Rozdział 14.
Najsmutniejszym epizodem w moim życiu był dom dziecka. Nie spodziewałam się, że tak wygląda życie dzieci bez rodziców. Godziny pójścia spać były różne dla dzieci w danym wieku, opiekunów było mało, bardziej starsi zajmowali się młodszymi, wolontariusze kręcili się po pokojach chcąc zagadać i jakoś pomóc. Zawsze, gdy przychodzili ubierałam się w rzeczy, które zasłaniały blizny. Udawałam, że moi rodzice umarli i po prostu czekałam na rodzinę zastępczą, bo prawdziwej nie miałam. Tak było łatwiej. Nie musiałam rozdrapywać starych ran opowiadając swoją historię. Nie miałam ochoty jej rozpowiadać. Była moja. Należała tylko do mnie i nie musiałam o niej mówić.
Siedziałam w domu dziecka kilka tygodni. Dzieciaki tłumaczyły mi, że starsi mają problem ze znalezieniem rodziny. Wszyscy byliśmy zdziwieni tym, że jak były odwiedziny ludzi, którzy mieli zaadaptować nowe dziecko, pewna para podeszła do mnie. Weszła do mojego pokoju, który dzieliłam z Calebem, Emeraldą i Sethem (mogliśmy razem mieszkać, ale musieliśmy mieć otwarte drzwi dwadzieścia cztery godziny na dobę) i mnie zagadała. Wtedy mogli obejrzeć moje blizny. Zapomniałam założyć rzeczy, które miały zasłonić blizny. Oni jednak na nie nie zważali. Carla i Jem wydawali się ich nie zauważać. Rozmawiali ze mną, dopóki wolontariusz nie powiedział, że koniec odwiedzin. Oni zostawili mi skrawek papieru na biurku i obiecali, że mnie zabiorą. Dotrzymali słowa. Kiedy odbyły się wszystkie formalności, zabrali mnie do "domu". Był niedaleko mojej szkoły. Idealnie. Mogłam powrócić po długiej przerwie i udawać, że nic się nie stało.
Carla i Jem byli dosyć młodą parą. Mieli koło trzydziestu pięciu lat. Byli bezdzietni. Carla była pielęgniarką, a Jem był obrońcą sądowym. Oboje dobrze wykształceni, pracowici. Mieli takie godziny pracy, że zawsze ktoś ze mną siedział.
Przez dwa tygodnie nie musiałam chodzić do szkoły. Pozwolili mi się "dostosować". Chyba chodziło o to, żeby spędzić ze mną jak najwięcej czasu... Nie naciskali. Pozwalali mi mówić do siebie po imieniu. Rozumieli, że nie mogłabym siebie zmusić, by nazywać ich "mamą" i "tatą". Szczególnie Jem to rozumiał. Specjalizował się w prawie rodzinnym. Musiał mieć wiele takich sytuacji. Wiele razy musiał widzieć dzieci bite, wykorzystywane przez swoich rodziców. A ja byłam tylko jedną z wielu... Nie oszukujmy się, zło atakuje, kiedy jesteś odwrócony tyłem. Kiedy się najmniej spodziewasz... A plamy krwi na rękach ma osoba, którą kochasz najmocniej na świecie.
Nie naciskali, żebym opowiedziała im okoliczności, w których znalazłam się w sierocińcu. Dali mi wszystko, czego pragnęłam. Własny pokój, do którego nie wchodzili bez pukania, ubrania, rodzinę... Nawet przez tyle lat nie wiedziałam, że nie miałam ubezpieczenia, a oni je załatwili.
Byli dobrzy.
Po dwóch tygodniach poszłam do szkoły. Wszystko wydawało się po staremu. Nikt nadal nie zwracał na mnie uwagi. Zmieniła się tylko jedna rzecz... Przy mojej szafce stał chłopak. Wysoki, o burzy brązowych włosów, w koszulce z nadrukiem kaczki. Niesforne kosmyki spadały mu na szarozielone oczy. Miałam ochotę je odgarnąć. Patrzył coś na telefonie opierając się plecami o szafkę.
- Przepraszam - wyjąkałam. - Mógłbyś się przesunąć? Chciałabym się dostać do szafki.
Spojrzał na mnie. Wydawał się zaskoczony moim widokiem. Uniósł ciemne grube brwi, które dodawały tylko uroku chłopięcej twarzy.
- O jeju... Przepraszam. Myślałem, że... Że tutaj szafka jest pusta. Że już do nikogo nie należy - powiedział i się odsunął.
Uśmiechnęłam. Jego głos mi się podobał. Delikatnie ochrypnięty, jakby wypalał codziennie kilka papierosów, ale nimi nie pachniał. Wanilia i męskie perfumy...
- Dziękuję.
Ledwo otworzyłam szafkę, a z jej wnętrza wysypało się tuzin karteczek. Podniosłam jedną i się uśmiechnęłam. Pismo sprzed kilku miesięcy... Jak to z cytatem z "Dziewiętnastu minut". Tylko było ich o wiele więcej i wszystkie pochodziły z różnych książek. Na niektórych dwie strony były zapisane. Cytaty i miłe słowa.
Nieznajomy zaczął je ze mną zbierać.
- Tajemniczy wielbiciel? - zadrwił unosząc brew.
- Nie wiem... - odpowiedziałam szczerze. - Mógł pomylić szafki. Niektóre cytaty są naprawdę romantyczne...
Chłopak wziął jedną i przeczytał na głos:
- "Życie jest jak papier toaletowy- długie, szare i do dupy". Romantyk.
- Powiedziałam, że niektóre - zaśmiałam się.
Chłopak wziął garść papierów i wstał.
- Gdzie je wrzucić?
- Em.. szczerze nie mam pojęcia... Szkoda mi ich wyrzucać... Może ktoś się pomylił i chciałby je odzyskać... Nie było mnie tu w końcu kilka miesięcy...
- Co powiesz na szafkę? Tylko ułożymy je tak, by się nie wysypały, jak teraz. I czemu cię nie było?
Zacisnęłam usta. Nie chciałam mu nic mówić, ale wydawał się miły... I jeszcze ze mną rozmawiał... Serce waliło, jak oszalałe. Nie pamiętałam, kiedy ktoś mnie zagadał w szkole.
- Sprawy rodzinne - powiedziałam tylko podając mu kolejne karteczki. On stał nade mną i je układał.
- Nic więcej nie musisz mówić. Sprawy rodzinne, to sprawy rodzinne. Rozumiem.
Pracowaliśmy w ciszy układając karteczki. Co było dziwne, nie przeszkadzała mi cisza. Nawet mi pasowała. Podawałam mu garści cytatów uważając, żeby się nie pogniotły. On je brał z tą samą ostrożnością. Przyglądałam się mu, gdy wiedziałam, że nie patrzył w moją stronę. Zauważyłam kilka szczegółów. Miał pieprzyk na brodzie i lekko krzywy nos. Takie małe szczegóły, a mnie urzekły... Chciałam go dotknąć, przytulić, przymierzyć jego bluzę, choć jej nie miał przy sobie...
Kiedy skończyliśmy, wzięłam potrzebne mi książki. Spojrzałam na stary plan na szafce. Chłopak zaglądał mi przez ramię.
- Wiesz, kto mógł pomylić szafki? - zapytał nagle. Podskoczyłam.
- Nie... Ale powinnam poszukać właściciela - Zatrzasnęłam szafkę. - Powinnam iść na lekcję...
- Oki, Rachel - Uśmiechnął się.
- Skąd znasz moje... A no tak - Stuknęłam się w głowę. - Plan lekcji.
- Dokładnie. Spokojnie. To był przypadek, że stałem przy twojej szafce. Po prostu tam prawie nikt nigdy nie stoi... Sama rozumiesz, prawda?
Przytaknęłam ruchem głowy przytulając do piersi książki między którymi tkwiło kilka karteczek z cytatami.
- Masz teraz geografie. Pozwól, że zaprowadzę cię do klasy - Wyciągnął do mnie ramię, jakbym była księżniczką. Zanim zdążyłam zareagować wziął także moją torbę.
- Mogę sama ją nieść - zaprotestowałam.
- Nie. Jeśli kobieta przy mnie nosi coś cięższego niż powinna, biorę to od niej. Taka zasada. Mama mi ją wpoiła... Sama rozumiesz. Takie wychowanie.
- Tak... Chyba.
Poszliśmy do mojej klasy. Cały czas mówił. Podobało mi się to. Mówił i mówił i mówił... A ja go słuchałam. Spijałam z jego ust każde słowo. Mówił o wszystkim. Od polityki, po religię, po szkolne plotki.
Kiedy usiadłam na swoim miejscu, chłopak się pożegnał.
- Czekaj! Nie znam nawet twojego imienia - zaprotestowałam.
- Będę dla ciebie tajemniczym nieznajomym, dobrze, Rachel?
Usiadłam na swoim miejscu i patrzyłam w okno.
- To niesprawiedliwe... Znasz moje imię....
Pogładził mnie po włosach z uśmiechem.
- Spokojnie. W końcu się dowiesz. Czyż trochę tajemnicy nie jest podniecające?
Zarumieniłam się.
Chłopak sobie poszedł.
Kiedy lekcje się skończyły, w szafce leżał kolejny liścik, ale złożony w gwiazdkę. Nie było w niej cytatu. Tylko kilka słów.
To nie była pomyłka, Rachel :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top