Rozdział 33.
Wiecie, co to paraliż senny? Jest to stan pełnej świadomości umysłu, ale ciało nie chce się ruszyć. Często nie można także zrobić tak prostej rzeczy, jak otworzenie oczu. Wtedy można mieć także halucynacje, dziwne doświadczenia dźwiękowe oraz przerażenie. Nieludzki strach. Niemożna się ruszyć, słyszysz dziwne rzeczy, jesteś przekonany, że coś cię obserwuje, coś złego. Ja tak miałam w dzień po wypadku, w dzień, kiedy zrozumiałam, że nic o sobie nie wiem. Powiem tyle- nigdy więcej nie chciałam tego przeżywać. Zamknięcie w okropnym miejscu, w swoim umyślę, przekonana, że coś złego zaraz się stanie. Myślałam, że nic takiego już mnie nie spotka. Myliłam się.
Mark wciągnął mnie do środka klubu. Nie mogłam się zmusić, by zrobić cokolwiek; żeby się sprzeciwić, coś powiedzieć. Nie mogłam i tyle. Mogłam jedynie za nim iść i mrugać oczami. Tylko i aż tyle.
Jasne światła mnie oślepiły. Musiałam zmrużyć powieki, żeby cokolwiek zobaczyć. Sala była duża i dosyć zaludniona. Pomieszczenie było w odcieniach czerwieni, ale także dominowała czerń. Kolorowe, jasne światła oświetlały twarze ludzi i pół nagie ciała tancerek. Kilka kobiet siedziało na kolanach mężczyzn i poruszały biodrami ocierając się o ich spodnie. Zrobiło mi się słabo. Duża ilość "gości" stała przy barze popijając drinki. Jednak wszyscy byli skierowani na podesty z rurami, gdzie śliczne dziewczyny tańczyły w skąpych strojach. Wsadzali banknoty do ich majtek, czy staników, a one pochylały się zadowolone zachęcając, żeby dotknęli ich ciała. Podniecenie wręcz było wyczuwalne w powietrzu. Mnie także udzieliła się atmosfera. Zacisnęłam nogi i spuściłam wzrok, kiedy się zatrzymaliśmy. Muzyka grała na tyle głośno, że zagłuszała brzdęk butelek, ale na tyle cicho, że można było spokojnie porozmawiać.
Mark uśmiechnął się do jednej z tancerek i jej pomachał.
- Akurat trafiłaś na niezły tłum - zaśmiał się mężczyzna. - Może nawet jest tu kilka twoich stałych klientów.
- Ale ja... - Chciałam wyjaśnić mu sytuację, ale ktoś mnie potrącił. Zachwiałam się, ale Mark mnie podtrzymał.
- Spokojnie, Rach. Musisz przywyknąć od nowa, co?
- Proszę pana... - zaczęłam od początku.
- Ej. Żartujesz sobie? Jesteśmy przyjaciółmi, Rach. Mów mi po imieniu.
- Dobrze... Mark - wyjąkałam. - Ja nie jestem tą osobą, za którą mnie uważasz.
Zmarszczył brwi.
- Co ty gadasz? - Wydawał się rozbawiony. Chyba zawsze miał taki wyraz twarzy. Nie wiem skąd, ale to wiedziałam. - Nie zaprzeczyłaś ani nic, gdy nazwałem cię Rachel, więc nie rozumiem.
- Bo ja jestem Rachel... To znaczy, w pewnym sensie... - Złapałam się za głowę. - Kurczę, to skomplikowane.
Nie umiałam tego wszystkiego ująć w słowa. To za skomplikowana sytuacja, by ją tłumaczyć osobie z zewnątrz. Z Lisą było prościej. Ona znała moich przyszywanych rodziców. Nie musiałam tłumaczyć wszystkiego, tylko część. Ale Markowi musiałam wszystko. Od początku do końca.
- Czekaj - powiedział nagle. Zmarszczył czoło najwyraźniej się nad czymś zastanawiając. - Tańczyłaś tutaj, kiedyś, w klubie?
- Rachel tak - przytaknęłam. - Ale ja, Eddie, nie.
Prychnął.
- Rozdwojenie jaźni?
- W pewnym sensie - przytaknęłam. W końcu to w jakimś stopniu prawda.
- Czyli nazywasz się Eddie... - zauważył, a ja pokiwałam głową. - Okay. - Wyciągnął do mnie dłoń. - Przepraszam za to wszystko. Nazywam się Mark. Jestem przyjacielem Rachel. No, można tak powiedzieć. Jestem tutaj ochroniarzem.
Uścisnęłam mu dłoń. Miałam szczęście, że Mark nie chciał niczego więcej się dowiedzieć.
Poprowadził mnie do pustego boksu z kanapami z czerwonej skóry. Były niesamowicie miękkie, wygodne. Nagie uda przyklejały mi się do sofy, ale nie narzekałam. Czułam się nieswojo. Zabłądziłam i to zapewne jeden z nielicznych klubów w tej okolicy. I musiałam trafić akurat na ten. Mimo wszystko, atmosfera była niesamowita. Wszyscy patrzyli jak zahipnotyzowani na tancerki, a ja myślałam o Rachel. Czy na nią też tak patrzyli? Czy pragnęli jej dotknąć? Czy to robili?
Mark zostawił mnie na chwilę samą, żeby pójść po coś do picia i jedzenia dla mnie. Byłam mu wdzięczna. Mimo wszystko nie musiał. A ja po wędrówce byłam zmęczona i trochę głodna. Kanapka to nie za dużo jak na kilka godzin w ruchu.
Kobieta w skąpej bieliźnie okryta przezroczystym, zielonym materiałem, przeszła obok mojego boksu. Pachniała wanilią. Aż mnie zatkało. Strasznie mocna woń. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i pomachała. Odmachałam jej. Na wysokich obcasach pognała w stronę jakiś drzwi. Zniknęła za nimi w tej samej chwili, co wrócił Mark z jedzeniem.
- Dziękuję - powiedziałam, kiedy postawił przede mną tacę. Sam sobie wziął shake'a czekoladowego. Śmiesznie wyglądał. Dorosły mężczyzna pijący shake'a...
- Nie ma za co.
- Mark... - zaczęłam niepewnie, po kilku minutach jedząc przepysznego hamburgera. Nie zjadłam połowy, a się najadłam, jak nigdy.
- Tak?
- Słuchaj... W pewnym sensie mam rozdwojenie jaźni... Tak na prawdę, mam amnezję po wypadku... - przyznałam. - I... Ja nic nie pamiętam oprócz dwóch ostatnich lat... Miałam wypadek... I... Moi rodzice i rodzice byłego chłopaka Rachel umarli... Mam z nim małą córeczkę... I.. Chciałam się coś od... Od ciebie dowiedzieć - wydusiłam z siebie w końcu.
Liczyłam na jakąś reakcję. Pytania, zaprzeczenie faktu... Ale Mark milczał. Miał kamienną twarz, ale tylko przez chwilę, bo nagle zaczął się śmiać. Nie wiem czemu... Nic nie rozumiałam. Miałam kołowato w głowie.
- Emm... Czemu się śmiejesz? - zapytałam wprost.
- Jak dobrze, że ten dziad zdechł! Jednego psychola mniej!
Zdziwiło mnie to. Co do...?
Widząc moją zdziwioną minę kontynuował:
- Steven, ojciec chłoptasia, był pojebem. Przepraszam, ale taki był. Przychodził tutaj jak normalny koleś i cię obserwował, gdy tańczyłaś. Zawsze przychodził, gdy miałaś zmianę. Zawsze. Rozmawiał zawsze przez telefon i siedział od początku występu do końca. Nigdy nie dał ci kasy. Zamawiał wodę albo colę i siedział. Nigdy z kimś nie przychodził. Nigdy nie brał kobiety do pokoju. Po prostu na ciebie patrzył. Tyle.
- To... Dlaczego mówisz, że był... No... - nie mogłam z siebie tego wydusić.
- Że był pojebem? Czekaj chwilkę. Może nie sam on, co ona. Później, gdy się zwolniłaś, a on już nie przychodził, przyszedł twój chłoptaś. Skąd wiem, że to on? Proste. To samo spojrzenie i ojczulek miał w portfelu zdjęcia synów i żony. Kiedyś wstęp tutaj był płatny, więc widziałem. Podszedł do mnie pewnie i powiedział, że Steven jest jego ojcem. Zaśmiałem mu się w twarz. W końcu, to nienormalna rodzinka. Zapytał, czy cię znałem. Odpowiedziałem, że tak. A on zaczął mi opowiadać, jak to jego ojciec cię traktował. Sam życzyłem za to, skurwysynowi, śmierci. Jednak, to nie wszystko. To nie on był temu wszystkiemu winny. Wiesz, co się okazało? I dlatego twierdzę, że nie można zaglądać komuś do łóżka. Matka chłopaczyny okazała się... Dziwna. Okazało się, że była chora. Nowotwór, złośliwy do tego. Ale uwielbiała jedno... Była masochistką, ale jak nie miała siły, by "bawić się" z ojczulkiem sadystą, kazała mu się z tobą pieprzyć, bo byłaś podobna do niej przed chorobą. - Pochylił się nagle do mnie. Jego słowa były ciche, spokojne, ale oczy smutne: - On cię pieprzył, bo jego żona chciała się podniecić. Chciała zobaczyć, że Steven pogodzi się po jej śmierci. W końcu, czasem trudno rozróżnić seks od miłości, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top