Sawanna i rubiny
Huncwoci, widząc starszą zebrę, cofnęli się niepewnie. Ukryli się za wielkimi krzewami. Gdy upewnili się, że zebry już poszły, wyszli zza krzaków.
— Gdzieś tu musi być jakieś jezioro — powiedział Lasse — musimy trochę się przejść i na pewno je znajdziemy.
Każdy poszedł w innym kierunku. Nie zdążyli się zbytnio oddalić, aż nagle Kalle krzyknął:
— JEST!
Wszyscy pobiegli na północ, czyli tam, skąd dochodziło wołanie. Rzeczywiście, Kalle odnalazł niewielkie, w miarę płytkie jeziorko. Miało prawie zupełnie czystą wodę i nie było obrośnięte przez żadne rośliny.
— Muszę je sprawdzić. Może z tym mieczem to tylko zmyłka, i tak naprawdę jest ukryty w jakimś małym jeziorze, takim jak to — oznajmił Kalle i od razu wskoczył. Najdziwniejsze było to, że woda w ogóle go nie moczyła.
— A może to wszystko jest zmyłka i tak naprawdę miecza nie ma w żadnej wodzie... — burknął Lasse.
— Zamknij się, Lasse — burknął Gunnar — jeszcze się okaże. Idę nakarmić Florensa, może po drodze znajdę jeszcze jakieś jezioro.
Kalle co jakiś czas się wynurzał, aby zaczerpnąć powietrza. Hans zawsze wtedy myślał, że miał miecz, ale niestety, to się nie stało.
— Tutaj może być mnóstwo jezior, ale jest bardzo mała szansa, że właśnie tam będzie miecz — marudził dalej Lasse.
Po chwili wrócił Gunnar, wyraźnie czymś zachwycony.
— Masz miecz?! — wypalił Hans.
Gunnar tylko się zaśmiał.
— Jeżeli według ciebie kałuża pysznej wody i Florens torturujący drzewka owocowe to miecz, no to owszem.
— Według Lassego Florens to przewalone drzewo, więc może ma to coś wspólnego — powiedział Hans — dajmy Florensowi trochę spokoju, a za jakiś czas lecimy dalej.
— Dobry pomysł. Przydałoby się jakoś zbadać okolice — zauważył Lasse dziwnie poważnym tonem — ej, pamiętacie te dziwne pustkowie, na którym najpierw byliśmy?
— Tego nie da się zapomnieć — powiedział z ironią Hans.
— Chciałbym wiedzieć, jakie zaklęcie użyli, aby zrobić taki mroczny klimacik — rozmarzył się Lasse — idealnie pasowałby do lochów! Wyobrażacie sobie takie eliksiry?
Cała trójka zaczęła się śmiać.
— Myślę, że w lochach niewiele by zmieniło — stwierdził Gunnar.
Po chwili z wody wyszedł Kalle, który zacisnął coś w pięści.
— Masz coś? — zapytał z nadzieją Hans.
Kalle pokazał im jakieś wyszlifowane kamienie szlachetne, wyglądające jak rubiny. Z jednej strony były płaskie, co mogło oznaczać, że się od czegoś odczepiły.
— Myślę, że te kamienie są od miecza Gryffindora — zauważył Lasse.
— Racja, a to już jakiś trop — ucieszył się Hans — w takim razie, miecz musi być gdzieś blisko!
— Równie dobrze może być gdzieś bardzo daleko, a to tylko zmyłka... — wtrącił Lasse.'
— Ty wszędzie widzisz zmyłki — oburzył się Hans — a jak niby wyjaśnisz sposób, w jaki dostały się tu te rubiny?
— Drzewo je tu przyciągnęło — zażartował Lasse, bo sam nie wiedział, jak mądrze odpowiedzieć. Nie miał na to żadnych lepszych argumentów.
— Co ty masz z tymi drzewami? — zaśmiał się Kalle.
Ich rozmowę przerwał jakiś głośny stukot, jakby spadło coś wielkiego. Usłyszeli również jakieś piski, przypominające głos małego kociaka.
— To jakieś zwierzątko! — wykrzyknął Hans z przerażeniem — musimy je znaleźć!
Wszyscy wsłuchali się w pisk, aby zorientować się, w którą stronę mają iść. Biegli w kierunku dźwięku, który słychać było coraz głośniej. Nagle zobaczyli ogromne skały.
— Pewnie jest tam! — powiedział Hans — Pewnie nie może się wydostać, któraś z skał spadła i zagrodziła mu drogę...
Lasse przez chwilę w milczeniu przyglądał się skalistym górom.
— Spróbuje wejść na te górę — wskazał na najmniejszą — muszę dostać się do środka, wezmę je.
— Nie wiem, czy to się uda — powiedział niepewnie Gunnar — może lepiej pomóc mu przedostać się przez jakąś szczelinę?
Lasse zaprzeczył, twierdząc, że szczeliny są tu tak małe, że raczej się nie zmieści. Po prostu zaczął wchodzić. Ręce strasznie mu się ślizgały, więc starał się robić to ostrożnie. Poza tym, szło mu całkiem dobrze. Dopiero pod koniec, gdy zaczął się śpieszyć, kawałek skały, na którym stanął, spadł w dół. Lasse również. Nie zdążył się niczego złapać. Wylądował na jakiejś wyjątkowo twardej ziemi (która okazała się być dużym kamieniem) ale na szczęście uderzył się jedynie w lewą nogę i rękę, a nie w głowę. Chociaż był trochę połamany, od razu wstał, próbując ukryć ból. Przypomniała mu się sytuacja z drugiego dnia podróży, gdy spadł tak bardzo, że aż umarł, ale zostało przywrócone mu życie.
— Jednak się nie da, zbyt łamliwe — powiedział — plus jest taki, że będąc na górze zauważyłem, że na drugiej stronie są mniejsze skałki. Dałoby się je przesunąć.
Huncwoci obeszli skały wokoło, aby poprzesuwać skałki, o których mówił Lasse. Chłopiec zapewniał, że nic się nie stało, i że tylko trochę go boli, jednak lewą ręką nie mógł utrzymać skały, dlatego albo pomagał w przeniesieniu jakieś skały (używając tylko lewej) albo zdejmował mniejsze kamienie. Żałosne piski zwierzątka powodowały, że jeszcze bardziej się spieszyli. Na szczęście szybko poszło, bo było ono bardzo małe. Wyglądało zupełnie jak tygrysiątko, ale miało koci ogon i sierć w biało-czarno-rude łatki. Z kocich cech miał również miauczenie.
— Jakie słodziutkie! — krzyknął troskliwie Hans.
— Maleńki bubu jest głodny — powiedział Lasse. Rzeczywiście, był strasznie chudy. Lasse wziął go na ręce i poszedł z Huncwotami do Florensa, który zapewne właśnie spał. Tygrysiątko polizało go po twarzy swoim małym języczkiem.
— To kotygrys, bardzo rzadka rasa, czytałem o tym — powiedział Hans.
— A o czym ty nie czytałeś? — spytał ironicznie Lasse.
— Chodzi o to, że takie krzyżówki ras zazwyczaj są odrzucane przez stado, ale za to mają magiczne moce — wyjaśnił Hans.
Po dwóch minutach byli już tam, gdzie Florens oraz jego banany. Klafadryf spokojnie sobie spał przy owocowych drzewach.
— Zobaczymy, czy owoce będą mu smakowały — powiedział Kalle, zrywając z drzewa jakieś egzotyczne, nie znane mu wcześniej owoce.
— Skoro jest krzyżówką kota i tygrysa to wątpię, ale warto spróbować — powiedział Hans, a Kalle rozłupał owoc i rozdzielił na mniejsze kawałki. Kotygrysek stanął na dwóch tylnich łapkach i wziął je w pyszczek i ze znakiem zjadł. Huncwoci zerwali ich jeszcze więcej, aby malec mógł się porządnie najeść.
— A gdy dorośnie, będzie wielkości tygrysa czy kota? — zapytał Lasse.
— Kota — odparł Hans.
— To super! — ucieszył się Lasse — będę mógł zabrać go do Hogwartu!
***
Kolejne zebranie. Z każdym razem było coraz gorzej. Dopuszczali się coraz gorszych czynów, zmuszając również niego. Wydawał się być zwyczajnym, trochę wrednym dzieckiem, ale oni robili wszystko, by wciągnąć go na złą drogę. Przepowiednia mówiła, że w przyszłości zostanie kimś wielkim. Śmierciożercy nie chcieli dopuścić do tego, aby stanął po stronie dobra. To mogłoby wiązać się z ich upadkiem...
Ale na razie był tylko przerażonym chłopcem, zmuszanym do zdrady rówieśników. Wiedział, że i tak się dowiedzą, więc przestał myśleć o rubinie, który zapewne ich uratuje. Wiedział też, że wśród nich jest też Lisa. Nie mógł jej tego zrobić...
— Nie powiem! — krzyczał rozpaczliwie.
— Ach tak — zdenerwował się Avery — wiesz, z czym to się wiąże?
— Ale ja nie wiem, gdzie oni są! — wrzasnął, nie mogąc się opanować — czemu chcecie ode mnie wymusić coś, czego nie wiem!
— Wiesz — zaprzeczył Avery jadowitym głosem — ale skoro przeczysz... dwie rundy. Ale nie przesadzajcie, ma żyć!
— Mogę zacząć? — zapytał Yaxley.
— Jasne — odparł Avery.
Chłopiec nie wiedział, jak to się skończy. Wiele razy widział, jak torturowali mugoli. Zastanawiał się, czy na nim zrobią to samo. Ale nie miał dużo czasu na zastanowienia...
— Cruciatis!
Nigdy nie czuł tak potężnego bólu. Nie mógł wytrzymać. Myślał, że umiera. Rzucili jeszcze kilka zaklęć, usłyszał jedynie śmiechy i coś w stylu "nie wszystko na raz". Po paru minutach ból się skończył. Wszystko się skończyło. Nie widział nic. Uznał, że nie żyje, ale po chwili ból wrócił. Więc jednak żył... Ten fakt wcale go nie zachwycił, wolał, by tak nie było. Otworzył oczy.
— Chcesz jeszcze, czy powiesz nam wszystko?
Chłopiec powtórzył to samo, co wcześniej. Śmierciożercy natychmiast rzucili na niego kolejne okropne, czarnomagiczne zaklęcia... Za chwilę wszystko się skończy.
To była jego ostatnia myśl.
***
Po zabawie z nowym zwierzakiem, którego Lasse nazwał Fisiek, usłyszeli jakieś rozmowy. Zdziwili się, że oprócz nich są tu jeszcze jacyś ludzie, zwłaszcza, że głosy wydawały się znajome. Postanowili to sprawdzić. Nie spodziewali się, że zobaczą obóz pierwszorocznych Puchonów. Mieli tam kilka namiotów. Wszyscy siedzieli na środku obozowiska i rozmawiali. Huncwoci znali ich, bo często mieli lekcje z Puchonami. Byli to: Pierce Macmillan, Frida Longbottom, Hilda About, Ida Lupin, Aslak Finnigan, Fira Smitch, Martina Bones, Runa Spinet, Ernest Spinet i Terry Lupin. Była także Lisa, która wyszła z namiotu aby zobaczyć, kto przyszedł.
— Cześć — przywitali się Huncwoci, a oni odpowiedzieli tym samym. Tak samo jak oni, nie spodziewali się spotkać tu tych czterech Gryfonów — jak się tu dostaliście?
— Śmierciożercy chcieli nas zaatakować — wyjaśnił Pierce, ale słabo to słyszeli, bo kilka osób mówiło naraz. Wszyscy się przekrzykiwali.
— Jakiś Ślizgon dał nam rubin — dodała Frida.
— Powiedział, że jeśli go mocno naciśniemy, przeniesiemy się w miejsce, w którym na pewno nas nie znajdą — powiedział Ernest.
— Gdy zrobimy to jeszcze raz, wrócimy do Hogwartu, ale na razie nie możemy, bo jest tam zbyt niebezpiecznie — zakończyła Runa.
— A wy dlaczego tu jesteście? — zapytał Terry.
Huncwoci opowiedzieli od początku o mieczu i ich misji. Powiedzieli też o tym, że Kalle znalazł kilka małych rubinów.
— Tak, to pewnie rubiny od miecza — powiedziała Ida.
— Ciekawe, jak to jest, że dzięki temu rubinowi się tu przenieśliśmy — zdziwił się Pierce.
— I skąd ten Ślizgon wiedział, że Śmierciożercy planują atak...
sawanna dla klimatu ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top