Mecz i tajemnica
***
Ferenc, bez względu na wszystko, postanowił w końcu o tym komuś powiedzieć. Stwierdził, że dłużej tak nie wytrzyma. Nie wiedział tylko, komu. Bez zastanowienia zapłukał do gabinetu Snape'a.
— Czego? Włazić — usłyszał krótką odpowiedź.
— Zostałem szpiegiem. Śmierciożerców — te ostatnie słowo wypowiedział najciszej. Snape spojrzał na niego podejrzliwie.
— Też nim kiedyś byłem — powiedział — ale nie w wieku jedenastu lat! Czy rozumiesz, co to oznacza?
— Znowu deja vu, co? — Ferenc użył tego samego opryskliwego tonu, co wcześniej, gdy mówił te zdanie.
Snape już chciał coś odpowiedzieć, ale chłopiec zrobił to pierwszy.
— A co miałem niby zrobić?! — oburzył się — grozili, że jeśli się nie zgodzę, to wybiją wszystkich Puchonów!
— Po której tak naprawdę jesteś stronie?
Ferenc przez chwilę nic nie odpowiedział. Po chili wyszeptał cicho:
— Znaczy... Na pewno nie po ich. Ale nie mogą się dowiedzieć.
— I tak się dowiedzą — odpowiedział Snape — łatwo to z ciebie wyciągną. Nawet nie będziesz wiedział, kiedy.
— Ale jak? — zdziwił się Ferenc.
— Zwyczajnie. Myślami. Musisz się dobrze z tym ukrywać, rozumiesz?
Chłopiec zaczął rozumieć, o co chodzi. Pobiegł do biblioteki. Musiał być gotowy na to, co się stanie, i umieć się dobrze ochronić.
***
— Zobacz, zamieniłem kolor tego robala — Lasse pokazał jakiegoś sporego, jaskrawozielonego robaka Hansowi, gdy szli korytarzem podczas przerwy.
— Och, cudowny — Ferenc nie zatrzymując się, kopnął go — a więc to jest twoja życiowa ambicja i największa duma? Nieźle, Weasley. Więc jesteś zdolniejszy, niż mogłoby się wydawać. Lubisz zielony, prawda? Wiesz, czego to jest kolor? A zresztą, nie zrozumiesz. Dwa gryfońskie matołki.
Hans spojrzał na niego nienawistnie, ale nic nie odpowiedział. Ferenc dołączył do Kolena i Rodrika, który tak samo jak on śmieli się kpiąco.
— A wy, może zamiast się głupio śmiać, powiedzielibyście coś?! — krzyknął do nich Lasse — chyba, że wasz iloraz inteligencji wam na to nie pozwala! Bo na to wygląda. To ten rodzaj typów, który zawsze będzie tylko przytakiwać, bo sam nic nie ma do powiedzenia!
Trójka Ślizgonów otoczyła ich.
— Tak? A chcesz, żeby się to zmieniło? — zapytał Rodrik groźnym głosem — wątpliwe. To by było zbyt straszne dla twoich delikatnych uszu.
— O co wam chodzi? Odwalcie się — odpowiedział Hans. Miał ich dość.
— Uuu, jaki zuchwały — zadrwił Kolen — na twoim miejscu już dawno bym zwiewał.
— TY może tak — skomentował Lasse — ale nie my. Jeszcze nie zauważyłeś, ale nie jesteśmy tchórzami bojącymi się bandy debili. W przeciwieństwie do was...
— Że niby wy jesteście tą bandą debili, tak? — Ferenc dumnie stanął na środku. Był z nich wszystkich najwyższy — to by się zgadzało. Oczywiście oprócz tego, że się was "boimy". Chciałbyś, Malfoy. Nie wszystkie zachcianki się spełniają. Powinieneś już dawno to zrozumieć.
— Chodźcie, chłopaki — przerwał Kolen — mamy ważniejsze sprawy niż użeranie się z tymi idiotami.
— To akurat racja, ale zabawa z kimś gorszym — Ferenc celowo przeciągnął ten ostatni wyraz — jest naprawdę przyjemna.
— A z lepszym już nie? — mruknął Lasse — och, żal mi was. Chodź, Hans. Oni tylko próbują sobie podwyższyć samoocenę. Niedoczekanie.
Dwaj Huncwoci bez słowa poszli w swoim kierunku.
— Idę do biblioteki — powiedział krótko Ferenc. Kolen i Rodrik poszli na chwilę do lochów.
— Kujon — powiedział cicho Kolen bardziej do siebie niż do Rodrika.
— Kto?
— Kleffer. Ostatnio ciągle tam siedzi.
— Ta. Ciekawe po co.
***
— Już niedługo będzie mecz! — szepnął Gunnar na lekcji transmutacji.
— No — ucieszył się Hans — mamy nawet szanse na wygraną.
— No jasne — przytaknął Lasse — ciekawe, czy uda się zdobyć Puchar.
— Nie można być niczego pewnym, ale zawsze jest taka możliwość — odpowiedział poważnie Hans — mamy już całą taktykę. Ten Krister to jakiś maniak. Co prawda jeszcze nie dokońca wiemy co do Krukonów, ale to nic takiego, bo z nimi będziemy mieć mecz najpóźniej.
— Więcej ostrzeżeń już nie będzie — przerwała im McGonagall — naprawdę fasonująca rozmowa. Widocznie bardziej niż lekcja... Tym razem otrzymacie szlaban.
Huncwoci natychmiast umilkli i zabrali się za pisanie.
— Robią sobie złudne nadzieje. Że niby wygrają! — prychnął Ferenc — akurat ten żart ci się udał, Weasley.
Lasse nic nie odpowiedział, tylko z nudów zaczął zmieniać kolory ławek. Ostatnio zrobił się bardzo dobry z transmutacji.
McGonagall spojrzała podejrzliwie na wyczyny Lassego. Myślał, że zostanie doceniony, ale zamiast tego skończyło się na kazaniu, odjęciu punktów i następnym szlabanie. Lasse miał już tyle szlabanów, że z trudem mógł znaleźć jakikolwiek czas wolny. Poza tym, nienawidził sprzątać, a robił to ostatnio jeszcze częściej niż woźny. Postanowił więc zająć się tematem lekcji i nic się już nie odzywał.
Po trzech godzinach oczekiwań miał rozpocząć się mecz. Huncwoci szli już na boisko.
— Strasznie się stresuje — wyznał nowy ścigający.
— Nie ma czym — próbował go pocieszyć Lasse.
Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się Ferenc. Huncwoci odruchowo go ominęli, ale zdążył powiedzieć:
— Ależ jasne, że jest, czym. W końcu gracie z Ślizgonami.
Hans nie mógł się powstrzymać od odpowiedzenia na zaczepki. Zignorował wołającego go Kallego.
— A co ty taki dumny, hę? Nawet nie jesteś w drużynie, więc nie bądź taki pewny.
— Ale już w następnym meczu będę — powiedział wyniośle — obrońcą.
Hans pośpiesznie poszedł na bosko. Nie chciał się spóźnić.
— Gotowy? — zapytał Krister.
— Chyba tak — mruknął Hans — znaczy... tak.
Mecz już się zaczął. Hans zauważył w tłumie na trybunach Lassego, Kallego i Gunnara. Obiecał sobie, że musi naprawdę się postarać.
Już w pierwszej minucie Korfas Libertic zdobył gola dla Ślizgonów. Hans czuł się coraz bardziej zrezygnowany. Na prawdziwym meczu było zupełnie inaczej na treningach, na których był całkiem dobry. Wszyscy pozostali zawodnicy byli znacznie starsi od niego. Ślizgoni nieraz próbowali go zepchnąć miotły. Najgorsze było to, że nadal ani razu nie miał kafla. Latał bezczynnie tam i z powrotem, nawet nie myśląc, że jeszcze mu się uda.
Ferenc Kleffer z satysfakcją obserwował te akcje. Wraz z Rodrikiem i Kolenem wyśmiewali Gryfonów i pochwalali wyczyny drużyny Ślizgonów, natomiast Lasse ciągle powtarzał, że nadal mają szanse na wygraną.
Po jakimś czasie Slytherin prowadził czterdziestoma punktami do zera. To był dla nich fatalny wynik. Hans próbował pocieszać się, że przecież nic się jeszcze nie skończyło. Była taka możliwość, że ich szukająca —Britta — złapie kafla, a wtedy wygrają...
Nagle Hans zobaczył przelatującego blisko niego kafla. Od razu wyciągnął rękę, by go złapać. Niestety, za bardzo. Zleciał z miotły i w ostatniej chwili złapał się niej. Zwisał,trzymając się obiema dłońmi swojej miotły.
— Malfoy ma coś w rodzaju niedorozwoju rąk — skomentował Ferenc — nie dosięgnął kafla, który był tak blisko!
Gryfoni byli przerażeni. Hans usiłował znów dosiąść miotły, ale niezbyt mu to wychodziło. Dopiero po kilku próbach udało mu się usiąść. Kafel już dawno przeleciał, więc stracił szanse.
Na szczęście po kilku następnych minutach to Gryfoni zdobyli dziesięć punktów. Hans, który wypatrzył już kafla, jak najszybciej ku niemu leciał. Musiał być szybszy od Libertica, który się z nim ścigał. Ślizgon próbował ponownie go zepchnąć z miotły. Był przekonany, że wygra z "gryfońskim smarkaczem".
— Pośpiesz się. Nagroda to kotlety schabowe! — zawołał do Hansa, który nawet go nie usłyszał. Niezauważalnie wyminął go i już pędził, aby złapać kafla.
Libertic nie od razu to zauważył. Gdy już chciał za nim polecieć, aby wyprzedzić Hansa, było znacznie za późno. Ostatecznie postanowił polecieć w innym kierunku. Usiłował nie zwracać uwagi na wiwaty kibiców Gryffindoru. Okazało się, że Hans wbił dwa gole z rzędu.
Później dla Gryfonów było tylko lepiej. Ślizgoni nie wbili już żadnego gola, w przeciwieństwie do Gryfonów, którzy mieli już trzydzieści punktów. Ich ścigająca już dopatrzyła znicza i leciała w jego kierunku. Ścigający Slytherinu, Jaks Ferttis, zauważył to i leciał tuż obok. Używając jego standardowej taktyki zrzucania przeciwników z miotły, próbował wyprzedzić Britte. Oboje wyciągnęli ręcę, aby złapać znicza, który był już bardzo blisko nich. Lecieli w identycznym tempie. Dziewczyna wyciągnęła już ją tak bardzo, że z trudem utrzymywała równowagę. Jaks, korzystając z okazji, nagle przyśpieszył. Już się cieszył, widząc, że Britta spadła z miotły. Chciał złapać znicza, ale zamiast tego złapał... powietrze.
Na szczęście Britta była przygotowana do upadku i nic sobie nie zrobiła. Niemal od razu wstała i pokazała znicza.
Kibice Gryffindoru zaczęli się drzeć ze szczęścia. Ślizgoni nie byli zbyt zadowoleni.
— Chodźmy do Pokoju Wspólnego — powiedział Lasse po meczu — podobno jest tam balanga.
Hans zauważył Ferenca, więc spytał:
— I co, Kleffer? A byłeś taki pewny!
— Jak ja będę obrońcą, to zobaczysz! — odpowiedział.
— Zobaczymy — zadrwił Lasse i pobiegli do wieży Gryffindoru.
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top