Pojedynek i miotła
Hans Malfoy właśnie otworzył wysłaną mu paczkę. Najpierw był list z gratulacjami. Od ojca... Hans nie spodziewał się, że znajdzie tam również miotłę. I to nie byle jaką...
Pomyślał, że pewnie nic nie wie o tym, że został przydzielony do Gryffindoru. No tak, to przecież oczywiste, że Hans się tym nie "pochwalił". Był pewien, że Jonas już dawno o tym doniósł. Przecież od ostatnich zdarzeń minął już miesiąc i zdążyło się już trochę wydarzyć. Na przykład, Huncwoci stali się poważnymi wrogami trójki Ślizgonów.
Hans, zanim poinformował przyjaciół o dziwnej przesyłce, pobiegł odnaleźć brata. Chciał spytać, czy cokolwiek wspominał ojcu o tym, do jakiego domu został przydzielony, a raczej — który sam wybrał. Dzięki Mapie szybko dowiedział się, że znajduje się on ukrytym, zwykle opuszczonym korytarzu trzeciego piętra. Pech chciał, że byli tam również Ferenc, Kolen i Rodrik, jak zresztą wielu innych Ślizgonów. Podejrzane było całe te zbiegowisko, bo kropek zaznaczonych tam było bardzo dużo i coraz więcej ich przybywało. Byli też uczniowie z innych domów.
Malfoy z trudem odnalazł w tłumie Jonasa. Zwłaszcza, że na samym środku dwóch szóstoklasistów zawzięcie ze sobą walczyło i musiał być bardzo uważny, żeby przy okazji samemu nie oberwać. Jonas oglądał całą te akcje w pierwszym "rzędzie", tak samo jak Badslersi.
— Ej, Jonas! — Hans usiłował przekrzyczeć głośny tłum — pisałeś do taty, że jestem Gryfonem?!
— Oho, problemy rodzinne — sarknął Ferenc, a dwójka towarzyszy odpowiedziała wrednym śmiechem. Hans zignorował te akcje.
— Nie, a co? — odpowiedział Jonas, obserwując następny pojedynek, w którym jeden z uczniów został wystrzelony w powietrze, po czym zgrabnie zleciał na dół i potraktował przeciwnika kilkoma niezłymi klątwami, po których ten drugi musiał przejść na rezerwę.
— Bo dostałem miotłę — powiedział tak po prostu Hans. Nawet nie chciało mu się słuchać opowiastki Jonasa dotyczących "wielkiej hańby" i "wspieraniu przeciwników".
— Potrzebujemy następnych chętnych! — donośny, pogłośniony czarami głos przerwał marudzenie Jonasa. Hans ze zdziwieniem rozpoznał, że głos ten należy do Kristera, przewodniczącego drużyny Gryfonów.
— Ja i Hans Malfoy! — zawołał Ferenc bez wcześniejszego pytania o zgodę Malfoy'a.
— Dobrze. Teraz zobaczymy starcie dwóch pierwszorocznych, Ferenca Kleffera i Hansa Malfoy'a! Ciekawe, jak wyglądają bijatyki przedszkolaków? Przekonamy się już za chwilę! — Hans roześmiał się na słowa prowadzącego. Tak, ten tekst bardzo pasował do Kristera.
Hans z — nie ukrywajmy — strachem wszedł na środek. Ferenc wyglądał naprawdę groźnie, zwłaszcza z wyciągniętą różdżką prosto na Hansa.
— Start! — krzyknął Krister.
Pierwszy wycelował Hans. Miał już ułożone niezłe zaklęcie, które idealnie by się nadawało do tych okoliczności — nie powodowało niczego niebezpiecznego, ale robiło duże wrażenie. Ku jemu nieszczęściu, Ferenc zdążył wymówić przeciwzaklęcie, chociaż było naprawdę blisko. Zaraz po tym Kleffer stworzył węża. Co prawda nie był on bardzo wielki, ale pół metra spokojnie mógł mieć. Wąż w przerażającym tempie zbliżał się do Hansa.
— Drętwota, drętwota... — mówił cicho, celując w zaczarowane zwierzę, lecz to nic nie dawało. Ferenc z satysfakcją obserwował te akcje. Nawet widownia nagle ucichła.
Wąż już wbijał w niego swoje trucicielskie kły, ale wtedy Krister jednym machnięciem różdżki usunął gada.
— Ze względu na zbyt duże zagrożenie zdrowia, wąż został usunięty — poinformował — dobrze. Na trzy-cztery kontynuujecie... — odliczył, po czym Ferenc wykonał kolejny ruch. Tym razem był to piorunujący sznur lecący w stronę Hansa. Gruby sznur związał go po szyje. Ofiara tego czaru ledwo powstrzymała się od upadnięcia. Co prawda obwiązany był tak grubo, że na pewno by go to amortyzowało, ale nie chciał jeszcze bardziej się upokorzyć.
Po kilkunastu sekundach Ferenc sam cofnął zaklęcie — nie chciał tak łatwo wygrać, a poza tym, chciał aby był doceniony za "wspaniałomyślność". Tym razem Hans miał okazję się wykazać. Nabrał się na manipulacje przeciwnika i naprawdę myślał, że on dobrodusznie rozwiązał ten węzeł, dlatego nie chciał go atakować. Ferenc z podłą satysfakcją wycelował w niego kolejne zaklęcie. Tym razem była to kula ognia, tak silna, że choć trafiła Hansa tylko w prawą rękę, to cofnął się i upadł do tyłu o całe kilka metrów.
Gryfon postarał się jak najszybciej wstać. Tym razem nie zamierzał dać się nabrać. Udawał, że naprawdę coś mu się stało, a następnie natychmiast się podniósł i niespodziewanie trafił w Ferenca jakimś piorunem. To był jego popisowy numer.
Krister ogłosił zakończenie pojedynku, bo minęły już 3 minuty, a właśnie tyle czasu mieli pierwszoroczni zawodnicy.
Do Ferenca podeszła Lisa, pierwszoklasistka z Hufflepufu. Spytała uprzejmie, czy coś się stało i czy może pomóc.
— Nie potrzebuje pomocy tej małej, wrednej szlamy! — odpowiedział wulgarnie chłopak i natychmiast poderwał się z ziemi. Lisa spojrzała w jego żółte oczy. Nie miała pojęcia, dlaczego tak bardzo się tym przejęła. Co ją obchodzi jakiś Ślizgon?
"Lisa, opanuj się", myślała rozpaczliwie. Dlaczego tak zareagowała? Przecież do tej pory niczym się tak nie przejmowała. Gdy ktoś jej dokuczył, było jej to obojętne. Nie poddawała się łatwo... A teraz? Najbardziej dziwiło ją to, że chciała pogadać z Ferencem tylko dlatego, żeby bardziej zwrócił na nią uwagę. "No tak, ale co to dla niego taka szlama jak ja", pomyślała. Ferenc tylko stał, po czym nagle zamaszystym ruchem pobiegł stamtąd. Lisa po chwili zrobiła to samo.
— Pchi, dziwni jacyś — powiedział sam do siebie Hans. Nie miał ochoty siedzieć w tym miejscu dłużej, więc wrócił do dormitorium, aby opowiedzieć przyjaciołom o tych dziwnych akcjach, jakie wydarzyły się dzisiejszego dnia.
***
Snape ukradkiem obserwował pojedynki uczniów. Tym razem nie po to, by ich ochrzanić. Sam uważał, że to najlepszy sposób, aby te gamonie w końcu się czegoś nauczyły. Gdy usłyszał zdanie nie potrzebuje pomocy tej małej, wrednej szlamy przypomniały mu się zdarzenia sprzed siedemdziesięciu lat. Czy to przypadek, że Ferenc wypowiedział teraz dokładnie te same słowa? Że to wszystko było tak podobne? Tak czy siak, Severus dobrze wiedział, że chłopiec popełnił ten sam błąd, co on kiedyś. Pogrążył się w wspomnieniach o Lily. Przez te wszystkie lata wcale o niej nie zapomniał. Wiedział, że to nie może się stać, nawet jeśli dostanie Alzheimera lub straci pamięć ze starości. Zawsze będzie ją pamiętać. Zawsze...
***
Ferenc, wściekły sam na siebie, wrócił do dormitorium. Owszem, lubił być wredny. Ale wobec Lisy? Ona zawsze była dla wszystkich taka dobra. W każdym widziała zalety, nawet te najbardziej ukryte wśród mnóstwa wad. Chłopiec usiadł w fotelu i pomyślał o jej szmaragdowych oczach i rudawych oczach. Dopiero po kilku minutach zrozumiał, co właśnie zrobił. Przeklinając się za to, poszedł do swojego dormitorium. Ble! Co go obchodzi jakaś tam Lisia? Zwykła Puchonka!
Rodrik, Kolem i Hermen, z którym również dzielili pokój, już tam byli. Jedli cukierki, które powodowały, że robi się głosy różnych zwierząt. Kolem właśnie prezentował, jakie dźwięki wydaje lew. Wszyscy pozostali ryczali ze śmiechu i upychali się cukierkami. Ferenc także do nich dołączył.
Bawili się naprawdę dobrze, ale po jakimś czasie weszło kilka dziewczyn aby ponarzekać na hałas i na to, że w takich warunkach nie można się uczyć.
— Nie nasza wina, że się zanudzacie, zamiast dobrze się bawić — powiedział sarkastycznie Ferenc a reszta chłopców odpowiedziała śmiechem.
— Jak widać, nie tylko dla Lisy jesteś taki chamski, ale dla wszystkich, których jakoś specjalnie nie lubisz — odgryzła się jedna z nich i z zamaszystym ze złości ruchem zamknęła drzwi i tak jak inne, opuściła ten pokój.
— Nieźle im powiedziałeś — pochwalił go Rodrik — a ta cała Lisa, jaka była wściekła!
— No — potwierdził Hermen — słyszałem, że podobno jest załamana!
To miał być komplement, ale dla Ferenca wcale tak nie było. Z każdym następnym ich słowem czuł się coraz gorzej. Normalnie nigdy tak nie miał. Wcale nie przejmował się, że kogoś obraża. Tym razem było zupełnie inaczej. Halo, co się z nim dzieje? Gdy Kolem powiedział, że Lisa naprawdę jest głupią szlamą, Ferenc nie wytrzymał.
— Nieprawda! — wybuchnął — wcale nie jest! A wy nawet jej nie znacie! Odwal się, Kolem!
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Pierwszy odezwał się Rodrik:
— A ty niby ją znasz?
— Tak — odpowiedział Ferenc pewnym siebie tonem.
Bo tak własnie było. Dopiero teraz to sobie uświadomił. Lisę znał od dzieciństwa. Mieszkała na sąsiedniej farmie. Przyjaźnili się. Zawsze, gdy Ferencowi było źle, Lisa go wspierała, a on ją. Więc dlaczego dzisiaj, tak nagle, zachował się w ten sposób? Tego nigdy sobie nie wyjaśni, ani nie wybaczy.
***
— Dobra, znacie już taktykę — powiedział Krister na treningu quadditha — mecz z Ślizgonami już za trzy dni. Musimy się bardzo postarać, jeśli chcemy w tym roku zdobyć puchar. Czy jakieś pytania? Na pewno pamiętacie wszystko, co dzisiaj ustaliliśmy?
— Czy jest szansa na to, że ktoś podczas meczu umrze? No, na przykład spadnie z miotły? — zapytał Hans niewinnym głosikiem.
Krister chciał go wyśmiać za tak dziecinne pytanie, ale tym razem nie zrobił tego. Chciał, aby poważna atmosfera nadal się utrzymywała. Przecież już zaraz mecz, to nie pora na żarty!
— Nie — odpowiedział krótko — Dobra, do zobaczenia na jutrzejszym treningu.
— O siedemnastej? — zapytała Britta, która pełniła rolę obrońcy.
— A, zapomniałem powiedzieć, że od tej pory ćwiczymy od szesnastej. Potrzebujemy więcej czasu. Pamiętajcie, by w piątek postarać się jak najlepiej.
Drużyna Gryfonów pożegnała się i wszyscy pobiegli do swoich dormitorium. Dopiero tam Hans zorientował się, że zostawił Mapę Huncwotów na tym korytarzu, na którym odbywały się pojedynki.
— Zgubiłem Mapę! — zawołał, gdy wszedł do dormitorium.
— Co ty gadasz? — przeraził się Gunnar — gdzie?
— Skoro zgubił, to znaczy, że nie wie gdzie — powiedział logicznie Kalle.
— Wiem, gdzie ją zostawiłem. Na tajemnym korytarzu trzeciego piętra, tam, gdzie odbywał się dzisiaj Klub Pojedynków.
— Chodzisz na Klub Pojedynków? — zainteresował się Lasse — też się zapiszę. Znam parę niezłych sztuczek, będzie śmiesznie.
— Nie, to nie tak — zaprzeczył Hans — po prostu Kleffer powiedział, że chce ze mną walczyć. O nic nie pytał, a ja już musiałem stać na polu bitwy... — powiedział to tak, aby zabrzmiało bardzo poważnie.
— Ten Ferenc to straszny cham — burknął Gunnar — takimi typami nie warto się przejmować.
— Racja. Ale teraz nie o to powinniśmy się zamartwiać. Muszę odzyskać Mapę! — powiedział Hans.
— Luz, ja ci pomogę — oznajmił Lasse — chodź, poszukamy jej.
Bez słowa wyszli poszukać Mapy. Dokładnie obeszli cały korytarz i jego okolice, ale ani śladu Mapy...
— Pewnie ktoś ją wziął — powiedział Lasse zrezygnowanym tonem.
— I chyba wiem kto — powiedział Hans głębokim tonem.
— No? Kto?
— Snape.
Lasse spojrzał na niego przerażony.
— Nawet nie mów, że mam do niego iść! To nie byłoby ani trochę śmieszne.
— Jasne, że nie — roześmiał się Hans — dopiero teraz sobie przypomniałem zaklęcie przywołujące. Accio Mapa Huncwotów!
Po wypowiedzeniu tego zaklęcia nic się nie stało. Hans uznał, że pewnie źle to zrobił. Przecież zaklęcie przywołujące nie należało do najłatwiejszych, a on miał dopiero jedenaście lat, więc nie dziwne, że nie udało mu się za pierwszym razem. A może tak naprawdę to nie jego wina? Przecież już ćwiczył te zaklęcie, choć co prawda na bliższych przedmiotach.
— Myślę, że jest chroniona przed przywoływaniem — powiedział Hans.
— Och, jasne. Po prostu się przyznaj, że nie umiesz — odparł Lasse.
— No, może i nie umiem. Ale chodzi mi o to, że w obu przypadkach będziemy musieli spróbować innego sposobu.
— A ja mam inną teorie — stwierdził Lasse z dumą — czasami nawet ja potrafię logicznie myśleć. Chodzi o to, że może ta Mapa przylatuje tylko do jej właścicieli. No wiesz, takie coś na pewno jest chronione.
— Myślisz, że nas uznaje za właścicieli? — zapytał Hans z nadzieją.
— No jasne. Spróbuj jeszcze raz. Postaraj się jak najlepiej potrafisz.
— Brzmisz jak Krister — zaśmiał się Hans — no dobra. Serio się postaram. Koncentracja i te sprawy... Jeśli mi nie wyjdzie, to ty spróbujesz. Przecież chodzi tu o Mapę. Jeśli ten sposób nie wypali, będziemy gotów bardziej się poświęcić.
— No dobra — mruknął Lasse — ale najpierw ty próbujesz. To ty jesteś tu kujonem, nie ja. Znasz się na takich zaklęciach znacznie lepiej ode mnie. Ja jestem od przekrętów...
W chwili, gdy skończył to mówić, Hans ponownie wypowiedział zaklęcie przywołujące. Był skoncentrowany na tym tak bardzo, że po chwili przyleciała do nich Mapa!
— Udało się! — zawołali radośnie i pognali do swoich dormitorium, zanim ktoś zdążyłby ich przyłapać i odjąć punkty, bądź potraktować ich szlabanem. A niech żałują, że nie widzieli Snape'a, który próbował odkryć tajemnice znalezionego pergaminu, ale ten nagle mu odleciał...
___________
Mam nadzieję, że w miarę się podobało ;). W następnym rozdziale będzie więcej Huncwotów. Jakby co, to ten i poprzedni mają duży wpływ na fabułę.
PS. Mam jeszcze jedno pytanie: wolicie, jak jest częściowo o Huncwotach, a potem przeskok to tych drugich typów, czy jak? To bardzo ważne. Szczerze mówiąc to mi się najbardziej podoba jak jest z tymi "przeskokami", bo to będzie bardzo potrzebne do późniejszej fabuły (ciii, nic nie będę zdradzać) ale chciałbym znać również Waszą opinię na ten temat. A tak poza tym, to mój nowy rekord, bo 2103 słowa ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top