ღPᴏᴛʀᴢᴇʙᴜᴊę ᴜʟɢɪ. Pᴏᴛʀᴢᴇʙᴜᴊę ᴢᴀᴘᴏᴍɴɪᴇć. Pᴏᴛʀᴢᴇʙᴜᴊę żʏʟᴇᴛᴋɪ.ღ
Przez całą drogę cicho płaczę. Nie mogę przestać, wiedząc że niedługo znów będę cierpieć. Tak jak każdego innego dnia. Najgorsza jednak była świadomość, że to ode mnie zależy jak bardzo będzie mnie boleć. Jak jestem taki jaki powinienem być, to wtedy uderzy mnie tylko raz. Mam pozwolenie by jeść i spać w moim pokoju. Jeżeli schrzanię choć jednym słowem, to wszystko kończy się nie przespaną nocą, głodem i cierpieniem, którego nie da się zniwelować.
A tym razem była ta drugą sytuacją. Może byłaby jakakolwiek szansa, że ojczym mógłby przegapić odcinek, ale była ona tak minimalna jak szansa, że kiedykolwiek znów poczuję długotrwałe ciepło w moim serduszku. Zresztą nawet jeśli by nie obejrzał audycji, to pewnie i tak by się skądś dowiedział.
Nagle czuję jak stoję w miejscu, co oznacza że dojechaliśmy do piekła. Szybko żegnam się z lokajem, tak aby nie zadawał niepotrzebnych pytań. Wylatuję niczym burza, mając szczęście, że nikt nie czeka na mnie pod drzwiami. Niepewnie uchylam drzwi, przez co słyszę krzyki kłótni. Jak zwykle kłócą się o to co w życiu najważniejsze, co jak co ale kasa musi się zgadzać. Po cichu zdejmuję buty, odkładając je na szafkę. Idę jak najciszej się da, tak abym nie zwrócił ich uwagi. Z początku to się udaję, ale jak się ma pecha w życiu, to po całości. Potykam się o coś i z impetem uderzam o podłogę czym zwracam ich uwagę. Ojciec na ten gest nerwowo podchodzi do mnie i kuca przy mnie.
- Pieprzony gówniarzu! - Blondwłosy mężczyzna wrzeszczy głośno, a ja spoglądam tylko na moją mamę w celu ratunku. Jednak ona mnie nie kocha. Nie kocha. Nie przychodzi mi pomóc. Nie chodzi jej o strach. Nie zależy jej na mnie. Nie dba o to co mi się stanie. Nie kocha mnie. Nie. Kocha. Mnie. - Jak zwykle wszystko spieprzyłeś. - krytykuję mnie, kładąc nogę na mój brzuch. Przyciska stopę na mnie, tak że krzyczę z bólu. - Nawet chodzić nie umiesz. - Czuję jak robi mi się nie dobrze. I w sercu. W brzuchu. I w głowie. - Odezwij się kretynie, co? Czy może mam powiedzieć beksalalo? - pyta sarkastycznie, przez co wiem że oglądał audycję.
- Przepra..rasz..am - Jąkam się, puszczając pojedyncze łezki. - Przepraszam. - poprawiam, czując jak przygniata mnie coraz bardziej, - Przepraszam ojcze. - Nagle czuję jak chwyta mnie za białą koszulę i ciągnie ku ścianie.
- Matkę też przeproś ! - Ciemnooki poleca, agresywnie przygważdżając mnie do cementowej powierzchni. - Przyniosłeś nam wstyd.- Jestem wstydem. Nikim więcej poza nim. - No przeproś. - potrząsa mną, na co posłusznie spoglądam na mamę.
Jej ciemne wiśniowe kosmyki idealnie współgrają z cerą. Kobieta jak na swój wiek wygląda bardzo młodo. Jej ciemne tęczówki, właściwie czarne sprawiają imponujące wrażenie. Szkoda, że to również pieprzona iluzja. ILUZJA.
- Przepraszam mamo. - Błagam o przebaczenie, a mój głos drży pod wpływem intensywnych emocji. - Przepraszam, że schrzaniłem. - Jak zawsze. - dodaję, po chwili.
- To prawda. - Niska kobieta w końcu odpycha się od blatu kuchennego i idzie w naszą stronę. - Aczkolwiek przy okazji zrobiłeś z siebie wrażliwego chłopca. - wyznaję delikatnie, poprawiając kosmyki włosów. - Media to chwytają i robią rozgłos dzięki czemu mamy jeszcze lepszą reputację. - oświadcza, dzięki czemu mężczyzna mnie puszcza.
- Możesz zjeść małą kolację i spać w swoim pokoju. - Ciemnooki oświadcza, poczym wraca do stołu. Czuję się źle. Mój brzuch wariuję. Nie jestem pewien czy dam radę cokolwiek zjeść, ale nie mogę się sprzeciwić. Bo już wtedy nic nigdy nie zjem.
Z bólem cielesnym jak i psychicznym wstaję. Powoli ruszam w stronę stolika, a po chwili zasiadam koło niego. Przed sobą mam rozłożone nakrycie. Wkrótce mama przychodzi i stawia na stół szklany pojemnik z kurczakiem i dodatkami. Najpierw ojciec sobie nakłada, a później matka. Gdy nadchodzi moja chwila, to ojciec stroi mi jedzenie. Nie może być powyżej 50 dekagramów dlatego podaję to swojej żonie do sprawdzenia. Położony talerz na wadze pokazuję, że ilość nałożonego mi jedzenia wynosi 44 dekagramy. Ponownie odzyskuję jedzenie. Dokładnie je obserwuję. Ćwiartka kotleta, dwa małe ziemniaki oraz odrobinę sałatki i do tego pół szklanki kompotu. To jest tak zwana „Mała dawka jedzenia".
Biorę widelec do ręki i wbijam go w kotketa. Nie mogę się jednak, przełamać i ciągle przewracam jedzenia, zamiast go jeść. Robi mi się nie dobrze. Nie potrafię tego zjeść, co szybko podchodzi pod wzrok mojego ojca.
- Nie jesz, gówniarzu? - podpytuję, na co automatycznie zaprzeczam i szybko wkładam kawałek do buzi. - Masz szczęście że masz takich rodziców jak my. - Chyba się przesłyszałem w tym momencie. Najlepszych? Wolałbym w domu dziecka mieszkać.
Szybko jem, choć z trudem biorę kolejne kawałki, przy czym przepijam to wszystko różową cieczą. Po skończonym jedzeniu dziękuję i odkładam talerz do zmywarki. Następnie idę w stronę swojego pokoju, przemierzając dobrze znane mi schodki. W końcu jednak znajduję się w pokoju wielkim jak salon dla gości. Żółte ściany idealnie współgrają z brązowymi meblami. Na środku jest beżowa kanapa, a przed nią stolik. Po lewej stronie garderoba, a po prawej łóżko, parę mebli i moja łazienka. Oba pomieszczenia są dla mnie za dużę i za bardzo przypominają mi o mojej samotności. Szybko o niej jednak zapominam, gdy nabieram coraz większej ochoty na zwymiotowanie, tego co zjadłem. Czuję jak kwas podchodzi mi do gardła, dlatego też w mgnieniu oka znajduję się w łazience. Otwieram klapę toalety, przechylając głowę do przodu. Patrzę jak ohydna ciecz wylatuje z moich ust i ląduję w wiadomym miejscu. Sam widok powoduję u mnie jeszcze większe chęci wymiocin. Jedyne, co mnie odrobinę dziwi, to lekko czerwony kolor cieczy. Nie musiałem zgadywać, co to było. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. To była krew.
Wkrótce później czuję się lepiej lecz wciąż bezsilnie. Opieram się o szafkę pod umywalką, głęboko przy tym oddychając. Siedzę tak przez chwilę, rozmyślając nad dzisiejszym dniem. Przypomina mi się ranna sytuacja, Dylan i sytuacji sprzed chwili. Wspomnienia bolą jeszcze bardziej niż fizyczny ból. Potrzebuję ulgi. Potrzebuję zapomnieć. Potrzebuję żyletki.
Odwracam się i otwieram szufladę. Wyjmuję z niej moją jedyną prawdziwą przyjaciółkę i podciągam rękaw. Przykładam przedmiot do ciała, czując jak moje mięśnie się napinają. Zamykam powieki, przez co przypominam sobie każdą najgorszą chwilę mojego życia. Właściwie nie muszę sobie tego przypominać, moje całe istnienie takie jest. Zaczynam ponownie płakać. Czuję się taki bezsilny. Taki słaby. Nie potrafię nawet przestać płakać przez jeden pieprzony dzień. To takie trudne. Takie łamiące serce.
Nim się orientuję na moim ciele, powstaję pierwsza kreską. Czuję jak szczypie jednak, w psychice odczuwam chwilową ulgę dlatego, nie zwracam na nią uwagi. Moje myśli od razu skupiają się na drobnej krwi, która wypływała z ciała. Czuję jak smutek pochłania moje ciało. Nie panuję już nad emocjami. Złość. Smutek. Bezsilność. Tęsknota. Nienawiść. Każda z tych emocji towarzyszy mi każdego dnia, w tym dniu również pozostają mi wierne. Jedyne przyjaciółki które mam i nie próbują mnie oszukać. Od razu są ze mną. Nigdy mnie nie opuszczają, ani nie obiecują coś czego mogą nie dotrzymać. Niektórzy mogli by się od nich uczyć. Pomimo cierpienia ufam tym uczuciom i oddaję się w ich ramiona. Nie czuję żalu, za to że są tu ze mną i sprawiają że czuję się gorzej. To nie je o to obwiniam, a ludzi. Ludzi którzy niszczą mnie od środka. Ludzi którzy pokazują mi, że jestem niczym. I z każdym pieprzonym dniem, te cholerne słowa stają się prawdą. Im częściej je słyszę lub jakkolwiek je odczuwam, to w nie wierzę. Nie chcę udawać, że o tym nie wiem, bo wiem. Coraz trudniej ostatnio mi nie myśleć o tym kim ja nie jestem. Ojciec mówi, że jestem śmieciem. Matka nic na to nie reaguję, pozwalając by ktokolwiek oczerniał jej syna. I to jest ta słynna matczyna miłość? A zaraz przecież ona nie istnieje. Jak szczęście. Fałszywych przyjaciół którzy się do Ciebie uśmiechają, a tak naprawdę życzą Ci śmierci. I przy lepszej pierwszej okazji lecą się poskarżyć, na Ciebie do kogoś innego. Po co mi ktoś kto udaję mojego przyjaciela, czasem nawet kogoś więcej. Po co komu ktoś kto obieca coś, ale słowa nie dotrzyma. Po co mi ktoś kto niszczy mnie do takiego stanu, że robię to co robię. Nie mam powodu by ich mieć. Nie mam powodu by ponownie wierzyć w miłość ludzi. Nie mam powodu, by wierzyć w szczęście. Nie mam powodu, by ufać ludziom. Nie mam powodu kochać i wybaczać, skoro miłość nie istnieje.
Wzdycham z bólu i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że na mojej ręce pojawiło się wiele linii. Dwie z nich są mocniej przecięte, przez co wylewa się z nich czerwona ciecz. Na innych ranach pojawiają się tylko lekkie kropelki. Tak intensywnie czerwone sprawiają wrażenie czerwonej róży, którą kiedyś się pokułem. Zabawne, bo przeciąłem się nią specjalnie. Uwielbiam widok krwi, jak niektórzy popęd seksualny. Uspokaja mnie. Działa kojąco na organizm. Uwalnia i hipnotyzuje.
Poruszam ręką by móc ponowie zobaczyć moje arcydzieło.
Całość strasznie szczypię jednak ignoruję ból. Zdaję sobie sprawę, że odczuwam większy spokój niż wcześniej. Ulga pomaga mi choć na chwilę zapomnieć o moich problemach. Biorę głęboki wdech i odprężam się, w chwilowej ciszy mojego umysłu. Cieszę się nią dopóki, nie wracają inne wspomnienia. Wspomnienia, które nauczyły mnie, że jeśli na kogoś liczysz, to od razu możesz się poddać. W życiu zdany jesteś tylko na siebie. Na nikogo innego. Tylko na siebie.
● Cʜʏʙᴀ ᴋᴏńᴄᴏ́ᴡᴋę ᴢɴɪsᴢᴄᴢʏłᴀᴍ ●
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top