Wypad do Hogsmeade

Następne trzy dni Huncwoci spędzili zwiedzając zamek — poświęcili na to prawie cały swój czas wolny. Nie mieli przez to czasu na odrabianie lekcji, więc za drobnym przekupstwem odpisali od kuzynki Lassego. Hans twierdził, że prawie połowa Gryfonów to Weasleye.

Jednak dzisiaj miał być zupełnie spokojny dzień, a takich ostatnio nie zaznali. Co prawda, wcale nie narzekali, bo przynajmniej nie było nudno. Oczywiście Lasse postarał się, aby tak nie było. Od razu po lekcjach, w pokoju wspólnym, oznajmił, że powinni pójść do Hogsmeade.

— Ale można iść dopiero od trzeciej klasy, i to za zgodą — powiedział poważnym tonem Gunnar. 

— Dlatego chce to zrobić — odparł z dumą Lasse — prawdziwą wolność czuje tylko wtedy, gdy robię coś, co jest zakazane.

Przez chwilę milczeli. To, co powiedział Lasse, brzmiało jak jakiś cytat. Ostatnio coraz częściej mówił różne pozornie poważne rzeczy. Pozornie, bo nic w jego ustach nie może zabrzmieć na serio. Taki już był.

— Czyli czujesz się wolny prawie cały czas — zauważył Hans ze śmiechem.

— Można tak powiedzieć — odparł Lasse.

— No dobrze, ale jak chcesz się dostać do Hogsmeade? — zapytał nagle Kalle, który przestał przeglądać swoje karty z czekoladowych żab.

— Mam pewien plan — odpowiedział Lasse z dumą. To był ten sam zagadkowy ton, jakiego zawsze używał, gdy próbował ich namówić do czegoś bardzo głupiego. Mimo wszystko musieli przyznać, że w wymyślaniu planów był świetny — Nie pamiętacie o mapie? Na niej jest pokazany jakieś tajemne przejście do Hogsmeade. Trzeba przejść przez szafę.

— Jak w Narnii — uśmiechnął się Gunnar. Pozostali spojrzeli na niego pytająco — to taka mugolska książka... — wyjaśnił.

Hans przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiał. Spojrzał na przyjemnie trzaskający ogień w kominku. Zawsze lubił przy nim przesiadywać. W pokoju wspólnym Gryfonów było bardzo przytulnie, czyli tak, jak lubił. Zwykle było w nim dużo osób, co go trochę niepokoiło. Przecież ktoś mógł usłyszeć ich rozmowę, a wtedy mogłoby nie być tak ciekawie.

— Uważam, że to strasznie głupi, ryzykowny pomysł, który może się źle skończyć — zaczął nauczycielskim, srogim tonem — czyli taki, jaki lubię. Co wy na to, by pójść już teraz? 

Pozostali Huncwoci zaśmiali się cicho. Cały Hans.

— Jestem za — powiedział ochoczo Lasse i wstał z fotela. 

Zaczęli się szykować, co nie trwało długo. Wzięli sakiewki z paroma galeonami i ruszyli, oczywiście posługując się mapą. Pobiegli na parter, aby odszukać jakieś nieznane im wcześniej pomieszczenie. Znaleźli tam drewnianą klapę w podłodze. Lasse od razu zgłosił, że chce wskoczyć pierwszy. Gunnar odetchnął z ulgą: nie chciał przyznać, że się boi, ale na szczęście nie było takiej potrzeby.

Lasse nawet nie spojrzał w dół, tylko od razu się puścił. Zgrabnie spadł, a następnie rozejrzał się wokoło. Miejsce, w którym się znalazł, wyglądało jak nieużywana od wieków piwniczka, w której była jedynie najzwyklejsza w świecie drewniana szafa. Gdy na nią patrzył, poczuł ukłucie adrealiny. Już za chwilę, wbrew wszwelkim zakazom, przejdą do Hogsmeade, jedynego miasta w Anglii zamieszkiwanego wyłącznie przez czarodziejów. Starsze rodzeństwo często opowiadało mu o tym, jak tam jest świetnie. Oczywiście tylko po to, aby go wkurzyć.

— Skoczcie, tu już jest szafa! — zawołał. Po chwili zeskoczył również Hans, następnie Kalle, a na końcu Gunnar.

— Jak się przechodzi przez tą szafę? — zapytał Hans. 

Lasse wzruszył ramionami.

— Skąd niby mam wiedzieć? Jeszcze nie sprawdzałem.

Po kolei weszli do środka. Było tam pusto, więc nie dało się nie zauważyć dziury nad podłogą, która wyglądała, jak wyrwana. Za nią było widać tylko ciemność, co było nieco przerażające. Lasse wszedł tam na czworaka. Okazało się, że był to tunel. Wyglądał jak wydrążony w ziemi. Gunnar zdecydowanie miał dość zeskakiwania, przynajmniej na miesiąc, po stamtąd również trzeba było zeskoczyć, aby dostać się do tunelu. 

Było tam trochę za mało powietrza, a już na pewno — miejsca. Wydawało im się, że ciągnie się w nieskończoność. Gunnar marudził na "nieodpowiedzialne, głupie pomysły", ale gdy Lasse w skrócie opowiedział mu o Hogsmeade to samo, co jego starsze rodzeństwo, przestał narzekać. Musiał przyznać, że to nie takie bezsensowne, chociaż nie miał pojęcia, jak niby ma się udać.

Tunel stopniowo zaczął się jakby zwyższać, czołgali się do góry. To był dobry znak, że niedługo w końcu się z niego wydostaną. Kolejnym dowodem było więcej światła, którego wcześniej naprawdę im brakowało.

— Już! — krzyknął uradowany Lasse, po czym wydostał się z tunelu. Po chwili wyszli pozostali Huncwoci.

Znajdowali się przy głównej bramie. Z oddali zobaczyli Hogwart. Lasse uśmiechnął się łobuzersko. Co jak co, ale w takich sprawach był mistrzem. Znacznie uzupełniało to jego braki w nauce. Dobrymi ocenami mógł pochwalić się tylko z zaklęć, ewentualnie transmutacji. Wcale się tym nie przejmował, uważał, że to mu wystarczy. Hans był raczej przeciętny, chociaż bardzo dobrze szło mu ostatnio z transmutacji, Kalle znał się na zielarstwie, a Gunnar był dobry właściwie ze wszystkiego, co było dość dziwne, bo przez większość życia nie wiedział o istnieniu magii. Już w mugolskiej szkole przykładał się do nauki.

— Ale super! — ucieszył się Hans. 

Mieli szczęście, że przybyli później, niż reszta uczniów, bo wtedy ciężej byłoby się im dostać. Dyskretnie ukryli się w tłumie, idąc za jakimiś Krukonami. Starali się robić wszystko, aby nikt nie zwrócił na nich uwagi. Jakimś cudem pilnujący wejścia Filch ich nie zauważył, za co dziękowali Merlinowi.

Gdy byli już w Hogsmeade, postanowili przejść na jakiś poboczny chodnik, aby przyjrzeć się budynkom. Postanowili najpierw odwiedzić sklep ze słodyczami. Spędzili w nim parę dobrych minut, chcąc obejrzeć jak najwięcej, ile się da. Wyposażeni w zbędne kalorie i cukry, opuścili sklep. Z jeszcze większym zachwytem odwiedzili inny — Sklep Zonka, w którym sprzedawano różne śmieszne rzeczy, przez które Lasse poczuł niepokojącą wenę. 

— Gdzie teraz idziemy? — zapytał Kalle, gdy szli największym chodnikiem. W dalszym ciągu musieli uważać, aby nikt nie zwrócił na nich uwagi. Mieli jedenaście lat, więc kłamstwo w stylu "ale my chodzimy do trzeciej klasy" nie wchodziło w grę. Nikt o dobrym wzroku by im nie uwierzył. 

— Może do Derwisza i Bangesa — zaproponował Lasse.

Pozostali Huncwoci, który nie znali za dobrze Hogsmeade, po prostu się zgodzili, bo sami nie mieli żadnych pomysłów. Tym razem nic nie kupili, bo nie zostało im wiele pieniędzy.

***

— Co robimy? — spytał Kalle pół godziny później. Zwiedzili już większość sklepów w pobliżu, robiło się coraz później. Jesienne niebo stopniowo robiło się coraz ciemniejsze.

Lasse już miał odpowiedzieć, gdy ktoś nagle ich zatrzymał.

— Co tu robi Złota Czwórka Gryffindoru? — od razu rozpoznali ten przerażający, nietoperzowy głos.

Lasse, jak i pozostali Huncwoci, uznali wtedy za najlepszą opcję natychmiastową ucieczkę. Biegli jak najszybciej potrafili, przepychając się przed innych ludzi. Wpadli do najbliższego budynku. Była to jakaś karczma. Przerażeni usiedli przy jednym ze stolików, próbując zrozumieć, co się właśnie stało. 

— Znam ulepszoną wersję Cruciatusa, Hannigan, więc jeśli cokolwiek powiesz, poznasz jego moc — po usłyszeniu tego mrocznie wypowiedzianego zdania zamierzali natychmiast opuścić gospodę. Zauważyli dwóch dwóch zakapturzonych, podejrzanie wyglądających typków, siedzących parę stolików od nich.

— Spadajmy stąd... — wyszeptał z przerażeniem Gunnar, gdy karczmarz spojrzał na nich piorunująco. 

Chłopcy zgodnie opuścili karczmę. Ukryli się za rogiem, aby stamtąd zbadać teren. Nie chcieli przecież znowu natrafić na Snape'a.

— Może lepiej wracajmy już do Hogwartu? I tak długo już tu byliśmy — zaproponował Hans.

— Czekaj... — mruknął Lasse takim tonem, jakby właśnie doznał wielkiego olśnienia — Pamiętacie? Hannigan!

— Co? — nie zrozumiał Hans.

— Wtedy, w jaskini, gdy szukaliśmy miecza! — wykrzyknął Lasse tym samym tonem — Miguel Hannigan, ten, który był właścicielem Florensa! To niemu groził tamten facet!

— Wiele osób może nazywać się Hannigan — zauważył Kalle.

— Spytać zawsze warto — Lasse wzruszył ramionami.

— Co masz na myśli?

— No wiecie, powiemy, że zajęliśmy się tym klafadryfem — odparł Lasse tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie — swoją drogą, ciekawe, co tam u Florka. Wiem, że na pewno sobie poradzi, ale trochę za nim tęsknie. To był dobry kumpel. Fisiek, wiadomo też, chociaż myślę, że powinienem nauczyć go większego szacunku do mebli. 

— No dobra... — powiedział wciąż niepewnie Hans. Szczerze, trochę się bał. Nie sądził, żeby to był TEN Hannigan, a biorąc pod uwagę podejrzane okoliczności, mogło się to źle skończyć. 

Wrócili do karczmy. Lasse, uradowany z faktu, że ten drugi mężczyzna już gdzieś poszedł, podszedł i powiedział śmiało:

— Dzień dobry! Bo my, gdy byliśmy na sawannie, zajęliśmy się Florkiem. To znaczy, pańskim klafadryfem.

Hannigan powoli się odwrócił i spojrzał na chłopców czarnymi, groźnymi oczami. Nic nie powiedział. Lasse, trochę zmieszany, kontynuował:

— Klafadryfy są naprawdę fajne...

Zauważył, że jego towarzysze zajęci byli patrzeniem w swoje buty. Hans chyba miał racje. To nie był właściciel Florensa.

— Byliście na sawannie, tak? — Hannigan wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu. Miał poważny, głęboki głos, tak dziwnie straszny, że aż poczuli dreszcze — no cóż. Dziękuje.

Równie powoli jak wcześniej, odwrócił się od nich.

— Jak odnaleźliście Florensa?

— No więc, ja zobaczyłem latające drzewo — zaczął opowiadać Lasse, po czym ugryzł się w język — znaczy nie! Cień, tak, ogromny cień. Myśleliśmy, że to jakiś smok, więc uciekliśmy. Ukryliśmy się w jakiejś jaskinie, w której był taki zeszyt. Stamtąd dowiedzieliśmy się o Florensie. 

— W takim razie cieszę się, że z Florensem wszystko dobrze — powiedział melancholijnie — no proszę... Smarkacze na podboju sawanny... 

— Znaczy, nie! — zaprzeczył nagle Hans — na sawannie byliśmy później. To było na czymś w rodzaju pustyni...

Nagle, ku im przerażeniu, wszedł Nietoperz.

— Widzę, Miguel, że prowadzisz interesującą rozmowę, ale niestety muszę zabrać tę smarkatą bandę — powiedział i gestem kazał im wyjść. Huncwoci tylko uśmiechnęli się uprzejmie na pożegnanie i posłusznie opuścili karczmę.

Wygłosił im długie kazanie. Tłumaczyli się, że mieli bardzo ważną sprawę do załatwienia, ale, jak można się domyślić — nie podziałało. W milczeniu wracali do zamku, wpatrując się w swoje buty tak jak wtedy w karczmie.

— Coś nie lubicie transmutacji, co? — zapytał z ironią Snape.

— Dlaczego? — zdziwił się Hans.

— Właśnie trwa lekcja.

Tego Huncwoci zupełnie się nie spodziewali. Wtedy, gdy rozmawiali w pokoju wspólnym, byli pewni, że wszystkie lekcje się już skończyły. Okazało się, że na kilku byli nieobecni. Lasse poczuł się winien za to wszystko. W "nagrodę za swoją pomysłowość", jak ujął to nietoperz, wszyscy stracili po piętnaście punktów, a w dodatku kolejny, okropny szlaban.

Czyli się trochę niezręcznie, więc nie mogli się doczekać, aż w końcu wrócą do zamku. Gdy już tam dotarli, Snape kazał im wracać na lekcje. Byli pewni, że poszedł do dyrektora. To musiało się tak skończyć.

Lasse próbował coś wymyślić, aby jakoś się z tego wykręcić. Wtedy przypomniało mu się, co ma w kieszeni.

— Felix i Fredrik zrobili takie cukierki, które powodują różne bóle — powiedział — to idealny argument, aby nie pójść na lekcje.

— Dlaczego nie chcesz iść na transmutację? — nie zrozumiał Gunnar.

— Chodzi o to, że przynajmniej będziemy mieli wymówkę — wyjaśnił Lasse tajemniczym tonem — no wiecie, przez te Hogsmeade mamy trochę przerąbane. Od razu się wyda, dlaczego byliśmy nieobecni. Gdy trafimy do Skrzydła, będziemy jako ci pokrzywdzeni.

— Nie lubię, gdy coś mnie boli — stwierdził Kalle, a Hans przytaknął.

— Kto by lubił? — pryhnął Lasse — w tym nie o to chodzi. Gdy Felix i Fredrik to testowali, wyglądali, jakby serio ich bolała głowa, chociaż tak naprawdę prawie nic nie czuli.

Huncwoci uznali to za świetny pomysł. Wszyscy zjedli po cukierku, aby następnie pobiec do skrzydła szpitalnego. Lasse obiecał sobie, że zabije swoich braci, Felixa i Fredrika, bo okazało się, że to był tylko żart. Od cukierków dłonie zmieniły im się na kocie łapki. Aby się ich pozbyć, spędzili w skrzydle kilka dni...

Hans obiecał sobie, że już nigdy nie zgodzi się na żaden głupi plan Lassego. Jednak coś mu mówiło, że tak wcale się nie stanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top