Rozdział 22.


Moja amnezja nie była najgorszą rzeczą, jaką mnie spotkała. Nie pamiętałam lat nauki, ale umiałam robić wszystko, co Rachel- czytać, pisać, liczyć, używać komputera. Amnezja nie działa tak, że tracisz wszystko, jakby twardy dysk w głowię nagle się zepsuł i wszystko usunął zostawiając pustkę. Na moje szczęście, tak to nie działało. Mimo wszystko, moje ciało pamiętało ruchy Rachel. Kiedy zaczęłam chodzić o własnych siłach, Robert mówił, że stawiam kroki jak ona. Nie rozumiałam tego. W końcu, to był mój normalny chód. Po przeczytaniu pamiętnika, zrozumiałam. Moje ruchy były delikatne, zmysłowe, jakbym w każdej chwili miała zacząć tańczyć. Rachel nauczyła się tych ruchów, a ciało do nich przywykło, a ja ich nie zmieniałam. Nie przeszkadzało mi to, więc dlaczego miałam to zmieniać? Zrozumiałam to, gdy stałam z Zerem przed szkołą, po kilkunastu dniach przerwy. Idąc korytarzem, zwracałam uwagę na każdy najmniejszy ruch. Nie brałam leków, moje zmysły musiały się przyzwyczaić do stanu bez otępienia. Wydawały się wyczulone jak nigdy... Czułam się inaczej... Obserwowana przez wszystkich... Nawet dłoń Zero, która trzymała moją, wydawała się inna. To było dziwne... Przyjaciel wydawał się tego nie zauważać. Trzymał mnie za rękę z uśmiechem i patrzył na każdego zmrużonymi oczami. Gdybym go nie znała, lekki uśmiech, by mnie zmylił. Wiedziałam, że obserwował, czy Richarda lub Roberta nie było w pobliżu.

Patrzyłam na przyjaciela i zastanawiałam się, czy gdyby to on straciłby pamięć, miałby wciąż ten sam uśmiech... Czy jego ciało, by to zapamiętało.

Kiedy zostawił mnie na dwie lekcje, bo mieliśmy inne przedmioty, czułam się, jak dziwadło. Szłam szybko do klas i ukrywałam się, by żaden z "braci" mnie nie zobaczył. Nie informowaliśmy ich, że wróciliśmy. Nie chciałam ich widzieć.... To chyba normalne, prawda? Skrzywdzili mnie i Ariel. Obrazili. Okłamywali nas. Wierzyłam w kłamstwo o rodzinie. Gdyby mi powiedzieli, że mała to moja córka, mogłabym ją wychowywać, nie poprawiać, gdy nazywała mnie "mamą". Mogłabym ją wychowywać, nazywać córką... Mimo że się pogodziłam, że to nie ich mama ją urodziła, nie mogłam się zmusić, by nazywać ją córką. Była dla mnie siostrą, malutką istotą, którą musiałam chronić przed światem. Obie zostałyśmy skrzywdzone przez los, dlatego nie dałabym jej krzywdzić jeszcze bardziej przez osoby, które kochała. Nie chciałam, by była jak Rachel... Żeby nie chciała się zabić. Wspaniali ludzie powinni żyć wiecznie, Ariel. Będziesz żyła wiecznie, prawda?

Rachel, gdybyś była tylko w stanie zobaczyć swoją córkę... Byłabyś z niej dumna. Pokochałabyś ją.

Kiedy nie było przy mnie Zero, na lekcji siedziałam z telefonem na ławce i szukałam w Google Carlę i Jema. Niestety, nie znałam ich nazwiska. Mogliby się wyprowadzić, czy coś. W końcu, by się zainteresowali Rachel, prawda? Przyszliby po mnie, gdyby się mną interesowali. W końcu, nie umarłam. Wpisałam ich zawody, imiona, ale wyskakiwali mi ludzie albo za młodzi, jak na opis Rachel, albo za starzy. Nie mogłam znaleźć ludzi w ich wieku. Wiedziałam, że mieszkali dwie przecznice dalej, ale to była masa domów. Zajęłoby mi wieki... I bałam się pytać ludzi o ich imiona, gdy byli starsi ode mnie i widziałabym ich pierwszy raz na oczy. Jednak, patrząc na wyszukiwarkę, postanowiłam po szkolę pójść i ich poszukać. Nie wiedziałam nawet, w którą stronę iść. Chciałam jednak wierzyć, że ktoś o nich słyszał i mógł mi coś więcej powiedzieć.

Miałam coraz więcej pytań. Dlaczego oni się mną nie interesowali, kiedy się obudziłam? Jak płacili za mój pobyt w szpitalu? Co się działo? Kto jest ojcem Ariel? Dlaczego Robert kłamał? Dlaczego Richard mnie nienawidził? Dlaczego mnie wyzywał? Co się dokładnie stało? Dlaczego straciłam pamięć? One mnie najbardziej martwiły i ciekawiły.

Po dwóch lekcjach, resztę miałam z Zero. Cały czas ze mną siedział, trzymał za rękę i pocieszał. Zrobił nawet notes, gdzie mieliśmy pisać poszlaki. Wpisał najważniejsze cytaty z pamiętnika Rachel, który cały czas trzymał w torbie. Dziękowałam Bogu za takiego przyjaciela.

Dzień mijał spokojnie, cicho. Wszyscy wydawali się nas ignorować, jak wcześniej, jakby nie zauważyli, że zniknęliśmy na dłuższy czas. Nawet nauczyciele się nas o to nie pytali. Miałam głupie przeczucie, że to przez Roberta. I chyba się nie pomyliłam, bo gdy wyszliśmy ze szkoły, by pojechać do domu, ktoś chwycił mnie za ramię. Za nami stał Robert. Serce mocno się zacisnęło, gdy spojrzałam w znajomą twarz, ale jakże obcą. Zestarzał się przez ten czas. Wydawał się zmęczony. Koszulę nawet miał pogniecioną.

- Eddie - szepnął, jakby sam był zaskoczony, że mnie zobaczył.

- Spadaj - warknął Zero strącając jego dłoń z mojego ramienia. - Eddie nie chce z tobą gadać.

- Hiroko, proszę, daj mi porozmawiać z Eddie... - poprosił Robert.

Zero zrobił wielkie oczy, ale szybko się opamiętał. Zacisnął usta w wąską kreskę, zwinął dłonie w pięści.

- Jestem Zero - warknął. - Mimo że dużo czytasz, widzę, że nie rozumiesz. Okay. Przeliteruję ci to. S-P-A-D-A-J O-S-Z-U-Ś-C-I-E.

Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Czułam się, tak, jakby ktoś mi zacisnął dłoń wokół gardła. Mogłam jedynie oddychać, stać i patrzeć.

Mówiłam Zero, że nie chciałam zobaczyć ani Richarda ani Roberta. Tak myślałam. Chciałam ich znienawidzić. Byłoby prościej. Rozłąka, by mniej bolała. Ale widząc mężczyznę, serce boleśnie się zacisnęło, a w oczach pojawiły się łzy. Nie mogłam uwierzyć, że tak zareagowałam. Jak dziecko... Chciałam, żeby łzy zniknęły. 

Nie 

chciałam 

go widzieć. 

Nie 

chciałam 

ich widzieć. 

Spojrzałam się w stronę samochodu Zero. Szumiało mi w głowię. Nie słyszałam ich słów. 

Nogi się pode mną ugięły. 

Dawne lęki powróciły. 

Głos zamarł w gardle. 

Przy samochodzie Roberta stał Richard. Patrzył na mnie oczami, które mnie przerażały. Które odbierały mi zdolność mówienia. Nawet nie poruszył ustami, a ja usłyszałam w głowię jego głos. "Hej, suko". 

Po policzkach ściekały mi łzy. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo on mnie krzywdził. Dopiero, gdy poczułam łzy, jak całe moje ciało się trzęsło pragnąc uciec, to zrozumiałam. Jego słowa niszczyły mi psychikę, bo ciało miałam już zniszczone. Nie miał czego niszczyć. Blizny wydawały się otworzyć, psychika zaczęła mi się kruszyć w rękach przez sam jego widok. Zero musiał to zauważyć, bo przestał się kłócić z Robertem i zaczął mnie ciągnąć w stronę samochodu. Wiedziałam, że robiłam z siebie dziwadło, bo ciche skomlenie zamieniło się w rozrywający krzyk. 

To Richard musiał skrzywdzić Rachel. 

To ten potwór. 

Na pewno. 

A ja będę następna. 

Wpakował mnie do samochodu, a jedyne, co zdążyłam usłyszeć, rozerwało mi serce na kawałki. To w co wierzyłam, to, że Richard to potwór, nagle zniknęło. Zastąpił go inny potwór. 

Krzyk Roberta: 

- Eddie!! Przestań szukać! Ariel jest moja!! To ja ci to wszystko zrobiłem! 

Robercie... Jak mogłeś? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top