Rozdział 8.
Kiedy twoje życie się wali, następuje to powoli. Spokojnie. Nie ma nagłej dziury do której wpadasz. Wszystko dzieje się powoli. Wręcz niezauważalnie. Dopiero przez pryzmat czasu widzisz, jak nagle twoje życie się zmieniło przez jedną drobną rzecz. Mi zdarzyło się to dwa razy w życiu. Dwa cholerne razy. Dwa razy... I za każdym razem marzyłam o śmierci. Dwa razy moje życie się całkowicie zmieniło... Dwa razy na gorsze. Gdy już byłam pewna, że nie może być gorzej, życie udowodniało mi, że może.
Jak już wspomniałam, wszystko zaczęło się od otworzenia pamiętnika Rachel. Pierwsze zdanie brzmiało tak: "Drogi pamiętniczku, chcę zapomnieć". Ale o czym? O czym Rachel chciała zapomnieć? Odpowiedź nadeszła szybko, w kolejnych zdaniach: "Chcę przestać czuć. Chcę przestać myśleć. Chcę przestać o tym pamiętać".
Siedzieliśmy u mnie w pokoju. Ariel bawiła się na podłodze. Przyjaciel obejmował mnie i raz na jakiś czas dawał mi buziaka w skroń. Nie mogłam się zmusić, by czytać dalej... Wiedziałam, że tego chciałam, pragnęłam, ale wspomnienie duszenia... To uczucie w klatce piersiowej... Ta... Nagła chęć agresji, nagły instynkt przetrwania... To mnie przerażało.
- Nie musisz tego robić, Eddie - szepnął Zero łagodnie.
- Nie po to dawałam się poniżać - warknęłam.
Pismo Rachel było piękne. Czytelne. Pisała piórem. Raz na jakiś czas, tusz był lekko rozmazany. Czasem zdarzały się kleksy. Na marginesach rysowała różne rzeczy. Kilka kartek nie miało zapisanych ani linijki, a inne były zapełnione pochyłym pismem, tak bardzo, że nawet kropki nie mogłabym postawić.
Zaczęłam czytać:
20 luty
Drogi pamiętniczku,
Chcę zapomnieć. Chcę przestać czuć. Chcę przestać myśleć. Chcę przestać o tym pamiętać. Pragnę tylko zamknąć oczy i przestać czuć to cholerne upokorzenie. Czuć obrzydzenie do własnego ciała, do własnych myśli, do samej siebie. I do ludzi...
Nienawidzę ich...
Gdybym tylko miała skrzydła, odleciałabym stąd. Albo zrobiła jak Ikar- poleciałabym blisko Słońca, dopóki moje skrzydła, by się nie roztopiły. Czułabym ciepło, ukojenie. Nie czułabym skrzywdzenia, upokorzenia. Rany przestałyby boleć. Gdzie śmierć, szczęście, smutek, szybko mijają pozostawiając ci tylko wybór- czy chcesz jeszcze kiedykolwiek poczuć szczęście? Jeśli nie- leć dalej. A ja podjęłabym decyzję. Pod wpływem impulsu. W końcu taka jestem. Impuls to jedyne, co czuję. Nie mam emocji. Jestem jedynie pustą duszą w ładnym opakowaniu.
Czy chęć śmierci, gdy wszystko ci nie wychodzi, to coś złego? Moje życie to kupa niepowodzeń z każdej strony: rodzina, znajomości, praca, ludzie... Jedynie szkoła mi wychodzi. Całkiem niezłe oceny.
Nienawidzę szczególnie dziewczyn. Dlaczego? Bo wierzą, że robię wszystko, by odbić im chłopaków. Oni mnie nie obchodzą, naprawdę. Są niedojrzali. Nie myślą, a jak jest inaczej, nie dają tego odczuć. Widzą we mnie lalkę. Jak prawie każdy...
Ja chcę tylko, żeby wszyscy dali mi spokój. Pragnę śmierci, wzywam ją, krzyczę jej imię, ale boję się zrobić pierwszy krok. Kilka razy zamykałam oczy i przejeżdżałam żyletką wzdłuż żyły, ale nigdy nie na tyle głęboko, by się zabić. Jestem tchórzem. Chyba o to chodzi. Śmierć mnie fascynuje i przeraża zarazem. Czytałam wiele teorii na temat śmierci- reinkarnacja, wałęsanie się jako dusza w miejscu gdzie umarłam, Niebo, zapadniecie w sen... Wszystkie były inne, ale jakże jednakowe za razem!! Wszędzie znikali ludzie. Znikał mój największy problem. Więc dlaczego nie mogłam tego zrobić? Dlaczego nie mogłam wciąć noża i zadać sobie ten ostateczny cios? Dlaczego nie mogę wziąć strzykawki i zabić się przez "złoty strzał"? Wtedy ponoć człowiek nie cierpi... Ale jestem zwyczajnym tchórzem.
Przez wiele teorii śmieci, bałam się. Niektóre były zachęcające, chciałam, żeby były prawdziwe. Ale niektóre mnie przerażały... Zabicie się znaczyłoby jedno- grę w ruletkę. Nie wiem, gdzie bym się znalazła. Może w Niebie? Piekle? Może odrodziłabym się jako ślimak? Nie wiem. Nie lubię hazardu. Mogę wygrać, ale również przegrać.
Samobójstwo to słabość, a ja pragnę siły.
Drogi pamiętniczku, może Ty mi przyniesiesz upragniony spokój.
Łzy naleciały mi do oczu. Nie mogłam uwierzyć, czego pragnęła. Pragnęła śmierci. Pragnęła jej, ale się także bała.
Wydawała mi się taka rzeczywista. Miała swoje słabości, chciała umrzeć, ale także, jak niczego innego, chciała żyć. Chciała siły zapewne po to, by móc przetrwać kolejny dzień.
Wstałam do biurka i zapisałam kilka zdań z jej pamiętnika: gra w ruletkę, śmierć, teorie śmierci i jej pragnienia. Przypięłam je na tablicy tuż przy biurku. Miałam zrobić z tego mapę myśli. Mapę, która zaprowadzi mnie do prawdziwej Rachel.
Zero podszedł i zapisał jeszcze jedno "złoty strzał". Wzdrygnęłam się na te słowa. Wiedziałam, co one oznaczają. Wzięcie śmiertelnej dawki narkotyków- dożylnie. Tak, żeby śmierć była mało bolesna. Wtedy człowiek jest przyćmiony narkotykami, nie myśli. Halucynacje, nagła śpiączka...
Śpiączka...
Tkwiłam w śpiące przez pół roku po wypadku, o którym nic nie wiem. Czy to możliwe, że rodzice wieźli ją do szpitala, bo karetka przyjechałaby za późno i zdążyłaby umrzeć? Tata za kierownicą mógłby być tak zdenerwowany, że samochód wpadłby do rowu... Może na drzewo. Albo na inny samochód. A ja i Ariel przeżyłyśmy jakimś cudem?
Czy Rachel wzięła "złoty strzał" i dlatego tutaj jestem?
Skamieniałam.
Serce waliło jak oszalałe.
Nie mogłam skupić wzroku na niczym.
Zero nagle zniknął.
Otoczyła mnie ciemność.
Popadałam w panikę.
Zero, pomóż mi!
Zaczęły się wyłaniać obrazy, zapachy. Powoli, jakby wstydząc się wyjść na światło dzienne.
Jakiś zapach... Kadzidełka? Co to za dziwna woń? Jakby wanilia... Ale mocniejsze.
Z mroku wyłoniło się malutkie światełko. Płomyk. Tak, to musiała być świeczka. Kremowy pokój oblany delikatnym, subtelnym blaskiem. Dosyć... Romantycznie. Siedziałam na pościeli w typowym stroju dla Rachel- spódniczka i koszulka z długim rękawem, by zakryć rany. Byłam... Ona była zdenerwowana.
Łup!
Upadła na łóżko. Jakiś mężczyzna na niej. Oczy zaszły jej łzami. Widziałam jedynie żyrandol i sufit. Wygięty. Poddasze. To jednak nie było ważne. Nie mogłam się skupić na tym, co widzę, bo ktoś złapał ją za gardło i przyciskał do materaca. Mroczki przed oczami nie pozwalały mi dostrzec napastnika. Rachel jedynie wbiła mu paznokcie w rękę. Szamotała się, ale nie mocno. Napastnik musiał być ogromny skoro zbytnio nie walczyła. Musiała pogodzić się ze śmiercią.
Otworzyła usta chcąc nabrać powietrza. Nic to nie dało. Gula w gardle się powiększała. Mroczków przybywało. Panika z każdą sekundą się powiększała...
- Eddie!! Eddie!! Na litość boską! Eddie!!
Ktoś mną potrząsał.
Wspomnienie zniknęło.
Zero stał nade mną trzęsąc moje ramię.
Zamrugałam nie mogąc zrozumieć, co się stało.
Mózg pracował w zwolnionym tempie.
- Eddie, tak się bałem - powiedział cichym, pełnym napięcia głosem i mnie przytulił.
Ariel na nas patrzyła. A ja wtuliłam się mocno w Zero i się popłakałam.
Zero nie musiał wiedzieć, co się stało. Przytulił mnie jeszcze mocniej i gładził po włosach. Dał się wypłakać.
- Zero... J-ja... Wspomnienie... Wróciło - powiedziałam tylko.
Poczułam jak się spiął, ale nic nie powiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top