Rozdział 6.
Zero znam odkąd stałam się Eddie, czyli, zaokrąglając, półtora roku. Przysięgałam sobie, że nigdy nie zapomnę tego dnia. To było dziwne spotkanie, bo to się stało wtedy, gdy miałam rehabilitacje. Stałam między dwoma pachołkami pocąc się, jakbym przebiegła masę kilometrów, prawie krzycząc bólu, a zrobiłam dopiero kilka kroków. Mięśnie były strasznie osłabione, ale na tyle, że lekarze powiedzieli, że to zajmie kilka tygodni ćwiczeń. Później musiałam po prostu trenować w domu.
Moje nogi nie chciały się mnie słuchać. Ledwo je unosiłam starając się cały ciężar ciała utrzymać na rękach. Zaciskałam usta tłumiąc szloch. Rehabilitantka klaskała wołając mnie, zachęcając do kolejnego kroku, który tylko przedłużał tą torturę. Wtedy nie myślałam o jej zachętach tylko mówiłam sobie, że jak zrobię ten cholerny krok, to ona w końcu się zamknie. Gadanie lekarki wcale mi nie pomagało. Tylko denerwowało. Czułam się bezsilna psychicznie jak i fizycznie. Wszystko mnie bolało. Dosłownie. Każdy mięsień, każde ścięgno, każdy skrawek skóry. Nawet usta i klatka piersiowa. Mój tłumiony szloch odbijał się od pustych ścian. Wydawało mi się, że w lustrze weneckim ktoś mi się przyglądał i się śmiał ze mnie. Wtedy moje borderline nie wytrzymało i zaczęłam płakać na całego stawiając stopę na zimnej podłodze. Podniosłam nogę chcąc zrobić jeszcze jeden krok, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa i upadłam. Rehabilitantka nie zdążyła mnie złapać. Wiłam się na podłodze wrzeszcząc i płacząc. Nie zareagowała. To chyba u nich był normalny widok. Stała tylko i czekała. Stopniowo się uspakajałam. Na szczęście, odczuwałam o wiele mocniej od przeciętnego człowieka, ale emocje szybko opadały. Bardzo rzadko zdarzało się, bym dłużej była zdenerwowana, czy coś takiego.
- Chyba koniec na dzisiaj - powiedziała głosem pełnym współczucia. Współczucia, którego nienawidziłam na tyle, że jak podała mi rękę, by pomóc mi wstać, odtrąciłam ją ignorując ból w całym ciele; mimo że każdy nerw protestował; mimo że wiedziałam, że nie dam sobie rady. - Daj spokój, Rachel. Nie dasz rady.
Złość zasłoniła mi oczy. Wyobrażałam ją sobie jako czerwonowłosą kobietę ubraną w czerwoną suknię, stojącą za mną i zasłaniającą moje oczy dłońmi. Złość. Złość w czystej postaci. Wtedy już byłam Eddie i zwrócenie się do mnie jej imieniem, było dla mnie zniewagą. Nie mogłam o niczym innym myśleć, niż o Rachel.
Rachel...
Rachel...
Rachel Rachel....
Rachelrachelrachelrachelrachelrachelrachel.
Złapałam się pachołków skupiona na własnym gniewie. To uczucie mnie motywowało. Krzyknęłam, gdy się lekko podniosłam. Mięśnie protestowały, całe drżały. Łzy pociekły mi po policzkach. Rehabilitantka stała przy mnie chcąc w razie wypadku złapać.
- Nie dotykaj mnie!! - Krzyknęłam drżącym głosem. Nie wiedziałam, czy to przez emocje, czy szloch, który rozrywał od środka.
Sama wiedziałam, że nie dam rady, ale z każdą sekundą byłam coraz bliżej wstania o własnych siłach. To było coś, czego pragnęłam. Straciłam wszystko, chciałam przynajmniej być mniejszym ciężarem. Sama chodzić się myć, sama móc się umyć. Sama... Sama zrobić cokolwiek. Po prostu... To chyba nie ogromne wymagania, prawda?
Gdy moje nogi były wciąż ugięte, ale się prostowały poczułam czyjeś dłonie pod ramionami. Nie miałam ochoty ich strącić, mimo że byłam cała przepocona. Nie wydawał się tym obrzydzony. Wręcz przeciwnie, złapał mnie jeszcze mocniej. Obróciłam głowę. Za moimi plecami stał chłopak. Miał czarne włosy, kilka kosmyków miał zawiązane w warkoczyki, a resztę miał krótsze ode mnie, roztrzepane, jakby dopiero wstał, czarne oczy, lekko skośne, opaloną skórę, prosty nos i wąskie usta. Był... Przystojny. Emitowała od niego dziwna aura, jakby za jedynym razem był pewny siebie i wręcz przeciwnie. Przewyższał mnie o dobrą głowę i o całą masę w barkach. Musiał spędzać kupę czasu na siłowni...
- Dawaj, wstawaj! Dasz radę! - Motywował mnie.
Mięsień nagle się zbuntował i noga lekko się ugięła. Zachwiałam się, ale nie upadłam. Chłopak mnie trzymał. Nie pomagał mi wstać, jedynie mnie asekurował.
Poczułam się silniejsza. Poczułam, że mogę wstać. I to zrobiłam. Zajęło mi to trochę czasu, ale udało mi się. Stałam lekko zgięta sama zdziwiona, że się udało.
To był mój anioł stróż.
Zero.
Od tamtego czasu jesteśmy przyjaciółmi. Czułam się okropnie, że widział moje łzy, słyszał, jak krzyczę. On jednak się tym nie przejmował. Przez resztę mojej rehabilitacji to on się mną zajmował. Powiedziałam lekarzowi, że z Zero lepiej mi idzie. I tak było. Dzięki niemu szybciej odzyskałam sprawność. Gdy miałam dość i się poddawałam, on mnie motywował. Czasem udawał, że nie słyszał moich protestów i opowiadał coś, co mu się przydarzyło. Zawsze tak robił... To mój przyjaciel. Najlepszy przyjaciel.
Zapukałam nieśmiało do jego mieszkania poprawiając małą na biodrze. Mieszkał w spokojnej dzielnicy, dlatego nie bałam się przychodzić z małą. Zero otworzył ubrany w same krótkie spodenki i z łyżką w ustach.
- Hej, dziewczynki! - przywitał nas radośnie.
- Zizi!! - Zapiszczała mała wyciągając do niego rączki. Wziął ją ode mnie i zakręcił się z nią kilka razy wokół własnej osi. Ariel zapiszczała radośnie. Kiedy skończyli się witać, posłał mi promienny uśmiech i zaprosił, żebyśmy weszli. Zrobiłam to. Wprowadziłam wózek, postawił małą w salonie wśród zabawek, które nakupował specjalnie dla niej i mi pomógł.
- Dzięki, Zero - podziękowałam idąc z nim do kuchni.
- Od tego są mężczyźni - powiedział zaglądając do lodówki. - Wolisz lody czekoladowe, truskawkowe, pistacjowe czy waniliowe?
Kuchnia Zero bardziej przypominała bar. Masa puszek, butelek, dań na szybko, kieliszków, kuflów itp. Nawet nie miał normalnego stołu tylko barowy, tak samo z krzesłami. Przywykłam do tego. Wdrapałam się na wysokie siedzenie.
- A co powiesz na czekoladowe i waniliowe? - zapytałam.
- O Jeziu! Czytasz mi w myślach, Eddie!
Wyjął lody i zaczął szukać czystej łyżki wśród brudnych naczyń.
- Co się stało, że z tobą zerwał?
- Wiesz, nie chcę o tym gadać... Twój brat miał racje. Chyba przyciągam dupków. Eh... Zostanę starym gejem z dwunastką kotów. Przyłączysz się do tego szczęśliwego obrazka?
- Jasne, ale wolę psy.
- To kupimy sobie dwunastkę psów i kotów. Będziemy zarabiać na walkach z nimi. Albo zrobimy mieszanki psów i kotów. O, mam!
Wyjął łyżeczkę spod sterty naczyń. Wieża się zachwiała, ale przetrzymał ją.
- Jestem za - Zaśmiałam się.
- Moja pani - powiedział niskim głosem podając mi łyżeczkę. Wzięłam ją i jak on, wzięłam ją do ust.
- Gdzie masz lody?
Uśmiechnął się szeroko wyjmując dwa opakowania z kieszeni spodni. Zaśmiałam się głośno.
- Prawie jajka mi zamarzły.
- Nie chcę znać szczegółów, uwierz mi.
Przez kilka minut siedzieliśmy na przeciwko siebie zajadając lody. Rozmawialiśmy o głupotach, jak zamarznięte jajka zaśmiewając się, dopóki zapytał:
- Co dokładnie chcesz wiedzieć o Rachel?
- Hm? - Udałam głupią nie wyjmując łyżeczki z ust.
- Napisałaś, że chcesz poznać Rachel.
Lekko się speszyłam. Nie spodziewałam się, że będziemy rozmawiać na mój temat. A raczej Rachel... Nie przygotowałam się.
- Chcę... Chcę ją poznać. Chcę się dowiedzieć coś o jej przeszłości... Tyle... - wydukałam niewyraźnie przez łyżeczkę.
- Informacje? - Wydawał się wchodzić w rolę detektywa.
- Może nie informacje, ale coś co odblokuje mi pamięć.
- A! Czyli jakąś rzecz, tak?
Przytaknęłam.
Chwilę nad czymś myślał. Twarz mu szybko rozjaśniała i walnął dłońmi w marmurowy blat. Musiało boleć, ale nie było tego po nim widać. Uśmiechał się tylko patrząc mi głęboko w oczy. Jego twarz była kilka centymetrów od mojej.
- Pomogę ci! - Oznajmił.
- Hęę? - Nie zrozumiałam.
- Pomogę ci. Jutro do ciebie wpadam i przeszukujemy dom. Co ty na to? Co dwie pary rąk to nie jedna, prawda?
Lekko oszołomiona przytaknęłam. Uśmiechnął się szeroko, ale szybko spoważniał, gdy usłyszeliśmy jego dzwonek telefonu. Przeprosił, wziął małą na ręce, rozśmieszył miną i poszedł odebrać.
- Tu spracowany ojciec dwunastki dzieci. W czym mogę... Hitler! Przestań mazać po ścianie! Zaraz będziesz je wąsami ze Stalinem wycierał!! W czym pomóc?
Uśmiechnęłam się nie mogąc uwierzyć, że on tak odbiera telefon. Rozmawiał krążąc wokół mnie. Jak się później okazało, to jego "były" chłopak. Chciał się pogodzić. Obgadywaliśmy, czy ma wrócić zjadając lody. Nawet mała trochę zjadła.
Dziękowałam losowi za takiego przyjaciela.
To jedna z dwóch rzeczy, za którą jestem wdzięczna Bogu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top