Tajne korytarze
Huncwoci byli zupełnie zdezorientowani. Lasse nadal trzymał uniesiony w górę miecz. Lekko dotknął ostrej końcówki, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno był prawdziwy. Fisiek jak oszalały zaczął wskakiwać na meble, wywracając przy tym różne rzeczy. Gunnar z doświadczenia wiedział, że to normalne u kotów, że badają nowo poznane tereny, więc tylko ściągnął go z półki, którą miał zamiar zdemolować. Kotygrys tylko jakby się uśmiechnął. Gunnar postawił go na podłodze, a Fisiek pobiegł ukryć się w kącie i zasnął.
— Udało się... — mruknął z niedowierzaniem Lasse, wciąż wpatrując się w miecz.
— Musimy powiadomić dyrektora — oznajmił stanowczo Hans i poszedł w kierunku drzwi.
— Racja — przytaknął Lasse, który całkowicie się z tym zgadzał. Zapomniał, że wciąż trzyma miecz, co wyglądało bardzo dziwnie. Akurat wtedy w pokoju wspólnym było dużo osób. Wszyscy wiwatowali i cieszyli się, że miecz został odnaleziony. Huncowci czuli się z tym bardzo głupio i dziwnie, więc dyskretnie się wymigali i czym prędzej opuścili wieżę Gryffindoru.
— Teraz już wszystko rozumiem — powiedział Kalle, gdy szli w kierunku gabinetu dyrektora — miecz może znaleźć tylko ten, kto go potrzebuje... To dlatego tyle czasu nie mogliśmy go znaleźć!
— Jesteś bardzo spostrzegawczy, ale powinniśmy się pośpieszyć — odpowiedział z ironią Lasse i zwiększył tempo. Z wyciągniętym mieczem wyglądał, jakby chciał kogoś zaatakować.
— Oho, Złota Czwórka Gryffindoru — zadrwił przechodzący obok Snape.
— Proszę uważać, jesteśmy uzbrojeni — wypalił Lasse, który nie potrafił się powstrzymać od odpowiedzenia. Obawiał się, że odejmie mu za to mnóstwo punktów.
— Czy to groźba? — zapytał sarkastycznie Nietoperz — rzeczywiście, przerażające. Smarkacze...
Huncwoci po prostu poszli dalej.
— Gdzie jest ten gabinet? — zapytał Gunnar, który wciąż miał problemy z orientacją w zamku.
— Wydaje mi się, że wiem — odpowiedział Lasse, jednak nie był tego zupełnie pewien. W Hogwarcie bardzo łatwo było się zgubić, zwłaszcza, jeśli nie zna się go zbyt dobrze — jeszcze jedno piętro w dół... O, ten zakręt!
Lasse tym bardziej stracił jakąkolwiek pewność, bo nie znał tego korytarza. Powinien skręcić gdzie indziej. Zważywszy na to, że u dyrektora był parę razy (na przykład wtedy, gdy pozmieniał kolor stołów w sali od eliksirów na różowy) mógł faktycznie mieć racje. Powiedział o tym reszcie.
— Mi się wydaje, że tędy też trafimy — odparł Hans, a Kalle i Gunnar przytaknęli.
— No nie wiem... — uparł się dalej Lasse, rozglądając się niepewnie.
Po drodze spotkali Ferenca (oczywiście w towarzystwie innych Ślizgonów) który starał się robić wszystko, aby ich sprowokować. Jednak tym razem byli tak szczęśliwi z powodu odnalezienia miecza, że nie udało mu się tego zrobić. I dobrze. Co niby ich obchodzi jakiś Ferenc?
Skręcili jeszcze kilka razy, i nagle znaleźli się w jakimś tajemniczym korytarzu, który zdawał się nie mieć końca. Było tam tak zimno, że łatwo było się zorientować, że był pod ziemią. Od razu poczuli mroczny klimat tego miejsca.
— Dobra, to już się robi dziwne — powiedział Gunnar — tu na stówę nie ma gabinetu...
— Muszę się zgodzić — wyjąkał Lasse, który zajmował się obserwowaniem jakiegoś czerwonego, kłębiastego światła, latającego pod niskim sufitem.
— Co to jest?! — wykrzyknął Gunnar. Wiedział od istnieniu magii dopiero od około trzech miesięcy, więc nie dziwne, że o wielu rzeczach jeszcze nie wiedział i wszystko go dziwiło. Prawie całe życie był zupełnym mugolem i ciężko mu było uwierzyć w to, że jest czarodziejem. Nie spodziewał się, że w tym innym świecie przeżyje tyle przygód. Uważał, że magia jest dla leni, które chcą sobie wszystko ułatwić. Zrozumiał, że jest inaczej.
Przerażająca była również podłoga i ściany, zrobiona z wypukłych, szarych kamieni.
— Oto "prawdziwi Gryfoni", poszukiwacze miecza — skwitował Kalle.
— To wcale nie tak, że się boje! — zaprotestował Lasse — po prostu wydaje mi się dziwne, że takie miejsce jest w Hogwarcie!
Wyjął z kieszeni Mapę Huncwotów, która miała mu posłużyć jako niezbity dowód na to, że ma rację.
— Widzicie? Nie ma go na mapie!
Idąc, przeglądali mapę, ale nagle podłoga jakby zniknęła i polecieli w dół. Po może pół minucie szybkiego spadnięcia, wylądowali na dziwnie miękkiej powierzchni.
— Co tu się... — powiedział Lasse, po czym rozejrzał się wokoło, poprawił swoją rudą czuprynę i wstał.
— Nie wiem — odpowiedzieli hurem pozostali Huncwoci.
Tam, na dole, było jeszcze straszniej. Podłoga i ściany były z czarnych, dużych kamieni, a jedyne światło pochodziło od pochodni, których nie było zresztą wiele.
— Możemy zrobić tu swoją kwaterę! O, wiem! Narysujemy drugą mapę, na której będą całe te podziemia! — wykrzyknął z entuzjazmem Lasse.
— Człowieku, jesteś totalnie niepoważny — przerwał mu Hans — najpierw wypadałoby się jakoś stąd wydostać...
— Niby jak?! — oburzył się Lasse.
— Na początku powinniśmy bardziej się tu rozejrzeć, może jest tu jakieś wyjście — zauważył Kalle.
— Niech będzie — odparł niechętnie Lasse. I znowu szli długimi, pustymi korytarzami...
Co jakiś czas były tam różne pomieszczenia, do których wchodziło się łukowatym wejściem. W każdym z nich były różne tajemnicze przedmioty, wyglądające jeszcze bardziej przerażająco na samym środku mrocznych pokoi. W niektórych nie było zupełnie nic, chociaż Gunnar twierdził, że widzi tam coś w rodzaju portali.
— Za dużo mugolskich komiksów — stwierdził Lasse, ignorując Gunnara, który starał się udowodnić, że nie zmyśla.
Ale Gunnar wiedział swoje. Widział tam wielką, błyszczącą otchłań. Każda była w innym kolorze i błyszczała inaczej. Coś w niej jakby w niej pulsowało. Wyglądało to jak jakaś woda, a może magma? Sam nie wiedział. Nie zdążył się nawet im przypatrzeć, bo musieli pójść dalej. Poza tym, znacznie bardziej zależało mu na tym, aby się wydostać z podziemi, w których — nie da się zaprzeczyć — nie było zbyt przyjemnie. Mimo to przyrzekł sobie, że jeszcze postara się dowiedzieć, czym jest to, co widział.
Dotarli do najciemniejszego zakamarka korytarzy. Nie było tam żadnego dostępu do światła i stopniowo robiło się coraz ciemniej, aż nagle nie widzieli zupełnie nic. Zaczęli iść wolniej, nie chcąc się o nic przewrócić. Lasse wyciągnął ręce, instynktownie czując, że zbliża się do ściany. Nagle ją dotknął. Odwrócił się w prawo i zobaczył jakieś żółtawe światełko.
— Odwróćcie się w prawo. Widzę tam światło — oznajmił. Pozostali Huncwoci, którzy również je zobaczyli, poszli w tym samym kierunku.
Po dwóch minutach już wszystko dobrze widzieli. Kalle, tak w razie czego, wziął jedną z pochodni.
— Tylko niczego nie podpal — zaśmiał się Hans.
— Mam już dość tego miecza, ręce mnie bolą — narzekał Lasse, a Hans zgodził się potrzymać "ciężar" na jakiś czas.
Pomieszczeń było coraz więcej i z ciekawością rozglądali się za nimi. Gdy zauważyli, że z jakiegoś wylatują zielonkawe płomienie, nie mogli się powstrzymać, żeby sprawdzić, co tam jest. Okazało się, że na środku pustego pomieszczenia stał duży kociołek, w którym była jakaś gęsta, jaskrawozielona substancja. Wylatywały z niej jasne iskierki. Przez chwilę stali tak i się w nie wpatrywali, a jedynym dźwiękiem były ciche płomienie pochodni.
Lasse podszedł bliżej. Stał przy samym kociołku, nieśmiało wyciągnął ku niemu rękę, zastanawiając się, co się stanie.
— Nie dotykaj — przestrzegł go Hans — to mi wygląda na czarną magię.
Ale Lasse nie słuchał. Uważał, że sprawdzić nie zaszkodzi. Nie potrafił się powstrzymać przed własną ciekawością. Najpierw dotknął substancji palcem. Nic się nie stało, jednak była tak przyjemna w dotyku, że włożył tam całe dłonie. I wtedy poczuł się jakoś dziwnie. Jakby całe zło odpłynęło z tego świata, a szczęście unosiło go. Latał. Miał w sobie mnóstwo mocy. Był silny...
— Lasse? — zapytał niepewnie Kalle — Lasse!
— Co? — chłopiec otworzył oczy i spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.
— Co się stało? — zapytał ze zdziwieniem Kalle.
— Nic — odpowiedział z obojętnością Lasse — ale mogę już potrzymać miecz.
Wziął go od Hansa. Prawie nie czuł ciężaru.
— Zawartość tego czegoś jest przecudowna, spróbujcie sobie — stwierdził zachęcająco.
— To nie boli? — zapytał głupio Hans, a Lasse tylko się zaśmiał.
— Jasne, że nie.
Zrobili to samo, co Lasse. Tym razem zupełnie szczerze musieli przyznać mu racje.
— To było świetne! — powiedział energicznie Gunnar — musimy częściej tu przychodzić!
— Ale najpierw się wydostać — zauważył Hans. Widocznie była to aktualnie jego największa ambicja.
— Mam pomysł. Zupełnie zapomniałem, że zawsze noszę ze sobą kilka fiolek, tak w razie czego — powiedział Kalle.
— To idiotyczne! — prychnął Lasse.
— Ale bardzo przydatne — dodał Kalle i włożył fiolki do eliksiru. Gdy były już całe nim uzupełnione, zakręcił je — mamy już mały zapas.
— Nie uważacie, że to wszystko jest strasznie dziwne? — zapytał Hans — całe to miejsce. Nie mam pojęcia, o co z tym chodzi...
— To zupełnie oczywiste, ale ta zielona breja jest jedynym, co mi się tu podoba — stwierdził Kalle. Chyba był uzależniony, bo znów włożył tam dłonie, ale za drugim razem nie było tak wspaniałego efektu, jak za pierwszym.
— Jeszcze dziwniejsze są te pseudoportale, o których mówił Gunnar — zaśmiał się Lasse, a Gunnar posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
— Za tym wszystkim na pewno kryje się jakaś tajemnica. Musimy ją odkryć — oznajmił Hans. Wszyscy się z nim zgodzili.
— Ale teraz musimy już iść. Chciałbym w końcu się stąd wydostać — powiedział Kalle.
Wyszli z pomieszczenia i dalej szli mrocznym korytarzem. Zauważyli tam jakiś zakręt. Zupełnie nie spodziewali się zobaczyć tam jakieś wielkiej, starej drabiny, ledwo widocznej na równie ciemnym tle.
— Myślę, że wejdziemy nią do Hogwartu — ucieszył się Hans — jeszcze tu kiedyś wrócimy, żeby wszystko lepiej zbadać. Ale na razie o niczym bardziej nie marzę, jak o spokojnym dniu. Ostatnio za wiele się działo.
W milczeniu wspinali się po drabinie. Niektóre szczeble miała wyłamane, więc trzeba było bardzo uważać, żeby nie spaść. Lasse prawie zleciał na dół przez to, że się pośpieszył, a jeden ze szczebli się pod nim połamał. Po jakimś czasie byli bardzo zmęczeni przez ciągłe wchodzenie. Mieli dosyć, jednak nie było już żadnego wyjścia. To był jeden z tych momentów, w których mimo wszystko, trzeba się postarać.
Opłacało się, bo nagle zrobiło się znacznie jaśniej.
— Słońce! Niebo! — wykrzyknął Lasse.
— Co? — zdziwił się Hans — o czym ty mówisz?
— Wydostaliśmy się!
Miał racje. Właśnie byli na błoniach. Niebo, choć nieco ciemne, wydawało się im bardzo jasne w porównaniu z korytarzami. Był dość ciepły dzień, jak na jesień. Najdziwniejsze było to, że drabina zniknęła.
— Robimy konkurs wspinania się na drzewa — powiedział nagle Felix Weasley. Huncwoci sami nie wiedzieli, skąd on się tu wziął.
— Co wy na to? — zapytał zachęcająco Fredrik.
— Jasne! — zgodzili się i pobiegli za bliźniakami, którzy pokazali im, na jakie drzewo trzeba wejść. Było ono ogromne. Idealnie nadawało się do wspinaczki, miało bardzo grube gałęzie.
Reszta dnia minęła im bardzo przyjemnie, zwłaszcza dla Lassego, który został zwycięzcą.
Zaczęli się zastanawiać, jakie moce otrzymali za odnalezienie miecza...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top