Rozdział 28.


Rachel

Lekarze mi mówili, że nie powinnam się denerwować. Że to może zaszkodzić dziecku. Ale jak mogłam być spokojna, jeśli mieszkałam pod jednym dachem z mężczyzną, który mnie gwałcił mimo ciąży. Korzystał z tego, że byliśmy sami, bo chłopcy chodzili do szkoły, a my zostawaliśmy sami... Carla i Jem pozwolili, bym z nimi zamieszkała do porodu. Rozumieli moją sytuację. Chcieli, żeby dziecko rosło we mnie przy ojcu dziecka. Przy Richardzie... Na prawdę, marzyłam, żeby się okazało, że przez jeden cholerny wieczór byliśmy nieostrożni... Że się nie zabezpieczył. Niestety, Richard zawsze uważał. To jego największa zaleta jak i wada. A ten cholerny drań miał gdzieś zabezpieczenia. Umiał zaciągnąć mnie do łazienki, pchnąć na ścianę i mnie zgwałcił. Brzydziłam się samą sobą. Brzydziłam się własnym ciałem. Brzydziłam się samą całą sobą. Swoją słabością. 

Wszystko mnie bolało, ale wspięłam się na wyższe pięto, gotowa na potyczkę. Nie mógł mnie skrzywdzić. Zostawiłby dowody. Miał się mną zajmować... Plus sama napisałam, co mi robił. Dowody, dowody, dowody. Jak się spodziewałam, siedział przy biurku kompletnie mnie ignorując. Walnęłam pięścią w drzwi drugą rękę miałam na plecach. 

- Steven - warknęłam. 

Od razu poniósł wzrok. 

- Miałaś mnie tak nie nazywać, suko. 

- Szczerze? Mam to gdzieś. I tak powstrzymuję się, żeby cię nie zarąbać. Przez co mi zrobiłeś. 

- Ach tak? - Wstał. Był wielki. Umięśniony. Ale złość dawała mi siły. Nie bałam się. Podszedł do mnie. - A co takiego ci zrobiłem? 

- Gwałcisz, wyzywasz, bijesz... Myślisz, że ktokolwiek wierzy, że jestem taką sierotą? To ty mnie,do cholery, oszpeciłeś! 

- Jesteś piękna. Ja tak tego nie odbieram. 

- Nie? - Wyciągnęłam nadgarstki w jego stronę. - Ja to sobie, kurwa, zrobiłam?! 

Zamachnął się na mnie, ale widząc, jak zasłoniłam sobie brzuch jedynie syknął: 

- Zamknij się, dziwko. 

- O nie. Teraz to ty mnie słuchasz - syknęłam. - Wiesz, że mogę każdemu powiedzieć, co się stało. Co mi robiłeś. Wiesz, że to ja teraz mam nad tobą władzę. Mam zamiar wszystkim powiedzieć o twojej małej dziwce, skurwielu. Słyszysz to? Kiedy urodzę, trafisz do pierdla. Mam gdzieś, co Richard pomyśli. Mam dość bycia tylko zabawką. Jestem osobą. Zrozum to w końcu. Ja mam uczucia. Ja jestem matką. Będę miała dziecko, którego nigdy nie zobaczysz. Jest Richarda. Jest twojego syna. Wole, żeby dziecko wychowywało się bez ojca niż z tobą, chory skurwielu! Może je też będziesz bił?! Gwałcił?! Nazywał "kurwą" i "dziwką"?! W końcu, jabłko nie pada daleko od jabłoni, prawda?! Nie pada! Na szczęście, Richard jest inny. Wiedz, że urodzę to dziecko i ty jej nie zobaczysz. Ona jest moja, rozumiesz? Moja! 

Spojrzałam na jego zdziwioną minę. Rozkoszowałam się tym. Nie spodziewał się po posłusznej Rachel tego. 

Podskoczyłam kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Chłopaki. Szybko się odwróciłam i zaczęłam iść na dół. W holu stał tylko Robert. 

- Gdzie Richard? - zapytałam, kiedy podszedł, by mi pomóc. 

- Poszedł się przejść - powiedział. - Miał ciężki dzień. 

- Rozumiem - przytaknęłam. 

Kilka godzin po przyjściu Roberta, przyjechała Carla i Jem. Richarda nie było ani śladu, nawet wtedy, kiedy zaczęłam rodzić. Wody odeszły równo o dziewiętnastej trzydzieści dwie. Wszyscy byli w takim szoku jak ja. Mała chciała wyjść na świat równo w dziewiątym miesiącu. Co do dnia. Nikt nie wiedział, jak bardzo się z tego cieszyłam. 

A później stał się wypadek. 

Wsadzili mnie do samochodu rodziców Richarda. Nie chcieli na niego czekać. Carla mówiła, że już za duże rozwarcie. Krzyczałam, płakałam. Obiecał, że przy mnie będzie w chwili porodu. Pierwszy raz wtedy skłamał. Nie odbierał nawet telefonu. Robert poszedł go szukać. 

Carla i Jem jechali za nami. 

W czasie podróży nastąpił wypadek. Hamulce nie działały. Wpadliśmy do rowu, a Carla i Jem, którzy chcieli nas wyminąć, wpadli na drzewo. Pas mocno zacisnął się mocno na moim brzuchu, głową uderzyłam o siedzenie i zemdlałam myśląc o Richardzie... 


Eddie

- Wtedy uderzyłaś w siedzenie... Zapadłaś w śpiączkę, a mała złamała kręgosłup. Wszyscy zginęli w tym wypadku oprócz ciebie i Ariel - powiedział Robert.

Nie mogłam uwierzyć. Pamiętałam to wszystko. Rozrywający ból, kłótnię ze Stevenem... Jego głos, jego uderzenia... Jego "zabawy". Wszystko mnie zalewało falą. Fala wspomnień. Fala nowego bólu, która rozdzierała każdy mięsień, każdy skrawek skóry. Nie mogłam jej opanować. 

To był ten bodziec. Wypadek. 

- Czemu... Czemu samochód nie wyhamował? - zapytałam szeptem. - Dlaczego Richard mówi, ze to jego wina? 

- Bo... Bo ja... - jąkał się. Spuścił wzrok. - Chciałem zabić ojca. Chciałem go zabić za to, co ci zrobił. Nienawidziłem go. Rozumiesz? Nienawidziłem. Przeciąłem przewód hamulcowy w jego samochodzie... Żeby się zabił podczas jazdy do pracy... Myślałem... Myślałem, że się zabije. Że pojedzie do pracy rano i wtedy się zabije. Miałem nadzieje... 

Wstałam. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Potrząsnęłam głową, jakbym chciała wypędzić te całe wspomnienia, ból. Łzy ściekały mi po policzkach. 

- Nie chcę tego dłużej słuchać.... Nie chcę! 

- Eddie... - szepnął Robert na równi, gdy Richard powiedział "Rachel". Wyciągnął dłoń w moją stronę. 

- Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam. 

Nie wiem, czemu tak zareagowałam. Nie wiedziałam. Po prostu... Czułam się, jakby wbili mi nóż prosto w serce. 

- Przepraszam - szepnęłam. - Ale... Muszę to wszystko poukładać... Sobie w głowie. Po prostu... tego jest za dużo. Odezwę...Się. Zero. 

Przyjaciel wziął mnie za rękę i wyprowadził. Nie odzywaliśmy się całą drogę do domu. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Nie mogłam się zmusić, by cokolwiek powiedzieć. Kiedy w końcu, wszystkie części pasowały do siebie idealnie, nie chciałam ich ułożyć. Bolało. Serce mnie bolało. Kłamstwa mnie bolały... 

Richardzie, czemu to zrobiłeś?

W domu Zero, minęłam szybko Matta, wzięłam na ręce małą i przyłożyłam nos do jej szyjki. Potrzebowałam poczuć się bezpieczna. 

- Mama... - szepnęła Ariel. 

Osunęłam się na ziemię i ją objęłam. Mocno. Jak robiła to Carla. Jak robiła to moja mama. 

- Moja mała córeczka - szepnęłam i zaczęłam opłakiwać śmierć swoich rodziców. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top