ღJᴇsᴛ ᴊᴀᴋ ᴍᴏᴊᴀ ɢᴡɪᴀᴢᴅᴋᴀ. Lśɴɪąᴄᴀ ɪ ᴄᴜᴅᴏᴡɴᴀ. Uᴡɪᴇʟʙɪᴀᴍ ᴊą ᴘᴏᴅᴢɪᴡɪᴀć. ღ
● Rozdzιαł dłυɢι. I вezɴαdzιejɴy. - Może ulec zmianie. ●
Czuję promyki słoneczne na moim ciele. Parzą moją twarz, przez co kryję ją pod poduszką. Próbuję jeszcze przez chwilę ponownie usnąć jednak już nie potrafię. Wyjmuję głowę spod poduszki i kładę się na niej. Spoglądam w stronę okna i choć to dziwne, to na moich ustach pojawia się lekki uśmiech. Jest słoneczny dzień. Uwielbiam słonko. Sprawia, że mam ochotę krzyczeć z radości. Wydaje się małe i prawie nie istotne, ale to nie prawda. Słonko to jedna z większych gwiazd. Przyozdabia nasze niebo jak i sprawia, że mam większą ochotę do życia. Tak jak uwielbiam. Słonko jest cudowne. Ja już straciłem zapał do życia. Straciłem wszystko, co kochałem. Nawet moje pasję się rozpłynęły. Sam nie wiem kiedy ostatnio malowałem. Kiedy kładłem pędzlem farbę na płótno, czując wspaniałe natchnienie i towarzyszące temu uczucie. Uczucie wolności. Tego którego tak dawno nie odczuwałem.
Po chwili dociera do mnie, że to nie jest ani piwnica ani mój pokój. To nie moje błękitne ściany i sufit. To nie moje białe meble. To nie jest moje łóżko. Nic prawie mojego. Nic poza jedną rzeczą. Poza obrazem. Moim obrazem.
- Dylan, nie ruszaj się – upominam go, przez co brunet wywraca oczami ku górze. – Chcesz mieć ten zaszczyt i być na tym płótnie?- Pytam znacząco, na co on tylko kiwa głową. – To się uspokój. – polecam, uśmiechając się w jego stronę.
- Łatwo, Ci powiedzieć. – prycha pod nosem, chociaż z tego co widzę to jemu uśmiech również dopisuję. – To nie ty siedzisz, przez artystą młodego pokolenia. – oznajmia, teatralnie udając stres. Zawsze wydawał się świetnym aktorem. To się podziwia. Magia, która sprawia że jesteś zupełnie inną osobą w życiu. – Nie musisz, się więc martwić o to że przed Tobą stoi, Twój idol. – mówi szczerze, na co odczuwam jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce.
Spuszczam spojrzenie w dół, próbując zakryć moje szczęście. Dylan zawsze mi mówił, że gdybyśmy się nie znali, to i tak byłbym jego idolem. Nie wierzę mu. Aczkolwiek on jest tak upartym człowiek, więc jak sobie coś wbiję to tej kochanej główki, to przy tym zostaję. Uwielbiam go. Za każdym razem, gdy go widzę chcę się uśmiechnąć jak najszczerzej. Jest jak moja gwiazdka. Lśniąca i cudowna. Uwielbiam ją podziwiać. Sprawia mi to ogromną przyjemność. Poza malowaniem jedyną przyjemność. Problemy z ojcem nasiliły się jednak nie miałem okazji mu tego powiedzieć. Chociaż tak naprawdę, może wcale nie chcę mu tego powiedzieć. Nie chcę by się niepotrzebnie zamartwiał. W końcu oboje zaczęliśmy spełniać marzenia. Każdy z nas dostał rolę w filmie. Byliśmy tak szczęśliwi, że mogliśmy je odgrywać, że przez cały czas wydawało się nam to jak magiczny sen. Ale to nie był sen. Naprawdę je dostaliśmy i mieliśmy zagrać w nim razem. To sprawia, że miałem ochotę tulić go do siebie godzinami. I nie dla tego, że oboje spełniliśmy marzenia z dzieciństwa, ale dlatego że on je spełnił. Jego radość sprawia mi radość. Jego smutek sprawia mi smutek. Jego szczęście sprawia mi szczęście. Jego złość sprawia mi złość. Jesteśmy jak połączone ze sobą gwiazdeczki na niebie, które mają wspólną przyszłość. Jedyne co mają zrobić, to być ze sobą już na zawsze. To jest wypisany z góry dla nich los. Los, którego ja z nim dzielić nie będę. Nie mogę mu powiedzieć tego, że go lubię to zniszczyło by wszystko. Poza tym ojciec. Coraz więcej ćpa, piję i awanturuję się z matką. Raz ją nawet uderzył. Na samą zleciała mi pojedyncza łezka. Łezka która była słabością, lecz pomimo wszystkiego przemierzyła drogę spod serca bólu do wolności szczęścia. Nareszcie mogła się uwolnić. Była tak bardzo tego spragniona. I teraz żyła wolnością na moim obojczyku. Żyję tak jak ja nie potrafię.
- Tommy? – nawet nie zauważam, kiedy obok mnie zjawia się brunet, spoglądając na mnie troskliwie. – Wszystko gra? – pyta, głaszcząc opuszkami palców mój policzek. – Tak nagle posmutniałeś? – Uśmiech z jego twarzy również szedł, zostawiając po sobie następcę. Zostawiając smutek. Nie odpowiadam na pytania. Nie wiem co powiedzieć. – To przez ojca, prawda? – sugeruję, na co tylko niepewnie ruszam głową.
- Pobił wczoraj mamę – wyznaję cicho, ale na tyle by chłopak mógł mnie usłyszeć. Mój głos drga. Za bardzo. Łzy ciekną niczym deszcz. Nie umiem przy nim ukrywać smutku. Nie umiem bez niego żyć. Nie umiem. Nie umiem. Nie umiem. – Boję się o nią, o niego ale i o siebie. Boję się, że niedługo to mnie uderzy i będę nieszczęśliwy do takiego stopnia, że tego nie udźwignę i się poddam. – oświadczam, na co chłopak przyciąga mnie do swojego torsu. Przytula mnie tak, bym mógł wypłakać się na jego koszulę. Nie przeszkadza mu ten fakt. Nie przeszkadza mu fakt, że się mazgaję jak małe dziecko. Po prostu pozwala mi to zrobić. Nie oczekuję nic w zamian. Jest takim kochanym słoneczkiem. Promyczkiem nadziei.
- Będzie dobrze, Tommy. – zapewnia mnie i choć nie jestem pewien szczerości jego słów, to mu wierzę. – Zobaczysz. Musisz tylko w to mocno wierzyć. Tak ja wierzyłeś w nasze marzenia. – Podpowiada, na co moje wargi lekko drgają. – Jejku to jest cudowne. – mówi, na co obracam się w stronę jego spojrzenia. Patrzy na płótno, gdzie jest ze mną na łące. Oboje tulimy się do siebie, pośród miliona róż. - Nie wiem co powiedzieć. – Może po prostu, że jesteś cudownym malarzem.
- Przesadzasz. – sprytnie zaprzeczam, na co on całuję moje czoło.
- Jesteś niezwykłym Aniołkiem, Tommy - odpowiada z uśmiechem na twarzy, który odwzajemniam. – I choćby miało lać, grzmieć to obiecaj mi, że nie przestaniesz malować. – Obiecaj. – nakazuję, na co kiwam głową.
- Obiecuję – szeptam, ponownie tuląc się w O'Briena. - Obiecuję promyczku.
Odrzucam białą pościel i powoli wstaję. Rozglądam się po pokoju, zdając sobie sprawę, że dobrze kojarzę to mieszkanie. Byłem tu za często, by móc go zapomnieć. By przestać pamiętać, że to jego mieszkanie. Z tym, że on je sprzedał, więc dlaczego tu jestem?
Już z daleka czuję zapach naleśników. Moje ulubione danie, szczególnie z dżemem. Nim tata zaczął pić. Nim zacząłem spełniać marzenia, to mama zawsze takie robiła. Kochałem je. I wciąż tęsknie za nimi. Przemierzyłem następne parę metrów, słysząc swoje kroki. Dotarłem do ostatniego pomieszczenia, z którego lekko uchodził dym. Wiedziałem co to oznacza. Oparłem się framugę drzwi i z uśmiechem patrzyłem jak brunet stoi przy garach. Zaśmiałem się pod nosem.
- Co robić? One się palą. – pyta sam siebie, nie zdając sobie sprawy że, już się obudziłem. – Kurwa. – syczy ostro, gdy widzi że jego naleśnik, stał się czekoladowy.
- Musisz zmniejszyć częstotliwość gazu. – oświadczam, na co chłopak zdziwiony obraca się w moją stronę. Ignoruję go, podchodząc do palnika i zmniejszam go odrobinę. – I dodać oleju. – dodaję, biorąc z szafki olej. Zdziwiło mnie to, że ułożenie i wszystkie meble w pomieszczeniu są takie same jaki kiedyś. Jakby nikt go nie sprzedał. Jakby nikt nigdy się stąd nie wyprowadził.
- Myślałem, że spałeś. – podrapał się po karku, robiąc smutną minę. – Chciałem Ci, zrobić śniadanie. – wyznaję szczerze, na co moje kąciki ust lekko się podnoszą. Nikt od dawna nie zrobił dla mnie czegoś tak kochanego. Taki mały gest, a może sprawić tyle dobrego.
- Dziękuję – lekko się rumienie, przez co mój wzrok pada na patelnie. – Ale zawsze byłeś koszmarnym kucharzem. – komentuję, na co O'Brien robi urażoną minę. – Tylko nigdy nie miałem odwagi Ci tego powiedzieć. – dodaję, śmiejąc się. Zupełnie tak jakby tamte czasy wcale nie minęły.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. – odpowiada, idealnie wczuwając się w role oburzonego. – Miały być czekoladowe i są. – gestem pokazuję na jedną ze spalonych porcji.
- Oj Dylan. – prycham pod nosem, przewracając ciasto, które przed chwilą zalałem. – Spójrzmy prawdzie w oczy. – Ty się nie nadajesz do gotowania. - Uśmiecham się szeroko jak nigdy wcześniej. Może jednak warto raz w życiu komuś ponownie zaufać? Może warto mu wybaczyć?
Zrobiłem jeszcze parę naleśników, poczym wkładam wszystkie na talerz. Biorę do ręki i zanoszę na stół. Brunet już przy nim siedzi, trzymając sztućce w obu dłoniach. Zupełnie jak dziecko, które chcę jeść. Odsuwam krzesło, a po chwili na nim zasiadam. Urywam kawałek porcji i obsmarowuję go truskawkowym musem. Mimo że, wciąż mam ochotę wymiotować, to i tak z wielką ochotą biorę i wsadzam kawałek do buzi. A później parę następnych. Dylan widząc zaistniałą sytuację, nie może przestać się śmiać.
- Spokojnie nic Ci tego jedzenia, nie zabiera. – uświadamia mi, przez co moje myśli wracają do wielu wspomnień. Wspomnień, które chciałbym wymazać. W których zabierali mi jedzenie. Mimo wszystko staram się nie posmutnieć. Wiem, że Dylan zaczął by wtedy drążyć temat, a tego nie chcę. – Poczekaj ubrudziłeś się tu. – wyciąga swoją rękę w moją stronę, poczym przeciera kąciki moich warg.
Nasze spojrzenie się wtedy stykają. On spogląda w moje tęczówki, a ja w jego. Pomiędzy nami jest cisza. Jego dotyk na skórze sprawia, że po moim ciele przechodzi dreszcz, ale nie taki jak tego gościa z wczorajszej imprezy ojca. Nie jest obcy, zimny lub nieprzyjemny. Jest delikatny. Taki ciepły i znany. Sprawia, że moje serduszko lekko wariuję. Nie wiem co zrobić. Czuję jak moje policzki się rumienią, a serce skacze z radości. Czyżbym mu to wszystko wybaczył? Tylko jak skoro nawet nie wiem, czemu mnie porzucił.
- Dlaczego wyjechałeś? – pytam, lecz i on w tym samym momencie zadaje pytanie.
- Dlaczego widzę smutek w Twoich oczkach?
Niestety dzwonek do drzwi przerywa nam pogadankę. O'Brien klnie pod nosem, a następnie wstaję i udaję się w stronę wyjścia. Otwiera drzwi i z kimś rozmawia. Jest za daleko bym mógł usłyszeć z kimś. Moja ciekawość w końcu wygrywa, więc wstaję i udaję się w jego kierunku.
- Dylan, wszystko w porzą...dku? – Najpierw mój wzrok pada na chłopaka o ciemnych oczach, a dopiero w następnych sekundach na jego rozmówcę. Od razu go rozpoznaję. Ciemne kosmyki, blada cera i zielone jak szmaragd tęczówki. – Maks? – Upewniam się, na co zielonooki się wita. – Co ty tu robisz?
- Ojciec Ci szuka – oświadcza poważnie. I tak oto czar prysnął. Skończyła się bajka. Widziałem, że mnie znajdzie, ale nie że aż tak szybko. Myślałem, że mam więcej czasu. – Bardzo się martwi. – dopowiada, nie mając pojęcia że w tym momencie wypowiada kłamstwo. Ojciec mnie nie kocha. Ojciec o mnie nie dba. On kłamię. Każe mi kłamać. Biję mnie. Znęca się nade mną. Niszczy mnie od środka. On się nie martwi o mnie. On się martwi o kasę. – Kazał mi Ciebie znaleźć. – kiwam rozumiejąco głową, zdejmując z wieszaka mój plecak.
- Tommy? – Ciemnooki pyta niepewnie, na co wysyłam mu pokrzepiające spojrzenie.
- Nie martw się – szeptam. Z każdą sekundą uświadamiam sobie, co zaraz się wydarzy jak, wrócę tam do piekła. Mój głos niespokojnie drga. Czuję kulę w buzi. Nie potrafię nic wypowiedzieć. Zaczynam się bać. Moje serduszko się łamie. Oddech przyśpiesza. Mimo to, cicho wypowiadam. - Ojciec już pewnie jest trzeźwy. – zapewniam go, tak aby lokaj tego nie usłyszał. - Cześć. – żegnam się.
Zamykam drzwi i idę w stronę mojego kierowcy. Widzę samochód, do którego on mi otwiera drzwi. Z daleka słyszę paparazzi. Pewnie już wiedzą gdzie jestem. Pewnie cały świat już wie. Szybko wsiadam i wygodnie układam się na fotelu, pogrążając się w swoich myślach.
S P E E D T I M E
Nie mogę oddychać. Czuję, że nie wytrzymam. Cholernie się boję. Moje serce automatycznie przyśpiesza, przez co szybciej się męczę. Oddech staję się nierównomierny. Duszę się we własnym ciele. Nie chcę tam wejść. Nie potrafię. Dobrze wiem, do czego jest zdolny i jak bardzo może mnie skrzywdzić. Nie chcę cierpieć. Nie chcę płakać. Nie chcę bólu. Nie chcę strachu. Chcę życia bez cierpienia.
Kładę rękę na klamce jednak, to nie ją otwieram. Przede mną stoi człowiek, który mnie zrodził i zabił. Zabił mnie w środku, teraz jestem tylko cieniem, którego duszyczki nikt nie odzyska. Przepadła niczym malutki kamień w wodzie. Możesz go szukać, ale na próżno. Przepadł pomiędzy tymi większymi. I zaginął. Jak ja. Ja w życiu.
Mężczyzna agresywnie chwyta mnie za ręką i ciągnie do środka pomieszczenia. Zasuwa zasłony w salonie, a następnie kieruję się do piwnicy. Boję się tego, co będzie dalej. Otwiera drzwi pomieszczenia i rzuca mnie o ścianę, po której po chwili się staczam. Ląduję na zimnej posadzce, czując jak moje serce szaleję. Zaczynam czuć ból w moim cielę. Tak strasznie się boję. Ojciec podchodzi do mnie, szydząc ze mnie.
- Pieprzona szmata z Ciebie, wiesz? – pyta kpiąco, kopiąc mnie po plecach. – Nic nie warta szmata, którą sprzedałbym temu gościowi za dobre parę groszy. – śmieję się szyderczo, zadając kolejne ciosy na moim drobnym ciele. – I wiesz co? W pewnym sensie Cię sprzedałem. – mówi, a moje serce nagle staję i łamię się na drobniutkie kawałeczki. Mój oddech wciąż nierównomierny sprawia, że nie mogę poprawnie oddychać. Te słowa również są tego przyczyną. Dopiero po chwili uświadamiam sobie słowa ojca. On mnie sprzedał jakiemuś gościu. Zrobił to tak jakbym był zwyczajnym towarem. Jakby oddawał komuś moją płytę. Sprzedał mnie i moje ciało. Sprzedał własnego syna, żeby mieć pieniądze i satysfakcję z tego, że mnie upokorzył. Będzie dumny z siebie, za to iż był powodem moich łez. Bólu. Cierpienia. W tamtym momencie miałem ochotę być martwy w całość. Nie chciałem żyć. Chciałem umierać. – Przyjdzie tutaj we wtorek. – oznajmia, uderzając mnie z całej siły w brzuch. Krzyczę, nie mogąc zatrzymać tego w środku siebie. To mnie przerosło. Ten ciągły długotrwały ból. Nie zniosę go już. Nie potrafię. Poczułem następne ciosy. Zacząłem je liczyć. Jeden. Dwa. Noga. Jeden. Dwa. Trzy. W brzuch. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Po nerkach. Odczuwam nie tylko skutki agresji, ale także ochotę na zwymiotowanie wszystkiego. Problemów. Krwi. Życia. Nie potrafię już dźwignąć tego ciężaru. – Zrozumiano? – podpytuję, oczekując ode mnie odpowiedzi.
- O..czy..wiście. – odpowiadam smutno, na tyle że mój głos nie może przestać się łamać.
- Nareszcie odpukutejsz za to jaki wstyd nam przyniosłeś. – oświadcza, klękając przy mnie. – Ale nie myśl sobie, że twoja marna próba ucieczki pójdzie w nie pamięć. – oznajmia, wyjmując z kieszeni ostry nożyk. Automatycznie próbuję się cofnąć lecz jego ręką mi na to nie pozwala. Ściąga ze mnie górne ubranie, a następnie przykłada nożyk do ciała. Śmieję się głośno, widząc moje próby szamotanie. Po moich oczach zlatuję łza, a później następne. Płaczę. Nie mogę tego powstrzymać. Płaczę. Krzyczę. Próbuję się bronić. On jednak robi swoje. Wbija ostre narzędzie w moją skórę, na co przestaję walczyć. Poddaję się. Jak tchórz. Czuję tylko jak to co robi, szczypię. Nie robi tego jednak bardzo ostro, więc nie będę mógł się wykrwawić. Nie będę mógł się zabić. Odejść. Po chwili zmienia rękę. Wszystkie uczucia wracają. Duszą mnie. Tonę w tym wszystkim. Tonę w bólu. Tonę w cierpieniu. Tonę w kłamstwach. Tonę w życiu. Chcę odejść. Zapomnieć. Zostawić to wszystko. Chcę się poczuć wolny ale, dobrze wiem, że póki co nie mam szans na to wszystko.
- Proszę masz tatuaż od tatusia. – prycha pod nosem, wstając i ostatni raz mnie uderzając. Nie odpowiadam na to ani jednym słowem. Nie ma takiej potrzeby bym cokolwiek wyznał. – Dobranoc. – oświadcza, a już jestem pewien, że nic mnie nie uratuję. Dziś była niedziela. Dzień wolny od pracy, co oznacza że zostanę tutaj cały dzień i noc.
Psychiczne zmęczony spoglądam na słowa, które mój ojciec wyszył. Na lewym ramieniu piszę Loser*, zaś na prawym piszę Hopeless. Po moich oczach zlatują strumyki łez. Czuję jakby ktoś wbił mi nóż w serce, pozwalając by moje życie się ulotniło. Jednak wiem, że nie umrę. To nie jest na tyle silne by sprawiło mi ból. Mimo tego, czuję się słabiej. Moja psychika siada. Ból. Cierpienie. Łzy. Nienawiść. Moje ciało wygląda jak worek treningowy. Nawet można by powiedzieć, że nim jestem. Nie mam sił wstać. Poruszyć się. Mam tylko siłę by płakać i krzyczeć. Głucho płakać i krzyczeć. Chociaż i tak nikt nie przyjdzie. Nawet nie czuję, jak moje powieki się zamykają. Nim jednak usypiam. Słyszę jak ktoś otwiera drzwi. O nie. On wrócił. Znów będę cierpieć. Jednak wszystko wydaje się ciche i spokojne. Również i jego kroki. Coraz szybsze. Właściwie rzuca się tuż obok mnie. Mówi coś nie wyraźnie. Jednak znam ten głos. Spokojny głosik.
- Aniołku?
- Zabij mnie, proszę – mamrotom, chcąc to wszystko zakończyć. – Zabij mnie, Dylan. – błagam go. – Zabij mnie, nim on to zrobi. – po tych słowach zasypiam. - Proszę, Dylan, proszę.
♥♥♥
𝐿𝑜𝓈𝑒𝓇 - Przegrany 𝐻𝑜𝓅𝑒𝓁𝑒𝓈𝓈 - Beznadziejny
•Sᴍᴜᴛɴᴏ ᴍɪ. Nɪᴇɴᴀᴡɪᴅᴢę﹐ jak ᴜśᴡɪᴀᴅᴀᴍɪᴀᴍ sᴏʙɪᴇ﹐ żᴇ ᴘɪᴇɴɪąᴅᴢᴇ ɴᴀᴘʀᴀᴡᴅę ᴅᴜżᴏ ɴɪsᴢᴄᴢą. Rᴏᴢᴅᴢɪᴀł ᴍɪᴀł ʙʏć ʀᴀɴᴏ﹐ ᴀʟᴇ ᴊᴇsᴛ ʙᴇᴢɴᴀᴅᴢɪᴇᴊɴʏ ɪ ᴅᴏᴅᴀᴊę ɢᴏ ᴅᴏᴘɪᴇʀᴏ ᴛᴇʀᴀᴢ. Nᴏᴡᴀ sᴢᴋᴏłᴀ. Nᴏᴡɪ ʟᴜᴅᴢɪᴇ. Nᴏᴡᴀ ᴊᴀ. Mᴀᴍ ɴᴀᴅᴢɪᴇᴊę﹐ żᴇ ᴘʀᴢʏɴᴀᴊᴍɴɪᴇᴊ ᴜ ᴡᴀs ᴊᴇsᴛ ᴡ ᴘᴏʀᴢąᴅᴋᴜ. •
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top