Rozdział 18.


Moje życie od dwunastych urodzin do szesnastego roku życia, było pasmem porażek, rozmyślań na temat śmierci i przyszłości. Kiedy tańczyłam, czułam jedynie nienawiść do otaczających mnie ludzi i moich rodziców. W końcu, to tylko ich wina, że musiałam pracować w klubie. Tak myślałam.Patrząc na to przez pryzmat czasu, zauważyłam, że także to była moja wina. Nie miałam na tyle odwagi, żeby się im sprzeciwić i jedynie przytakiwałam. Wierzyłam, że się zmienią i znów będą dobrymi rodzicami. Moja naiwność mnie zgubiła. Mój słaby charakter mnie zgubił. Mogłam od razu zadzwonić na policję i czekać na nowych rodziców. Zbierałam tylko na ich picie, narkotyki i na imprezy. Nie dawali mi nic w zamian. Nie dawali mi miłości, której tak bardzo pragnęłam. Dal mi jedynie ból i chęć zniszczenia samej siebie. Patrząc na siebie w lustrze nie widziałam siebie, tylko lalkę bez duszy. Puste naczynie, które mogli wykorzystać, jak im się podobało, a ja nie mogłam się sprzeciwić. Dali mi niewidzialne rany, które się otwierały za każdym razem, gdy ich widziałam. Czułam zapach krwi, widziałam czerwień spływającą po rękach, ale nie mogłam tego powstrzymać. Mogłam tylko patrzeć, jak pomału się wykrwawiałam. Jak puste naczynie zaczęło pękać pod naporem łez. Jak pojawia się Rachel, którą pragnęłam być. Rozwijała się we mnie cichutko czekając tylko na dobry moment, by się pokazać światu. Pojawiła się wraz ze sprzeciwem. Wraz z zabraniem rodziców. Moich oprawców. Rany zaczęły znikać, a ja stawałam się tym, kim pragnęłam być.

Nową, lepszą Rachel. 

Nie mogłam jednak usunąć przeszłości. Nie można się jej pozbyć. Zostawiłam jakiś ślad w klubie, który kierował od razu do mnie. O jego istnieniu zapewne nie miałam pojęcia. Mogła to być zostawiona gumka do włosów, koszulka, może szczotka, którą używałam z koleżankami. Nie wiem. To mogło być wszystko, ale miałam nadzieję, że Mark to wyrzucił. Pozwolił, żeby wszyscy o mnie zapomnieli. Tak było łatwiej dla mnie. 

Zapomnienie to to, czego się boję a zarazem pragnę najbardziej na świecie. 

Przestałam o takich rzeczach myśleć przy Richardzie. Pragnęłam jego bliskości, żeby o mnie pamiętał. Na zawsze. Żeby mnie nazwał "swoja Rachel". Swoją dziewczyną. Swoim skarbem. Swoją własnością. Swoją... Chciałam do niego należeć. Chciałam się mu oddać, podarować. Chciałam czuć, że mnie potrzebuje, że mnie chce. Że czuł to samo co ja, gdy posyłał mi uśmiech; gdy mrużył oczy; gdy wsadzał liścik do mojej szafki. 

Richardzie, czy kiedykolwiek będę należeć do ciebie? 

Po kolacji z rodzicami chłopaka, która odbyła się w miłej atmosferze, poszliśmy do samochodu. Jechaliśmy przez kilka minut, aż do wysokiego domu. Tam jakaś starsza pani nas przywitała i zniknęła, by oglądać telenowele. Weszliśmy na dach, gdzie już był naszykowany piknik. Nie mogłam uwierzyć! Starsza pani na dachu miała przepiękny ogród pełen kwiatów, warzy i owoców. Na miękkiej trawie był koc zastawiony masą słodkich pyszności. 

- Co o tym myślisz? - zapytał Richard. 

Patrzyłam z otwartą buzią na ten zaczarowany ogród. Nie miałam pojęcia, że sad na dachu jest możliwy! 

- Jest.. Pięknie - powiedziałam. 

Richard usiadł na kocu i wziął truskawkę. 

- To moje ulubione miejsce. Pani Williams jest przyjaciółką mojej babci. Gdy byłem mały często tu przychodziłem, kiedy Robert lub rodzice mnie denerwowali. Tutaj się... Uspokajałem. Obserwowałem ptaki, dbałem o rośliny, pomagałem pani Williams. Kocham ten ogród. 

A ja zaczynam się zakochiwać w tobie, Richard... 

Usiadłam obok niego i wzięłam malutkiego pomidorka. Przyjrzałam mu się.

- Nigdy nie byłam w ogrodzie - powiedziałam i zjadłam warzywo. Był słodki... 

- Dlaczego?

- Ogółem, jestem od kilku tygodni w rodzinie zastępczej. Moi rodzice... Nie mogli mnie dłużej mieć za córkę. Nie byli dobrymi rodzicami. Wolę tych rodziców. Są na prawdę dobrzy. Dbają o mnie. Interesują się. Pytają się, co u mnie. Co w szkole. Tamci tacy nie byli. Oni... Mam nadzieje, że nie będą mieli więcej dzieci, by je krzywdzić. 

Richard milczał. 

Podniosłam wzrok. 

Richard patrzył na mnie ze łzami w oczach. Nie ukrywał ich. Szarozielone oczy lśniły. Wydawały się o wiele jaśniejsze. 

Nie mogłam się powstrzymać i go przytuliłam. 

- Przepraszam... To randka. Nie powinnam poruszać takich tematów. Już nie będę - przeprosiłam. 

- Rachel... Wiesz, że jesteś dla mnie ważna, prawda? Nie chcę, żebyś cierpiała - Odsunął się ode mnie. Trzymał mnie za ręce. Ścisnął je. - Możesz mi powiedzieć wszystko. Jeśli ci ulży. Jeśli wygadanie się, ci pomoże. Jeśli mogę ci jakoś pomóc... 

Spuściłam wzrok. Łzy rozmazały obraz. 

Nie płacz, głupia! 

- Dziękuję... - szepnęłam. 

Wziął mój podbródek i go uniósł. Musiałam patrzeć mu w oczy. Nie widziałam nic poza jego twarzą. Nie chciałam nic innego widzieć. Chciałam patrzeć w jego oczy w nieskończoność. Czuć jego zapach, patrzeć na usta, gdy coś mówił, przytulić go, gdy tylko miałam na to ochotę, pocałować go... 

Przełknęłam ślinę. Nigdy się z nikim nie całowałam. Zaczęło mnie to stresować. Dotykałam mężczyzn, wiedziałam, jak ich podniecić, ale nigdy się z żadnym nie całowałam. Omijałam to czując obrzydzenie, że mogłaby, to zrobić z klientem. Wiedziałam, że pierwszy pocałunek, jak i pierwszy seks, to coś ważnego, osobistego... Coś co oddam chłopakowi, który będzie tego wart. 

A on był. 

Kciukiem lekko muskał moje wargi. Robił to tak delikatnie, czule... Równie dobrze skrzydła motyla mogły je muskać. Przyglądał się mojej twarz. Czekał na moją reakcję, gdy drugą dłoń wsadził mi we włosy. Wzięłam to za rodzaj zachęty. Położyłam dłoń na jego karku. Delikatnie dotykałam jego ciemnych, miękkich, jedwabnych włosów. Zakręciło mi się w głowię. Nie mogłam uwierzyć, że go dotykałam, jakby to nie było nic nadzwyczajnego, jakbyśmy robili to od zawsze. To było takie... Naturalne... 

- Rachel - szepnął cichutko zbliżając się do moich warg. 

Zamknęłam oczy dopiero, gdy mnie pocałował. Gdy jego ciepłe usta smakujące nim, czymś, czego nie dałabym rady określić, i truskawkami, zetknęły się z moimi. Nie był to pocałunek, jaki widziałam w klubie. Namiętny, zwierzęcy. Nie. To było delikatnie, subtelne, jakby przez ten gest, chciał pokazać, że mu na mnie zależy. Jakby chciał przekazać, że mnie z każdą chwilą lubi coraz bardziej. 

Serce waliło jak oszalałe nawet, gdy się ode mnie odsunął. Cały czas trzymał rękę na moim policzku. Wtuliłam się w nią błagając, modląc się, żeby był przy mnie, kiedy tego potrzebowałam. Jak wtedy. Gdy moje życie zaczęło się łączyć w jedną, spójną całość. 

- Wow - powiedział tylko z uśmiechem. 

- A no - przytaknęłam. 

Uśmiechaliśmy się do siebie za każdym pocałunkiem. Za każdym gestem, który stawał się coraz śmielszy. Coraz mniej delikatny. Nagły. 

Podobało mi się. 

Randkę skończyliśmy trzy godziny później. Minęła na całowaniu się, rozmowie i jedzeniu. Randka idealna. 

Kiedy leżałam w łóżku przypominając sobie nasze pocałunki, dostałam SMSa. Byłam pewna, że to od Richarda. Niestety to nie był on. Ani nikt kogo numer miałam. 

Numer nieznany: W naszym domu są zasady, a ty ich nie przestrzegasz. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top