — Szkoda, że nie zniszczyłem ci tego bardziej! Jesteś zwykłym tchórzem! Podczas gdy Lasse i Hans przeżywali różne przygody w tamtych podziemiach, ty odrabiałeś lekcje, uważając, że to lepsze i ważniejsze! Wiem, że ja też tak zrobiłem, ale obiecuje wam, że już nigdy taki nie będę. Naprawdę przestane stawiać naukę na pierwszym miejscu. Jeżeli chcecie gdzieś pójść, pójdę z wami. Nie ma co się przejmować Kallem. Nie rozumiem, dlaczego był z nami na poszukiwaniach miecza... Przecież mieli być tam tylko prawdziwi Gryfoni. Ja też na pewno się do nich nie zaliczam. Właściwie, z naszej czwórki zasługują na to tylko Lasse i Hans. No a Kalle... Takiemu Lasse uratował życie!

Ostatnie zdanie, całe szczęście, wypowiedział bardzo cicho. Gunnar od razu pożałował tego, co powiedział — owszem, przecież nie życzył Kallemu śmierci. Z obawą obserwował ich reakcje. Owszem, Kalle wyglądał na wściekłego — ale przecież już wcześniej był zły, a poza tym, patrząc na całą wypowiedź nie było w tym nic dziwnego.

— Nie wierze! — wykrzyknął Lasse — Naprawdę przestaniesz się tak przejmować lekcjami?

— Naprawdę — potwierdził poważnym tonem Gunnar.

— Super!

Po zachowaniu Lassego łatwo było zauważyć, że nie był przejmującym się wszystkim, poważnym człowiekiem. Te kłótnie potraktował jak zwykłe wydarzenie, które każdemu się czasem zdarza. Hans trochę mu zazdrościł takiego podejścia do życia, chociaż twierdził, że Lasse bywa czasem wręcz zbyt dziecinny.

A może to dobrze?

Zanim zdążył pogrążyć się w myślach, Kalle krzyknął:

— Wiecie co? Mam już dość!

— Czego? — zapytał niewinnym głosem Lasse.

— Was! — odkrzyknął Kalle ze złością w głosie — Ciągle czegoś chcecie! Szukacie wrażeń w niczym! Szkoła to poważna sprawa! Jesteście dziecinni i tyle...!

Lasse przekręcił oczami niczym pyskaty nastolatek, któremu ktoś właśnie zrobił kazanie. W przeciwieństwie do reszty, nie przejmował się Kallem. Twierdził, że mu przejdzie.

— Wiecie co? Zmienię dormitorium!

Krzycząc to, czym prędzej spakował swoje rzeczy i wyszedł, aby załatwić u McGonagall zmianę pokoju. 

Jeszcze jakiś czas po tym, jak Kalle aktorsko zatrzasnął drzwi, żaden z chłopców się nie odezwał. Byli zagubieni w własnych myślach. W ich głowie — oczywiście z wyjątkiem Lassego  — ta sytuacja była jakaś dziwnie poważna. Jakby przez ostatnie kilka minut stało się coś strasznie poważnego. 

Bo tak właśnie było.
Stracili przyjaciela.

Pierwszy odezwał się Hans. Miał nietypowy dla siebie, jakby mniej pewny, melancholijny głos.  

— To dziwne, że tak łatwo jest się pokłócić...

— To najzupełniej normalne — odparł Lasse, odbijając mugolską piłeczkę kauczukową — Dziwne jest to, że Kalle tak łatwo się obraża.

Hans nie mógł się powstrzymać od rozbawionego prychnięcia.

— Rozwala mnie twoje podejście.

— Moje podejście jest zupełnie prawidłowe. Ucz się od mistrza.

Lasse miał coś takiego w sobie, że nawet największy smutas w jednej chwili mógł wybuchnąć śmiechem. Czasami zastanawiało Hansa, dlaczego Lasse działa tak na ludzi. To chyba kolejna cecha, której mu zazdrościł.

Gunnar odwrócił się w stronę okna. Nagle zobaczył coś, co z wielką leciało w jego kierunku i nagle zatrzymało się, jakby przyklejone do szyby.

— O ludzie! — wykrzyknął z lekkim przerażeniem.

Lasse odwrócił się w jego kierunku.

— Jacy ludzie? — zażartował. 

Gunnar nie odpowiedział, tylko otworzył okno i wziął — jak się okazało — zwinięty kawałek pergaminu. Pozostali chłopcy natychmiast się zbiegli, każdy chciał na własne oczy zobaczyć, co tam było napisane.

— Nic tu nie ma — Gunnar pokręcił głową.

— Jak to nie ma? — zdziwił się Lasse — Widzę tutaj całe zdanie...

— Ja też — dodał Hans.

— W takim razie, czemu Gunnar tego nie widzi? — zapytał Lasse — Stary, na pewno nie ściemniasz?

— Przysięgam, że to prawda! Nie widzę na tym żadnego tekstu!

Po chwili Hans wysoko pstryknął palcem. Zwykle tak robił, gdy miał jakąś "genialną myśl".

— Jesteś mugolakiem, tak? — spytał retorycznie.

— No tak — odparł Gunnar.

— W takim razie pewnie to, co jest tu napisane, widoczne jest jedynie dla czarodziei czystokrwistego pochodzenia — powiedział profesorskim tonem, który zupełnie nie pasował do Hansa. Lasse aż zachichotał.

— Co jest takie śmieszne? 

— Nic, nic. Pewnie wyczytałeś to z jakiejś książki?

— A żebyś wiedział — Hans wzruszył ramionami — Tobie też by się przydało, może chociaż trochę byś się doedukował...  

— Dobra, dobra — mruknął Lasse — Może najpierw sprawdźmy, co tam pisze, żeby sprawdzić, czy twoja teoria ma sens?

— Jasne, że ma — odpowiedział pewny siebie Hans.

— No to zobaczymy — powiedział Lasse, którego już trochę męczyła ta pewność Hansa oraz fakt, że wszystko wiedział z książek — Uwaga, czytam. Dzisiaj, północ. Wieża astronomiczna. Chmura. Atak. 

Gunnar zm—arszczył brwi.

— Co te słowa mają znaczyć? 

— Pojęcia nie mam — przyznał Lasse — Ale czy myślicie o tym samym co ja...?

Huncwoci popatrzyli po sobie porozumiewawczo, po czym wykrzyknęli churem:

— Dzisiaj, północ!


________________________________
No więc ogólnie sory, że tak dawno (no może nie jakoś bardzo dawno, ale jednak) nie było żadnego rozdziału. Teraz mam już więcej czasu i wracam do bardziej systematycznego pisania (taki mam cel xD) no i postaram się dzisiaj wrzucić jeszcze jeden rozdział, ale nie gwarantuje, że na pewno dzisiaj uda mi się go ukończyć, chociaż raczej tak. A poza tym, jak widać, dzisiejszy rozdział jest dłuższy niż normalnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top