Rozdział 31.
Kiedyś uważałam, że ze swoimi problemami trzeba się zmierzyć. Spojrzeć im prosto w twarz i pokazać, że się nie boję. Ale teraz, wiedząc to wszystko, nie miałam na to odwagi. Wolałam unikać, udawać, że problemów nie ma. Myśląc o śmierci Carli i Jema popadałam w depresję. Odkąd się dowiedziałam, że umarli codziennie czytałam kilka wpisów z pamiętnika Rachel, gdy u nich mieszkała. Pragnęłam ich poznać, choć trochę poczuć się ich córką, kimś ważnym dla nich. Ale przez to pragnienie, przypominałam sobie, że moi prawdziwi rodzice żyją. Nie wiedziałam gdzie dokładnie się znajdują. Może w swoim domu, może gdzieś na wysypisku śmieci, może byli bezdomni. Nie wiem. Nie interesowali mnie tak bardzo, jak Carla i Jem. Mogłabym zignorować, zapomnieć, że te potwory istnieją. Ale cóż... Okłamywanie siebie nie przyniosłoby nic dobrego. Mogłabym o tym zapomnieć, a później bym sobie przypomniało i to, by mnie uderzyło z wielką siłą. W końcu, mogli kiedyś zapragnąć ze mną porozmawiać, na przykład na temat wykorzystywania Rachel. Jednak w to wątpiłam. Przez dwa lata, może nawet więcej, nie skomunikowali się ze mną. To chyba wystarczy jako odpowiedź tego, czy mnie chcieli jako swoją córkę... Mimo wszystko, chciałam ich poznać, porozmawiać, zrozumieć, dlaczego to zrobili. Nie chciałam jednak sama inicjować spotkania. Nie byłam sama ze swoimi problemami. Kiedy popełniłabym błąd pociągnęłabym za sobą Ariel, a nie chciałam, by stało się jej coś złego. Nie przeżyłabym tego.
Zero zmusił mnie, byśmy poszli do szkoły. Mała (wciąż trudno mi się przyzwyczaić, że jest moją córką) została z Mattem. Uwielbiała go. Niestety, musieliśmy chodzić na zajęcia, bo moglibyśmy nie zdać, gdybyśmy jeszcze częściej wagarowali. Dyrektor znał moją sytuację, mogłabym się tym zasłonić, ale nie chciałam, żeby Zero miał przeze mnie kłopoty, dlatego bez sprzeciwów, poszłam z nim.
Na korytarzu było pełno uczniów, ale nie było jak w serialu czy książce. Nikt się na nas nie gapił. Jedynie znajomi przyjaciela odwracali się, by się z nim przywitać. Tyle. Czasem pomachali przy okazji, także do mnie. Tyle jeśli chodzi o zwracanie jakiejś szczególnej uwagi. Nie musiałam się przejmować, że ktoś wie o sekrecie moim i braci. W końcu, oni wyszliby gorzej. Robert nigdy, by nie dał skrzywdzić Richarda. Taki typ człowieka. Wolał milczeć niż stracić najbliższą mu osobę. Rycerz.
Lekcje były nudne. Po dziesięciu minutach przestawałam udawać, że słucham nauczycieli. Siedziałam z telefonem na ławce i pisałam z Zero, kiedy nie mieliśmy razem lekcji. Mimo wszystko, odpisywanie zajmowało mu trochę czasu, bo znając go, robił dokładne notatki.
Spotkaliśmy się podczas długiej przerwy na lunch. Czekał na mnie pod salą przeglądając coś na telefonie. Uśmiechnął się na mój widok.
- Muszę do toalety - powiedział od razu.
- Okay. - Wzruszyłam ramionami. - Opowiesz mi później, jak było?
Prychnął i ruszyliśmy w kierunku toalet.
- Jakoś się nie stęskniłem za szkołą - stwierdził.
- Ja też nie.
Szczerze, tęskniłam za Ariel. Wolałam z nią siedzieć, niż prosić o to Matta. Chciałam poświęcić jej dużo czasu, jak dobra matka.
- Lekcje są nudne, długie i pani od matmy zjadła cebulę i przegryzła czosnkiem, i stwierdziła, że się na nas podrze. - Zmarszczył brwi. Wzdrygnął się. - Aż mi się niedobrze robi na samą myśl.
- Dlatego idziemy do toalety. - Uśmiechnęłam się.
Zatrzymaliśmy się tuż przed jej drzwiami.
- Poczekaj tu - poprosił. Dał mi buziaka w czoło i wszedł do łazienki.
Oparłam się o ścianę i wyjęłam telefon. Zero był jak kobieta, jak wchodził do toalety pół godziny z niej nie wychodził. Nie chciałam wiedzieć czemu, ale miałam pewne teorie, na przykład, że malował oczy. To nie jest normalne, by chłopak miał aż tak długie i ciemne rzęsy.
Ledwo włączyłam wyszukiwarkę w telefonie i zobaczyłam kogoś stojącego przy szafkach. To nie było dziwne, gdyby nie fakt, że 1) większość poszła na stołówkę, 2) stał sam. Większość tam chodziła, ale w grupach, by poplotkować albo pary, by się całować. Spięłam się, gdy zaczął iść w moim kierunku. Szybko spuściłam wzrok i skupiłam się na telefonie. Byłam pewna, że pójdzie do toalety, ale oparł się o ścianę tuż obok mnie. Czułam jego zapach i... Podniosłam lekko wzrok. Miał na sobie ciemne dżinsy, o dziwo, nie rurki, zieloną koszulkę z narysowaną Ziemią, malutki naszyjnik z orzełkiem, szare oczy i brązowe, trochę przydługie, włosy. W pełnych ustach miał malutki kolczyk, który wyglądał u niego dosyć ładnie.
Obrócił do mnie twarz i dopiero wtedy go poznałam.
Richard.
Wszystko we mnie się spięło. Miałam ochotę uciekać, ale nie mogłam. Nie mogłam zmusić nogi do biegu. Serce waliło jak oszalałe, jakby chciało się wydostać. Ciało się napięło, umysł był w gotowości oczekując obelgi, kolejnego ciosu, którego nie byłam pewna, czy dam radę wytrzymać.
- Hej - przywitał się.
- H-Hej - powiedziałam niepewnie.
Na jego ustach zagościł lekki uśmiech, jakby jego cień. Oczy lekko przymrużył.
- Nie poznałaś mnie? - zapytał.
- Lekko - przyznałam. - Dlaczego pozbyłeś się czerni?
Oparł głowę o ścianę. Patrzył w sufit.
- Przez te kilka tygodni, co się nie widzieliśmy, trochę się zmieniłem. Tamten Richard nigdy nie istniał. Po prostu... To był mój pancerz. Nie chciałem, żebyś widziała, jak bardzo tęsknie. Lepiej nie pokazywać przy kimś swojej słabości, wiesz?
Skrzywiłam się. To brzmiało dosyć... Głęboko jak na Richarda. I trochę jak słowa Rachel. Ona też nigdy nie pokazywała słabości, bo wtedy oczekiwałaby tylko osoby, która by zadała jej cios. Czy on też na to czekał?
- Rachel tak mówiła? - wypaliłam zanim zdążyłabym pomyśleć.
Jego oczy na moment pociemniały, ale szybko stały się jasne, szare. Przytaknął.
- I miała rację.
Z łazienki wyszedł Zero. Szybko spojrzał na Richarda. Nie poznał go, ale tylko przez moment.
Wszystko stało się szybko.
Oczy Zero się rozszerzyły.
Richard lekko się uśmiechnął.
Zero zacisnął pięść.
Richard spojrzał mu w twarz.
Zero się zamachnął.
Nie wiem, co się później stało, bo zacisnęłam powieki. Kiedy je otworzyłam, Richard leżał na podłodze trzymając się za nos. Krwawił. Odruchowo chciałam do niego podejść, pomóc, ale Zero złapał mnie za ramię i pociągnął na szkolny parking. Jedynie jeszcze rzucił w jego stronę:
- Nie zbliżaj się więcej do Eddie.
Szłam, ale cały czas myślałam o tym, co się stało. Że Zero, mimo wszystko, nie powinien go uderzyć. Że nie powinniśmy odejść. Czy ktoś mu pomoże? To normalne sytuacji w szkole, że ktoś kogoś uderzył... Jednak, byłam pewna, że jeśli Richard poprosi Roberta to sprawa szybko ucichnie.
Zero coś mówił do mnie, ale nie słuchałam go. Jedynie o czym mogłam myśleć, to o Richardzie. I czy na pewno, bym chciała, żeby Richard się do mnie nie zbliżał...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top