Rozdział 20.
Dedykacja dla fanek Zero x Eddie :D
Eddie
Kiedyś myślałam, że najgorsze, co mogło się zdarzyć w moim życiu, to utrata pamięci. W końcu, nic nie wiedziałam o swoim dawnym życiu. Było jedną wielką niewiadomą. Czymś tajemniczym, czymś oddalonym o tysiące lat świetlnych ode mnie. Zmieniłam zdanie czytając słowa Rachel. Moje słowa. Nie mogłam uwierzyć, jakie było jej życie. Pełne bólu, rozpaczy, cierpienia... Nie mogłam uwierzyć, że jedynym ciepłem, którego pragnęła nad życie, przyszło dopiero, gdy zadzwoniła na policje, gdy jej rodzice zniknęli. Inaczej czekałoby ją jeszcze większe cierpienie, jeszcze większy ból. Jeszcze większy smutek... Musiała tyle poświęcić, by zaznać trochę szczęścia, by zaznać miłości. Mimo wszystko, musiała bardzo cierpieć. Ból, który jej "on" zadał, musiało boleć jeszcze bardziej. Mogła przywyknąć do bycia akceptowaną, a nagle ktoś zza jej pleców, zadał ten cios. Powróciły dawne demony, powrócił ból. Powróciły najgorsze lata jej życia...
Spojrzałam na swoje ręce pełne blizn. Dotknęłam ich wyobrażając sobie Rachel siedzącą w kącie łazienki, zapłakaną, zaciskającą mocno wagi, by nie krzyczeć, kiedy rozcinała sobie skórę. Wyobrażałam sobie Rachel pod prysznicem starającą się zmyć całe obrzydzenie... Wyobrażałam sobie ją pod jakimś facetem, z buzią otwartą w niemym krzyku... Nie mogłam sobie wyobrazić Rachel bez grymasu bólu, bez łez...
Richard. Cholera, ten który niszczył mi psychikę przez te dwa lata, okazał się chłopakiem zakochanym w Rachel. Mój widok musiał mu sprawiać ból. Byłam obcą osobą w ciele jego ukochanej. Nie mogłam sobie wyobrazić go sobie jako uśmiechniętego romantyka, który ją kochał; który okazywał swoją miłość zabierając Rachel na randki, przytulał, gdy widział, że była smutna; który całował jej rany; który się z nią kochał a później przytulał...
Mimo że przeczytałam pamiętnik od deski do deski, nic sobie nie przypomniałam. Miałam wrażenie, jakby mgła zasłaniającą wspomnienia Rachel, lekko się rozrzedziła, ale nic więcej. Jedynie to. Nadal zasłaniała szczegóły, zasłaniała twarze... Jednak poznałam jej historię. Poznałam jej życie...
- Eddie... Myślę, że powinnaś pogadać z braćmi - powiedział Zero łagodnym głosem. Gładził mnie po karku, plecach. Był moją opoką.
Odłożyłam pamiętnik i przetarłam oczy. Była trzecia w nocy. Leżeliśmy w jednym łóżku czytając jej wspomnienia. Mała spała oparta o mnie. Kilka razy w nocy się budziła przez koszmary. Nie miałam serca kazać Ariel spać samej, a Zero nie miał nic przeciwko. I tak nie umiała czytać. Zasnęła tuląc się do mnie.
- To nie są moi bracia - odpowiedziała, gdy upewniłam się, że moja córka spała. Odgarnęłam jej włosy z twarzy.
- Przepraszam... to z przyzwyczajenia.
- Wiem, Zero.
Wyciągnęłam do niego rękę, a on ją ujął.
- Może kawy? - zaproponował. - Myślę, że i tak nie zaśniemy.
- Też tak sądzę.
Położyliśmy małą delikatnie. Upewniłam się, że leżała poprawnie i poszłam do kuchni. Zero usadził mnie na stołku barowym a sam kręcił się po kuchni przygotowując kawę. Nie mogłam uwierzyć, że zaledwie kilka dni temu siedzieliśmy w tym samym miejscu i rozmawialiśmy o jego chłopaku. To wydawało mi się takie odległe....
- Nie mogę uwierzyć... - mruknęłam.
- Hmm?
- Na temat przeszłości Rachel. Nie mogę uwierzyć, że mimo takiego życia, nie popełniła samobójstwa. Ja miałam ochotę się zabić przez Richarda... Richard, cholera. On ją kochał, a ona jego! Musiał cierpieć widzieć obcą mu osobę w ciele jego ukochanej... Trochę go rozumiem...
- A ja nie - powiedział. - Mimo wszystko, nie miał prawda cię tak traktować.
- Też prawda, ale postaw się na jego miejscu...
- Postawiłem. Nie działa. Trochę kultury nigdy nikomu nie zaszkodziło, Eddie.
- Ale... - Ugryzłam się w język. Poddałam się z bronieniem go. - Nie mam siły, by z nimi porozmawiać, Zero. Mimo wszystko, wmówili mi, że jesteśmy rodzeństwem, a jak sam wiesz, to kłamstwo. Nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy... Dlaczego nie powiedzieli mi prawdy? Dlaczego? Byłoby prościej...
Położyłam głowę na blacie barku. Zero pogładził mnie po włosach, chwycił delikatnie podbródek i uniósł mi głowę. Oczy miałam pełne łez. Kciukiem otarł mi spływające łzy.
- Patrz na mnie, Eddie, proszę - szepnął. Spojrzałam w jego oczy. Głos miał łagodny, delikatny. Niczego nie wymuszał. - Nie musisz z nim rozmawiać. Nie musisz. Na prawdę. To była sugestia. Jeśli nie chcesz, to nie. Nie zmuszę cię. Jeśli nie będziesz chciała, nie będziesz musiała z nimi rozmawiać kiedykolwiek. Wypiszemy cię z zajęć Roberta. A Ariel my się zajmiemy. Kocham cię, Eddie. Dla ciebie mogę zrezygnować ze wszystkiego. Możemy udawać parę, by Ariel wychowywała się w szczęśliwej rodzinie. Ja zrezygnuję z randek. I tak faceci to debile. A ja wiem, że mnie nie skrzywdzisz, Eddie... Proszę cię, zdecyduj. Chcesz być ze mną rodziną czy oddajemy im Ariel i będziesz mieszkać z nimi?
Ariel... Z nimi?
Rozpłakałam się. Nie mogłam znieść myśli, że Ariel miałaby z nimi mieszkać. Po tym, co nam zrobili. Po tych wszystkich kłamstwach... Po tym, co o niej powiedzieli... Nie. Chciałam zostać z Zero i być szczęśliwa razem z nim.
Przytulił mnie. Objął mnie i nie puścił dopóki się nie uspokoiłam. Uniósł mnie, jakbym nic nie ważyła, nogami oplotłam jego biodra i tak zaniósł mnie do malutkiego pokoju, gdzie miała spać Ariel. Położył mnie na łóżku, które było na tyle małe, że sama zajmowałam większość materaca. Nie rozplątałam nóg, więc Zero opierał się rękami o skrawki wolnej przestrzeni tuż po bokach mojej głowy. Nic nie mówiliśmy. Patrzyliśmy się na siebie w mroku.
- Eddie... - szepnął.
- Nie chcę do nich, Zero. Nie chcę. Nie chcę z nimi teraz rozmawiać. Pewnie to zrobię, ale nie teraz. Za bardzo mnie i Ariel skrzywdzili. To bolało... Nie chcę tego powtarzać... Nie chcę słuchać ich kłamstw. Musi minąć trochę czasu zanim... Zanim zdołam z nimi porozmawiać. Ale na pewno z nimi nie zamieszkam. Możemy mieszkać z tobą, Zero?
Lekko się uśmiechnął. Nie pokazał zębów, jak to miał w zwyczaju.
- Jasne, Eddie.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Pochylił się i pocałował mnie w czoło. O wiele dłużej niż zawsze. Położyłam nogi na materacu.
- Pójdę po kawę - powiedział.
Złapałam go za koszulę.
- Proszę, nie zostawiaj mnie - Mój głos zabrzmiał słabo. Piskliwie i żałośnie.
Wydawał się zdziwiony moimi słowami.
- Eddie, ja cię nigdy nie zostawię. Nie jestem Richardem ani nawet Robertem.
- Obiecujesz?
Uśmiechnął się szeroko stojąc w drzwiach pokoju. Ciemna sylwetka rysowała się na jasnym tle.
- Obiecuję. Kocham cię, Eddie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top