W potrzasku

— Mam pomysł — oznajmił uroczystym tonem Lasse, który zdążył być już znudzony życiem, ponieważ ostatnio nic ciekawego się nie działo. Niedawno wyszli ze szpitala po ostatnim incydencie i zajęli się zwykłymi, szkolnymi sprawami.

Hans oderwał się od pisania eseja i spojrzał na niego z przerażeniem.

— Ten w stylu wypadu do Hogsemeade? — zapytał.

— Lepszy — odparł z dumą Lasse, odstawiając na bok pergamin z swoim beznadziejnym esejem na eliksiry.

— Tym bardziej się boje — skomentował Kalle, nie odrywając się od przepisywania podręcznika słowo w słowo — Lasse i jego słynne genialne pomysły. To nie ma prawa się dobrze skończyć.

— Bo nie musi — Lasse tylko wzruszył ramionami na te stwierdzenie — zakończenie jak zakończenie, ale przynajmniej będzie ciekawie.

— Ta, ciekawie — prychnął Gunnar.

Lasse spojrzał na niego krytycznie.

— Co z was za Huncwoci? — zapytał  lekko podirytowany — Zupełnie zapomnieliście o korytarzu! Mieliśmy go zwiedzić! Odkryć! Tam jest coś podejrzanego, przydałoby się wiedzieć, co. Ale nie, lepiej ślęczeć nad esejami...

— No, korytarz. Chyba, że idę! — zawołał ochoczo Hans. Lasse uśmiechnął się łobuzersko. Wiedział, że uda się ich przekonać. Zawsze mu się to udawało. 

— W takim razie, ja też — dodał Kalle — mam dosyć tego pisania.

— Raczej przepisywania — poprawił go Lasse i bez słowa pognał w kierunku wyjścia, a reszta Huncwotów za nim. 

Szli w milczeniu przez korytarze, próbując przypomnieć sobie, jak dojść do tamtego miejsca.  Udało im się to przypomnieć, chociaż kilka razy mieli wątpliwości, lub się gubili, nie wiedząc, którędy pójść. Sprzeczali się o to, czy pójść w prawo, czy lewo, gdy nagle zauważyli Ferenca w towarzystwie jakiś dwóch identycznie wyglądających pierwszorocznych Ślizgonów. 

— Zaraz dostaniemy się do tamtego korytarza — usłyszeli skrawek ich rozmowy.

— Słyszeliście? — prawie krzyknął zdumiony Lasse — mówią o korytarzu!

— Daj spokój — zatrzymał go Hans — w Hogwarcie jest mnóstwo korytarzy. Skąd wiesz, że mówią akurat o tym?

— Przeczuwam to — wzruszył ramionami rudzielec — Zresztą, to byłoby do niego podobne. Ferenc jest zamieszany w praktycznie wszystkie podejrzane sytuacje.

— Bo my niby nie? — wtrącił Gunnar, ale Lasse postanowił go zignorować.

— Nie wiem, jak wy, ale ja idę za nimi. Inaczej się nie dostaniemy do korytarza, a sami się przekonacie, że mam racje — oznajmił Lasse i po prostu poszedł za trójką chłopców. 

Pozostali Huncwoci popatrzyli po sobie niepewnie. Po krótkiej dyskusji stwierdzili, że wracają. Lasse odwrócił się i widząc, jak znikają za rogiem, tylko uśmiechnął się kpiąco. Wiedział, że albo się bali, albo po prostu mu nie wierzyli. Nie dziwił im się. Już raz śledzili Ferenca więc zdążyli się przekonać, że nie należy to do najłatwiejszych zajęć. W dodatku tym razem był w towarzystwie Charlesa i Nicolasa, których Lasse zdążył poznać, gdy odrabiał z nimi szlaban. Gdyby nie Kleffer, nie musiałby się ukrywać, tylko zwyczajnie poszedłby tam z bliźniakami, bo nawet zdążył się z nimi zakolegować. W przeciwieństwie do Ferenca, który z każdym dniem stawał się coraz większym wrogiem.

Nagle skręcili. Znaleźli się w podobnym kamiennym korytarzu, jak wtedy, gdy Huncwoci po raz pierwszy go zobaczyli, z tą różnicą, że był bardzo mały. Przejście zablokowała ściana. Lasse, wiedzący, że nie ma już dla niego ratunku, udawał, że oglądanie kamieni jest bardzo interesujące. Starał się ich ignorować, aby nie zauważyli w tym nic podejrzanego, chociaż dobrze wiedział, że i tak go zobaczą i na pewno nie weszliby tam, wiedząc o jego obecności. Uważał, że Ferenc zna jakiś sposób, aby przedostać się przez te ścianę. Nie miał jednak pojęcia, jaki.

— Lubisz kamienie, Rudy? — zapytał złośliwie Ferenc — No, w sumie, to ma sens. Przecież z kamieni składa się twój mózg...

Lasse odwrócił się i zmierzył go groźnym spojrzeniem, na które Kleffer uśmiechnął się z wyraźną kpiną.

— Dobrze wiem, że to miało mnie wkurzyć — odpowiedział dobitnym tonem Lasse — Jeśli mam być szczery, zupełnie ci to nie wyszło. Jak zwykle.

Nie była to do końca prawda, bo Ferenc naprawdę potrafił wkurzyć, ale Lasse oczywiście nie zamierzał mu tego mówić. Dla takich jak Kleffer, byłoby to komplementem.

— Jeśli mam być szczery, nie umiesz kłamać — zripostował Ferenc — a teraz, spadaj stąd.

— Dobra — odpowiedział sztucznie spokojnie Lasse i stanął za rogiem, tak, aby myśleli, że po prostu poszedł.

Tak naprawdę nie zamierzał się słuchać Ferenca. Miał już plan. Wystarczy przeczekać, aż Ferenc, Charles i Nicolas jakimś cudem tam wejdą. 

Lasse, słysząc znajomy głos, nagle się odwrócił. By to Hans.

— Czemu wróciłeś? — zapytał Lasse.

— Żeby zwiedzić korytarz — odpowiedział z entuzjazmem Hans.

— Ciszej! — skarcił go Lasse — bo usłyszą... A co z Kallem i Gunnarem?

— Odrabiają lekcje — odpowiedział krótko Hans, na co Lasse tylko przewrócił oczami. Nie rozumiał tych ludzi.

Lasse kątem oka sprawdził, czy Ferenc, Charles i Nicolas już weszli. Był pewny, że tak się stało, bo nie było małego kawałka ściany, a oni zapewne przez nie przeszli. To samo zrobił Lasse i Hans.

Od ich ostatniej wizyty w tym dziwnym miejscu nic się nie zmieniło, ale tym razem ciemne, kamienne korytarze wydawały im się jeszcze bardziej mroczne, niż wcześniej. Szli w milczeniu, zacierając ręce z zimna — pod ziemią było przecież bardzo wilgotno. Lasse, robiąc to coraz mocniej, nagle poczuł piekące gorąco. Spojrzał na swoje czerwone dłonie i przez chwile zdawało mu się, że widział tam iskry. Uznał, że tylko mu się tak wydaje i zdjął ze ściany jedną pochodnie, mocno ją trzymając, aby nie wypadła.  

— Może jeszcze raz sprawdźmy te portale? — zaproponował Hans po chwili zastanowienia.

— Jakie znowu portale? — zdziwił się Lasse, wymachując pochodnią.

— Te, o których mówił Gunnar — przypomniał mu Hans — i nie wariuj z tą pochodnią, bo zaraz coś podpalisz.

— Luz, wszystko jest pod kątrolą... — mruknął Lasse, łapiąc ją w ostatniej chwili — ej... słyszałeś to?

Hans natychmiast się zatrzymał, próbując wykryć jakieś dźwięki. 

— Nic nie słyszę... — odpowiedział niemal szeptem — o co ci chodzi? 

Lasse, koncentrując się wyłącznie na podejrzanych głosach, nic nie odpowiedział. Gdy jakimś cudem zwiększył sobie słuch dwukrotnie i wyraźnie usłyszał Avadę, chwycił Hansa za rękaw i pobiegł w jakimkolwiek kierunku, byle by jak najdalej od tamtego miejsca. Trafili do małego korytarza, który prowadził jedynie do nikąd.

— O co ci chodzi? — zdenerwował się Hans — co słyszałeś? 

— Ała! — wrzasnął Lasse i przywrócił swój słuch do normalności — ktoś tu jest. Słyszałem ten czar... Ten, który zabija.

Hans z przerażenia wytrzeszczył oczy.

— Myślisz że to mogli być oni? — zapytał lekko drżącym głosem — Ferenc i tamci...

— Nie — odpowiedział szybko Lasse — na pewno nie. Może i Ferenc zna się na czarnej magii, może jest zły, ale nie zabija...

— Nigdy nie mamy pewności — powiedział dziwnie pewny siebie Hans — tak naprawdę nigdy nikogo dobrze nie znamy, a zwłaszcza Ferenca. Nie można mu ufać. Poza tym, nie wiemy, co tam się dzieje...

— No właśnie — nagle przerwał mu Lasse — nie wiemy, co tam się dzieje. Powinniśmy się tam zakraść i sprawdzić...

— Zgłupiałeś?! — wydarł się Hans — wiesz, jakie to ryzykowne?

— Życie mamy jedno. Trzeba w nim jak najwięcej przejść... — wyjaśnił filozoficznie Lasse, ale nie dokończył. Nagle usłyszał ciężkie kroki zmierzające w ich stronę. 

— Szkoda tylko, że wasze zaraz się skończy...

Obaj natychmiast się odwrócili, słysząc przerażający głos. 

— To wilkołak! — szepnął Hans do Lassego. Łatwo było to rozpoznać, bo bardziej przypominał wilka, niż człowieka. W dodatku natychmiast się na nich rzucił...

— Uciekajmy! — krzyknął po chwili Hans.

— Niby jak? — zapytał podirytowany Lasse — nie widzisz, że jesteśmy w pułapce? Stąd nie da się wyjść!

Hans tylko pokiwał głową, starając się pogodzić z tym, że zaraz stanie się wilkołakiem, albo — co gorsze — pożegna się z życiem. Lasse, który nie przejął się tym aż tak bardzo, wyciągnął przed siebie różdżkę, zaciskając ją tak mocno, że aż rozbolały go palce. W ostatniej chwili zrobił unik. 

Nagle z sufitu wystrzeliły wielkie iskry, które szybkim tempem zlatywały na dół. Hansa, Lassego oraz wilkołaka otoczyły ogromne płomienie, z których nie dało się wyjść. Hans zaczął się krztusić i upadł na podłogę, na co wilkołak tylko się uśmiechnął. Wiedział, że ten dzieciak jest dla niego zbyt łatwy, więc nim zajmie się później. Najpierw wolał mieć spokój z tym drugim, który jakimś cudem wciąż stał, mierząc w niego różdżką.

— Nie bądź śmieszny... — mówił powoli wilkołak, tym razem jeszcze straszniejszym tonem. Lasse poczuł od niego dreszcze, a ręka zaczęła mu drżeć. Mimo tego, ani myślał się poddać, chociaż bardzo chętnie by to zrobił.

— Bo co?! — wrzasnął na cały głos — Co mi niby zrobisz, he?!

Zrozumiał, że było to najgłupsze, co mógł w tej chwili zrobić. Wilkołak z wielką siłą pchnął go w ścianę. Chłopiec z bólu przygryzł wargi, a różdżka wypadła mu z dłoni. Próbował jej sięgnąć, ale nie dał rady, bo wilkołak nie zamierzał mu na to pozwolić. Ledwo przytomny Hans poczołgał się w jej stronę, natychmiast ją wziął i wycelował w wroga pierwszym lepszym zaklęciem, które chociaż trochę mogłoby go rozbroić. Z tego wszystkiego Hans zupełnie zapomniał, że różdżka Lassego nie będzie działać, jeśli nie on wypowie zaklęcie...

Te przypuszczenia się sprawdziły — zamiast właściwego zaklęcia wystąpił wybuch, tak wielki, że kamienne ściany się zawaliły. Byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że wszystkie kamienie zleciały w ich stronę, a Lasse nie miał jak ich uniknąć. Dla wilkołaka była to idealna okazja, aby w końcu zrealizować swój cel. Hans próbował wszystkiego, aby go powstrzymać, ale nie wiele mógł zdziałać. Nie miał ani chwili więcej na zastanowienia, więc czym prędzej pobiegł, aby kogoś zawołać. W myślach nazwał siebie tchórzem, chociaż tak naprawdę wiedział, że to i tak najlepsze, co mógł wtedy zrobić dla Lassego. 

CDN... 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top